Dodaj do ulubionych

Temat wrzucam "na rybkę", aby sprawdzić, czy ktoś

01.06.23, 15:48
tu bywa.

Z premedytacją wszedłem ostatnio w posiadanie licznych książek Jürgena Thorwalda, niemieckiego pisarza, dziennikarza i historyka, autora wielu przetłumaczonych na język polski książek dotyczących historii medycyny, ale okazuje się, że nie tylko. Mianowicie zainteresowała mnie pozycja wydana pierwotnie w roku 1974 „Iluzja: Żołnierze radzieccy w armii Hitlera”. Okazuje się z niej, że w III Rzeszy służył prawie milion d. obywateli sowieckich, nie licząc sporej rzeszy uchodźców różnej narodowości z okresu poprzedzającego, tzn. z czasów wojny domowej, w tym weteranów armii carskiej, tudzież ich potomków, którzy nigdy nie mieli nic wspólnego, poza pochodzeniem ich rodziców, z Rosją ani Związkiem Sowieckim. Wszystko to mieści się w obszarze, który można nazwać krótkim hasłem „Armia Własowa”. Jednakże, książka zahacza też o sprawy polskie dostarczając wiele przyczynków do tła, aktualnych po dziś dzień, zwłaszcza w związku z wojną na Ukrainie. Przy okazji wychodzi na jaw skala manipulacji, przeinaczeń i zwykłych fałszerstw popełnianych przez propagandę tak sowiecką, jak i komunistyczną w Polsce, ale także sikorszczacką oraz narrację współczesnych „mundroli” wysługujących się Rosji swoją głupotą bądź starających się zyskać poklask wśród gawiedzi z grupy, którą zwę roboczo „polactwem-buractwem-katolictwem”. No i oczywiście nie wolno zapominać o tym, że cała sprawa związana z hasłem „armia Własowa” jest kompletnie nieznana na Zachodzie i mało znana w Niemczech.
Zacznijmy od tego, że z powodów nie całkiem jasnych, inicjatywa napisania książki wyszła nie od autora, lecz od tych, którzy dostarczyli mu materiały, w tym rozliczne kontakty ze świadkami, jak to się mówi, „z pierwszej ręki”, oraz stworzyli możliwość rozmów z nimi. Tu chodzi tak o Niemców, jak i stosunkowo nielicznych, choć z pewnego punktu widzenia – dość licznych, „Rosjan”. Używam cudzysłowu, bo nie chodzi o Rosjan w dosłownym znaczeniu, co emigrantów oraz weteranów II W. Św. pozostałych na Zachodzie. Około 1950 roku skontaktowali się z autorem oficerowie z Organizacji Gehlena. Cóż to takiego było? Starsi czytelnicy, jak STARY ZGRED, być może kojarzą. Ta nazwa działała za komuny niczym czerwona płachta na byka. Używana była przez propagandę PRL za każdym razem jako przejaw niemieckiego rewizjonizmu i amerykańskiego imperializmu. Parę słów, zatem o tej osobie. Otóż Reinhard Gehlen, pułkownik, a potem generał Wehrmachtu, na początku 1942 roku został szefem wydziału „Armie Obce Wschód” [„Fremde Heere Ost”] w sztabie generalnym wojsk lądowych (OKH) III Rzeszy. Zasadniczo celem tego wydziału była funkcja pośrednika między organami wywiadu wojskowego (Abwehra) i OKH. Po co? Z dwóch powodów: po pierwsze, informacje źródłowe muszą być przetworzone, przeanalizowane i zestawione dla uzyskania całościowego obrazu sytuacji, po drugie – źródła informacji muszą być chronione/kamuflowane nawet przed oficerami sztabu. Generał Gehlen dość wcześnie połapał się, że wojna jest przegrana i zawczasu nawiązał kontakty z aliantami zachodnimi i zaraz po zakończeniu wojny nawiązał z nimi współpracę angażując grono bliskich mu oficerów. Ta grupa stała się zalążkiem późniejszego wywiadu zachodnioniemieckiego, BND, działając początkowo z siedzibą w Pullach jako Organizacja Gehlena właśnie. Przy okazji, można by zadać pytanie, dlaczego Amerykanie postawili jednak na ex-generała Wehrmachtu Gehlena, a nie na ex-szefa SD, Waltera Schellenberga? To dość proste: preferowali profesjonalistów a nie pajaców.
Z książki wynika wszakże jasno, jest zresztą wprost o tym mowa, że Organizacja Gehlena istniała już gdzieś od połowy wojny, oczywiście zakamuflowana. Generał Gehlen i inni oficerowie Wehrmachtu, jak np. płk Stauffenberg czy gen. Ernst Köstring, dość wcześnie połapali się, że Sowietów nie da się pobić militarnie; po cóż zresztą? Z drugiej strony wyłonił się problem paru milionów jeńców sowieckich, z którymi nie było wiadomo, co zrobić. [Tu przypomnę, że wedle Sołżenicyna tylko w 1941 roku Niemcy wzięli do niewoli 5,5 mln jeńców. Podejrzewam, że było ich znacznie więcej. Nie wiadomo, na ile ta liczba uwzględnia skalę dezercji. Wedle w/w książki jeszcze w marcu-kwietniu 1945 (!!!) z A.Cz. dezerterowało paruset żołnierzy dziennie.]. Niemcy nie byli w żaden sposób przygotowani na taką ilość, niezależnie od tego, że wielu dygnitarzy III Rzeszy, jak Himmler czy Koch traktowali Sowieciarzy po prostu jako podludzi. Na to wszystko nałożyła się niespójna, niekonsekwentna i nieprzemyślana polityka Niemiec oraz partykularyzmy resortowe i fatalna polityka personalna. O ile na samym początku ludność miejscowa witała wkraczających Niemców chlebem i solą, o tyle niedługo później nastroje radykalnie zmieniały. Wiele zależało tutaj od doboru personalnego; jeśli, jak na Ukrainie sowieckiej, komisarzem Rzeczy był gauleiter Koch, kompletny idiota, cham i okrutnik, bardzo szybko pojawiała się partyzantka. W części Ukrainy okupowanej przez Rumunię był za to spokój.
Wspomniałem wyżej o 5,5 mln jeńców sowieckich, jacy trafili do niewoli niemieckiej w 1941. Według Sołżenicyna z tej liczby zmarło w nieludzkich warunkach obozów jenieckich ok. 3 mln, 2 mln ocalało, 0,5 mln nie można się doliczyć. Już ta wysoka śmiertelność, wynikła najpewniej z tego, że Niemcy nie byli logistycznie przygotowani na taką ilość, zdopingowała do działania niektórych przedstawicieli nazistowskiego establishmentu, np. min. Speera czy Hermana Goeringa. Jasna sprawa, że nie kierowały nimi względy humanitarne, lecz po prostu marnotrawstwo siły roboczej. Ale niezależnie od tego w pewnych kręgach Wehrmachtu, i nie tylko, zrodziła się idea utworzenia z tych ludzi jakichś formacji do walki przeciwko Stalinowi i bolszewikom. Tak się jednak złożyło, że na ten pomysł wpadli oficerowie nie najwyższych szczebli, np. płk Stauffenberg (ten sam, który potem podjął próbę zamachu na Hitlera, gen. Gehlen, zapewne adm. Canaris, gen. Köstring, były attaché wojskowy w Moskwie i inni. Doszli oni do przekonania, że samymi środkami militarnymi nie da się pokonać Sowietów. Niestety, ci ludzie nie byli w stanie przebić się do najwyższych szczebli Wehrmachtu, tzn. gen. Keitla, gen. Jodla itd., nie mówiąc o Hitlerze, Himmlerze, czy Bormannie. Ci nie chcieli o tym słyszeć.
c.d.n.
Obserwuj wątek
    • gandalph Re: Temat wrzucam "na rybkę", aby sprawdzić, czy 01.06.23, 15:49
      cz. 2.
      Zasadniczo jednak chciałem się skupić na węższym fragmencie całości określanej hasłem „Armia Własowa”. Najpierw jednak oczyśćmy przedpole. Otóż ściśle biorąc ta formacja powstała dopiero na przełomie 1944 i 1945 roku, po tym, jak w połowie listopada 1944 roku na kongresie w Pradze Czeskiej powstał komitet rosyjski skupiający różne kręgi starej emigracji, nowej emigracji, dipisów itd., i który miał pełnić rolę namiastki państwa rosyjskiego, zbrojnym ramieniem którego było to, co nazywamy Armią Własowa. Bazą dla jej utworzenia były liczne formacje batalionowe utworzone po 1941 roku z dawnych jeńców sowieckich różnych narodowości oraz weteranów I Wojny Światowej i wojny domowej spośród emigracji. Naczelne władze niemieckie nie zgodziły się na tworzenie formacji ponad bataliony. Podczas bitwy na Łuku Kurskim doszło do kilku pożałowania godnych, z punktu widzenia niemieckiego, incydentów, uznanych za przesadne po wyjaśnieniu, które tym niemniej stały się powodem rozproszenia tych batalionów po całej niemal Europie, głównie na froncie zachodnim, jeśli nie liczyć Kozaków gen. Pannwitza, których rzucono na Bałkany w celu oczyszczenia Serbii z partyzantów Tity, co też im się w dużej mierze udało. Ostatecznie te bataliony, o ile nie uległy rozbiciu lub rozproszeniu w starciach z aliantami zachodnimi, stopniowo wchodziły w skład Armii Własowa. Niektóre jednak nie zdążyły. Najbardziej znanym przypadkiem tego typu był 822 gruziński batalion piechoty „Królowej Tamary” na holenderskiej wyspie Texel, który zbuntował się i walczył z Niemcami w okresie od 5 kwietnia do 20 maja 1945 (!!!).
      Włączono do niej również resztki niesławnej brygady Kamińskiego, złożonej z najgorszych szumowin, renegatów i okrutników, która została sformowana jeszcze w 1943 roku na Białorusi, a „wykazała się” m.in. w Powstaniu Warszawskim. Samego Kamińskiego Niemcy ukatrupili, zaś niedobitki brygady, po ostrej obróbce dyscyplinarnej weszły w skład nowo formowanej armii, złożonej z dwóch dywizji i trzeciej w fazie formowania. I dywizja AW wzięła udział w działaniach frontowych dopiero w kwietniu 1945 roku w rejonie Kostrzynia, II dywizja nie zdążyła, za to zasłużyła się wspierając powstańców czeskich w maju 1945. Mówię o tym dlatego, że użycie nazwy „Armia Własowa” czy „własowcy” w odniesieniu do okresu przed listopadem 1944 jest po prostu nadużyciem. Może być co najwyżej skrótem myślowym, bo Andriej Własow, nie mając żadnej władzy i bezskutecznie zabiegający o utworzenie tej formacji, cieszył się sporym autorytetem. Ten autorytet działał niemal do końca wojny również po sowieckiej stronie frontu.
      I jeszcze jedno wyjaśnienie, a konkretnie dotyczące związków tej formacji z SS. Otóż formacje batalionowe zaczęły powstawać już w 1941/2 roku „na dziko” z inicjatywy niższych szczebli Wehrmachtu. Na więcej wyższe szarże nie pozwoliły. Hitler, Himmler, Bormann, OKW (Keitel, Jodl itd.) nie chcieli o tym słyszeć, mieli usta pełne frazesów o „podludziach”. Sytuacja zmieniła się dopiero w 1944 roku, zwłaszcza wobec pogromu Wehrmachtu po sowieckiej operacji „Bagration”. Wtedy nawet Hitler zaczynał chwiać się w swoim nieprzejednaniu; 21 lipca 1944 miało odbyć się jego spotkanie z gen. Własowem. Jak jednak wiemy, w przeddzień miał miejsce zamach w „Wilczym Szańcu” i sprawa upadła. Ale… Po 20. lipca 1944 niepomiernie urosła pozycja Himmlera w hierarchii nazistowskiej. (Warto przy tym nadmienić, że tylko niezwykłym zbiegiem okoliczności gestapo nie wpadło na trop związków spiskowców z inicjatorami Armii Własowa. Generał Gehlen uratował się tylko dlatego, że w krytycznym czasie przez 2 tygodnie był w szpitalu). Jednakże wobec strat na frontach wojny nawet w Waffen-SS poluzowano kryteria rasowe i zaczęto przyjmować „jak leci”. W dodatku Himmler został dowódcą armii rezerwowej z dostępem do zasobów broni, amunicji itd., a on sam zmienił swoje nastawienie w przedmiotowej sprawie. Dopiero kompromitacja jako dowódcy Armii „Wisła” w styczniu 1945 podkopała jego pozycję, ale to już niczego nie zmieniło.
      Kwestia Armii Własowa, interesująca sama przez się, ma jednak dla nas mniejsze znaczenie, jest tylko tłem dla innej historii, która jest dla nas w Polsce o wiele bardziej interesująca i znacząca, również przez swoją aktualność. Mianowicie chodzi o kwestię ukraińską. I tu wychodzą na jaw sprawy, o których mogę powiedzieć jedno: nic się nie zgadza!
      Zacznijmy od krótkiego przypomnienia:
      1) Matecznikiem ukraińskiego odrodzenia narodowego była Galicja Wsch. ze Lwowem, a nie np. Wołyń, Podole, Chernihowszczyzna, Kijowszczyzna itd., inaczej mówiąc część Rusi we władaniu Austro-Węgier. Było to możliwe dzięki temu, że władze c.k. Austrii prowadziły stosunkowo liberalną politykę społeczną, kulturalną, oświatową itd., Ukraińcy mieli nawet swoich deputowanych w Wiedniu. Nie od rzeczy będzie przypomnienie, że w Austrii istniało szkolnictwo powszechne, czego o Rosji powiedzieć nie można, wręcz przeciwnie, obowiązywała doktryna: rosyjski chłop ma być ciemny, oraz że grekokatolicy mieli swoją metropolię kościelną.
      2) W II RP było wiele konfliktów narodowościowych, które często pokrywały się z kwestiami społecznymi, kulturalnymi, religijnymi, językowymi. Władze II RP nie zawsze prowadziły politykę adekwatną do sytuacji. W dodatku mniejszość ukraińska zamieszkiwała zasadniczo tylko województwa kresowe w sposób zwarty; w skali lokalnej stanowiła jednak zdecydowaną większość: Wołyń – Ukraińców ok. 70%, Polaków <20%, plus reszta (Niemcy, Czesi, a zwłaszcza Żydzi); w tarnopolskim Polacy i Ukraińcy szli, można rzec, łeb w łeb stanowiąc łącznie ok. 90%; reszta to Żydzi. W województwie stanisławowskim Ukraińcy stanowili >70% ludności, Polacy może 15%, reszta Żydzi i inni. Z województwem lwowskim był problem, bo zostało skrojone terytorialnie w sposób sztuczny tak, by Polacy stanowili większość w skali województwa. Poza tym Ukraińców było sporo jeszcze w południowych i wschodnich powiatach woj. lubelskiego. Jedno trzeba powiedzieć wyraźnie: zdecydowana większość Ukraińców to nie byli bojowcy „z nożem w zębach”, jak ich przedstawiali i przedstawiają durnie, a spokojni ludzie. Jedno, co ważne, a na co zwróciła uwagę Oksana Zabużko: Ukraińcy mają tradycyjnie bardzo słabe struktury organizacyjne w pionie, za to perfekcyjne – poziome. Spółdzielczość ukraińska działała świetnie już przed wojną.
      3) Jürgen Thorwald zwraca uwagę na bardzo istotny szczegół. Mianowicie, gdy na przełomie 1943 i 1944 roku Niemcy z kręgów Rosenberga i Gehlena usiłowali coś zmienić nie tylko w relacjach z Rosjanami, lecz również Ukraińcami, z góry wykluczali Stepana Banderę i Andrija Melnyka a także Stećkę jako przywódców ruchu ukraińskiego na emigracji. Przyczyna? Wymienieni to w oczach Niemców Panowie Nikt, ludzie bez autorytetu, „pryszczaci”, radykalni nacjonaliści, a nacjonalizm to skrajność, coś jak ziobryści obecnie. Po prostu nie nadawali się do tej roli, zwłaszcza że sporo było znaczących postaci na emigracji tak w Polsce, w Niemczech, jak i innych krajach, chociażby z kręgów śp. Atamana Petlury i Jevhena Konowalca (obaj padli ofiarą zamachowców z NKWD) oraz rządu Ukraińskiej Republiki Ludowej na emigracji. Właśnie poszukując takich osób natrafili na prawdziwą perłę: generała URL, Pawło Szandruka, będącego zarazem pułkownikiem dyplomowanym WP, kawalerem orderu Virtuti Militari, zasłużonego i w 1920 roku, i w 1939 roku, więźnia Pawiaka itd., niezwykle szanowanego tak przez Polaków, jak przez Ukraińców. Odsyłam zresztą do obszernego artykułu Jerzego Giedroycia w „Kulturze Paryskiej”. Nacjonaliści, jak wyżej, mieli już jeden „występ” w czerwcu-lipcu 1941 roku we Lwowie, kiedy to dali się „wkręcić” w działania batalionów Abwehry „Roland” i „Nachtigall”, co skończyło się dla nich klapą, bo trafili do Sachsenhausen. Teraz również oni wyszli właśnie na żądanie Szandruka.
      c.d.n.
      • gandalph Re: Temat wrzucam "na rybkę", aby sprawdz 01.06.23, 15:50
        cz. 3:
        Gdy ma się „z tyłu głowy” te kwestie, nieuchronnie nasuwają się następujące pytania:
        1) Jak to się stało, że matecznik ukraińskiego ruchu narodowego, czyli Galicja Wschodnia, nie wszedł w skład Komisariatu Rzeszy „Ukraina”, lecz został przyłączony do Generalnej Guberni rządzonej przez umiarkowanego, wedle Niemców, Hansa Franka? Czyżby już wtedy KTOŚ w III Rzeszy przewidywał dla Galicji odrębne zadania?
        2) Przechodzimy do kwestii zasadniczych kryjących się za hasłami: UPA, Wołyń ’43, banderowcy itp. Wiadomo, że Erich Koch, Komisarz Rzeszy na Ukrainę, rezydujący w Równym na Wołyniu, pupilek Hitlera i Bormanna, kompletnie lekceważący swojego nominalnego zwierzchnika, Rosenberga, to znany zupak, brutal, cham i zwolennik bezwzględnej, twardej ręki wobec „podludzi”. I co, taki typ toleruje ekscesy, jakie miały miejsce na jego podwórku latem 1943 roku w krytycznych momentach bitwy na Łuku Kurskim, gdy przez Wołyń (i Polesie) szły jeden za drugim transporty z zaopatrzeniem? Coś tu nie tak.
        3) Matecznikiem ukraińskiego ruchu narodowego była Galicja Wsch., a duchowym przywódcą – arcybiskup Szeptycki. No to ja się pytam: kto właściwie organizował te „wyczyny” na Wołyniu, który przed wojną sanacyjna policja starała się izolować od wpływów galicyjskich, bo przecież nie UPA ani nie nacjonaliści; w dodatku pod bokiem SS, policji, żandarmerii niemieckiej itd. Jedyne wytłumaczenie widzę w tym, że to element miejscowy, podburzony przez… No właśnie, przez kogo? Stara, rzymska maksyma mówi: „cui prodest scelus is fecit”; „kto odniósł korzyść, jest sprawcą”. Kto odniósł korzyść, Niemcy? W takim miejscu i czasie? Wolne żarty. Proszę o dalsze propozycje.
        4) Nacjonaliści ukraińscy to było ugrupowanie, luźne, czy nie, ale marginalne. W dodatku prowodyrzy, Bandera, Melnyk, Stećko, siedzieli w obozie, no to skąd „banderowcy”? A może to łatka propagandowa jakichś sił zewnętrznych? Kogo, Niemców? Dla nich ci ludzie nie istnieli.
        5) Dla narodowców ukraińskich przeciwnikiem była Rosja, carska czy sowiecka, bez różnicy. Ich działania nie miały ostrza antypolskiego, a w każdym razie nie głównie antypolskiego, jakkolwiek różnie we wzajemnych stosunkach bywało. Wielu z nich znalazło w Polsce schronienie po upadku URL, niektórzy, jak Szandruk, zaciągali się do Wojska Polskiego. Ten ostatni nawet zdecydował się na degradację z generała do stopnia majora, byle tylko "załapać" się do akademii wojskowej. Nie wszyscy też polscy urzędnicy i dygnitarze byli pokroju Henryka Józewskiego, bardzo przychylnego Ukraińcom wojewody wołyńskiego. No to jak? Bo coś tu się nie zgadza.
        6) Jeżeli dodamy do tego informację Borysa Lewickiego z książki „Terror i rewolucja” wydanej przez „Kulturę” w 1965, że połowa oddziałów UPA miała za dowódców/szefów sztabu oficerów Smiersza, GRU lub NKWD, no to o co oni walczyli, o wolną Ukrainę?
        To są tezy do przemyślenia.
        PS. Jeszcze w sprawie motywacji, jakie kierowały gen. Własowem. Otóż sam generał dostał się do niewoli niemieckiej zdradzony przez swoich: zarówno zwierzchników, którzy kazali mu podjąć się mission impossible, a potem nie zapewnili niezbędnego wsparcia i dostaw, jak też przez tzw. lud, przedstawiciele którego wydali go Niemcom wraz towarzyszącymi osobami. Okoliczności były niezwykle dramatyczne. Ciekawym wątkiem jest to, że jeszcze zanim wpadł w ręce Niemców, gdzieś tam w wołchowskich błotach odszukała go pomoc domowa jego żony, nie wiadomo, w jaki sposób, może na zasadzie chłopskiego sprytu. Dostarczyła mu też krótki liścik, po którym wyzbył się wszelkich złudzeń. „O swoją rodzinę nie mam się co troszczyć, oni już wiszą”, miał powiedzieć 2-3 lata później. Znał, bowiem, jak nikt inny, od podszewki mechanizmy rządzące stalinowską Rosją. Dlatego wiedział dobrze, że bez względu na przebieg wydarzeń, nie ma powrotu. Z drugiej strony widział tragiczny los milionów swoich ziomków gnijących w niemieckich obozach. To musiało stanowić jakiś czynnik motywacyjny. Nie był wcale entuzjastą wiązania się z Niemcami, a już zwłaszcza z SS, ale jakie było inne wyjście? Próbował, bezskutecznie, sondować aliantów zachodnich. Ci albo byli głusi, albo kompletnie niezorientowani i niezainteresowani. Mógł w związku z tym zadziałać u niego mechanizm podobny, jak w przypadku Piłsudskiego w 1914 roku. Komendant wyraźnie głosił przecież jeszcze przed TAMTĄ wojną, że bez względu na jej wynik, państwa zaborcze będą osłabione i Polacy będą w stanie ugrać coś dla siebie, tym lepiej i tym skuteczniej, im większą siłę będą reprezentować. O tę siłę trzeba zadbać jeszcze w czasie wojny. Jak? „Przyklejając” się do któregoś z zaborców. Stąd wybór padł na Austro-Węgry, potem Niemcy. Dokładnie ten sam mechanizm zadziałał w przypadku Własowa i jego armii. Jakąś alternatywę wobec Rosji stalinowskiej można było powołać do życia tylko u boku Niemców, to zaś po lipcu 1944 roku było możliwe tylko przy poparciu Himmlera i SS. A i jeszcze to, że Własow nie chciał, by jego armia walczyła pod dowództwem niemieckim, lecz zabiegał o utworzenie jakiejś legitymizacji przez rosyjski organ polityczny, stąd kongres w Pradze.
        Próba skończyła się niepowodzeniem, ale to już nie obciąża Własowa. Alianci zachodni okazali się małoduszni wydając „własowców” Sowietom. Tylko marszałek Alexander w którymś momencie się zreflektował i zakazał dalszego procederu. No i generał Anders wykazał się rozsądkiem i przytomnością umysłu każąc przyjmować „własowców” w skład II Korpusu pod pretekstem, że to dawni obywatele II RP, a więc niepodlegający ustaleniom ze Stalinem. Znając naszych z pewnością owo obywatelstwo nie było dokładnie sprawdzane.

        KONIEC
        • gandalph Re: Temat wrzucam "na rybkę", aby sprawdz 01.06.23, 15:53
          I jeszcze jedno, a propos....
          Radzę posłuchać do końca, zwłaszcza wszystkim turbo-patriotom, a wszystko stanie się jasne. To znaczy, inni dowodzą tego, co ja podejrzewałem na zasadzie dedukcji. To, co gen. Szandruk z gen. Kutrzebą i gen. Stachiewiczem, a ostatecznie Borowec opracowali jeszcze przed wojną jako 7-tomowy dokument, tzn. koncepcję Wojskowej UPA, OUN ukradł, a potem zwąchał się z NKWD. I wszystko jasne! Cały czas ta sama regularność od czasów Chmielnickiego: Ukraińcy dają się wpuszczać Moskalom. Może teraz wreszcie poszli po rozum do głowy. Polacy też powinni.
          A przy okazji przypomnę, co z innej strony napisał Jürgen Thorwald w swojej "Iluzji". Nacjonaliści ukraińscy, czyli OUN, uchodzili wśród samych Ukraińców za ekstremistyczny margines, zaś Bandera i koledzy, za pryszczatych młokosów bez znaczenia. Nikt ich poważnie nie traktował.
          Z trzeciej strony już na początku lat 1960-ych Borys Lewyćkyj pisał, że oddziały UPA były kontrolowane przez NKWD/GRU/Smiersz.
          W swojej wypowiedzi autor wspomniał Batoh (1652) czyli rzeź polskich jeńców, po której z Chmielnickim nikt już nie chciał w Polsce gadać. (Ciekawe, kto go podpuścił?) Dalsze ruchy stały się możliwe dopiero wtedy, gdy Chmielnicki sczezł w 1657 i nastał Iwan Wyhowski, a po nim Ugoda Hadziacka. Oczywiście storpedowana przez samych Kozaków, jakżeż by inaczej?
          Dodajmy do tego tzw. koliszczyznę, czyli ruchawkę Gonty i Żeleźniaka w 1767 r. , słynną z rzezi humańskiej, stłumioną przez wojska polskie i ... rosyjskie.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nie pamiętasz hasła lub ?

Nakarm Pajacyka