mamdomek
21.10.14, 02:32
Tak, dylemat, bo poza dwoma głównymi graczami nikt się nie liczy.
No i co tu zrobić? Może krótka wspominka z historii...
Głębiej pamięcią nie sięgam, niż do Sokołowskiego.
"Wizjoner", typ "stawiaczy pomników", typowy Polski samorządowiec minionych lat. W myśl zasady: podcierać się można liściem, byle było się czym pochwalić. I stał się ICDS imienia (oczywiście) JPII, z basenem na piętrze, strzelnicą pod ziemią i zintegrowanym hotelem dla sportowców. Chyba żeby nie potonęli w błocie idąc na siłownię. Do tego gimnazjum i liceum - ładne i wyposażone, tyle że z kadrą do d..py. Ale to niuans. Gorzej że wieloryb kosztował nas majątek i długi na przyszłe lata. Po postawieniu pomnika nie zostało już na nic. Na szczęście można liściem...
Na swoje nieszczęście Sokołowski otoczył się grupą patafianów walczących z wiatrakami, czyli z S7 w rezerwie. Jak to z głupkami bywa, nic nie osiągnęli ale krwi napsuli, smrodu narobili i opóźnili inwestycję, przez co do dziś tkwimy w korkach i jaszcze jakiś czas tkwić będziemy.
Ten poślizg Sokołowskiego wykorzystał jego przeciwnik zajadły, Pszczółkowski, którego "stworzył" nie kto inny jak... Rusiecki. Cokolwiek ktokolwiek by nie pisał o tym, kto kogo namawiał i z kim rozmawiał, to Rusiecki wykonał tytaniczną pracę dzięki której Pszczółkowski został burmistrzem i to w pierwszej rundzie.
Towarzycho było początkowo powiązane z lokalnym PO (które tyle ma wspólnego z PO co kultura z kulturą fizyczną) ale wkrótce nastąpiły zgrzyty i Rusiecki się z Pszczółkowski skłócił. Oczywiście każda strona ma swój własny niezależny ogląd tamtych zdarzeń. Tak czy owak nastąpił rozłam w Radzie. Pszczółkowski mając poparcie większości praktycznie mógł robić co chciał. I robił. A właściwie to niewiele robił, bo bardzo dłuuuugo nic się nie działo. Podobno spłacaliśmy długi. Łatwo było spłacać, bo koniunktura była dobra, o kryzysie ekonomicznym dopiero co niektóre wróble ćwierkały, że będzie.
Z ciekawszych rzeczy które się wówczas wydarzyły, to zatrudnienie u urzędzie "zaufanych profesjonalistów". Czyli... rodziny burmistrza. Inwestycji tyle że można było na palcach policzyć. Wodociągi i kanalizacja praktycznie stały tak jak za Sokołowskiego. Za to pojawiły się wątpliwe operacje, jak np oświetlenie jakiejś drogi prywatnej. Z większych przewał, udaremnionych przez ujawnienie, to próba podciągnięcia kanalizy do MarcPolu w Izabelinie, pod pretekstem uzbrajania Dąbrowy.
Z pozyskiwaniem kasy było marnie, żeby nie powiedzieć beznadziejnie. Dobrze opłacanym krewnym i znajomym królika "udało się pozyskać środki" takie, które każdy dostawał kto tylko chciał. Czyli np z programu Kapitał ludzki. Albo na aktywizujące zawodowo laptopy :]
Kiedy kadencja zaczęła zbliżać się ku końcowi, Pszczółkowski zrobił dokładnie to samo co jego poprzednik, czyli w ostatnich miesiącach kadencji rozgrzebał Warszawską. Za w znacznej mierze pożyczone pieniądze. Ale wreszcie było się przy czym fotografować!
Ładniej tym razem wyszło, aczkolwiek jakość wykonania i przede wszystkim projektu pozostawia wiele do życzenia. Część małej architektury nie przetrwała w całości nawet zimy. W pośpiechu i z oszczędności zamiast zlikwidować dostawiono kolejny rząd słupów, tym razem latarni. Bezmyślnie zaplanowane ścieżki rowerowe są na znacznej długości niefunkcjonalne. No ale pomnik sobie burmistrz postawił.
Niestety konflikt z Rusieckim miał Pszczółkowskiego drogo kosztować. Był nieprawdopodobnie pewny siebie że wygra a jednak przegrał. Małą różnicą głosów, ale przegrał. Czyli roztrwonił kapitał zaufania, nie dowiózł go nawet do kolejnej kadencji. Uciekła dobrze płatna fucha.
Pogodzić się z tym długo nie mógł, stąd od pierwszego dnia konflikt jego popleczników (większości rady) z kolejnym burmistrzem.
Wygrał człowiek wyciągnięty z kapelusza. Nikomu nie znany rozmodlony dyrektor bankrutującego składu cegieł i pustaków. Pewnie nigdy byśmy go nie poznali, gdyby nie było potrzeby przeskoku z kończącej się wraz z załamaniem rynku nieruchomości fuchy na jakąś nową.
Po raz kolejny zrobił swoje Rusiecki, który tym razem objął stanowisko wiceburmistrza. I jakoś by to było, gdyby nie wspomniany konflikt między większością rady a nowymi władzami urzędu. Niestety frustracja przegranych była od początku tak wielka, że o względnej nieagresji nie mogło być mowy. Urząd burmistrza też nie potrafił zaproponować dojścia do pojednania.
Mimo to ruszyły inwestycje a gmina nagle - o dziwo - stała się zdolna pozyskiwać liczące się środki z zewnątrz. Oczywiście nie obyło się bez fuszerek i inwestycji ocierających się o przewały, ale generalnie zapóźnienia z epoki Pszczółkowskiego i Sokołowskiego się zmniejszają. W kwestii autoprezentacji obecny urząd wygląda bardzo słabo. O ile Pszczółkowski przez pierwsze 3 lata w ogóle uczył się zachowywać wśród ludzi i mówić, o tyle jak wyglądają Dąbrowski i Rusiecki nie da się zapomnieć. W każdym gazłomie jest kilka zdjęć burmistrza i/albo jego zastępcy. Tak jakby, kurna, ludzie się tym interesowali. Choć to nie dziwi, bo gazłom od zarania istnienia był organem prymitywnej autoreklamy burmistrzów, to tym razem można dostać mdłości widząc kolejnego Dąbrowskiego na kolejnej stronie.
Żeby nie było, gazłom doczekał się godnego kontrpisma, związanego oczywiście z opozycją. Poziom jest zbliżony, na minus.
I tak dochodzimy do dna dzisiejszego. Właśnie przeczytałem artykuł-autoreklamę Pszczółkowskiego. Co mi się nasunęło? Jakie pierwsze wrażenie? Co ten facet pieprzy? czy głupich szuka? Z choinki się urwał? Z gruszki spadł? Jakie bezpieczeństwo najważniejsze. A kto tu jest czymś zagrożony? Jakie dokonania? Chyba raczej zmarnowane szanse i 4 lata. Nawet wniosku nie potrafili złożyć poprawnie albo w terminie, "specjaliści". Panie Pszczółkowski, to że ktoś gdzieś pracował, to jeszcze nie znaczy, że jest specjalistą i ma doświadczenie. Moim zdaniem w 4 lata udowodnił Pan, ze specjalistą jest Pan miernym. Jakie osiągnięcia? Nie neguję, nie można powiedzieć że nic nie zostało zrobione. Ale porównanie Pańskiej kadencji, z lat gospodarczej prosperity, z tym co zrobiła dotąd obecna władza wygląda bardzo, bardzo mizernie. Za Pszczółkowskiego inwestycji trzeba było szukać i nie było to proste. Teraz infrastruktura buduje się w wielu punktach. Łomianki przypominają obecnie Warszawę pod tym względem. A Łomianki Sokołowskiego i Pszczółkowskiego przypominały Warszawę Kaczyńskiego, kiedy zbudowano Muzeum Powstania Warszawskiego oraz wybrano lokalizację Stadionu Narodowego i na tym koniec.
Prawdą jest że w poprzedniej kadencji był spokój i współpraca z radą. Ale chyba należy sobie zadać pytanie, czy taka współpraca, kolesiowskie klepanie się po tyłkach i robienie sobie dobrze nawzajem, było dla Łomianek korzystne? Jeśli w Łomiankach, podobnie jak w całej drobnomiasteczkowej Polsce, jest problem z nieusuwalnymi klikami przy władzy, to może lepiej mieć 2 kliki które patrzę sobie na ręce nawzajem i wytykają błędy, niż monopol jednej? Poważnie się nad tym zastanawiam i coraz bardziej utwierdzam w przekonaniu, że nie jest to może rozwiązanie optymalne ale sprawdza się. Coś jak system dwupartyjny.
W gminie rządzi Rusiecki. Mnie to nie przeszkadza. Nie jest to wzór cnót wszelakich zdecydowanie, ale on ma rządzić a nie występować w tańcu z gwiazdami albo udowadniać publice że jest skromny (najważniejsza zaleta w Polsce w oczach tłumu).
Sytuację widzę tak: Rusiecki wydźwignął Pszczółkowskiego na burmistrza, utrącił go, wydźwignął Dąbrowskiego, rządzi gminą w stanie rozwoju. Jest skuteczny! Mnie więcej nie trzeba. Nie mam złudzeń, że Łomianki nie oferują wyboru kandydatur nadających się do wzięcia pod uwagę. Biorę więc to co działa i to co się sprawdza. To co zawiodło idzie do śmietnika i nie warto po prostu do tego wracać. A to co może kiedyś przyjść, niech najpierw się zaprezentuje i udowodni swoją potencjalną wartość. Nie w ostatnich 2 miesiącach przed wyborami. A coś takiego, że kogoś popiera jakaś ostra baba albo jakiś pieprznięty szaleniec-paranoik na gościnnych występach, to nie jest ża