kornel-1
05.06.10, 19:26
Gdy Rumcajs gromadził swoje nowoczesne mapy, ja – wykorzystując długi weekend – wyruszyłem Głównym Szlakiem Sudeckim. Z piątku na sobotę dotarłem autobusem do Jeleniej Góry, potem autostop do Świeradowa Zdroju. Wystartowałem o 6 rano.
Trasa szlaku sudeckiego jest tu wszystkim znana, przypomnę tylko, że wytyczono go przez Góry Izerskie, Karkonosze, Rudawy Janowickie, Góry Kamienne, Wałbrzyskie, a dalej Góry Sowie, Stołowe, Orlickie, Bystrzyckie, Masyw Śnieżnika i Góry Złote. Trasę zakończyłem wczoraj, w piątek wieczorem, w Paczkowie, po przejściu 350 kilometrów (105 h).
Odcinki dzienne wyglądały następująco:
1. Świeradów Zdrój – Przeł. Pod Śnieżką („Dom Śląski”) – 49 km, 14 h
2. Przeł. Pod Śnieżką – Lubawka – 52 km, 15 h
3. Lubawka – Rzeczka („Orzeł”) – 52 km, 16h
4. Rzeczka – Wambierzyce – 48 km, 15.5h
5. Wambierzyce – Duszniki Zdrój – 41 km, 13h
6. Duszniki Zdrój – Igliczna („Orle Gniazdo”) – 50 km, 15h
7. Igliczna – Paczków – 60 km, 17h
[czasy od wyruszenia do zakończenia dziennego odcinka; w trakcie marszu w sumie około 1 h odpoczynku]
Szedłem, jak zawsze w swoim stylu, czyli od rana do nocy, nie spiesząc się zbytnio. Nie byłem w stanie zbliżyć się do czasów przejść podanych przez jakiegoś "wyścigowca" w sieci. Czasów nierealnych, które można osiągnąć na krótkich odcinkach niemal biegnąc. Szkoda, że jakiś inny idiota powtarza te niezweryfikowane informacje nadając im status wikipediowskiej prawdy objawionej. W tym miejscu dobitnie chcę stwierdzić: 86 godzin na GSS to czas zaniżony o 20-25%.
Trzymałem się sztywno szlaku, co oznacza, że nie wstępowałem na Śnieżkę i Śnieżnik (na których byłem wielokrotnie). Zboczyłem "na sekundkę" do ruin zamku Rogowiec, no i parę razy zgubiłem szlak i nadkładałem drogi.
Większość szlaku znałem z lat minionych. Niektórych pasm już nie pamiętałem, w innych miejscach – nigdy nie byłem. Tym razem chciałem przejść GSS – w całości, za jednym zamachem (zrezygnowałem z „dopisanego” odcinka szlaku czerwonego Paczków – Prudnik: to już dla mnie nie góry ;-).
Głównym problemem na moim spacerze okazała się pogoda. Przez pięć z siedmiu dni mżyło, padało, lało i siekło. Natomiast w piątek słoneczko mnie przypaliło ;-)
Tak więc deszcz, potworne miejscami błoto, leśne i łąkowe rozlewiska, które trzeba było obchodzić – nie sprzyjały radosnemu wiosennemu nastrojowi i zdecydowanie zwalniały tempo przemieszczania się. A że nic nie mogło wyschnąć w ciągu nocy – musiałem kupować kolejne skarpety, a te zgniłe – wyrzucać ;-) Innym utrudnieniem był przedsezonowy bałagan w lesie: porozrzucane gałęzie, pościnane drzewa, rozjeżdżone ciągnikami leśne trakty.
Tak, jak wspominałem na forum, turystyka górska w Polsce jawi mi się jako elitarne zajęcie: ludzi na szlaku jak na lekarstwo. "Wycieczkowicze" przyjeżdżają jeno do miejscowości turystyczno-imprezowych, zaś poza tymi miejscami – ciężko ich spotkać. Wiem, że wybrałem się w góry przed wakacjami, ale z drugiej strony – był długoweekendowy tydzień, który powinien zachęcać do górskich eskapad. A fakty są takie, że w Izerach spotkałem na szlaku tylko jedną osobę z plecaczkiem (czyli jednodniowiec), w Rudawach jedną wycieczkę z zakładu pracy (na Skalnik i z powrotem), między Szarocinem a Wielką Sową – ani jednego człowieka. W Górach Sowich – 3 osoby, dopiero w Srebrnej Górze – kilka wycieczek szkolnych (ale nie na szlaku!), do Wambierzyc zero(!) osób, do Błędnych Skał zero(!) osób (owszem szkolna wycieczka pod foliami, autobus czeka pod bramą) do Kudowy zero(!) osób, między Kudową a Dusznikami – zero osób(!!), do Zieleńca zero osób(!!) do Spalonej zero osób(!!)do Iglicznej zero osób(!!).
Owszem: w schronisku Andrzejówka, Zygmuntówka, Orzeł, Jagodna, pod Śnieżką i pod Śnieżnikiem – były grupy szkolne lub kilkuosobowe grupki mniej zorganizowane. Ale te osoby albo podjechały autokarem bądź samochodem do schroniska, albo pisały tam prace licencjackie na temat turystyki kwalifikowanej. Byli w schronisku, ale nie na szlaku! Niesamowite. Nawet w schronisku w Zieleńcu trzech kolesi z wypasionym sprzętem stało przed budynkiem. Ale tylko stali! Pardon, sączyli piwo i czekali na lepszą pogodę(?).
Natomiast rzeczywiście w Karkonoszach i na Masywie Śnieżnika było sporo osób (nieliczne z wielodniowym ekwipunkiem).
Tak więc wędrowałem zdecydowanie samotnie. Spotykałem na swojej drodze zatrzęsienie ślimaków (brrr!) w sumie kilkadziesiąt saren i koziołków, dwa razy lisa, raz kunę leśną.
Samego szlaku opisywać nie będę – nie ma takiej potrzeby. Zresztą obszerniejszą relację zamieszczę na swojej stronie. Będzie też przekaz multimedialny ;-) zapraszam wkrótce.
Może w tym miejscu dodam tylko parę słów na temat oznakowania. Narzekałem na stare lub źle położone znaki na Głównym Szlaku Beskidzkim, ale w Sudetach nie jest lepiej – wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że sudeckim działaczom PTTK nie „opłaca się” odnawiać i uzupełniać znaków na mniej uczęszczanych odcinkach – skoro nikt tamtędy nie chodzi. A nie chodzi bo... ;-) I tak kółko się zamyka. Przy okazji: brak kompetencji karkonoskiego PTTK jaskrawo widoczny jest na tablicy postawionej na Równi pod Śnieżką: "Słonecznik 15 min" Kto był w Karkonoszach – wie o co chodzi. Kto ma mapę lub przewodnik – poradzi sobie mimo tej dezinformacji. Ale pytam: dlaczego w tak uczęszczanym miejscu jest umieszczona taka tabliczka? Kto jest za to odpowiedzialny? Ja rozumiem, że można się spierać, czy trasę z idzie się 5h czy 4h 30 min. I tu czasu mogą mieć charakter przybliżony. Ale powinny tworzyć spójną informację! Nie może być tak, że po przejściu w danych kierunku kilkuset metrów kolejna informacja o odległości zmienia się o pół godziny! To nie jest czepianie się z mojej strony. To oczekiwanie ze strony zwykłego turysty (i podatnika), by ci, którym za to płacą wykonywali solidnie i poprawnie swoją robotę.
Na zakończenie jeszcze uwaga o noclegach. Nie ma problemu z nocowaniem na GSS, zawsze znajdzie się schronisko lub kwatera zwana obecnie agroturystyką. Jedyny nieprzyjemny incydent spotkał mnie w "Marii Śnieżnej" na Iglicznej. Dotarłem tam po zmroku, w deszczu o 20:30. Pan (właściciel, ajent?) stwierdził, że nie ma miejsc a na moją propozycję gleby – nie zgodził się. Chcąc nie chcąc musiałem pójść 2.5 km do "Orlego Gniazda". Mgła na 10 metrów i deszcz, dobrze, że miałem czołówkę. A gdybym nie miał?
Ogólnie jestem zadowolony z sudeckiego spaceru. Trudno mieć pretensje do pogody, pewnie, że gdyby była lepsza – ładniejsze miałbym zdjęcia i suchsze buty. Ale wiosenne brodzenie po wodzie tez ma swój urok ;-)
Kornel