piosenka_zorzy
11.01.23, 13:48
Od jakiegoś czasu widzę, że fascynuje mnie zło. W sumie było tak, odkąd pamiętam, ale kiedyś z tym nie walczyłam. W szkole czy na podwórku prowokowałam konflikty „z nudów”, a na forach internetowych nakręcałam się kolejnymi „dramami” z moim udziałem. Było dla mnie ekscytujące, kiedy ludzie zwracali na mnie uwagę, kiedy dostawałam nowe powiadomienia, kiedy czytałam w necie mój nick, słowem, kiedy znajdowałam się w centrum uwagi. Pamiętam nawet odczucia, jakie mi towarzyszyły. Miałam po takich „dramach” niekiedy niemalże bezsenne noce, podwyższoną temperaturę ciała, a zarazem nie czułam się przygnieciona, ale też nie zbudowana, czułam się jakby „uniesiona”. Jednocześnie moje wynurzenia wprawiały ludzi w niedowierzanie i nie zdziwię się, kiedy także Wy, czytając mój wpis, weźmiecie mnie za trolla, bo i z tym się spotykałam. Z jednej strony więc prowokowałam konflikty świadomie, z drugiej zaś ludzie widzieli, że z moim myśleniem coś jest nie tak.
Od jakiegoś czasu nakręcam się wiadomościami o tym, że ktoś umarł albo się rozchorował, z tego powodu przestałam oglądać seriale medyczne, bo w nich chodzi o to, że takie złe wieści nakręcają akcję. Jednak obwinianie seriali o mój stan byłoby zbyt proste, zwłaszcza że nie oglądałam ich wiele.
Od dzieciństwa słyszałam, że jestem egoistką i nadal nią jestem. Wszelkie próby dostosowania się powodują we mnie narastającą frustrację i są w istocie tylko zmianą zewnętrzną, a taka metoda nie może się powieść. Cierpię udręki psychiczne, kiedy robię coś, co mi nie odpowiada, kiedy robię coś dla innych, kiedy coś jest nie po mojej myśli. Nawet jeśli próbuję to zwalczyć w sobie, to te udręki są niewyobrażalne. Jakby ktoś mnie gniótł, łamał i tresował.
Na zachowania innych patrzę na zasadzie: kto chce mnie zdominować. Niespecjalnie też interesują mnie kontakty międzyludzkie, o ile nie dotyczą mojej osoby i moich zainteresowań albo czegoś, co wzniosłe, jakichś rozważań egzystencjalnych, zachwytu nad przyrodą. Ludzie są dla mnie o tyle ważni, o ile kontakt z nimi ubogaca mnie intelektualnie, artystycznie lub egzystencjalnie.
Jednocześnie nie potrafię wyrażać mojego zdania, bo się tego nie nauczyłam. Robię to albo w sposób agresywny, albo uciekam. Często wybucham gniewem. Nie wiem, czego chcę, nie wiem, jaka jest moja tożsamość i kim jestem. Nie umiem podejmować decyzji. Jedyne, na czym mi zależy, to to, aby nie zostać zdominowaną, aby mieć zawsze rację i być w opozycji do innych.
Nie przeszkadzałoby mi to wszystko, gdybym kilka lat temu nie wróciła do Boga, wiara jest dla mnie istotna, ona uczy pozbywania się egoizmu. No i odkąd zaczęłam zwracać uwagę na moje zachowanie, to się męczę, bo kiedyś mi było z tym fajnie, a teraz nie jest fajnie, bo mi zależy na wierze, na respektowaniu jej zasad, ale gdyby nie to, to byłabym sobą jak kiedyś. Zresztą, moje próby trwania w normalności trwają krótko, bo normalność uważam za coś nudnego, dlatego ciągle mam jakiś „kryzys wiary”, bo wewnętrznie jestem wciąż ta sama.
Mam tęsknotę za czymś większym, sensowniejszym, piękniejszym. Widzę coraz bardziej, że te moje rzucanie się w zło nie ma sensu, nie prowadzi do niczego. Ale bez tego doświadczam pustki. Czuję się niemal tak, jakbym była głodna i to zło mnie karmiło.
Widzę, że to się pogłębia, że staję się jakby coraz bardziej chłodna, a zarazem pełna gniewu.
Proszę, uszanujcie moje poglądy religijne. Kiedy czytam, co piszę, widzę w tym jakby megalomanię, ale taka właśnie jestem. Niekiedy próbuję być miła... ale nie jestem w tym sobą.
Co to może być?