pi.asia
22.11.22, 15:39
Grzegorz Stryba siedział w kuchni i robił przegląd własnego życia. Próbował określić chwilę, w której się zorientował, że jest inny niż jego rówieśnicy.
Wychowywany przez ojca i stryja, dla których najlepszą rozrywkę stanowiły wzajemne sprzeczki (zwłaszcza Metody celował w prowokacjach), nigdy nie dawał się wciągnąć w soczystą kłótnię i wymykał się wpływom obu panów. Dlaczego? Nie wiedział. Może podświadomie obawiał się, że, mając go w zasięgu wzroku, dowiedzą się zbyt wiele? Nawet tego, czego wtedy sam jeszcze nie wiedział?
Z zielonego pokoju dobiegł go wybuch śmiechu – cała zgromadzona tam rodzina dyskutowała z kolegą Róży, Fryderykiem, który wpadł znienacka po zapomniany ostatnio zeszyt i został zaproszony na herbatkę. Którą to herbatkę, oczywiście, miał przygotować on, Grzegorz. „Ty, Grzesiu, robisz najlepszą herbatę w tym domu” – oświadczyła mu kiedyś jego żona, Gabrysia, a ton, jakim to powiedziała, oznaczał, że odtąd robienie herbaty spadnie na jego, Grzegorza, barki. I wcale nie dlatego, że istotnie robił najlepszą herbatę, tylko żeby po raz kolejny sprowadzić go do roli kuchty i popychadła.
W końcu do czego innego się nadawał?
Znów pogrążył się w rozmyślaniach. Wspominał czasy, gdy w szkole – gdzie zaczynał uchodzić za odmieńca – rzucił się w wir nauki. Dużo czytał, uczył się jak wariat, był zawsze prymusem. Cieszył się, że nie ma matki – ją pewnie zaniepokoiłby fakt, że chłopak nie ma przyjaciół i nie bawi się z innymi dziećmi. A ojciec i stryj cieszyli się, że „ich Grześ” odnosi same sukcesy, prowadzi ascetyczny tryb życia, nie traci czasu na bzdury i nie sprawia żadnych kłopotów. No, może poza jednym – otóż nagle oświadczył, że zostaje wegetarianinem czyli że nie będzie jadł mięsa. Nigdy. Koniec i kropka.
Oświadczenie wywołało awanturę, którą nie przejął się w najmniejszym stopniu. O to mu przecież chodziło, żeby „starsi panowie dwaj” - jak w myślach nazywał Cyryla i Metodego – mieli temat do dyskusji i rozważań o jego dziwactwie, i żeby każde nietypowe zachowanie kładli na karb wegetarianizmu.
Tak więc ojciec i stryj mieli swoją pożywkę do awantur i wzajemnych oskarżeń („to ty, Cyrylu, nauczyłeś to dziecko wybrzydzać przy jedzeniu!!!”), a wegetarianin miał spokój. Przynajmniej zewnętrzny. Bo zaczynał się orientować, na czym polega jego odmienność i zaczynał się tym zadręczać.
***
Ocknął się z zamyślenia, wstał, wyjął z szafki imbryczek, wypłukał go gorącą wodą, nasypał do środka pięć łyżeczek liściastego Yunnana i zalał wrzątkiem. Postawił imbryczek na metalowej płytce, przykręcił gaz do minimum, dolał wody do czajnika i z powrotem usiadł przy stole, ponownie zagłębiając się we wspomnieniach.
***
Uciekając przed samym sobą zdał na studia, zrobił doktorat najwcześniej ze wszystkich kolegów na roku. I – znów na przekór sobie - ożenił się z Ewą, najładniejszą dziewczyną na uniwersytecie. I nigdy nie był naprawdę szczęśliwy. Przez jakiś czas myślał, że po prostu nie umiał. Aż do chwili, gdy odwiedziła ich koleżanka żony, Iwona, z mężem o imieniu Włodzimierz. Niedawno urodziła się Elka i obie panie zatopiły się w rozmowie o pieluszkach, kupkach, butelkach i całej tej okołoniemowlęcej otoczce. Grzegorzowi wydawało się, że Włodzimierz jest tą rozmową mocno znudzony, i już miał zaproponować zmianę tematu, gdy gość znienacka poprosił go o pożyczenie wiertarki. Wiertarki! Zdumiony Grzegorz wyszedł do przedpokoju, gdzie w pawlaczu trzymał skrzynkę z narzędziami, gdy usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się i ujrzał wpatrzone w siebie oczy Włodzimierza. Oczy wściekle niebieskie, opatrzone niesłychanie długimi rzęsami. Zamarł, nie mogąc oderwać od nich wzroku.
***
Woda zagotowała się w czajniku, który głośnym gwizdem przywołał Grzegorza do rzeczywistości. Szklanki, spodeczki, cukiernica i łyżeczki były ustawione na tacy już wcześniej, teraz wystarczyło przelać wrzątek do specjalnego dzbanka i zdjąć z gazu imbryczek. Grzegorzowi zajęło to kilkanaście sekund, akurat tyle, by – zaalarmowana gwizdem – wpadła do kuchni Róża. Uśmiechnęła się do ojczyma, błysnęła oczami, chwyciła tacę – i już jej nie było.
Jaka ona jest szczęśliwa – przemknęło przez myśl Grzegorzowi. – Kiedy ja taki byłem? Przez ten krótki rok starannie ukrywanego romansu z Włodkiem? Gdy okazało się, że jest – podobnie jak Włodek – biseksualny i że nie jest to wcale takie rzadkie zjawisko? I że uwielbiają ten sam zespół, którego lider – jak dowiedział się wiele lat później - też był bi? Czasem w samochodzie Włodka nastawiali kasetę „A Night at the Opera” i śpiewali na całe gardło „Bohemian Rapsody”. Tak, wtedy był naprawdę szczęśliwy, choć było to szczęście nielegalne.
Ewa niczego się nie domyślała. Odgrywał przed nią ojca, zakochanego w swej małej córeczce, i uszczęśliwionego wyłącznie tym, że ta mała istotka pojawiła się w jego życiu. Zresztą ich małżeńskie pożycie też mocno zyskało na jego romansie – kiedyś spotkał się z opinią że często tak właśnie bywa, że mąż „skaczący na boki” zaczyna być bardziej zainteresowany również własną żoną.
Nie wiadomo, jak długo by trwała ta sytuacja, gdyby nie Iwona. Ewa nie domyślała się niczego, ale Iwona, osoba znacznie bystrzejsza od niej, zorientowała się w całej sytuacji, zadzwoniła do Grzegorza i w krótkich, dosadnych słowach powiedziała mu, co o nim myśli. Grzegorz nigdy nie dowiedział się, co powiedziała Włodkowi i czy rozmawiała o tym z Ewą – dość, że Włodek bez słowa zniknął z jego życia, a kilka dni później Ewa zginęła pod kołami tramwaju. Nie udało się ustalić, czy był to wypadek, czy samobójstwo.
***