anuszka_ha3.agh.edu.pl
30.04.13, 13:59
lewica.pl/?id=27931&tytul=Marta-Natalia-Wr%F3blewska%3A-Niewinno%B6%E6-utracona-na-lekcji-religii
Co myślicie o obserwacjach autorki artykułu? Na tym forum pisze wiele osób raczej pozytywnie nastawionych wobec Kościoła, i ich opinie właśnie mnie bardzo interesują. Bo autorka robi dwie rzeczy: 1. Zbiera obserwacje faktów (co dzieci mają napisane w zeszytach od religii, co wieszają na gazetce ściennej w sali od religii). 2. Wyciąga swoje wnioski, z którymi niekoniecznie trzeba się zgadzać. Mnie najbardziej by ciekawiło, jak oceniacie opisane przez autorkę fakty, jakie byłyby wasze wnioski z tych samych obserwacji.
Bo niezależnie od tego, jak daleko idące wnioski wyciąga z nich autorka - dla mnie te fakty są niepokojące. To znaczy, jeśli o mnie chodzi, to wyciągam z nich osobiście taki wniosek: Najwyraźniej wraz z wiarą w Boga dzieci uczone są niewiary we własne siły moralne. Że człowiek nie może być w porządku sam z siebie - bez modlitwy nie da się być dobrym, czynienie dobra musi być trudne, bo jeśli jest łatwe, to podejrzane. Dlaczego to tak działa, że edukacja religijna pokazuje ludziom: to co robisz dobrze to zasługa nie twoja lecz Boga, natomiast to co robisz źle to wina twoja własna? To jest rzecz, która mnie najbardziej odrzuca w przekazie religii katolickiej. Czy waszym zdaniem możliwy jest katolicyzm połączony z poczuciem, że "jestem w porządku"?
Dotychczas odpowiadałam sobie na to pytanie tak jak poniżej, ale być może ta odpowiedź nie jest wystarczająca:
Za moich czasów, podręczniki religii były były to przedruki z lat 70., jeszcze w duchu soborowym - choć niestety rzadko katecheci z nich korzystali. Pamiętam z nich powtarzające się frazy: "jak odpowiem Bogu?". (Bo ja z ciekawości czytałam więcej, niż ksiądz zadawał...) Odnosiłam zawsze wrażenie, że ten nacisk na "odpowiadanie Bogu" to jest taka sugestia, że człowiek jest wolny i podejmuje wybory o własnych siłach. Rozumiałam to tak, że Bóg wzywa do dobra, naświetla, czy wręcz uosabia szlachetne idee, ale to człowiek o własnych siłach zwraca się do nich i podąża w ich kierunku. W takim ujęciu Bóg co prawda "gra rolę" w czynieniu dobra, ale tylko ograniczoną - jako uosobienie przywołania, zachęty. Natomiast w tradycyjnym ujęciu katechetów było inaczej - Bóg grał w czynieniu dobra rolę absolutną, bez jego bezpośredniej interwencji człowiek był niezdolny do zrobienia czegokolwiek dobrego. Te dwa ujęcia to niby to samo, ale nie to samo. Pierwsze jest w sposób dosłowny liberalne (podobne odnajdywałam później w książkach Tischnera) - choć z drugiej strony stawia ono pod znakiem zapytania w ogóle potrzebę istnienia Boga. Drugie jest antyliberalne, ale za to tradycyjne i bardzo rozpowszechnione.