tajna_kryjowka_pyziaka
06.03.23, 20:34
Przejrzałam sobie właśnie stare wątki o rozwo- tfu!, znaczy się porzuceniach na wieki i co zwróciło moją uwagę - sposób w jaki MM pisze o dzieciach wychowywanych bez ojców. Bo jest on dość niepokojący.
(Temat był już wielokrotnie wałkowany przy okazji pokrewnych, ale chyba nigdy wprost, jeśli jest inaczej, proszę o podlinkowanie)
Po pierwsze, manifestowanie przez dziecko swoich potrzeb związanych z nieobecnym ojcem uchodzi w cyklu za zbrodnię - co rodzinka wyprawia z Laurą, wiemy wszyscy. I jeszcze ten dziwny zbieg okoliczności, że jej przekształcenie w przykładną Borejkównę zbiega się z upokorzeniem przez nią Janusza i pośrednim doprowadzeniem do jego udaru…
Po drugie, gdy rodzina próbuje odciąć dzieci od ich ojców, jest to wręcz pochwalane. Mamy "troskliwą" Milę, która przegania Pyziaka i zataja to przed Gabą i dziećmi. Lata później wybitny słowny szermierz Ignac robi to samo z Fryderykiem. Gabuchna trzydzieści lat szlocha gorzko po Pyziaku i w ten sposób tworzy wokół jego osoby mroczną otoczkę, która ma wszystkich odstraszać od tematu (i przy okazji ją samą stawiać w pozycji pokrzywdzonej ofiary). Więc jest odautorsko dzielna, bardzo dzielna. Ciężarna Pyza nie chcąca Fryca więcej widzieć (a więc i dopuścić do dziecka) i mająca nadzieję, że dziecko nie będzie do niego podobne, jest chwalona jako energiczna i odpowiedzialna. Kończę już ten punkt, bo mi niedobrze…
Po trzecie, temat alimentów nie istnieje. A nie wierzę, że MM nigdy o nich nie słyszała.
Po czwarte, te dzieci bez ojców, które są postaciami odautorsko pozytywnymi (Bobcio, Pyza, Dorota, Agnieszka), są przedstawione jako w ogóle nie odczuwające braku rzeczonych ojców. Nie myślą o nich, nie przejawiają względem nich żadnych uczuć - nie ma smutku, żalu, tęsknoty, ale też złości czy nienawiści. Po prostu nic. Tak jakby autorka próbowała udowodnić, że skoro ten ojciec marnotrawny skrzywdził mamusię, to z chwilą odejścia przestaje istnieć i jego nieobecność nie ma prawa dziecka boleć (a jak boli to znaczy, że dziecko rogate).
Chlubnym wyjątkiem od reguły jest historia Aurelii i Eugeniusza, którzy odbudowują swoją relację, a rodzina (w postaci babci) nie tylko im tego nie broni, ale wręcz im kibicuje. Choć i w niej nie obyło się bez zgrzytów - Ewa po rozwodzie miała dawać Gieniowi do zrozumienia, że nie chce od niego żadnej pomocy, a jego pierwsze spotkanie z dzieckiem (od jego wyprowadzki) odbyło się dopiero po jej śmierci. Hmmm…
Żeby było jasne, nie próbuję tu bronić ojców, którzy się na swoje dzieci wypięli. Jednakowoż odbieranie tym dzieciom prawa do odczuwania jakichkolwiek emocji w związku z tą sytuacją mnie odrobineczkę obraża. Tak personalnie.