rybka37
09.05.22, 12:00
Cały czas biję się z myślami, że to może jednak moja wina, że to ja coś zrobiłam, że mogłam lepiej....
Od prawie 15 lat jestem szczęśliwą żoną i matką 3 dzieci. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że moi rodzice nie zaakceptowali mojego męża. Upłynęło już tyle czasu, jesteśmy zgodnym małżeństwem, a oni nadal traktują go jak obcego, a mnie jak nielojalną córkę, bo stoję po jego stronie. Ich zarzuty były od początku kuriozalne: źle się popatrzył, nie tak odpowiedział, za mało mówi, źle zamiótł, jego rodzina pochodzi ze wsi... Wysłuchałam masy obraźliwych komentarzy, wyżywali się na mnie, że nie spełnia oczekiwań. Kiedy urodziłam pierwsze dziecko, uznałam, że nie może tak być - że nie będę w kółko naprawiać męża, bo im się nie podoba.
Efekt jest taki, że kontakty były bardzo oschłe, ale do wybuchu pandemii jakieś były. Co prawda nigdy nie zaproszono nas nawet na kawę, ale przynajmniej przychodzili kurtuazyjnie na godzinę, kiedy ja zapraszałam. Od wybuchu pandemii kontaktu praktycznie nie ma - rodzice nie zaszczepili się, więc nie mamy wstępu do ich domu, nie odwiedzają nas już wcale. Możemy najwyżej spotkać się przed ich domem. Ale niejednokrotnie się wykręcali. Kontakt z wnukami zerowy, najmłodsezgo (niecałe 2 lata) widzieli może ze 4-5 razy, nie przyszli nawet na chrzciny, bo covid... Za tydzień komunia starszego dziecka i wiem, że też nie przyjdą. Niby covid już w odwrocie, ale nadal można się zarazić - to oczywista wymówka. Jest mi tak źle i tak przykro... Nie mam rodzeństwa, rodzice to moja jedyna najbliższa rodzina (pochodzenia). Codziennie myślę, co mogłam zrobić lepiej i nie wiem.