itsjustemichelle1
03.06.23, 18:32
Sobota, 16 grudnia 2017
Urocza osóbka o charakterze silnym, acz spokojnym, usytuowana między niemowlęcym wózkiem a młodszym bratem, w tej nad wyraz niewygodnej pozycji próbowała odrabiać lekcje. Przy gaworzącym dziecku, gadającym rodzeństwie, grających w tle kolędach i niebyt zaawansowanym poziomie znajomości języka polskiego była to kwestia dość trudna, ale nadzwyczaj uparte dziewczę przekonane było, że jedynie chwila ciszy wystarczyłaby, aby zrealizowała swoje zadanie. Pomimo wieku trzynastu lat, wysoka, szczupła, niebieskooka blondynka z okularami na nosie- Milena Schoppe- nazywana była przez rodzinę bliższą i dalszą “Milą” lub wręcz “Małą Milą”, co niemiłosiernie ją wkurzało. Jak wyjaśniła jej jedna z ciotek, Ida, to po to, aby można było łatwo od niej odróżnić starszą Milę, a prababcię dziewczyny.
Uch, jak ona nie znosiła tej wiedźmy, której imienniczką miała zostać!
W końcu, doprowadzona do wściekłości, ryknęła:
-Karol, shut up!
-Mom, she is being rude! - uprzejmie doniósł młodszy brat, tak, jakby uważał, że mama nic nie słyszała.
Kobieta siedziała obok, usiłując zabawiać leżącą na kocyku pulchną dziewczynkę, Norę. Trzymiesięczne niemowlę było już na tyle mobilne, że wymagało stałej uwagi dorosłych- oczywiście głównie opieka spadła na mamę Mili. Będąc- jakże często w ostatnim czasie! - w innej galaktyce ze swoimi myślami, nie usłyszała kłótni dzieci.
-Cholera jasna! - ryknęła Milena, co w końcu sprowadziło rodzicielkę na ziemię.
-Ależ, córeczko, jak możesz...
-Mogę! I idę się przejść!
Zmierzając ulicą Roosevelta, nastolatka czuła zbierający się w niej żal- do świata, do ojca, do matki, do siebie i wszystkich innych.
Na wakacjach tego roku tata postanowił się wyprowadzić. W jednej z kłótni wykrzyczał matce, że ma dość wiecznego marazmu i chce jeszcze coś przeżyć. Zamieszkał, według słów mamy, z kochanką. Jednak dzieci, bywając u niego przed wyjazdem w nowym, uroczym mieszkanku w centrum miasta, nigdy nie zauważyły obecności obcej kobiety u niego. Już mieli się dogadywać co do podziału majątku oraz opieki nad dziećmi, aż przyjechała babcia Gabrysia. Zobaczywszy swoją pierworodną porzuconą, niczym niegdyś ona, ale we względnie dobrym stanie psychicznym oraz optymistycznym spojrzeniem w przyszłość, poczęła lamentować nad dolą mamusi i zaczęła sugerować powrót do Polski. Na życiowy pech Mileny i Karola złożyły się dwa czynniki: podatny na manipulację charakter rodzicielki i przymusowy wyjazd taty do USA na kilka miesięcy.
Niemniej jednak, mimo dzielącej ich odległości, utrzymywali ze sobą kontakt poprzez social media i telefon.
Największą złość czuła dziewczyna w kierunku babci i matki. Przez nie zmuszona była porzucić swoje poprzednie życie- sprzedać kota (bo na Roosevelta nie ma miejsca!), wyprowadzić się ze swojego domu, zostawić Stacey, Chloe i Susan, i, co równie istotne- Matta. Jej polski nie był na tyle dobry, aby opanować materiał szkolny do perfekcji, co powodowało przytyki ze strony krewnych.
Prawdę mówiąc, Milenie wcale nie podobało się w Poznaniu. Z dala od wszystkiego, co znane, pozbawiona własnego kąta, wrzucona w grono bliżej nieznanych sobie osób- czuła się zupełnie osamotniona. W rodzinie mamy nie było nikogo, kto by ją rozumiał! Babcia Gabrysia ciągle rozpaczała i mówiła innym, że jej córka powtarza los poprzedniego pokolenia. Grzegorz ewidentnie unikał ich. Zawsze, gdy przybywali do nich, wychodził do siebie, wymigując się od spotkania nawałem pracy. Ciotka Ida, prababcia Melania pradziadek Ignacy byli zaś względem niej złośliwi. Aż łzy napłynęły jej do oczy ze złości, gdy przypomniała sobie dialog z siostrą babuni u cioci Patrycji:
-Znowu wyszły mi pryszcze!
-Chu, chu, pewnie znowu się czekoladek pojadło! Nie spoglądaj na mnie, na Jowisza, tak spode łba- dobrze widziałam, kto przedwczoraj wsunął całą tabliczkę słodkiego wyrobu! -
Nim się skapnęła, dotarła pod drzwi bloku na Grunwaldzkiej.
***