bupu
24.02.23, 01:30
Wizji dostałam na temat dalszych losów Ani. Endżojcie!
15 lipca 2018
Łucja Pałys mogłaby przysiąc, że temperatura w kuchni spadła gwałtownie o co najmniej dziesięć stopni. I to mimo upału, pchającego swe lepkie macki do wnętrza przytulnego domostwa ciotki Patrycji. Rodzina, zgromadzona wokół kuchennego stołu, wpatrywała się z osłupieniem w jeden punkt, którym była właśnie ona, Łucja.
- Nie rozumiem – odezwała się wreszcie ciotka Patrycja. - Jak to Ania nie przyjedzie?
Łusia wzięła głęboki wdech.
- Przeprowadza się do Wrocławia, ciociu – poinformowała mężnie. - Zdała na kryminalistykę.
- Na co, przepraszam, zdała...? - nie dowierzał wuj Florek.
- Na kryminalistykę.
Nad kuchennym stołem zawrzało. Ciotka Patrycja ukryła twarz w dłoniach, poklepywana po plecach uspokajająco przez wuja Floriana. Dziadek rzucał łacińską sentencję za sentencją, jąkając się niekiedy z wrażenia, Babi zaś, niepomna, że powinna podawać autorów, mówiła coś do siebie, a w jej niebieskich oczach rozlewał się ciepły blask ironii. Ciotka Natalia poderwała się z krzesła, z okrzykiem:
- Wiedziałam! Przeczuwałam to!
Jej mąż zaś, uśmiechając się pod rudym (dyskretnie farbowanym henną) wąsem, wycofywał się tyłem w kierunku czajnika, żeby zaparzyć wszystkim herbaty.
Najlepsza z ciotek, ciocia Gabrysia, trzymała fason, spokojnie smarując razowiec masłem, gorzej było z wujem Grzesiem, który w zdenerwowaniu chwycił ze stołu miskę z pomidorami i mozarellą i jął mieszać jej zawartość w coraz to szybszym tempie, przeistaczając ją w rodzaj pasty.
Własna matka Łucji, wybuchła śmiechem kozim i szyderczym, po czym oznajmiła:
- Tak się właśnie, droga Pulpecyo kończy karmienie dzieci masłem!
Patrycja poderwała głowę i spiorunowała siostrę wzrokiem.
- Ania przynajmniej nie spowodowała katastrofy budowlanej, jak twój margaryną pasiony synuś! - warknęła.
Łucja dobrze wiedziała, co ciotka miała na myśli. Otóż nie dalej jak w listopadzie zeszłego roku kominek, ten piękny kominek z mieszkania nowożeńców, własnoręcznie obmurowany polnymi kamieniami przez Józefa, przeleciał przez strop, niefortunnie lądując piętro niżej w sypialni babć Rumianek. Jeszcze bardziej niefortunnym zrządzeniem losu stało się to nocą, gdy babcie akurat z tej sypialni korzystały. Praktyczny Józef wymurował ze szczątków kominka przepiękny grobowiec dla obu babć, ku niezmiernemu wzruszeniu swej żony, Doroty.
- Za to będzie miała tam z kim flirtować – odcięła się natychmiast mama, gotowa bronić pierworodnego zębami, pazurami i pierogami in toto. - Kto wie, może i babcią zostaniesz! Tyle, że bez zięcia...
- No właśnie, słuchajcie – ciotka Nutria zamachała rękami. - A może ona tam po prostu ma kogoś? Zaręczą się, pobiorą, to się ustatkuje i te idiotyzmy jej wywietrzeją.
- Ale we Wrocławiu? - jęknęła rozdzierająco Patrycja. - Tak daleko od rodziny, to nienormalne jest!
- Spokojnie, kochana – rzekła uspokajająco ciocia Gabrysia. - Może go tu jeszcze przywiezie.
- No więc... - usiłowała wbić się rodzinie w slowo Łucja.
- Ależ dziecko, zaczynasz zdanie od „więc”? - zgorszyła się mama. - Ty? Niewiarygodne.
- Przepraszam mamo – rzekła Łucja spłoszona. - Chciałam tylko powiedzieć, że nie ma mowy o żadnym absztyfikancie. Ania jest zdecydowana skończyć kryminalistykę i wstąpić do policji.
- To złe dziecko – oznajmiła stanowczo Babi. - Niepotrzebnie jej pobłażałeś, Florianie.
Ciotka Patrycja zaszlochała gorzko.
- A tak chciałam mieć córkę studentkę...
- No daj spokój, no – powiedział wuj Florian, trochę jakby bezradnie. - Kryminalistyka to też studia przecież...
- Chyba kpisz! - zasyczała Patrycja.
-...a policjant to szlachetny zawód, przestępców łapie – ciągnął Florian siłą rozpędu. - No wiesz, morderców, złodziei samochodów...
- Samocho... Jak py... py... pypypy... - twarz ciotki Gabrieli skurczyła się w wyrazie bólu, a jej dzielnym, szczupłym ciałem targnął szloch. Wuj Grzegorz jął mieszać pomidory z szybkością przemysłowego miksera.
W kuchni ponownie zapadła cisza, przerywana tylko łkaniem Gabrieli i bulgotem nastawionego przez Rojka czajnika. Łucja przez chwilę poczuła radość, że nie ma tu kuzynki Róży, bo inaczej odbyłyby się zawody w szlochaniu wyczynowym, tudzież zacięta rywalizacja na to, kto jest bardziej porzucony, zaraz jednak stłumiła to niegodne i ze wszech miar niewłaściwe uczucie.
Odchrząknęła.
- To... to co ja mam właściwie Ani odpowiedzieć? - zaryzykowała. - A może, ciociu, sama do niej zadzwonisz?
- Muszę to przemyśleć – oznajmiła ciotka Patrycja ze zbolałą godnością.
- A co tu jest do przemyślania? - zdziwiła się Matkoida. - Twoja córka zawiodła rodzinę. Calutką! Ktoś powinien przemówić jej do rozsądku, najlepiej odręcznie!
- Nie radzę, ona trenuje kravmagę – wyrwało się Łucji.
Rodzina zamarła. Nawet Gabriela przestała łkać.
W ogłuszającej ciszy słychać było brzęczenie pszczół w kwiatach za oknem, tykanie zegara i pochrapywanie Bobusia, rozciągniętego na chłodnej posadzce korytarza.
- Quidquid Latine dictum sit, altum videtur – wygłosił dziadek, uroczyście i najzupełniej bez sensu.