Gość: Kagan
IP: *.vic.bigpond.net.au
27.02.03, 05:51
Nudny romans w kosmosie - Recenzja filmu “Solaris” Steven’a Soderbergh’a i
James’a Cameron’a
Idąc 27 lutego roku 2003 na australijską premierę hollywoodzkiej wersji
“Solaris” starałem się jak mogłem, aby nie przynieść ze sobą na salę kinową
żadnych uprzedzeń. Wynikało to z faktu, iż nie tylko znałem wcześniejsze
recenzje tego fimu, ale też znam dość dobrze twórczość tych obu filmowców.
Reżyser Steven Soderbergh jest znany głównie z “Sex, Lies, and Videotape”,
filmu, powiedzmy sobie to szczerze, nudnawego i pretensjonalnego. Jednakże
największy zawód sprawił mi producent “Solaris”, James Cameron (trzeba
pamiętać, że w USA to producent, a nie reżyser, jest prawnie autorem filmu).
Cameron jest znany z takich produkcji jak “The Terminator”, “Terminator 2”,
“Aliens” (“Obcy”), “The Abyss” (“Głębia”) czy wreszcie “Titanic”. Sądząc po
tym ostanim filmie, można było się spodziewać, iż “Solaris” zostanie
sprowadzone de facto do wątku miłosnego (dość ważnego w powieści Lema, choć
zdecydowanie w niej drugoplanowego). Niestety, “Solaris” Steven’a
Soderbergh’a i James’a Cameron’a to coś znacznie gorszego niż “love story in
space” (“romans w przestrzeni kosmicznej”), to jest po prostu nudne,
rozwlekłe i pretensjonalne pseudo-romansidło, grane w sztucznym, teatralnym
stylu przez marnych aktorów: George’a Clooney’a (Krisa Kelvina) i Nataszę
McElhone (Rhey’ę, właściwie Harey, o czym będzie mowa później),i na dodatek
źle wyreżyserowany i nienajlepiej zmontowany (liczne dłużyzny, nic nie
wnoszące nawet do nastroju filmu).
Według Soderbergh’a “Solaris” to `a combination of “2001” and “Last Tango In
Paris"’ (`kombinacja “2001” i “Ostatniego tanga w Paryżu”’). Dla mnie to zaś
raczej marne naśladownictwo arcydzieła Kubrick’a, w stylu owego, jakże
przereklamowanego, a tak naprawdę, to równie nudnego jak “Solaris”,
“Ostaniego tanga”. W filmie “Solaris” właściwie nic się nie dzieje. George
Clooney pokazuje w nim conajmniej dwa razy swoją pupę, co bynajmniej nie
ratuje filmu. Sceny miłosne są zbyt odważne, aby film był bez ograniczeń
wiekowych, ale zbyt mało odważne, aby zaciekawić właściwie kogokolwiek. Z
filozoficznego przesłania powieści Lema właściwie nic nie ocalało: kiedy
zaczyna się ciekawa dyskusja na temat Boga, i nawet wspomniana jest opinia
papieża, fonia zostaje natychmiast wyciszona, aby - broń Boże - nie zmusić
widzów do myślenia… Jednym z powodów, iż filozoficzna głębia powieści została
zgubiona przez Soderbergh’a i Cameron’a jest fakt, iż scenariusz został
napisany przez Soderbergh’a na podstawie marnego tłumaczenia tej powieści na
angielski (Joanna Kilmartin i Steve Cox przetłumaczyli “Solaris”, na dodatek
dość niechlujnie, nie z polskiego, a z francuskiego tłumaczenia, stąd owe,
jedyne dotąd, angielskie tłumaczenie powieści Lema, zawiera mnóstwo błędów i
przeinaczeń, w tym nawet nazwisk bohaterów).
Jak już wspomniałem, dwójka głownych bohaterów gra w sztucznym, teatralnym
stylu. Zamiast dialogów mamy deklamacje, zamiast gry aktorskiej jeno jej
nędzne namiastki (przykładowo. scena “rezurekcji” Rhei-Harey, jest
niezamierzonie komiczna z powodu fatalnego aktorstwa Nataszy McElhone). Voila
Davis jest niezła w roli czarnoskórej uczonej, doktora Gordona – sęk w tym,
iż jest to postać nieistniejąca w powieści Lema. Została ona wyraźnie
wprowadzona “na siłę” przez Soderbergh’a , aby film był politycznie poprawny
(o ile dobrze pamiętam, to w powieści Lema występuje murzynka, ale jest ona
tworem planety “Solaris”, i nie jest naukowcem, a prześladowcą jednego z
wyraźnie bialych uczonych z załogi stacji). Ulrich Tukur jest również dośc
dobry w roli Gibariana, a własciwie jego “ducha” (Gibarian popełnia
samobójstwo tuż przed przylotem Kelvina), ale jest to rola wyraźnie drugo-,
jak nie trzecio-planowa. Jeremy Davis jako Snow (Snaut) jest nieco lepszy niż
Clooney czy McElhone, ale to przenież nie jest żaden powód do dumy…
Od aktorstwa Clooney’a i McElhone chyba jeszcze gorsza jest reżyseria
Soderbergh’a. Film po prostu się rozłazi, brak mu tempa, napięcia a przede
wszystkim owego nastroju tajemniczej grozy, która uderza praktycznie z każdej
strony powieści Lema czy też jest wyraźnie obecna w pamiętnej ekranizacji
Tarkowskiego z roku 1972. Soderbergh starał sie naśladować Kubrick’a, stąd
początek i zakończenie “Solaris” jest marną kopią “2001”. Brak funduszy na
efekty specjalne rozłożył zaś ten film do końca. Wnętrze stacji i urządzenia
znajdujące się w niej są na poziomie końca XX wieku i początku XXI, zaś
techologia podróży kosmicznych o jakieś conajmniej 100 lat w przyszłość.
Nieszczęściem Soderberg’a jest to, iż jego film ukazał sie po takich filmach
jak “Minority Report” (“Raport mniejszości) Spielberg’a (według opowiadania
Philip’a K. Dick’a), czy też niedawnych adaptacjach dzieł H.G. Wells’a (jego
“Niewidzialnegp człowieka” i “Maszyny czasu”). Stąd oczekiwania publiczności
są obecnie wysokie, i nikogo już nie sa w stanie zadowolić efekty specjalne
na pozoomie “Milczącej gwiazdy” (“Astronauci’) Maetzig’a (1960) czy też
“Testu pilota Pirxa” Piestraka (1979), a znacznie gorsze (szczególnie, jeśli
wziąć pod uwagę upływ ponad 30 lat), niż w radzieckiej ekranizacji “Solaris’
z roku 1972.
Miłośnikom science fiction czy też historii miłosnych zdecydowanie odradzam
“Solaris” Soderbergh’a, chyba, iż chcą się zanudzić na śmierć - na senasie w
kinie “Southland Village Cinema” na przedmieściu Melbourne, który zaczął się
27 lutego 2003 roku 2003 o godzinie 10:35 rano, tylko ja i osoba mi
towarzysząca (ta ostania przez grzeczność) wytwaliśmy do końca… Polecam
natomiast ten film studentom sztuki filmowej (aby zobaczyli, jak się się nie
powinno kręcić filmów), oraz miłośnikom zdecydowanie złych, szmirowatych
filmów, szczególnie z gatunku “science fiction i fantasy”, do którego to,
niewiadomo czemu, zakwalifikowano ten zdecydowanie nieudany romans
Soderbergh’a i Cameron’a, marny romans, który nie tylko nie dorasta do pięt
klasie powieści Lema, ale jest o kilka klas gorszy niż klasyczna ekranizacja
Tarkowskiego z roku 1972. Jako iż Lem był wyraźnie niezadowolony z wersji
Tarkowskiego, jestem niezmiernie ciekawy, co sądzi on o “dziele” Soderbergh’a
i Cameron’a. Obawiam się tylko, iż milionowe honorarium, które dostał on za
prawa do sfilmowania “Solaris” zostało wypłacone nie tylko pod warunkiem, iż
nie bedzie się on wtrącał do filmowania tej powieści, ale tez, iż nie będzie
on publicznie wyrażać negatywnych opinii o fiasku “dzieła” Soderbergh’a i
Cameron’a…