Gość: piekna30letnia
IP: *.it-net.pl
06.05.06, 02:29
Mam taki dylemat. Nie wierzę w amerykański sen pt.: chcieć to móc, dąż do
relizacji marzeń etc. To wszystko piękne, ale bardziej szkodliwe niż
pożyteczne. Większość z nas nie marzyła przecież o pracy w handlu czy
ksiegowości, prawda? Realia są takie,że tylko znikomy procent ludzkości może
zarabiać na życie jako artysta, chirurg, pisarz, modelka itp. Cała reszta
(pewnie więcej niż 90%) musi sie dostosować do potrzeb rynku pracy. Co też
nie zawsze jest łatwiutkie...
Chciałam byc pisarką (he he;)), skończyłam filologię obcą, po której (z
konieczności zarabiania na życie) zaczelam pracę w handlu zagranicznym
(znajmość języków obcych). Utknęłam w tym, czego nienawidzę więc po 2 latach
zaczełam badać inne możliwośći. Realne. Gdzie mogę pracować, żeby najlepiej
wykorzystać typ osobowości jaki mam. Padło na doradztwo personalne.
Skończyłam studia podyplomowe, naprawdę wciągnęłam się w temat. Udało mi się
chwilę popracować na stanowisku o nieco zbliżonym profilu, ale wszelkie
pózniejsze próby znalezienia zatrudnienia w tym zawodzie zawiodły.
Obecnie szukam pracy, jestem bliska poddania się i przyjęcia propozycji (na
szczęście kilka ich jest) związanej z branżą finansową. Musze myśleć
odpowiedzilnie o zarabianiu na życie, założeniu rodziny, bezpieczenstwie
socjalnym... Boję się tylko, że gorycz wynikająca z faktu, że nie mogę robić
tego co bym chciała, zniszczy we mnie wszystkie siły witalne i w konsekwencji
spadnę tam, gdzie tak bardzo boję się się spaść, czyli w dolinę bezrobocia po
czterdziestce.
Poradźcie, powiedzcie czy przeżyliście coś podobnego i udało się nie
zgorzknieć, a nawet odnalezć odrobinę satysfakcji?