yulya23
01.06.12, 15:05
Nie wiem, co o tym myśleć. Pracuję nad sobą, jak chyba większość z osób na tym forum. Bliski jest mi buddyzm, bliskie są mi teorie Uspieńskiego czy E. Tolle. Dąże do rozwinięcia w sobie bezwarunkowej miłości do wszystkich istot (wow jak to ładnie zabrzmiało

), no ale...wlaśnie. Jest w moim otoczeniu pewna osoba, konkretnie matka mojego chłopaka, na którą mam alergię. Chyba inaczej tego nie można określić. Jak znajduję się w jej obecności przez dłuższy okres czasu, np. podczas uroczystości przy wspólnym jedzeniu, to czuję do niej ogromną niechęć. To jest silniejsze ode mnie, niezależne ode mnie. Próba walki z tym nie udaje mi się. Ona mnie tak strasznie irytuje. Staram się ćwiczyć bycie obecną, świadomą podczas takich spotkań, walczyć z tymi negatywnymi uczuciami, ale nie udaje mi się to. Ona nic mi nie zrobiła. Nie ma niczego, co mogłabym jej wybaczyć. Po prostu czuję się bardzo źle w jej obecności. Nawet na poziomie somatycznym, czuję jakby mi się flaki wywracały. Ona ma taki sposób bycia, jakby to określić - taka zdziecinniała kretyka. Denerwuje mnie jej śmiech, jej sposób mówienia. Ni stąd ni zowąd np. zaczyna tańczyć w miejscu jak słyszy muzykę, wygina biodra i się cieszy, śpiewa przy tym czasem. Często gada do siebie. Ostatnio odwoziliśmy ją z moim chłopakiem samochodem do jej domu, rozmawiam sobie z nim na jakiś tak temat półgłosem, a ona z tylu w tym czasie głośno myśli o czymś tam, tzn. gada sama do siebie. I ma wiele takich różnych zachowań. Po kontakcie z nią czuję się taka jakaś wypompowana. Teraz gdy to piszę, mój stosunek do niej jest bardzo neutralny, nie czuję nic negatywnego w środku. Niechęć moja objawia się podczas kontaktu z nią. Już nie wiem, jak to zwalczyć i czy to w ogóle możliwe.
Mój chłopak wie o tej niechęci, to dla niego chciałabym mieć z nią lepszy stosunek. Ona też to odczuwa. Słyszałam jak kiedys się unosiła do siostry mojego chłopaka a swojej córki, że źle ją traktuję takim moim nastawieniem. Podczas kontaktu ja ją ignoruję, nie mogę na nią patrzeć, taka ta niechęć moja jest silna. Ale nic na to nie poradzę. Przed spotkaniem z nią jestem pełna dobrych chęci, postanawiam być miła, spokojna, ale jak dochodzi do spotkania, to jest zupelnie na odwrót, ciągle ta sama historia - awersja. To jak uczulenie, na które nie mamy wpływu.
Już sama nie wiem. Co wy na to wszystko? Miał ktoś podobny problem z jakąś osobą?