verdana
22.04.12, 19:11
Znowu z emamy i znowu trochę pro domo suo.
Czy w polskich warunkach, teraz, jest naprawdę absolutnie niedopuszczalne pomaganie dzieciom po studiach, które nie leżą do góry brzuchem, tylko zasuwają, ale zarabiają zbyt mało, żeby sie utrzymać całkowicie samodzielnie?
Chodzi konkretnie o znaną Wam Ratyzbonę, pracujacą za grosze w czcigodnym czasoopiśmie, studiującą na doktoranckich, piszacą ksiażkę w ramach grantu. Oraz syna, też na doktoranckich, za to pracujacego w dwóch miejscach. Obojgu oplacam mieszkanie i czasem coś dam(spódnicę wczoraj, dwie kupiłam, znowu cholera takie same).
Dosyć powszechnie oceniono to, ze zacytuję Triss z tego wątku "Jeśli rodziców stać psychicznie (celowo nie piszę, że finansowo) na utrzymywanie zdrowych dzieci po studiach , żeby realizowały się fanaberyjnie zamiast dorosnąć to super, tylko potem zderzenie z realem mogą mieć bolesne.".
Poradzono wysłać na kasę do "Biedronki", gdzie pensja jest wyzsza.
I tak sie zastanawiam. Co sie stało, że ambicje zawodowe, nawet perspektywy zawodowe, nagle przestały być w cenie i ze rodzice, którzy najpierw wydają nieprawdopodobne pieniadze na kształcenie dzieci, deklarują, że natychmiast potem wartością w zyciu ich starannie wykształconych dzieci powinna być JEDYNIE finansowa niezależność - już, natychmiast, nawet kosztem przyszłosci? Czy to nie jest jednak jakieś odbicie ich własnej zalezności w mlodości i chęć oszczedzenia tego dzieciom - czy też własne skąpstwo? Czy też moze, jak przeczytałam na forum dla rodziców dorosłych dzieci - jak najszybsze pozbycie się dzieci i wreszcie spokój?
Jakoś mnie to martwi. Nie jestem zwolenniczką utrzymywania dzieci do emerytury. Ale widzę taką tendencję,że dorosłe dzieci nie powinny liczyć już na nic ze strony rodziców. Nie powinny się niczego domagać, to rozumiem. Ale jednak dla mnie rodzina pozostaje rodziną i pomoc czasem jest całkiem niezłą inwestycją nie tylko w przyszłość dziecka, ale i własną