bupu
21.07.21, 23:12
Postanowiłam sobie prześledzić przedstawienia Floplicowa w kolejnych tomach (mówiłam, są wakacje i nudzimisie. Nie, nie oszalałam i nie oczekuję spójnego obrazu, ciekawam jednak dokąd nas ten eksperyment zawiedzie (tak wiem, dr. Frankenstein też był ciekaw).
Zaczynajmy zatem. Pierwszym tomem, w którym pojawia się wzmianka o Floplicowie jest "Żaba". Dowiadujemy się tam iż:
ciotka Patrycja wyprowadziła się zaraz po ślubie i obecnie mieszkała z mężem Florianem oraz dwiema córeczkami, Anią i Norą, w nowym domku pod lasem.
"Domek" sugeruje siedzibę o niewielkich gabarytach.
Następna wzmianka o domostwie Górskich pojawia się w "Czarnej Polewce".
Domek ciotki Patrycji oraz jej męża, wuja Floriana, znajdował się w pewnej odległości od Pobiedzisk, tuż pod zwartą ścianą lasu, a otoczony był ogrodem, sadem i polami upraw porzeczki.
Z dalszego tekstu dowiadujemy się, iż domeczek ów posiadał werandę, dostatecznie dużą, aby zasiedli na niej biesiadnicy w składzie: Gaba, Grzegorz, Ignaś, Natalia, Milicja i czworo Górskich. Czyli dziewięć osób.
Więcej o Flobrogrodzie dowiadujemy się ze "Sprężyny" w której tak stoi napisane:
Po ślubie Patrycja i Florian kupili tu niedrogo kawałek ziemi pod lasem, wybudowali skromny, lecz porządny domek, otoczyli go jabłoniami, czereśniami i gruszami, a następnie zaprowadzili plantację porzeczek i pasiekę.
Czyli na tym kawałku, powtarzam, KAWAŁKU zmieściła im się chałupa, sad , pasieka i do tego jeszcze plantacja porzeczek, która w Polewce składała się z całych pól, otaczających dom. No ładny mi kawałek...
Ale to jeszcze nie koniec rewelacji sprężynowych, czytajmy dalej.
Po paru latach dokupili przyległe pół hektara, po czym posadzili własnoręcznie dziesiątki drzewek
wiśniowych i morelowych; i już mogli zacząć hodowlę koni.]
Stajnię i pastwisko ulokowali zapewne w koronach tych wiśni i morel. Na ziemi zabrakło miejsca. Państwo Pulpetowie kupili bowiem pół hektara, czyli 5 tysięcy metrów kwadratowych ziemi. Czyli taki prostokącik pięćdziesiąt na sto metrów. Barrrdzo skromnie na sad towarowy, wątpię czy zyskowny, ale na konie nie zostaje miejsca. A konie miejsca potrzebują. Bo pastwisko, bo łąka na siano, bo padok, gdzieś te konie trzeba ćwiczyć i zajeżdżać, wreszcie bo stajnia i stodoła, których to budowli w tym opisie brak. I to ma się zmieścić na kawałku ziemi plus pół hektara, z sadem prywatnym, sadem towarowym, polami porzeczek i pasieką? Yyyy...
No ale dobra, jedźmyż dalej.
Kiedy zaś dochód z niej przyniósł im kolejne zyski, postawili obok domu niekrępujący pawilon drewniany dla
gości, którzy przez cały sezon, od wiosny do jesieni, przybywali ochoczo w te okolice.
Przyznam, że przy wzmiance o dochodach z hodowli koni ryknęłam śmiechem homeryckim. Jest takie powiedzenie wśród koniarzy, że owszem, da się zostać milionerem dzięki hodowli koni, ale to trzeba być na starcie miliarderem. Tyle w temacie ogłuszającego zysku. No i jak było mówione w innych wątkach, koń od samego istnienia nie zarabia. Musi pracować, pod siodłem, w zaprzęgu, w hipoterapii, czy tam czym. Flobre nie udzielają żadnych płatnych końskich zajęć, ba, oni sami z własnymi końmi nie pracują.
W pawilonie stało kilka prostych łóżek, zaopatrzonych w śpiwory, była też skromna łazienka z bojlerem i kącik kuchenny.
A, jednak ten kącik kuchenny był.
Patrycja odstawiła ciężką tacę i osłoniła dłonią oczy: na długiej, polnej drodze,
wiodącej ku ich gospodarstwu od szosy kostrzyńskiej, kłębił sięw dali biały kurz i
błyskały w słońcu jakieś szyby.
Zapamiętajcie topografię. Od Floplicowa do szosy kostrzyńskiej wiedzie długa, polna droga. Dalej znajdujemy informację, że przejazd samochodem z Kostrzyna do Flobrogrodu zajmowała kwadrans. Z czego wynika głównie to, że autorka słabo ogarnia czasoprzestrzeń, bo tyle to się jedzie do Pobiedzisk. Zaraz potem wszystko gmatwa się jeszcze bardziej, bo Larwa, przypomniawszy sobie u wrót Floplicowa, że nie zapłaciła za drzewko, siada na rower i pędzi w kierunku północno-zachodnim. No jeśli Floplicowo leży między Kostrzynem a Pobiedziskami, to tego, Kostrzyn leży na południe od Pobiedzisk, więc cała geografia Wielkopolski właśnie zbaraniała.
Z tomu następnego, "McDusi", dowiadujemy się niewiele o gospodarstwie, ale za to dostajemy ciekawe info o wnętrzu domu. Poprzednie tomy powiedziały nam, że domek Flobrostwa jest mały, a także iż zawiera na pewno kuchnię, sień, gabinet Florka, a także zapewne łazienkę, sypialnię Flobrych i pokój dziewczynek. W "Mcdui" czytamy tymczasem:
Przez cały ten tłumny i gwarny wieczór u ciotki Józef nic, tylko szukał w jadalni
takiego miejsca, gdzie by nie wiało i gdzie by nie przypiekało. I
Oraz...
A tu hałas narastał. Po kolędowaniu i popisach instrumentalnych rozochocona
dzieciarnia znalazła sobie zabawę: wrzeszczała i goniła się w kółko po pokojach. Łusia, ta
intelektualistka, zamiast mitygować hasającą małą Milę, sama podkasała kieckę i skakała
razem z kuzyneczką po kanapach.
Chodzi o wigilię, na której zameldowała się cała borejcza familia, minus Sarenkosyrenka, uwieziona do Kostrzyna. A zatem na wigilii onej były trzy sztuki Strybów (Gaba, Grześ i IGS), dwie sztuki seniorów, pięć sztuk Pałysów (Marek, Ida, Józwa, Łusia i Ulej), trzy sztuki Szopów (Fryc, Róża i Mila), cztery sztuki Rojków (Mamłalia, Robroj, Jędrek, Szymek) oraz oczywiście cztery sztuki gospodarzy (Florian, Pulpa, Ania, Nora). Razem, policzmy... dwadzieścia jeden osób. Czyli w tej skromnej jadalni małego domku siadło do stołu w jadalni dwadzieścia jeden osób (w tym jedna w zaawansowanej ciąży) i jeszcze zostało tyle miejsca, że dzieciaki mogły się ganiać. A stół na tyle luda to jakieś 6 metrów długości, plus te 40 cm na człowieka z krzesłem na każdym końcu, plus pół metra za tym człowiekiem, żeby dzieciaki mogły biegać i mamy pomieszczonko długości 7,8 metra. Szerokość takiego stołu to jakiś metr, powiedzmy, żeby się półmiski wygodnie mieściły, plus 80 cm na ludzi po obu stronach, plus przestrzeń dla dzieci...2,80. niechby 3. Jakieś 23,4 metrów kwadratowych jadalni wychodzi, i to takiej ciasnej oraz na styk. W, przypominam, małym domku.
Następny w kolejniści tom - "Wnuczka do Orzechów". A tam napisano tak oto:
Posiadłość wujostwa leżała na kwadratowej równinie, jak na wielkiej patelni, a
obramowana była z trzech stron ciemnym lasem sosnowym. Prosta droga wśród
pól łączyła te odizolowane hektary ze światem.
To już nie pod ścianą lasu, jak w CP, rok 2004. Dziewięć lat później las (niechybnie birnamski) przesunął się i zaczął Floplicowo oskrzydlać.
Z tegoż tomu dowiadujemy się tez, że ganek, ten ogromny, spowija dzikie wino, a dom wypączkował sobie chłodny pokój od północy (ten "po Wiesi") w którym zakwaterowano seniorów. Uprzejmie przypominam, że wciaż mówimy o małym domku pod lasem, którego nikt nigdy nie rozbudowywał.
Dowiadujemy się takoż, iż istnieje na tych włościach szopa. Zawierająca warsztat Florka, a co, myśleliście, że coś dla koni?
Ale zaraz, coś dla koni też jest:
Ruszyli z tańczącym Bubkiem
przez trawnik otoczony pasami lawendy oraz rabatami mdlejących w
upale floksów i malw. Za trawnikiem, odgrodzona od niego długą kępą iglaków,
była strefa gospodarcza, kończąca się budynkami stajni.
Stajnie! Aha! A jednak!
A potem:
Zaraz pod pierwszymi świerkami bielał schludny, otynkowany baraczek, umownie
zwany szopą. Przytykał krótszym bokiem do drewnianego pawilonu gościnnego,
który zaradny wuj Florian postawił parę lat temu. W pawilonie sypiała rodzinna
młodzież, kiedy przybywała tu na wakacje lub weekendy i nie mieściła się w
domu z gankiem. Biały baraczek za to był królestwem wujka i zawierał
cały warsztat majsterkowicza.
CDN