gandalph
01.06.23, 15:48
tu bywa.
Z premedytacją wszedłem ostatnio w posiadanie licznych książek Jürgena Thorwalda, niemieckiego pisarza, dziennikarza i historyka, autora wielu przetłumaczonych na język polski książek dotyczących historii medycyny, ale okazuje się, że nie tylko. Mianowicie zainteresowała mnie pozycja wydana pierwotnie w roku 1974 „Iluzja: Żołnierze radzieccy w armii Hitlera”. Okazuje się z niej, że w III Rzeszy służył prawie milion d. obywateli sowieckich, nie licząc sporej rzeszy uchodźców różnej narodowości z okresu poprzedzającego, tzn. z czasów wojny domowej, w tym weteranów armii carskiej, tudzież ich potomków, którzy nigdy nie mieli nic wspólnego, poza pochodzeniem ich rodziców, z Rosją ani Związkiem Sowieckim. Wszystko to mieści się w obszarze, który można nazwać krótkim hasłem „Armia Własowa”. Jednakże, książka zahacza też o sprawy polskie dostarczając wiele przyczynków do tła, aktualnych po dziś dzień, zwłaszcza w związku z wojną na Ukrainie. Przy okazji wychodzi na jaw skala manipulacji, przeinaczeń i zwykłych fałszerstw popełnianych przez propagandę tak sowiecką, jak i komunistyczną w Polsce, ale także sikorszczacką oraz narrację współczesnych „mundroli” wysługujących się Rosji swoją głupotą bądź starających się zyskać poklask wśród gawiedzi z grupy, którą zwę roboczo „polactwem-buractwem-katolictwem”. No i oczywiście nie wolno zapominać o tym, że cała sprawa związana z hasłem „armia Własowa” jest kompletnie nieznana na Zachodzie i mało znana w Niemczech.
Zacznijmy od tego, że z powodów nie całkiem jasnych, inicjatywa napisania książki wyszła nie od autora, lecz od tych, którzy dostarczyli mu materiały, w tym rozliczne kontakty ze świadkami, jak to się mówi, „z pierwszej ręki”, oraz stworzyli możliwość rozmów z nimi. Tu chodzi tak o Niemców, jak i stosunkowo nielicznych, choć z pewnego punktu widzenia – dość licznych, „Rosjan”. Używam cudzysłowu, bo nie chodzi o Rosjan w dosłownym znaczeniu, co emigrantów oraz weteranów II W. Św. pozostałych na Zachodzie. Około 1950 roku skontaktowali się z autorem oficerowie z Organizacji Gehlena. Cóż to takiego było? Starsi czytelnicy, jak STARY ZGRED, być może kojarzą. Ta nazwa działała za komuny niczym czerwona płachta na byka. Używana była przez propagandę PRL za każdym razem jako przejaw niemieckiego rewizjonizmu i amerykańskiego imperializmu. Parę słów, zatem o tej osobie. Otóż Reinhard Gehlen, pułkownik, a potem generał Wehrmachtu, na początku 1942 roku został szefem wydziału „Armie Obce Wschód” [„Fremde Heere Ost”] w sztabie generalnym wojsk lądowych (OKH) III Rzeszy. Zasadniczo celem tego wydziału była funkcja pośrednika między organami wywiadu wojskowego (Abwehra) i OKH. Po co? Z dwóch powodów: po pierwsze, informacje źródłowe muszą być przetworzone, przeanalizowane i zestawione dla uzyskania całościowego obrazu sytuacji, po drugie – źródła informacji muszą być chronione/kamuflowane nawet przed oficerami sztabu. Generał Gehlen dość wcześnie połapał się, że wojna jest przegrana i zawczasu nawiązał kontakty z aliantami zachodnimi i zaraz po zakończeniu wojny nawiązał z nimi współpracę angażując grono bliskich mu oficerów. Ta grupa stała się zalążkiem późniejszego wywiadu zachodnioniemieckiego, BND, działając początkowo z siedzibą w Pullach jako Organizacja Gehlena właśnie. Przy okazji, można by zadać pytanie, dlaczego Amerykanie postawili jednak na ex-generała Wehrmachtu Gehlena, a nie na ex-szefa SD, Waltera Schellenberga? To dość proste: preferowali profesjonalistów a nie pajaców.
Z książki wynika wszakże jasno, jest zresztą wprost o tym mowa, że Organizacja Gehlena istniała już gdzieś od połowy wojny, oczywiście zakamuflowana. Generał Gehlen i inni oficerowie Wehrmachtu, jak np. płk Stauffenberg czy gen. Ernst Köstring, dość wcześnie połapali się, że Sowietów nie da się pobić militarnie; po cóż zresztą? Z drugiej strony wyłonił się problem paru milionów jeńców sowieckich, z którymi nie było wiadomo, co zrobić. [Tu przypomnę, że wedle Sołżenicyna tylko w 1941 roku Niemcy wzięli do niewoli 5,5 mln jeńców. Podejrzewam, że było ich znacznie więcej. Nie wiadomo, na ile ta liczba uwzględnia skalę dezercji. Wedle w/w książki jeszcze w marcu-kwietniu 1945 (!!!) z A.Cz. dezerterowało paruset żołnierzy dziennie.]. Niemcy nie byli w żaden sposób przygotowani na taką ilość, niezależnie od tego, że wielu dygnitarzy III Rzeszy, jak Himmler czy Koch traktowali Sowieciarzy po prostu jako podludzi. Na to wszystko nałożyła się niespójna, niekonsekwentna i nieprzemyślana polityka Niemiec oraz partykularyzmy resortowe i fatalna polityka personalna. O ile na samym początku ludność miejscowa witała wkraczających Niemców chlebem i solą, o tyle niedługo później nastroje radykalnie zmieniały. Wiele zależało tutaj od doboru personalnego; jeśli, jak na Ukrainie sowieckiej, komisarzem Rzeczy był gauleiter Koch, kompletny idiota, cham i okrutnik, bardzo szybko pojawiała się partyzantka. W części Ukrainy okupowanej przez Rumunię był za to spokój.
Wspomniałem wyżej o 5,5 mln jeńców sowieckich, jacy trafili do niewoli niemieckiej w 1941. Według Sołżenicyna z tej liczby zmarło w nieludzkich warunkach obozów jenieckich ok. 3 mln, 2 mln ocalało, 0,5 mln nie można się doliczyć. Już ta wysoka śmiertelność, wynikła najpewniej z tego, że Niemcy nie byli logistycznie przygotowani na taką ilość, zdopingowała do działania niektórych przedstawicieli nazistowskiego establishmentu, np. min. Speera czy Hermana Goeringa. Jasna sprawa, że nie kierowały nimi względy humanitarne, lecz po prostu marnotrawstwo siły roboczej. Ale niezależnie od tego w pewnych kręgach Wehrmachtu, i nie tylko, zrodziła się idea utworzenia z tych ludzi jakichś formacji do walki przeciwko Stalinowi i bolszewikom. Tak się jednak złożyło, że na ten pomysł wpadli oficerowie nie najwyższych szczebli, np. płk Stauffenberg (ten sam, który potem podjął próbę zamachu na Hitlera, gen. Gehlen, zapewne adm. Canaris, gen. Köstring, były attaché wojskowy w Moskwie i inni. Doszli oni do przekonania, że samymi środkami militarnymi nie da się pokonać Sowietów. Niestety, ci ludzie nie byli w stanie przebić się do najwyższych szczebli Wehrmachtu, tzn. gen. Keitla, gen. Jodla itd., nie mówiąc o Hitlerze, Himmlerze, czy Bormannie. Ci nie chcieli o tym słyszeć.
c.d.n.