tajna_kryjowka_pyziaka
20.08.23, 14:43
Zajrzałam właśnie do niemożebnie nudnej Sprężynady w nadziei, że może tym razem cokolwiek z niej zapamiętam. I mię oświeciło: tym, co naprawdę przyciągnęło Laurę do Adama wcale nie był Mozart!
Owszem, on był pierwszy, ale tym, kto podsycił roznieconą przez niego iskrę był… ojciec Adama.
Mamy ich rozmowę, w której Larwa wciska jemu (i czytelnikowi) kit, że nigdy nie kradnie, a stary Fidelis używa zwrotów typu "jakeśmy tu nastali" (ile ten człowiek ma lat? Dwieście?). I trakcie tej rozmowy dzieją się bardzo ciekawe rzeczy:
"A więc miły Adam ma miłego tatę. Szczęśliwiec."
"Miło. Swojsko."
"- Tu jest dobra ziemia. U nas wszystko ładnie rośnie i kwitnie wszystko tu się dobrze czuje.
Nawet ja - przemknęło przez głowę Laurze. Wyszła ze szklanką werande i usiadła przy stoliku naturalnie, jak w domu. Bo też nagle właśnie poczuła, tak jakby sama była rośliną, która chce tu zapuścić korzenie: tu jest dobra ziemia."
"- Ciekawy wybór - oznajmił pan Hubert, najwyraźniej poruszony, przyglądając się ciekawie na przemian to Laurze, to róży Nuits de Young. - Ludziom ona się wydaje nieatrakcyjna.
- Nieprawda! - nie zgodziła się Laura. - To tylko jest róża… niełatwa. Czarny charakter. Ale w środku - coś się tli. Może to właśnie jest jej dusza.
- Albo serce."
"- Hm. Tak? Zaraz, zaraz, a czy to nie pani mi mówiła, że nie ma najlepszego charakteru?
- No, nie mam. Wszyscy o tym wiedzą.
- Czarny charakter? A w środku złoto?
- Ach! Pan sobie tak testuje ludzi!
- Ot, zabawa. Ludzie są tacy ciekawi. Lubię ich.
Tak, to pewne - pomyślała Laura, spoglądając na uśmiechniętą twarz chorego człowieka. Podobno był ciężko chory. Tak ciężko, że mógł niedługo umrzeć. A przecież w tym jego uśmiechu, w głosie, w każdym geście był spokój i życzliwość. W oczach - mądre, ojcowskie zrozumienie.
– A ja nie mam ojca.
Wyszeptała to czy tylko pomyślała? Znowu!
Pan Hubert milczał, wyczekująco spoglądając na nią ciemnymi oczami. Miały teraz tak przenikliwe spojrzenie, jakby ją widział na wskroś."
"- Dziękuję za kompot. I za rozmowę.
- To ja pani dziękuję za rozmowę. To było takie miłe. Siedzi sobie chory staruch, a tu się pojawia piękna, dobra wróżka i pije z nim kompocik.
- Zła wróżka!
- Nie, nie.
- O, tak. Zła Laura!
Pan Hubert popatrzył na nią, mrużąc oczy pod światło.
- A ma pani matkę? - zapytał nagle.
- Tak, mam.
- I jaka ona jest?
- Najlepsza - odrzekła Laura momentalnie.
Co ciekawe - wcale nie chciała tego powiedzieć. Nawet nie wiedziała, że myśli w ten sposób.
Ale na tej dobrej ziemi działo się z nią coś dziwnego. Chory, słaby człowiek bez żadnego trudu wydobywał z niej prawdę, bez żadnego wysiłku poznawał jej tajemnice."
Nie będę się rozpisywać jak sztuczny i grubo krecho rżnięty jest nastrój tej sceny. Zwróćmy uwagę raczej na treść - bo wynika z niej, że skrzywdzona brakiem ojca i wciśnięciem w rolę rodzinnej czarnej owcy Larwa właśnie dała się złapać "na tatusia".
Wielu forumowiczów wielokrotnie pisało, że w realu taka dziewczyna łatwo dałaby się skusić tzw. ojcowskością i wpakować w kłopoty. Zresztą to jak reagowała na kolejnych wujków mówiło samo za siebie. No to można powiedzieć, że forumna wróżba się ziściła.
Wprawdzie stary Fidelis nie okazał się handlarzem ludźmi i/lub zboczeńcem, a ze ślubnych wyskoków Adama Larwa nie wydaje się niezadowolona, ale faktem jest, że połknęła przysłowiowy haczyk. Zobaczyła, że Złoty Nicień oferuje w pakiecie kochającego tatusia, którego ona tak pragnie - to stwierdziła, że trzeba chłopa łapać i nie wypuszczać z rąk. Nawet jeśli ów miałby ją potem rżnąć mydłem po twarzy, szarpać za włosy i nią potrząsać, dziapiąc, że kiecka nieważna.
Dodam jeszcze, że pan Hubert był podwójnie dobrą przynętą, bo uosabiał nie tylko to, czego Larwie brakowało, ale i to co ona już zna i rozpoznaje jako "swoje" - jest pokrzywdzony przez los, ale bardzo, bardzo BARDZO dzielny. Oprócz tego jest też stary, łysy, ciemnooki, schorowany i rzuca mądrościami. Spryciulek, w razie jakby pyziacze potrzeby nie wypaliły, ma w zanadrzu jeszcze borejczą nostalgię.