k_o_s_a
18.07.10, 12:01
Po 12 latach małżeństwa wszystko zaczyna się sypać. Zaczęło się wcześniej, ale
teraz jest naprawdę nieciekawie. Jak na ironię, gdy przeprowadzka do nowego
domu lada moment (dotąd koczowaliśmy kątem u teściowej, nota bene
rozwiedzionej po 3-letnim stażu) i gdy w końcu podjęłam decyzję o drugim dziecku.
Nie potrafię już żyć z moim mężem, pomimo że chyba nadal go kocham. Chwile,
kiedy jest ok są tylko przerywnikami w ciągłych kłótniach. Kłótniach tak
naprawdę o nic. Nasze konflikty nigdy nie były rozwiązywane, tylko
przemilczane. Pewnie przez lata narastały, aż w końcu coś pękło. On nie
potrafi rozmiawiać o problemach ani ich rozwiązywać. Nawet nie próbuje. Ja z
kolei działam mu na nerwy bo szukam tych rozwiązań. Gdy staram się komunikować
gdy jest coś nie tak on widzi w tym tylko moje pretensje. Gdy nic nie mówię, a
miną wyrażę swoje niezadowolenie - też jest źle. O wszystko obwiniana jestem
ja, natomiast gdy to wychodzi z moich ust to "robię sceny".
Dziś jest niedziela. Syn na wakacjach u dziadków, mieliśmy razem pojechać na
działkę. Tylko dlatego, że zaczął kłotnię a ja nie potrafiłam skończyć w tym
momencie kiedy on sobie tego życzył, czy raczej kiedy próbował to wymusić. Do
tego doszły przekleństwa i wyzwiska (wiem, że jestem głupia, że sobie na to
pozwalam). Mój mąż wypiął się na mnie i zostalam sama. Nie odebrał telefonu,
nie odpisał na sms-a. Nie ponawiam prób. Chyba powoli zaczyna brakować mi
motywacji.
Siedzę sama w pokoju i ryczę, bo nie wiem co robić. Boję się trochę, że jeśli
się rozwiodę, mój syn stanie sie taki sam jak jego tata. Pewnie będę starała
się przesadnie zrekompensować brak pełnej rodziny i zepsuję go tak jak
teściowa zrobiła to z mężem, a on w przyszłości też kogoś unieszczęśliwi.
Boję się też, że nawet jeśli teraz wszystko trochę przycichnie i zdecyduję
się na drugie dziecko to i tak za jakiś czas sytuacja się powtórzy i znowu
zostanę sama, i tym bardziej sobie nie poradzę.
Czy można się zmienić tak, by spełniać czyjeś oczekiwania pozostając sobą i
być szczęśliwym? Czy taki związek może udany, gdy ktoś do końca poświęci
siebie dla kogoś? Myślę tu o sobie bo nie za bardzo wierzę już w to, że on
cokolwiek dla mnie zrobi, że się postara.
Napiszcie, proszę czy podejmowaliści próby ratowania związku. Jakie? Czym się
skończyły? Czy ktoś był u psychologa rodzinnego? Jak skłonić współmałżonka do
pójścia do takiej poradni jeśli jest na "nie"?
I czy w ogóle warto walczyć?