blackhorse34
20.05.23, 00:41
Witajcie, jestem tu nowa.
Jak w tytule wątku - nie radzę sobie, z tym co się stało w moim życiu.
Pochodzę z rodziny, w której nikt tak naprawdę o mnie nie dbał, bo nie wiedział, jak się prawidłowo dba o dziecko. Jest u nas duża dysfunkcja. Jestem tego wszystkiego bardzo świadoma, ale sami zebranie wiedzy mi nie wystarcza.
Koło 10 lat temu poznałam gościa, wydawał mi się dobry i uczuciowy, jak ja, też taki wrażliwy. Zrobil taka aurę wokół siebie, że szybko mu zaufałam. Tempo rozwoju relacji było chore, na pierwszym spotkaniu już mnie obejmował i przytulał, jak swoją dziewczynę. Teraz, po wielu latach wiem, że tak robią toksyczni ludzie, szybko skracają dystans, Tempo rozwoju relacji gigantyczne
Z tym, że my, jako młodzi niedoswiadczeni w relacjach damsko-meskich ludzie, od początku popełnialiśmy błędy. Pierwszym poważnym błędem było zaczynanie relacji od seksu, zamiast od poznawania siebie, spędzania czasu. My zamiast poświęcić czas ja rozmowy (ok, one też byly), po prostu uprawialiśmy seks, albo przygotowywaliśmy posiłki, oglądaliśmy filmy. Zachowanie nastolatków, a nie dojrzałych osób, byliśmy po 20. Przez to, że tak rozwijała się nasza relacja, nie zdążyliśmy się tak naprawdę poznać, stwierdzić, czy aby na pewno jesteśmy dla siebie.
Pewnego razu wpadliśmy, z tej wpadki powstała nasza córka, która teraz nadaje sens mojemu życiu.
Oboje nie byliśmy na to przygotowani kompletnie, tak samo, jak nie umiemy budować zdrowych relacji. Mimo wszystko, uważam, że darzyliśmy się jakimś uczuciem, coś nas do siebie ciągnęło, podczas rozmów wydawało się, że jesteśmy dość podobni. Niestety, nikt nie uczył nas jak normalna relacja wygląda, toteż podczas poznawania się, nie zwróciłam uwagi na to, co istotne.
W życiu okazało się, że coś nas łączy, ale więcej dzieli.
Ów chłopak stał się po czasie moim mężem, decyzję o tym przyspieszyła oczywiście ciąża.
Nie mieliśmy ani przygotowania emocjonalnego, ani funduszy, by stać się rodzicami, dlatego padła decyzja, by zamieszkać w domu rodzinnym męża (w którym na tamta chwile bylam zakochana).
Zamieszkałam tam i rozpoczął się mój dramat.
Pochodzę z rodziny, ktora jest dysfunkcyjna, co podkreśliłam już wcześniej, ale nie są potworami. Mają ludzkie odruchy, jakąś empatię. Umieją się troszczyć, umieją coś zrobić dla drugiego człowieka, wychodząc ze swojej strefy komfortu.
Rodzina męża natomiast, od początku mnie obserwowała. Bylam nowym członkiem rodziny, więc na celowniku. Szczególnie toksyczną postacią w niej jest matka męża, ale ojciec też niczego sobie - o tym za chwilę.
Cały czas kontrolowali nasze małżeństwo. Są autorytarni, władczy, apodyktyczni. Bardzo mnie krytykowali, umniejszali mi, to było okropne. Mąż nie reagowal, a poza tym zwyczajnie przyjął ich zdanie o mnie. Wiem, że to nie jest obiektywna prawda o mnie, a wynik ich zaburzen.
Głównym zarzewiem konfliktu jest to, że ich odrzuciłam (jego rodziców), to znaczy wchodziłam z nimi w konflikty i nie dbałam o nasze dobre relacje, które wg nich są głównie moja działka, to ja powinnam się o nich starać. Drugi powód nieustannej krytyki jego matki, to to, że on mnie utrzymywał. Ona mówi na mnie bardzo przykre rzeczy np. Że leżałam i pachniałam, a kto w tym czasie zajmował się córką? Ona mi w tym nie pomagała, zapraszała córkę do siebie (swoją wnuczkę) tylko wtedy, kiedy sama wyznaczyła termin, trzeba było to skonsultować z nią, powiadamiać wcześniej, najlepiej jeden dzień przed, bądź kilka godzin. Musieliśmy się też deklarować,o której odbierzemy mała. To wszystko się działo, będąc w tym samym domu.
Podczas gdy było między nami względnie dobrze, mąż mi mówił na nich okropne rzeczy, które sprawiły, że się do nich nastawiłam negatywnie. Powiedział mi, że grzebał w matki notatkach, byla u notariusza, żeby się dowiedzieć, jak tu siostrę wykluczyć z majątku. Były notatki, czytałam je, nawet sobie zdjęcie zrobiłam,by pokazać mojej matce, z jak okropnymi ludźmi mam do czynienia. Notatki przyniósł mi mąż.
Potem, gdy zaczęło być między nami źle, mąż mnie lekceważył, ignorował,w ogóle to małżeństwo było jednym wielkim dramatem.
Od początku wprowadzali swoje chore zasady, np. Od pierwszych chwil u nich, mielismy z mężem osobny pokój, żeby jaśnie pan się wyspał do pracy.
Tak zostało już na zawsze, bo potem był nowy argument, że go zalewam swoimi negatywnymi emocjami i wykańczam, więc on musi się izolować.
Dochodziło też do przemocy fizycznej z jego strony, o psychicznej już nie wspomnę, psycholog mnie pytała, po co mi relacja w której jestem notorycznie odrzucana.
Dużo więcej było kuriozalnych zachowań męża, bądź jego rodzicow, ale to jest temat na 5 godzin pisania, z boku jest się z czego pośmiać, dla mnie to dramat.
On nie dostrzega żadnego wpływu rodziców na nasze małżeństwo, uwaza, ze sami je rozwaliliśmy.
Nie zgadzam się z tym.
Po mojej wyprowadzce od nich (miałam już dość przemocy psychicznej jego rodzicow i tego, że mąż mnie zwyczajnie olewa, odgradza się , nie buduje relacji, tylko buduje mury, przez co bylam wiecznie sfrustrowana i wściekła i tę agresję wywalałam na niego, co kończyło się krzykami i uzywamiem siły fizycznej, patologia), on się zmienił do mnie o 180 stopni.
Zrobil się podły, mówi o mnie ohydne rzeczy, nagle z "delikatnej jak kwiatuszek" stałam się dla niego kimś niepotrzebnym. Jest to druzgocące, bo sama mam ranę odrzucenia, jeszcze z dzieciństwa. On mnie generalnie lekceważył już wtedy, gdy razem mieszkaliśmy, teraz już się odsunal, odseparował, oczywiście żyję dalej z rodzicami i we wszystkim ich słucha, to są eksperci od wszystkiego, jego mentorzy. Idzie w kierunku rozwodu.
Żadne moje argumenty do niego nie trafiają.
Nie piszcie o terapii par - byliśmy już i w większości przypadków terapia z nim to był dla mnie dramat, chętnie podzielę się doświadczeniami, dlaczego.
Wiem, że on bez solidnej terapii z nikim nie zbuduje szczęścia.
Oczywiście konsekwentnie zaprzecza wszystkiemu, co tu opisałam.
Do przemocy fizycznej się przyznaję, do reszty NIE.
Nie mam prawa go informować o tym, jak mnoe skrzywdził , to daje jeszcze gorszy efekt.
Uwaza, ze go obwiniam, robię z niego potwora.
Neguje wszelkie uzależnienia (wg mnie ma ich kilka), Neguje nieprzecietą pępowinę, Neguje, że ma zaburzenia osobowości.
Mówi, że jest normalny, że musi sprawdzić, czy to na pewno z nim coś jest nie tak, ogólnie wszystko zmierza do tego, że poznał zaburzona kobietę i to ona jest nieodpowiednia, jego zachowania są ok.
Na pytanie, co powiedział mu psychiatra i psycholog, powiedział , że uderzył mnie, bo był przeciążony psychicznie (oczywiście przeze mnie), zapytałam, czy coś mu zdiagnozowali. Nic - jest zdrowy, ma problemy rodzinne. Tyle z jego terapii.
Także próbowałam.
Wysyłałam na terapię, Mówiłam jak mnie krzywdzi, a nawet czym, że krzywdzi nasza córkę, to nie działa, on już podjął decyzję.
Najgorsze jest to, że czasem się do mnie zbliża i mu ulegam, czasem się przytulamy i całujemy, co sprawia, że nigdy nie będę mogła iść w żadna ze stron - ani zapomnieć o tym człowieku, ani z nim żyć, bo on tego odmawia.
Oznajmił mi już na kilka tygodni od mojej ucieczki od nich, że do małżeństwa już nie wróci.
Widzicie - czasem on potrafi być naprawdę dobrym gościem i wiem, że w środku taki jest.
Mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, on potrafi czasem zrobić dla nas coś dobrego i ja się tych dobrych chwil chwytam, bo przypominają mi się dobre chwile naszego małżeństwa. Jak się domyślacie, oprócz problemów emocjonalnych, ma też dobre strony, jak każdy. W środku to dobry facet, choć mocno skrzywdzony przez rodziców.
Jest mi przykro, że skreślił nasza relację, a mimo tego, gdy się spotykamy ze względu na córkę, on wysyla mi różne sprzeczne sygnały.
Uśmiecha się do mnie, chce przytulać, czasem zrobi nam jedzenie. To sprawia, że ja wciąż robię sobie nadzieję.
Po tym wszystkim, on znowu wraca do siebie, do tego domu, gdzie akceptują go w pełni i jego dysfunkcję.