Gość: GDANSK-OLIWA
IP: *.chello.pl
29.07.07, 20:43
Witam
Zgodnie z obietnica zamieszczam dziennik podrózy do Rumunii i na Wegry
. Dziennik jest subiektywny i zawiera moje i mojej rodziny odczucia. Nie
zamierzam nikogo obrażać - nie goraczkujcie sie drodzy Forumowicze, jezeli
któraś z notatek nie będzie po Waszej mysli.
Załoga: my -rodzice i 2 córki 8 i 12 lat. Przejechaliśmy 4200 km.
Wyjazd z Gdańska 15 lipca. Wiadomo - my zawsze mamy najdalej (chyba , że do
skandynawii - ale tam juz byliśmy). Z premedytacja podzielilismy trase na
odcinki. Nie chcielismy skatować sie drogą. Droga niespodziewanie byla
całkiem przyjemna - może dlatego, ze była to niedziela. Poza tym widać jak
Polska zmienia sie "drogowo" na lepsze. Plan mielismy taki aby przekroczyć
granicę ze Słowacja - przenocowac i ruszyć dalej dnia nastepnego.Dojechalismy
do Liptowskiego Mikulasa. Ja przezorny jak zawsze po polskiej stronie na
stacji wymieniam złote na korony i kupuje winietke - jak sie okazuje
przepłaciłem W Polsce kupiłem za 28 zł . W drodze powrotnej na stacji na
słowacji za 15 zł. Przestroga - strzez sie polskich stacji benzynowych na
granicy. Granice przekroczylismy w Zwardoniu - miło, szybko i przyjemnie. W
Mikulaszu mieliśmy problem ze znalezieniem noclegu. Bardzo dużo Polaków, a
Słowacy jak słyszeli tylko o 1 noclegu robili niezadowolone i miny i
odmawiali. Nocleg znalazł nas sam - podjechał na rowerze i zapytał czy
szukamy ubytowania. Nie zraził Jaro nawet 1 nocleg. Pojechalismy za nim i po
15 minutach rozpakowywaliśmy sie w czysciutkim pokoju z pachnącą świeżościa
pościelą. Koszt noclegu - 100 koron (ceny będę podawał za naszą 4, chyba że
będzie inaczej).
Pojechalismy na kolację. Ok. 22 niestety przykra niespodzianka. Wszystko albo
pozamykane, albo można piwa się napić (nie do zaakceptowania dla naszych
córek). W końcu jest - Slovensko Jedlo - pysznie duzo i miło (koszt ok 80
koron + duzy napiwek dla sympatycznego kelnera)
Następnego dnia rano szybkie śniadanie i jazda do Tokaju. Po drodze
przepiekne widoki i doskonała droga , częściowo autostrada. Na zboczach gór
ruiny zamków. Droga prawie pusta - u nas tak luźnych nie uświadczysz.
Dojechalismy do Tokaju. Lubimy to miejsce po naszej pierwszej wyprawie na
Węgry 3 lata temu. Zaczęliśmy od włócxzęgi po pustych uliczkach. Temp pow 30
stopni. Czemu jest tak pusto? 3 lata temu były wycieczki Niemców i Polaków -
teraz nic. Spotykamy sympatyczne 2 pary z Warszawy - spotkamy ich jeszcze w
Rumunii 3 razy bez umawiania sie i to w odległosci ileś set kilometrów od
siebie. Idziemy na obiad do naszej ulubionej knajpki. Ja oczywiście halaszle.
Moja żona indyka z bananem w sosie malinowym i ziemniaki (ta to zawsze coś
ciekawego zamówi - na rzyczenie dam przepis- wczoraj podjęliśmy tym daniem
przyjaciół). Rachunek - ileś tysiecy forintów - kurde ile to jest? Acha ok
80 zł za naszą czwórke - do przezycia a nawet chyba tanio.
(1 zł - 68 forintów, 1 zł - 100 koron, 1,3 zł - 1 lej{ron})
Szukam noclegu. Włąściwie w pierwszym miejscu - cukraszda czyli cukiernia na
poczatku deptaku ma miejsca noclegowe, działa na zasadzie hoteliku , z
zamykanym parkingiem. 2pokojowy nocleg z łazienka lodówka i tv to koszt ok
150 zł. Snujemy sie po ulicach. Pijemy super 5-ioputonowy tokaj w jednej z
winiarni. Węgry mam wrażenie, że potaniały. 3 lata temu miałem wrazenie że
jest drożej niż w Polsce - teraz wręcz przeciwnie.Na ulicach polskie akcenty -
tablica w 2 jezyku po polsku i węgiersku upamiętniająca polskie kontakty. W
kościele obraz Madonny Częstochowskiej z polskim napisem. W ogóle dobrze sie
tu czujemy.
Następnego dnia rano śniadanie i ruszamy do Rumunii. Przejście w Satu Mare.
Pogranicznik każe otworzyć nam bagaznik. Nie wygladamy jednak chyba na
przemytników. Ruszamy dalej. W satu mare po raz pierwszy gubie drogę - nie
mamy GPS-a. W końcu postanawiam zapytać o drogę. W banku nikt nie zna
angielskiego - ING bank, nie ma bankomatu. Pasuje i ruszam na czuja. W jakieś
wiosze pytam o drogę - nikt po angielsku. Moja córka zaczyna uczyć sie
rumuńskiego z rozmówek. Jeżeli chodzi o rzyczliwość Rumunów - jest 100%owa.
Naprawde sa super - uśmiechnięci i chętni do pomocy. Byłem pod duzym
wrażeniem. Węgrzy niby tez - ale choćby i godzine tłumaczyli to i tak bym nie
zrozumiał a tu przynajmniej zadziałała moja łacina sprzed lat.
Jedziemy dalej w kierunku Sapanty kolorowego cmentarza. Jedziemy piekielnie
kiepska drogą - nagle kończy sie asfalt. Oczom własnym nie wierzę - moje
autko również. Oczywiście pomyliłem drogę. Po nastepnych kilku km dojeżdzamy
do rozjazu na własciwą droge. Ta właściwa to rozpływający sie asfalt
posypany drobnymi kamyczkami - serce mi się kraje jak pomyśle o moim
półrocznym autku. Jedziemy przez góry i lasy. Nagle krzyk - moja żona
wrzeszczy - w lesie widzi niedźwiedzia na żywo. Próbuję na wstecznym cofnąć
ale niestety jacyś Hiszpanie napieraja od tyłu. Pobocza brak. Ja nie zobaczę
niedżwiedzia . Udało sie to później mojej starszej córce w Karpatach.
Szczęściara. Z zalem jadę dalej.
Dojeżdzamy do cmentarza. Jest niesamowity a wszystko w temperaturze pow. 40
stopni. Marzymy o powrocie do klimy w samochodzie. Nie jestem fanem
cmentarzy , ale ten rzeczywiście jest niesamowity. Kolorowy? tak. Czy wesoły?
Mnie cmentarze nie bawia. Napewno jedyny w swoim rodzaju. Malowane przede
wszystkim w niebieskościach nagrobki przedstawiaja to , w jaki sposób ktoś
zginął lub co było jego hobby. Ciekawe. Zwiedzacze międzynarodowi - ale robić
zdjęcia z nagrobkami. Hm ... co by tu rzec. Moja żona kupuje w przykościelnym
stoisku 1 prezent z rumunii - recznie robiony obrus. Na gadżety - małe
malowane nagrobki patrzyliśmy jednak z niesmakiem.
Ruszamy dalej do Birszany przepiekna Dolina Izy. Po drodze oglądamy
bezimmienna cerkiew. Wspinamy sie po stromych schodach - na górze - dzień
dobry po polsku. Oczywiście Polacy - para z Gliwic na motorach .
Zaqimponowała nam kobieta, która na własnym motorze przemierza Ukraine i
Rumunie. Namawiamy ich na Węgry. Gadamy jak opętani jak ze starymi
przyjaciółmi. Tak to czasami bywa , że obcy nadają na tych samych falach -
byli chyba po prostu podobni do nas. Pozdrawiamy, jeśli to przeczytacie.
Na dole wiejskie dzieciaki daja nam kwiaty - dajemy im słodycze - głupio sie
z tym czujemy, ale one tak na to czekają. - jakoś serce sie dziwnie przy tym
ściska.
Birszana - kompleks monastyrów i muzeum wsi rumuńskiej . Całość góruje na
wysokiej górze. U jej podnurza chyba 4 samochody z Polski w tym jeszcze jeden
z Gdańska (terenowy - wiedzieli co robią). Birszana to coś co bezwzględnie
trzeba zobaczyć. Nie jest to jeden monastyr ale kompleks drewnianych budowli
w styluklasztornym z drewna. Przepiękny. Do tego widok z góry rewelacyjny.
Jedziemy dalej do Borszy. Chyba najbrzydsze miasto na naszej trasie, choć w
pięknym otoczeniu gór. Hotel w centrum porażka - pokój 2osobowy - 80 leji.
Jest brudno i niezachęcająco. W mieście brak drogi chodników. Jest awaria
prądu i nic nie działa. Zdesperowani wracamy nieco. Przed borszą zatrzymujemy
sie przy zajeżdzie porzadnie wygladajacym - ups - w srodku kilkanaście
młodych, pięknych dziewczyn zalewa się alkoholem z kilkoma facetami. Zmykam
szybko. Jadę dalej - budynek z rysunkiem łóżka . Za nocleg płacimy 100 leji.
Auto zaparkowane na zamykanym brama podwórzu. Własciciel klepie mnie
bezustaniie po ramieniu - ramie juz mnie boli. Mamy do dyspozycji pietro domu
z łazienka , ciepłą wodą. Jest ok. Szkoda tylko , że to przy samej drodze i
słychać mocno samochody.
Idę robić kolację . Jeżeli mam pisać dalej to to napiszcie , ze tak. Dalej
dam też namiary na kilka noclegów