GoĹÄ: aga.t.
IP: *.dynamic.chello.pl
09.12.10, 12:03
Czy nie drażni Was cała ta nowomowa wokół wina? Te okrągłe zdania, te aromaty porzeczki, kwiatu bzu, zgaszonego cygara, nafty, skóry, sierści konia (sic!), ta wyczuwalna śliwka, ta sprężysta struktura taniczna, ziemiste nuty, papryka w proszku, nienachlana elegancja (że się posłużę tylko kilkoma z nich)… Litości !
Piję dużo wina, ale nie przechodzi mi przez gardło ten sposób mówienia o nim. Owszem, mogę zauważyć, że jest tłuste, że ma wyraźny aromat, jeśli pojawia się ewidentne skojarzenie. Ale nie staram się na siłę znaleźć tego, co „koneserzy” wypluwają z siebie jednym tchem.
I im więcej tych bredni sprzedawca w sklepie z winem recytuje, tym bardziej mam ochotę uciec gdzie pieprz rośnie i tym mniej jestem ufna. Tym bardziej, że zdarzyło mi się kupić od takiego butelkę wina. W domu zostało potraktowane zgodnie z wszelkimi regułami sztuki, a po skosztowaniu byliśmy zgodni, że nie nadaje się do picia: jest ewidentnie zatęchłe. Wróciłam więc z butelką do sklepu: pal licho pieniądze, chciałam by wiedzieli, że z winem coś nie tak – może transport, albo sposób magazynowania są do weryfikacji. Sprzedawca próbował, przemywał usta, jeszcze raz próbował, i stwierdził…, że nie widzi problemu (!)
A może całe te absurdalne deklamacje, to niepotrzebny snobizm, onieśmielenie winem, lub co gorsza zwyczajne skrywanie własnej niewiedzy? Trzymam lampkę w ręku i nie wiem: dobre – nie dobre? Smakuje mi – nie smakuje? Więc uciekam w te bzdury?
Do niedawna sama zastanawiałam się: może ze mną coś nie tak? Aż przeczytałam gdzieś, o słynnym francuskim kucharzu, Jean-Baptiste Troisgros. Otóż choć nie skończył on żadnego kursu enologicznego i wina nauczył się sam, swobodnie rozróżniał i poruszał się między szczepami, apelacjami i rocznikami. Miał przy tym totalną alergię na tego typu krasomówstwo. I za cały komentarz, wystarczało mu: „Dobre”, albo „Nadaje się do zlewu”. Nie dajmy się zwariować!