robertbutler40
26.12.20, 21:25
Moja sytuacja jest dość skomplikowana , jesteśmy małżeństwem już od 20 lat. Poznaliśmy się w 1999 roku i od tego czasu żyjemy razem. Pierwszy syn urodził się w 2002 roku i nie była to planowana ciąża. Zaraz przed narodzinami musiał być ślub , bo teściowe tak na nas to wymusili. Ja nie ma swojej rodziny. Pochodzę z rozbitej. Wychowywali mnie dziadkowe. Po narodzinach syna otworzyłem własna firmę , która niestety na początku szła bardzo słabo , dostawialismy pomoc materialna od teściów. Synem zajmowałem się od samego początku. Zona karmiła w nocy , ja wstałem jak się budził i do południa dawałem żonie odpocząć. Karmiłem z butelki , przewijałem. W pełni i odpowiedzialnie angażowałem się w dorastanie syna. Potem jechałem do pracy.
Mimo iż angażowałem i czułem potrzebę pomocy przy dziecku to niestety już były u nas mocne zgrzyty. Kochałem ja nad życie i akceptowałem to. Akceptowałem wszystko , obrażenie ( nazywanie chujem, nie udacznikiem , grubasem ) ciagle wyzwiska przy kłótniach , a nawet sytuacje w których to starając się mi dopiec wspominała swoich byłych facetów w taki sposób ze najzwyczajniej w siwcie czułem się jak śmieć. W 2007 roku urodził się drugi syn , również nie planowany. Sytuacja finansowa - moja była słaba , żony i teściów bardzo dobra. Tak mogę napisać , ponieważ zona bardziej utożsamiała się z teściami niż ze mną. Nigdy podczas rozmów czy to rodzinnych czy ze znajomymi nie nawiązywała do mojej firmy , a cały czas chwaliła się firma rodziców. Takie życie trwało do roku 2012 w którym to spojrzałem w lustro i zobaczyłem ulanego , zaniedbanego grubasa. Tak , zobaczyłem kim się stałem mimo iż na studiach byłem wysportowanym chłopakiem , który nigdy na żadnej imprezie nie miał problemu z dziewczynami. W tym dniu nastąpiła u mnie ogromna zmiana , odchudziłem się i zadbałem o siebie. Trwało to 2 lata. W 2014 roku po 10 latach firma zaczęła w końcu działać jak należy.
Zwiększyłem zatrudnie i na koniec 2017 miałem już ponad 50 osób na etatach. Psychicznie czułem się coraz mocniejszy , czułem ze mogę coś od życia brać, zona tez się zmieniała , stała się zazdrosna i tak mi się przynajmniej wydawało interesowała się mną. Ja nadal ja bardzo kochałem , choć już chyba nie tak bardzo jak w latach ubiegłych. Kłótnie były nadal , ale ja zacząłem czuć ze mogę się bronić , ze nie pozwolę na nazywanie mnie ciota , na ciągłym mówieni obrażaniu z byle powodu....tak tkwiłem do 2018 w którym to zacząłem czuć ze ja tak naprawdę to jestem NIESZESLIWYM gościem. Sytuacja zaczęła się odwracać , firma teściow już nie była tak dochodowa , zacząłem pożyczać im pieniądze. Nigdy tego tak nie odbierałem , ale ciagle docinki mojej żony ze gdyby nie teście to byśmy z głodu padli spowodowały , ze zacząłem czuć ze swój dług wobec nich spłaciłem. Ze teraz ja mogę im pomoc i chetnie to zrobiem. Moi teście okazali się być bardzo w porządku ludźmi. Docenili moja pomoc i pierwszy raz od tych wszystkich lat poczułem , ze nie jestem już zerem w ich oczach. Zacząłem rozumieć ze Bóg był łaskawy i zlitował się w końcu , ze mam wszytko , mam duża firmę , dorastających synów z którymi mam rewelacyjny kontakt i wiemy o sobie wszytko , mam zabezpieczenie przyszłości poinwestowane w mieszkania i mógłbym spokojnie żyć. Ale ja tak naprawdę jestem w chuj samotny i nieszczęśliwy. Jestem psychicznie zgnojony przez osobę ktora powinna być moim partnerem. Jedyny uśmiech dają mi moi synowie.
Całe te lata byłem wierny mojej żonie , mimo iż propozycji od czasu mojej metamorfozy mam mnóstwo. Nigdy nie skorzystałem , chodz tak naprawdę to brakuje mi strasznie , może nie tyle zdrady fizycznej co emocjonalnej..... jestem strasznie nieszczęśliwym gościem i to sobie uświadomiłem. Ostatnie 2 lata mojego małżeństwa to męczarnia , żona jest wiecznie niezadowolona i wiecznie nafochowana. W domu mamy taki dzień jaki ma humor moja zona. Złapałem się na tym ze cieszę się gdy zona się uśmiechnie. Jakbym wyczekiwał na to. Jak taki piesek , któremu może coś spadnie do jedzenia. Zona widzi ze stałem się wycofany i „buduje mur” mur za którym nic mnie już nie zaboli. Ale ona zawsze znajdzie coś co ma mnie zaboleć. Używa argumentów , których ja nigdy bym nie użył. Nie może mi już powiedzieć ty ulancu , albo ty nieudaczniku , to mówi mi ze zle dzieci wychowałem. To nie prawda , dzieci , a w zasadzie już dorosłe chłopaki są dobrze wychowani. Ona mi tak mówi , bo chce sprawić mi jak największy ból.
Rok temu jej ojciec zachorował na raka. Od tego czasu atmosfera w domu jest dramatyczna. Zona praktycznie wogle normalnie się nie odzywa , tylko o wszystko jest wrzask. Nie tylko ja to widzę , ale synowie tez. Nie ma sensu żadna rozmowa , bo o a twierdzi ze to wszystko moja wina. Ze jestem jebanym egoista , ze jestem jej potrzeby tylko do zarabiania pieniędzy , a gdy umrze jej ojciec to nawet na mnie nie spojrzy. Mówi ,ze to jedyny facet który ja kocha i coś dla niej znaczy.
Zona nie pracuje , nigdy w sumie nie pracowała , miale tylko kilka epizodów.
Całkowite finansuje się z wynajmu mieszkań , które ja kupiłem dla dzieci, a do czasu aż dorosną są wynajmowane.
Całość kosztów spada na mnie. Pisząc całość mam na myśli wszytko , absolutnie wszystko .
Zona swoją kasę ma dla siebie.
Moja zona nie wie nawet ile mamy czynszu , ani gdzie się go płaci. Nie wiem ile mamy raty kredytu , ani w jakim banku. Ostatnio jak zapomniałem
zapłacić telefon , to w stresie płaciłem w nocy , żeby tylko nie zablokowali bo napewno byłaby awantura , ze jestem jakiś pojebany ze nie mogę tego przypilnować. Gdy proszę ja o pomoc to mi mówi : „masz od tego ludzi, ja nie mam siły”
Ale ja mam sile zrobić lekcje z młodszym jak wrócę z pracy. Ona wtedy twierdzi , ze bolała ja głowa cały dzien.
Sam pozwoliłem jej żyć w takiej bance. Bance bezpieczeństwa , ale chciałem aby była szczęśliwa i nie miała tylu zmartwień. Żeby nie musiała przechodzić tego co ja jak nie było kasy. Tego potwornego stresu .
A może bałem się ze jak będą jakieś problemy to będzie się wydzierać i awanturować. Sam nie wiem , ale wiem ze coś poszło nie tak. Wiem , ze nie jestem już tak dłużej w stanie żyć. Ciagle mam poczucie winy, ciagle mam stres, wiedzę jak cierpi mój tesc ale czy ja jestem temu winny ??? Czy to normalne , ze facet jest winny ??
Żyje z dnia na dzień i marze to tym aż to się skończy.
Mam poprostu chęć uciec w pizdu jak najdalej i to zakończyć. Czy ktoś z Was ma podobna sytuacje ? Czy ktoś zdecydował się jebnac to w cholerę ?