czuk1
14.11.16, 13:52
Wybuchowa winda z "Motorolą" to nie pierwszy taki przypadek.
• Arsenij "Motorola" Pawłow padł ofiarą zamachu
• To już siódmy watażka z Donbasu zamordowany w ostatnim czasie
• Separatyści giną w wyniku lokalnej wojny o wpływy biznesowe
• Tropem może być też Kreml, któremu watażkowie przestają być potrzebni
• W separatystycznych "republikach" krzyżują się interesy polityków, oligarchów, służb specjalnych i mafii, stojących po obu stronach barykady
Motorolę opuściło szczęście najmity. Wraz z abchaskim ochroniarzem zginął w wybuchu zaminowanej windy, którą spieszył do żony o równie wdzięcznym pseudonimie "Lenka - Kanister". Pośmiertna obdukcja zawierała formułę medyczną: "obrażenia poniesione w wyniku fali uderzeniowej eksplozji materiału wybuchowego".
Separatystyczne władze natychmiast obarczyły winą ukraiński wywiad wojskowy. Kijów odpowiedział oskarżeniem rosyjskich służb specjalnych. Komentatorzy śledzący rozwój sytuacji w Donbasie, zwrócili uwagę, że sprawa nie jest wcale tak oczywista, jak chciałyby tego przeciwne strony konfliktu.
Arsenij Pawłow to kolejna ofiara całej serii aktów terrorystycznych, w których życie stracili przywódcy militarnych band lub ukraińscy liderzy projektu Noworosja. Czarna seria zaczęła się w ubiegłym roku. W zamachach z użyciem ładunków wybuchowych, granatników przeciwpancernych i broni maszynowej zginęli m.in. Aleksiej "Prizrak" Mozgowoj, kozacki "ataman" Pawieł Driemow, Aleksander "Batman” Biednow, w końcu Arsenij "Motorola" Pawłow, żeby wymienić tylko najbardziej znanych.
Wszyscy oni od początku konfliktu w Donbasie z bronią w ręku walczyli przeciwko władzy w Kijowie. Mówiąc wprost, sami byli terrorystami, a w najlepszym wypadku rosyjskimi najemnikami. Tenże Pawłow urodził się na dalekiej Syberii, po czym jako żołnierz kontraktowy odbył dwie tury wojny czeczeńskiej. W cywilu był pracownikiem myjni samochodowej nieodległego Rostowa. W 2012 r. został skazany na półtora roku więzienia za kradzież samochodu. W 2014 r. odnalazł życiowe powołanie, jako obrońca Słowiańska i samozwańczy dowódca oddziału "Sparta", walczącego o donieckie lotnisko.
W myśl prawa międzynarodowego to przestępca wojenny, który sam dokumentował swoje zbrodnie, aby sprzedawać nagrania rosyjskim mediom. Jednoznacznie lump, złodziej i morderca. Szumowina typowa dla każdego wiru historii, który najpierw wydobywa takich osobników na powierzchnię, aby potem zgodnie z prawami fizyki pociągnąć na dno. Pozostali "komendanci" byli ludźmi tego samego pokroju i czasu.
Gdy zakończyła się aktywna faza działań wojennych na wschodniej Ukrainie, zaplanowanych i przeprowadzonych przez Rosję, okazało się, że projekt Noworosja nie wypalił. Odseparowane terytorium sąsiada obejmuje jedynie 30 proc. obwodów donieckiego i ługańskiego. Trudno więc mówić o masowym poparciu ludności tego regionu. A jednak Kreml uzyskał dokładnie to czego chciał, a więc instrument stałej destabilizacji militarnej i gospodarczej Ukrainy.
Czas mija i okoliczności, takie jak ostry kryzys gospodarczy w Rosji, sprawiły, że kremlowskie scenariusze również uległy zmianie. Aby nadal grać Donbasem, jako atutem w dyplomatycznej grze, Moskwa musi zapewnić w regionie elementarny porządek, oznaczający pełną zależność i sterowność. Wobec takich planów ludzie typu "Motoroli" stali się nie tylko niepotrzebni. Zaczęli stanowić niebezpieczny przykład anarchii, która w razie ich osobistej potrzeby, na przykład materialnej, może się obrócić przeciwko samej Rosji. Najemnicy mają to do siebie, że walczą po stronie, która daje więcej. Już teraz Rosja ma kłopoty z niekontrolowanym napływem broni ze strefy walk. Rośnie przestępczość z udziałem byłych najemników.
Ponadto ich autokreacja zgodna z wizerunkiem "bezinteresownych rycerzy bez skazy", sprawia, że mają niebezpieczny potencjał polityczny. Ukraiński portal Opór Informacyjny przedstawił niedawno poszlaki wskazujące na taki właśnie motyw zabójstwa Mozgowoja. "Prizrak" miał na przykład w planach inicjatywę ruchu społecznego, w celu podjęcia dialogu z Kijowem. Nie po to Rosja inwestuje w Donbasie poważne środki materialne i wojskowe, aby każdy watażka prowadził własną politykę, na dodatek przewidującą jakąś formę dogadania się z Ukrainą, oczywiście poza plecami Kremla. To jeden z możliwych motywów fali zabójstw, choć z pewnością nie jedyny.
Tacy ludzie jak "Motorola" o psychopatycznej osobowości, czerpali siłę z ciągłego udziału w rzezi. W ten sposób stali się niewygodnymi świadkami rosyjskiej ingerencji w konflikt, skali i metod takiego zaangażowania. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że i tak istnieją wystarczające dowody, a sprawa jest powszechnie znana. Ale jaka mogła być waga osobistych zeznań Motoroli, złożonych na przykład w Trybunale Haskim? Szczególnie na temat zestrzelenia malezyjskiego Boeinga. Ze względu na "bojowy szlak", Pawłow miałby sporo do powiedzenia na temat tej i innych zbrodni wojennych.
Rodzi to generalne wrażenie, że im bardziej Moskwie zależy na wybrnięciu z Noworosji, w celu złagodzenia zachodnich sankcji, tym bardziej tak odpychające figury, jak "Motorola", nie pasują do dyplomacji w białych rękawiczkach. Akurat w listopadzie zmienił się prezydent USA, a wraz nową administracją w Waszyngtonie nadejdzie czas rozstrzygnięć, do których Moskwa przygotowuje się pełną parą, zresztą nie tylko w Donbasie, ale i w syryjskim Aleppo.
Warto również pamiętać, że wokół Putina także toczy się gra kremlowskich klanów o przeforsowanie własnego scenariusza dla Ukrainy. "Przywódcy" Doniecka i Ługańska - Aleksander Zacharczenko i Igor Płotnicki, o zwykłych watażkach nie wspominając, to pionki na rosyjskiej planszy gier o wpływy. W intrygach moskiewskich kuratorów Donbasu najskuteczniejszym uderzeniem w konkurenta jest "odstrzelenie" miejscowych płotek. Dlatego warto przyjrzeć się lokalnym układom siły.
Na pozór wydaje się, że doniecki plenipotent Moskwy - Zacharczenko, incydentalnie wykorzystał instrument śmiertelnych zamachów. Ograniczył się do rozbrojenia nazbyt samodzielnych watażków, czemu przysłużyła się walna pomoc rosyjskich służb specjalnych. Tak naprawdę fundamentem stabilizacyjnego sukcesu jest kompromis ukraińskich oligarchów, separatystycznych władz i moskiewskich kuratorów. Najbardziej zainteresowany spokojem jest, nie od dziś, Rinat Achmetow, łożący - w postaci pomocy humanitarnej - grube miliony dolarów okupu za swoje mienie.
Zupełnie inaczej jest w obwodzie ługańskim pod władzą Płotnickiego. To na jego terenie doszło do większości śmierci krnąbrnych watażków. Ich nieposłuszeństwo polegało w dużej mierze na próbach przejęcia kontroli nad lokalną gospodarką. Jej filarami są: pomoc finansowa Moskwy, humanitarne dostawy żywności, handel złomem wojennym, rosyjską ropą naftową i gazem, a przede wszystkim milionowe obroty miejscowym węglem.
Nie jest tajemnicą, że Ługańsk handluje nie tylko z Rosją, ale również z Ukrainą przy wykorzystaniu sprytnych schematów kontrabandy, m.in. za pośrednictwem Krymu. Ale nie tylko, o czym świadczy, rozkwitła w ubiegłym roku, gorąca przyjaźń ługańsko-abchaska. Chętnych do takiego bogactwa nie brakuje, na czele z samym Płotnickim. Ba, o majątek i przemytnicze schematy konkurują prawdopodobnie różne departamenty rosyjskiej FSB oraz zarządy GRU. A metody gry ekonomicznej są bezpardonowe, o czym świadczy los jednego z "bohaterów" Noworosji, zastrzelonego niedawno w słynnym podmoskiewskim osiedlu nuworyszy - Rublowce.
W 2014 r. Jewgienij Żylin, bo o nim mowa, na czele organizacji "Opłot" szturmował regionalne delegatury władz ukraińskich. Próbował także, choć bez powodzenia, wzniecić Antymajadan w Charkowie.
c.d fragmentów artykułu w następnym wpisie.