klawiatura_zablokowana
22.01.13, 00:45
BaŁusia
Porywisty wiatr zrywał z drzew ostatnie liście, a wstrętny przenikliwy deszczyk zacinał z ukosa, gdy Łucja Pałys opuściła gmach Biblioteki Uniwersytetu Łódzkiego, zwanej czule Bułą. Szklane drzwi zasunęły się za nią z cichym szelestem i natychmiast zatęskniła za powrotem do klimatyzowanego, oświetlonego wnętrza. Westchnęła ciężko, poprawiła na ramieniu torbę z książkami i ruszyła ulicą Matejki, starając się osłonić głowę od wiatru. Niestety – czekała ją co najmniej półgodzinna przeprawa do domu, jeśli nie chciała ryzykować spotkania z kontrolerem biletów. Jej migawka utraciła ważność akurat wczoraj, a kupując rano bilet na tramwaj numer 12 zapomniała zupełnie, że miło byłoby jeszcze wrócić do domu tym samym środkiem transportu.
Do domu! Interesujące, jak szybko mieszkanko wynajmowane do spółki z innymi studentami stało się dla niej domem. Przez pierwszy miesiąc owszem, było jej ciężko i często dzwoniła do rodziców, którzy zostali w Poznaniu. Z czasem jednak oswoiła się z nowym miejscem i nawet była dumna ze swojej samodzielności.
- W życiu każdego młodego człowieka przychodzi taki moment – mawiała mama – kiedy musi się wyprowadzić od rodziców i spróbować swoich sił jako samodzielna jednostka. Ja to zrobiłam dopiero po ślubie i teraz czasem żałuję, że nie miałam możliwości pomieszkać samej lub z koleżankami, nikomu się nie tłumaczyć i być panią swojego czasu.
- Oj tam – śmiała się wtedy Łusia – przynajmniej nie czekaliście tak długo jak ciocia Gabrysia!
Po prawdzie, uśmiechnęła się pod nosem dziewczyna (naciągając mocniej czapkę na uszy, bo na znacznie szerszej ulicy Narutowicza wiało, jakby się kto powiesił), ciotka Gabriela także przecięła pępowinę. Zajęło jej to ponad sześć dekad, za to z prawdziwym hukiem. Zaczęło się od śmierci dziadków Borejko wskutek fatalnego zatrucia jadem kiełbasianym w sanatorium. Jak się okazało, staruszkowie nie pozostawili po sobie żadnego testamentu, mimo wielokrotnych gróźb pominięcia w takowym, które kierowali regularnie do co bardziej krnąbrnych członków rodziny. Nie trzeba chyba dodawać, że wielu odetchnęło z ulgą, bowiem wizja wydziedziczenia nie jest wcale przyjemną, kiedy samemu nie posiada się nawet jednego kąta na własność. Szczególnie drżała o swój przydział kuzynka Laura, której Mila Borejko wręcz nie znosiła. Mama Łusi do dzisiaj wspominała ze śmiechem swoją siostrzenicę idącą do ślubu w śmierdzącym kulkami na mole babcinym kostiumiku, byle tylko nie obrazić babci, znanej z jadowitych złośliwości i pamiętania zniewag aż po grób. Jednakże, dodała kiedyś po namyśle Ida, być może ja też bym panikowała, gdyby tuż przed ślubem narzeczony pokazał mi nasze przyszłe miłosne gniazdko, będące samowolką budowlaną bez prądu i wody, na dodatek w środku lasu. I urabiać dłonie pianistki na plantacji drzewek. Litości, przecież nawet ciotka Pulpecja porzuciła wreszcie naiwne marzenia o farmie i sprzedali z Florkiem te nieużytki pod działki rekreacyjne. Odkryli też, że znacznie łatwiej utrzymywać się ze sprzedaży ubezpieczeń oraz obsługi księgowej małych firm, których właściciele coraz gęściej osiedlali się poza miastem oraz punktu sprzedaży skuterów (wraz z serwisem), do czego Florek zawsze miał więcej serca niż do tych wszystkich porzeczek. Wyglądali teraz na nieco mniej zapracowanych, a wizualnie odjęło im z dziesięć lat, odkąd ciotka mogła znowu stroić się i malować, a wujek powrócił do glanów i skór, gdyż sumiaste wąsy mocno odstraszały potencjalnych nabywców.
Przechodząc przez plac Dąbrowskiego, Łucja złowiła okiem tytuł plakatu na Teatrze Wielkim. Reklamowali przedstawienie muzyczne na podstawie słynnej „Czarnej sukienki” Kala Amburki. Łusia zachichotała pod nosem, historia ta bowiem wciąż ją bawiła. Przez jakiś czas rodzina była przekonana, że słynnym Alem jest ich seniorka Mila, a wszystko za sprawą podejrzeń Anieli Żeromskiej, która opowiedziała Gabie z przejęciem, jak to jej mama robi korektę wszystkich sztuk rzeczonego Amburki, a kiedy aktorka ją na tym przyłapała pewnego Sylwestra, babcia zachowywała się wielce tajemniczo i z fałszywym uśmieszkiem wmawiała jej, że nie ma z autorem nic wspólnego. Jeśli jednak Borejkowie liczyli na ukryte pod materacem honoraria albo zyski z tantiem, musieli srodze się rozczarować – Kalem Amburką okazał się niejaki Zbysław spod Szczecina, dawny znajomy babci. Jedynym, co zostało po dziadkach, był stos książek, trochę rozsypujących się mebli, cukiernica z Kiejdan i wreszcie – mieszkanie przy ul. Roosevelta.