rugala
01.08.01, 14:28
Wyjeżdżaliśmy wtedy całą rodziną często w góry. Prowadziliśmy z młodzieżą
wędrówki krajoznawcze i przyrodnicze, letnie obozy wędrowne, a syna staraliśmy
się wychować na człowieka wrażliwego na sprawy ekologii, oddanego ochronie
przyrody i krajobrazu. W czasie zwiedzania ukazywaliśmy jemu piękno kraju,
przyrodę, zabytki, historię... Właśnie w górach po raz pierwszy zetknęliśmy się
z ruchem Hare Kryszna. Na wspólnej wędrówce z synem wstąpiliśmy obejrzeć "farmę
ekologiczną", znajdującą się w sąsiedztwie ówczesnego schroniska PTTK "Czartak"
w Czarnowie w Sudetach, reklamowaną także w broszurze
zatytułowanej: "Ekoturystyka" jako "Centrum Bhakti Jogi".
W czasie tamtego spotkania nie było mowy, że reprezentują jakąś religię, lecz
posłużono się, co zrozumieliśmy dużo później, specyficzną metodą oszustwa
polegającą na podaniu tylko części danych dotyczących tego gospodarstwa.
Mówiono wtedy, że jest to farma posiadająca atest EKOLAND-u i produkuje zdrową
żywność w oparciu o tradycję Indii, że propagują "zdrowe żywienie"
i "wegetarianizm" oraz "życie w zgodzie z naturą". Gospodarze farmy - młodzi
ludzie - zaprowadzili nas do budynku, w którym stały woły mówiąc, że używają
ich do orania ziemi. W trakcie spotkania poczęstowali nas wegetariańskim
posiłkiem. Byliśmy przekonani, niewątpliwie na skutek sugestii gospodarzy, że
jest to świecki ruch społeczny o orientacji proekologicznej, co wydawało się
być zgodne z naszymi poglądami i zainteresowaniami. Rozmawiali o czymś na
osobności z synem i sprzedali mu książkę, jednak wtedy nie wzbudzało to naszego
zaniepokojenia...
Prawdziwe oblicze tego kultu destrukcyjnego poznaliśmy dopiero później, jak syn
zaczął przynosić do domu i czytać coraz więcej książek z tekstami założyciela
sekty - Prabhupady. Kiedy codziennie wstawał nad ranem i przez wiele godzin
odmawiał tzw. mantrę "Hare Kryszna, Hare Kryszna, Rama, Rama...", było już za
późno na wyciągnięcie go z tego uzależnienia. Przyrządzał też w osobnych
naczyniach (nasze były "duchowo nieczyste") odrębne pożywienie, zaczął
notorycznie kłamać i wyciągać od nas pieniądze mówiąc, że potrzebuje na szkołę,
a tak naprawdę to wspierał finansowo sektę i kupował przeróżne akcesoria
kultowe. Coraz więcej czasu poświęcał sekcie, zerwał z kolegami i
zainteresowaniami harcerstwem i turystyką, zaniedbał naukę i przerażająco
chudł. Znikał też na całe dnie i wyjeżdżał do ośrodków sekty, m.in. na farmę w
Czarnowie. Często zamiast w szkole przebywał wśród wyznawców kultu, gdzie
odurzano go kadzidełkami i wprawiano w trans za pomocą ekstatycznych tańców i
śpiewów... Jego "bogiem" stali się liderzy sekty, tzw. "mistrzowie duchowi",
którym oddawał pokłony i poświęcał swoje wszystkie myśli.
Próbowaliśmy go z tego wydostać. Byliśmy jednak coraz bardziej zrozpaczeni,
kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy już bezrani wobec oszustw i
manipulacji jakimi posługiwała się sekta. Jej liderzy powoływali się m.in. na
rzekomo pozytywne wyniki badań naukowych ich diety, które to badania miał
prowadzić prof. Wojciech Chalcarz z Pracowni Żywności i Żywienia AWF w
Poznaniu. Sprawa wyjaśniła się dopiero wówczas, kiedy profesor napisał mi w
liście: "(...) Jest to nieprawda. (...) Z moich obserwacji wynika, że wielu
młodych mężczyzn, wyznawców ruchu Hare Kryszna, jest nadmiernie chudych (...) Z
podanego przez Pana opisu sposobu żywienia Pana syna wynika, że musiał on
stosować niezbilansowaną dietę wegetariańską. Taka dieta jest niebezpieczna dla
zdrowia"...
Ich dieta polega nie tylko na zakazie spożywania mięsa, ale również ryb, jaj,
cebuli, szczypiorku, grzybów, wielu produktów mlecznych i roślinnych, nawet w
szcz±tkowych ilościach. Często obowiązuje zakaz spożywania potraw z mąki i
roślin strączkowych. Ma miejsce np. "post od zielonych liściastych warzyw przez
jeden miesiąc"... Ich kalendarz postów i głodówek liczy kilkanaście stron
maszynopisu. Stwierdziliśmy, że ta dieta nie ma nic wspólnego ze "zdrowym
żywieniem". Jednak wtedy syn miał już tak "wyprany mózg", że nawet nie
zauważył jak okropnie schudł, a tylko stale powtarzał: "ja nie jestem tym
ciałem".
Prosiliśmy liderów sekty, aby uszanowali nasze prawa rodzicielskie i nie
angażowali go w tak intensywne praktyki. Niestety, bez żadnego skutku.
Tłumaczyliśmy, że syn nie cieszy się już dobrą kondycją fizyczną, a te praktyki
są coraz bardziej niebezpieczne i stwarzają zagrożenie dla jego zdrowia.
Liderzy Hare Kryszna mówili nam wtedy, że ich "religia jest oficjalnie
zarejestrowana i musimy uszanować jego świadomy wybór i właściwą drogę do
postępu duchowego". Byliśmy bezsilni wobec takich argumentów. Niestety, nasze
obawy miały się wkrótce potwierdzić...
Po upływie ok. 2 lat związania się z ruchem, najprawdopodobniej pod wpływem
ekstazy i fizycznego osłabienia wywołanego surową dietą i innymi praktykami
destrukcyjnymi, syn zasłabł i upadł na ulicy, złamał sobie nos i szczękę, wybił
zęby i w takim stanie skierowano go na leczenie szpitalne.
Rozpacz naszą pogłębiła sytuacja oskarżeń lekarzy kierowanych pod naszym
adresem: "Co zrobiliście z tym chłopcem? Czemu on tu nie chce niczego jeść? Czy
brał jakieś narkotyki?" To był po prostu obłęd! Lekarze nie mogli zrozumieć, że
to sekta zabroniła mu przyjmowania pożywienia od "niewielbicieli Kryszny",
bo "może się duchowo skalać", oraz że tak silny wpływ może mieć na człowieka
grupa praktykująca religijność destrukcyjną. W tej sytuacji karmiono go
kroplówką... Do normalności wracał długo. Próbował nawet do nich wrócić,
wyjeżdżał też na farmę do Czarnowa (m. in. wyprowadził się z domu i zamieszkał
z wyznawcami Hare Kryszna), co trwało dalsze dwa lata. Ostatecznie jednak
zrozumiał, że jest wykorzystywany do celów nie mających nic wspólnego z
rozwojem duchowym i zerwał z sektą i jej praktykami kultowymi...
Nadal jeszcze ponosimy skutki szkodliwego oddziaływania tego kultu na naszego
syna. To nie tylko koszty jego leczenia, przedłużonego okresu nauczania, utraty
pełnej zdolności do pracy i nauki - poniesione przez całą rodzinę (krzywdy
doznała też nasza córka), ale również cierpienia moralne, których nie da się
przeliczyć na pieniądze.
Tej tragedii było można zapobiec, gdyby przywódcy tego związku wyznaniowego
reprezentowali uczciwą religię, o zdrowych zasadach etyczno - moralnych, a nie
kult oparty na obłudzie, fałszywych obietnicach i zastraszaniu. Liderzy sekty,
kiedy stało się nieszczęście, wyparli się wszystkiego. Zaczęli obłudnie
twierdzić, że kontakty syna z ruchem były sporadyczne i on sam narzucił sobie
to wszystko.
Zainteresowanych szczegółami zjawisk patologicznych w sekcie Hare Kryszna
odsyłamy do pracy doktorskiej Anny E. Kubiak, wydanej przez Instytut Filozofii
i Socjologii PAN, zatytułowanej "Delicje i lewa ręka Kryszny" (Warszawa, 1997),
gdzie można znaleźć opis metod psychomanipulacji i sposobu funkcjonowania
wyznawców sekty oraz potwierdzenie wielu naszych przykrych doświadczeń.
Potwierdzają to choćby same tytuły rozdziałów i podrozdziałów jak: "Instytucja
totalna", "Izolacja", "Degradacja osobowości", "Unieważnianie dotychczasowych
znaków tożsamości", "Piętnowanie", "Poniżanie i dryl", "Pozbawianie
samodzielności", "Dyktatura kontrolerów" itp.
Hare Kryszna to wyjątkowo nieudany przeszczep religii wschodnich na rodzimy
grunt. A wydawać by się mogło, że przecież nie może nieść nic złego przepojona
szczerą duchowością ideologia, popierana przez liczne autorytety i stanowiąca
alternatywę dla życia pełnego pośpiechu w pogoni za karierą i pięniądzem...
Zrozumieliśmy, że Hare Kryszna może być wyborem tylko dla mocnych, w pełni
dojrzałych ludzi - cwaniaków umiejących zrobić na tej ideologii niezły interes.
Paradoksem zaś jest, że sekta wciąga nastolatków o nie wykształconej jeszcze
osobowości, ludzi wrażliwych i idealistów szukających oparcia w grupie
rówieśniczej, w której stają się ślepymi narzęd