yoric
02.08.05, 02:08
Przed swoimi podróżami zawsze czytam takie wpisy, więc jest szansa, że może za
rok ktoś odgrzebie ten i coś z niego wyniesie.
Na początek zastrzeżenia. Opis zapewne zabarwiony jest ogólnym negatywnym
wrażeniem z całej wyprawy - wrażeiem być może częściowo niezawinionym przez
samą Rumunię, a przez rzeczy przypadkowe (np. pogoda). Dwa, byliśmy tylko w
kilku miejscach (np. nie w stolicy), więc nie mogę generalizować na całą
Rumunię. Trzy, profil wyprawy był specyficzny: konsumpcja bardziej niż
zwiedzanie, knajpy i kluby bardziej niż zabytki, rozmowy z ludźmi bardziej niż
podziwianie eksponatów w muzeach.
To teraz opisy po kolei:
Zamek w Branie. Podejrzewam, że to dobra wizytówka całej Rumunii. Po opisach w
stylu 'ten zamek zbudowano z myślą o turystach' spodziewałem się tandety -
ale ładnej tandety, powiedzmy, disnejowskiej kolorowanki. Niestety -
przewodniki kłamią. Bran nie jest przereklamowany - jest to po prostu
zwyczajne badziewie. Turyści - a zjeżdżają się tam ich tłumy - też zdają się
zażenowani tym, co im się serwuje ('So THIS was this famous castle???').
Słowem - pożałowania godna szmira.
Rasnov - raczej ruiny, niż zamek, ale za to z wielkim potencjałem. Oczywiście
nieporównywalnie ciekawszy niż Bran. Warto odwiedzić choćby dla cudownej
panoramy okolicy.
Hunedoara - wygląda mniej okazale, niż na zdjęciach (może dlatego, że nie stoi
na wzniesieniu), ale zamek i tak calkiem spory, do tego bardzo dobrze
zachowany. Jak ktoś nie zapomni latarki, można nawet wleźć w parę zakamarków,
które normalnie byłyby zastawione kratą. Moim zdaniem Hunedoara zdecydowanie
zasługuje na zrobienie sobie przystanku np. na drodze pociągiem do Polski. A
pociąg zatrzymuje się w pobliskiej Devie, która również kusi własnym wzgórzem
zamkowym. Nam już zabrakło czasu, a szkoda, bo z dołu wyglądało niezwykle
apetycznie. Polecam.
Trasa transfogaraska - niestety nie obejrzeliśmy, głownie z naszej winy
(kiepskie planowanie), a wszystkie znaki wskazują, że to być może największa
atrakcja kraju. Szkoda.
Sighisoara - po opisach spodziewałem się czegoś rzucającego na kolana. I
owszem... jest to ładne, senne miasteczko, w którym spore wrażenie robią
stare bruki... Kolana jednak pozostają niezagrożone. No, chyba, żeby się
zakraść nocą na cmentarz, to byłaby jakaś szansa na odrobinę emocji. A tak -
OK, ale bez rewelacji.
Nb. wypada polecić pizzerię (nie pamiętam nazwy), której właścicielem jest
Christopher, bardzo sympatyczny i bezinteresowny gość.
Braszów - porażka. Podobno to 3 miasto w Rumunii, z 300tys mieszkańców, a
wygląda jak 30-te, z 30 tysiącami. Nudy. Po północy na ulicach pustki. Ktoś
bardzo uważny może wytropić, że wszyscy siedzą wtedy w piwnicy w Irish pubie
(od zewnątrz zamaskowany jako drętwa restauracja), ale i tak rozchodzą się
góra o 2. Starówka mała, średnio odnowiona, bez klimatu.
Sinaia - cały czas mam wrażenie, że istnieje jakaś inna Sinaia, ta z opisów, a
nas pociąg wywiózł omyłkowo w jakieś brzydkie zadupie. Jedna główna ulica,
przy której stoi mnóstwo pustych kasyn, do których nikt nie chodzi.
Dyskotekownia pełna Cyganów. Klub z muzyką techno, którego główną klientelą
zdają się być lokalne k..wy i złodzieje. To by było wszystko.
Konstanza - chyba jeszcze brzydsza i bardziej odrapana niż ww. Trzeba tylko
bardzo uważać na legendarny Piata Owidiu, bo bardzo łatwo przeoczyć. Główny
zabytek i wizytówka miasta to odrapane kasyno z popękanymi szybami.
Costinesti - wpis obok. Studenci? Bynajmniej. Festyniarstwo, tandeta i
dzieciarnia.
Podobno całkiem ciekawie jest w Vama Veche (największy klub rockowy w Rumunii?
nie zweryfikowane, ale bardzo prawdopodobne). Bardzo dobre wrażenie robiła
Mamaia, ładna i zadbana. Wyobrażenie, że trafiają tam jedynie finansowe elity
jest zdecydowanie wyolbrzymione. Kurort jest spory, plaża rozległa i dobrze
wyposażona.
Poza ww.w Rumunii wkurzał mnie idiotyczny system sprzedaży biletów kolejowych,
umieszczanie agencji CFR w odległych punktach miast (tylko w Sinai dokonano
nieprawdopodobnego odkrycia, że agencję CFR można umieścić... na dworcu!), a
już w szczególności system czekania na posiłki w restauracjach. Nb. bary
szybkiej obsługi zdają się nie istnieć. System dotyczy wszystkich ww.
miejscowości i wygląda tak: po ok. 5 minutach czekania przynoszą ci menu. Po
następnych 5-10 odbierają zamówienie. Po następnych 5 przynoszą napoje, po
nastepnych - sztućce, po kolejnych - przyprawy. Dania głowne to kolejne 10
minut. Tyle samo poczekasz na kelnera, by poprosić o rachunek, no i
oczywiście na sam rachunek. Generalnie jak masz za 2h pociąg, to lepiej kupić
jedzenie w sklepie.
Czas stoi w miejscu również podczas jazdy transportem publicznym na mniejszych
odelgłościach (np. Constanta-Costinesti, zwłaszcza Constanta-Mamaia).
Pokonanie 10km nie może trwać 30minut? A jednak!
Bezpańskie psy - całkiem tego sporo, ale wyglądają i zachowują się przyjaźnie
(o ile nie wyją pod oknem o 6 rano).
Na plus - zaskakująco dobra znajomość angielskiego (może 'sampling error'
małej 'próby badanych') i - tu wielki plus - naprawdę ogromna uprzejmość
praktycznie wszystkich (!) napotkanych ludzi. Z wyjątkiem oczywiście kilku
tanich cwaniaczków (na przykład: "skąd jesteście? z Polski? a ile tam kosztują
dżinsy? a ile taki pasek?" - sądząc z ruchu ręki, nastepnym pytaniem powinno
być, "ile kosztuje taka kieszeń?" :))).
Do tego oszałamiająco tania wódka. No i jeszcze dobra pogoda nad morzem.
Podsumowanie - IMO jeśli jechać, to tylko dla przyrody, która wygląda (i wg
wszelkich opisów jest) bardzo jak na Europę dziewicza, a i ceny na prowincji
bardzo wyraźnie niższe, niż w miastach. Z kolei miasta, jak się wydaje, są
brudne, brzydkie, nudne i nie tak tanie. Mnóstwo zniszczałych, zabitych
dechami budowli; wzdłuż linii kolejowych mnóstwo rozpadających się
betonowo-stalowych struktur, dla których trudno nawet wyobrazić sobie
zastosowanie nawet za czasów ich domniemanej świetności.
Pozdrawiam