Dodaj do ulubionych

"Czymże jest nazwa?" - FANFIK

15.09.23, 14:29
Wyzywam MM na pojedynek - kto usmęci Robrojka w bardziej wiarygodny sposób! Ja też mam jednoosobową redakcję złożoną z bliskiej osoby, która mi złego słowa nie powie, więc szanse wyrównane. Zatem en garde!

UWAGA! fanfik bardziej gadany niż działany (no co ja poradzę, że takie mi się najbardziej podobają?), postacie trochę OOC, hurt-comfort, fluff, slash M/M (nie MM!)


Impreza sylwestrowa trwała w najlepsze. Z adapteru sączyły się romantyczne tony skrzypiec. Rozłożeni na podłodze goście moczyli chleb w improwizowanym fondue z żółtego sera, popijali piwko słodowe, śmieli się i gadali. Tylko Robert Rojek zwany Robrojkiem siedział z podkurczonymi nogami na parapecie i, odgrodzony firanką od reszty świata, smętnie sączył szampana. To zdecydowanie nie był jego dzień. Liczył, że spędzi tego sylwestra… może nie od razu tak, jak sobie zaplanował (nie był aż tak naiwny), ale przynajmniej przyjemnie. Niestety, jego energia i optymizm powoli wyczerpywały się, a wraz z nimi dzisiejszy repertuar teatru "Zauważ Mnie" im. Anieli Kowalik.
Granie teatru jednego aktora było niełatwe samo w sobie, a dziś było jeszcze o tyle trudniej, że sytuacja wymagała wystawiania jednego spektaklu po drugim. Na widowni bowiem kręciło się wielu nieproszonych gości, na domiar złego przystojnych. Więc by utrzymać uwagę publiki musiał dać z siebie wszystko. O tak, tej nocy Robert pokazał do czego zdolny jest artysta. Owocem jego twórczego szału była soczysta improwizacja pod tytułem "Świat do góry nogami, czyli Janusz Pyziak stratowany". Niestety, artystyczne uniesienia przerwała mu interwencja Aśki i jej zamaszystej kuzynki. Gdy okazało się, że oprócz Pyziaka stratowane zostały również dwa kryształowe kieliszki, Joanna (aż nazbyt otwarcie) powiedziała co myśli o inwencji twórczej Robrojka i wcisnęła mu ręce zmiotkę. W tym czasie jej kuzynka, Gabriela bodajże, zdążyła uprowadzić Anielkę w głąb holu. A Robert? Początkowo miał w planach tylko grzeczne zamiatanie, ale nie wytrzymał. Udając, że jeszcze szuka kryształowych odłamków, przycupnął pod drzwiami wychodzącymi na przedsionek. To, co tam usłyszał… nie motywowało do wystawiania kolejnych spektakli.
- A dajcie mi wreszcie spokój z tym Robrojkiem!
- Poważnie, zastanów się! - nalegała Joanna. - Skacze wokół ciebie jak najbardziej uniżony sługa! Wiesz, że te dzisiejsze popisy też były dla ciebie!
- Popisy, o które go NIE PROSIŁAM, rozumiesz?! A teraz przepuście mnie, jeśli łaska! - Aniela bezskutecznie próbowała przecisnąć się do drzwi, ale Gabriela, koszykarka o budowie wprost idealnej dla bramkarza, skutecznie jej to utrudniała.
- Widzisz, że mu na tobie zależy, tak bardzo się stara zwrócić twoją uwagę! - mówiła dalej Joasia.
- I widać, że robi to szczerze. - dodała Gabrysia. - Stara się… jakby… całym sobą, nie tylko jednym wyświechtanym komplementem jak Pyziak!
- Dobra, dobra, zrozumiałam: Pyziak to palant, który wszystkie rwie na jeden tekst i nie jest wart zachodu. Dotarło do mnie, zadowolone? - Aniela wyraźnie traciła cierpliwość. - Ale nie rozumiem, co do tego ma Robrojek? Że co, że niby jak nie ma pod ręką nikogo lepszego, to mam sobie odpuścić i "brać co dają"?
- A co takiego masz mu do zarzucenia? - to pytanie zabrzmiało dziwnie smutno. Czy Gabrysia aż tak bardzo współczuła Robertowi, czy może poczuła z nim solidarność, bo sama nie była klasyczną pięknością? Jakakolwiek nie byłaby przyczyna tak żałosnego tonu, nie zmiękczył on anielinego serca.
- Dziewczyny, jeśli tak bardzo wam go szkoda, to niech któraś z was się z nim umówi, droga wolna. Ale ja chcę prawdziwego chłopaka, nie małego śmiesznego skrzata.
Atmosfera w holu i okolicach jakby się zagęściła. Skulony za drzwiami Robert wstrzymał oddech.
- Oj, nie róbcie takich min. Nie miałam na myśli nic złego, chodzi mi tylko o to, że… no wiecie? - kolejne sekundy niezręcznej ciszy. - Jasne, można z nim konie kraść, świetny z niego kumpel, ale to nie jest materiał do randkowania.
- Dlaczego?
- Och, po prostu nie jest w moim typie, jasne?! - jęknęła Aniela, już z nutką histerii. - Co ty byś zrobiła na moim miejscu?
- Powiedziałabym mu to wprost, a nie ciągle robiła mu nadzieje! - odparła Joasia.
- Nie robię…
- Właśnie, że tak! Jakoś nigdy nie protestujesz, kiedy się do ciebie wdzięczy! Przeciwnie, chętnie pozwalasz mu wokół siebie skakać, jakby cię to w jakiś sposób cieszyło. - głos Joanny był pełen niesmaku. - On na pewno myśli, że ma u ciebie jakieś szanse! Nie sądzisz, że to trochę nie fair?
- Ja tylko nie chcę, żeby mu było przykro!
Znów zapadło milczenie. I znów niepokojąco się przedłużało. Przerwał je dopiero stuk obcasa o podłogę - Aniela zrobiła krok w przód.
- Dziewczyny, wy pewnie myślicie, że jestem samolubna - powiedziała łagodnie. - ale ja naprawdę chcę dobrze. Robrojek… on jest…, och, no wiecie, tak się stara, taki jest zdesperowany… Po prostu szkoda mi go. Więc pomyślałam, że dam mu się nacieszyć, niech ma…
Dalszego ciągu rozmowy Robert już nie usłyszał, bo po tych słowach błyskawicznie wygramolił się zza drzwi, szczodrze nalał sobie oszczędzanego na północ szampana i skrył się w tym kąciku za zasłoną utopić swe smutki.
I tu dzisiejszy repertuar jego teatru powinien się zakończyć. Powinien, ale Robert nie chciał jeszcze opuszczać kurtyny. Owszem, skłamałby, mówiąc, że przyjemnie mu się słuchało tych barwnych epitetów pod swoim adresem, ale czy to jego wina, że jest taki niewyjściowy? Czy to od razu musi go dyskwalifikować jako potencjalnego chłopaka? Nie, nie może się poddać! Nie teraz, gdy noc jeszcze młoda, a Anielka właśnie samotnie coś podgryza przy fondue. Teraz albo nigdy!
Robert odstawił kieliszek i udał się w jej stronę. Nie miał już pomysłów na kolejne popisy. Nie miał już na nie siły. Ale może krótka rozmowa, króciutka, wystarczy by mógł jej pokazać, że…
- Odpuść sobie, stary. - usłyszał nagle zza pleców. Z kryształowym kieliszkiem i kamienną twarzą, stał za nim Janusz Pyziak. - Skórka niewarta wyprawki, wierz mi.
- Dzięki za darmową poradę specjalisty. - burknął Robrojek i ponownie ruszył w stronę fondue, ale Pyziak zastąpił mu drogę.
- Naprawdę, wiem co mówię. - Robert dawno nie widział kogoś z tak poważnym wyrazem twarzy. - Zresztą sam widziałeś, wystarczyło jedno moje spojrzenie, żeby się na ciebie wypięła. Ja ci mówię Robertino, daj sobie spokój z tą Anielicą i znajdź pannę bardziej z twojej ligi.
- Mojej ligi. - powtórzył Robrojek powoli. Czuł jak cała nadzieja momentalnie z niego wyparowuje i ustępuje miejsca innemu uczuciu. - Mojej czyli jakiej? Brzydszej? Mniej ciekawej? A może niższej, żebym nie wyglądał jak pieprzony leśny ludek?! - nawet nie zauważył kiedy zaczął krzyczeć. Nie zauważył też jak cały pokój nagle ucichł i wszyscy skierowali wzrok w jego stronę.
- Robek, ile ty już wypiłeś? - rozległ się zaniepokojony szept któregoś z kolegów. Ale nie dotarł do uszu Robrojka. Wypełniała je jedynie ponura mantra, powtarzające się na przemian "szkoda mi go" i "mały śmieszny skrzat". Robert poczuł, że coś w nim pęka. Bezceremonialnie przepchnął się między blokującą wyjście parą i wybiegł z pokoju, a następnie z mieszkania. Na nic się zdało wołanie. Nie zważając na nie, ani na czternastostopniowy mróz, Robrojek zbiegł po schodach i wypadł na ganek. Gdy tylko przekroczył próg, lodowaty wiatr smagnął go po twarzy. Ale i zimno nie robiło na nim wrażenia, bo Robert czuł, że się w nim gotuje. I kiedy pomyślał, że tego wieczoru nie da się już bardziej zepsuć, na zaśnieżonym krajobrazie osiedlowego parkingu zamajaczył znajomy mu kształt. Syrenka. I wtedy go uderzyło: pił. Nie może prowadzić.
Obserwuj wątek
    • tajna_kryjowka_pyziaka Re: "Czymże jest nazwa?" - FANFIK 15.09.23, 14:30
      Sylwestrowa cisza nocna była najgłośniejszą ciszą świata. Z szerokiej gamy jej odgłosów, nikt na całej ulicy Nad Wierzbakiem nie mógłby wychwycić ani potoku przekleństw, ani szczęku blaszanego kubła na śmieci, potraktowanego siarczystym kopniakiem. Robert z ciężkim westchnieniem osunął się na ścianę. Czuł się mały i bezsilny. Było mu tak przykro jakby był śpiącym kotem, na którego ktoś nadepnął. Albo niewyczyszczonym kurnikiem. Albo kurzajką na czyimś nosie. Na ślicznym, opalonym, zadzierzystym nosku…
      "Co jest ze mną nie tak?" myślał ze łzami w oczach. "Dlaczego to boli tak bardzo?"
      Nagle poczuł coś ciepłego na ramieniu. Czyjaś dłoń. Duża, gorąca, czule pogłaskała jego drżący bark. Zmęczony i zdesperowany Robert odwrócił się i, niewiele myśląc, przytulił w ciemno do jej właściciela. Miękka, gładka wiatrówka i zapach taniej podróby "Wars Classic" okazały się bardzo kojące. Robrojek poczuł jak otaczają go silne ramiona, a napięcie powoli z niego uchodzi. Klatka piersiowa jego anioła stróża lekko zawibrowała, a z góry rozległ się uspokajający szept:
      - Ćśśś… już dobrze.
      Szept aż nazbyt znajomego głosu.
      - Spadaj! - syknął Robert i gwałtownie odskoczył od swej opiekuńczej figury. - Nie chcę i twojej litości!
      - To nie litość, tylko zwykła ludzka troska. - zaoponował Pyziak. - Dowiedziałem się o tym… incydencie w holu. I jak zobaczyłem, że mimo to wciąż chcesz do niej startować, wystraszyłem się, że zrobisz coś głupiego. Coś, czego będziesz żałować. Więc się wtrąciłem. - ściągnął sobie z ramienia jakiś tobół i wyciągnął w stronę Robrojka. - Chodź tu, zanim się przeziębisz.
      Jego palto! Tego Robert się nie spodziewał. Ani tego, że Pyziak przybiegnie tu za nim. Kompletnie ogłupiały, nawet nie protestował, gdy Janusz zaczął go opatulać.
      - Jeśli cię wtedy obraziłem, przepraszam. - ciągnął Pyziak. - Nie taki miałem plan. Po prostu pomyślałem sobie…
      - To nie ty.
      Stalowooki koszykarz na chwilę przerwał pracę przy kołnierzu kolegi.
      - Co?
      - To, co się stało… to nie przez ciebie. To nie ty po mnie deptałeś jak po śpiącym kocie.
      - Yyy… że co proszę?
      - Ty tylko niechcący potwierdziłeś obawy, które już we mnie tkwiły. I to było dla mnie za dużo. - w świetle żarówki było widać, że Robert nie ma już tak zaciętej miny. - Może i dobrze się stało. Gdyby nie ty, może usłyszałbym jeszcze gorsze rzeczy. A wtedy wybuchłbym dwa razy mocniej. I pewnie zostałbyś stratowany po raz drugi, tym razem skutecznie.
      - Hehe, w porządku stary. Łatwiej jest się wkurzać na nielubianego kolegę, niż na ukochaną dziewczynę. - Janusz uśmiechnął się krzepiąco. - I pewnie zabrzmię teraz jak stary piernik, ale… Robert, jesteśmy jeszcze gówniarzami! Nie przejmuj się Anielą, tego kwiatu jest pół światu. To, że ona postawiła na tobie krzyżyk, nie znaczy, że każda…
      - Daj spokój! - bolesny grymas powrócił na piegowatą twarz - Przecież wiem doskonale, że żaden ze mnie amant. Przykro mi tylko, że i ona to zauważyła.
      Współczucie na twarzy Pyziaka ustąpiło miejsca niedowierzaniu. Robert wiedział już, że zapowiada się dłuższa rozmowa.
      - Może usiądziemy? - zaproponował Janusz, wskazując na ławkę przy wejściu do sąsiedniej klatki. Robrojek z braku laku kiwnął głową. Strzepali śnieg z murszejących desek i rozsiedli się wygodnie.
      - No to dawaj. Co cię gryzie? - Pyziak wyciągnął w jego stronę chusteczkę.
      - Dzięki, to nie będzie aż tak tragiczne. - zaśmiał się słabo Robert, zamykając pomocną dłoń z zawartością. - Właściwie to dość banalne.
      - Ale chyba ważne, skoro doprowadziło cię do takiego stanu.
      W odpowiedzi Robrojek tylko zawinął się mocniej płaszczem. Jego głowa prawie w całości skryła się w odmętach kołnierza.
      - Pamiętam, co wtedy wykrzyczałeś. Masz jakiś kompleks na tym punkcie, zgadza się?
      W pierwszej chwili Robert chciał zaprotestować. Kto jak kto, ale Janusz Pyziak to ostatnia osoba, przed którą powinien odsłaniać swoje rozterki. Ostatnie czego mu teraz było trzeba, to dawanie rywalowi broni do ręki.
      Ale z drugiej strony… Pyziak jak na razie zachowywał się całkiem w porządku. Wybiegł za nim na mróz, przyniósł mu płaszcz, nawet dał sobie obsmarkać kurtkę. I jeszcze go objął. Jak gdyby nigdy nic. Czy on w ogóle odwzajemniał tę niechęć, którą Robrojek go darzył?
      - Wywalaj, Robertino. Nawet jak ci nie pomogę, to przynajmniej wysłucham.
      Wdech, wydech. Dobra, raz kozie śmierć!
      - Gdy jesteś ryżym kurduplem, wiadomo, że nie otacza cię tłum wielbicielek. - zaczął, już czując, że się rumieni - I jeszcze do dziś nie był to dla mnie jakiś wielki problem. A teraz, tak jakbym został… uświadomiony? - skrzywił się - Bo usłyszałem tamto i nagle mnie tknęło: dziewczyny nie patrzą na mnie tak, jak na innych chłopaków. Mam kupę koleżanek, ale żadna nie pisze mojego imienia w zeszycie, nie przytula się do mnie w kinie… a jak już przyjdzie co do czego, zawsze jestem tylko kolegą. O, zrymowało się. No i ja wiem, że to głupota, że nie powinienem się przejmować takimi bzdetami, ale… - westchnął ciężko - Zmierzam do tego, że… wiedzieć samemu, że żaden z ciebie Redford to jedno, można się tym nie przejmować. Ale gdy słyszysz to od drugiej osoby i w dodatku dziewczyny…
      - To wtedy boli.
      - Jak cholera! Zwłaszcza jeśli mówi to dziewczyna, którą od początku wspierałeś, adorowałeś… Która WIE, że ci się podoba i, i… A teraz, tak jakby to wszystko nic nie znaczyło! Jakby to wszystko, co było między nami do tej pory, było kłamstwem! Nie no, przesadzam, to brzmi jakbyśmy już byli po słowie. Inaczej: czuję się jakby to, co było między nami nie było tym, czym mi się wydawało, że było… Boże, jak to brzmi! I to mówię ja, który wymyślam piętrowe gruzińskie toasty na bieżąco! Nie ma jak krzyżówka silnych emocji z szampanem…
      - Nie jest tak źle, ideę zrozumiałem. W ogóle, jak ty to robisz, że nie jesteś pijany?
      - Nie wiem, chyba po prostu mam mocną głowę.
      - Nieźle. Ja już po dwóch piwach chodzę na czworaka. Ale dobra, bo odpływamy. Mówiłeś, że…?
      - Że czuję się oszukany. I jakbym był jakiś… wybrakowany. Kategorię "tylko kumpel" mogłem jeszcze znieść, ale "biednego brzydala, nad którym trzeba się litować" nie daruję! - Robert poczuł jak krew znowu uderza mu do głowy. Wstał i zaczął chodzić w tę i z powrotem wzdłuż ławki. - "Żeby nie było mu przykro", dobre sobie! Tak jakby umówienie się ze mną było jakąś wielką łaską, jakby nikt nie chciał się ze mną zadawać z własnej woli! - dramatycznie potrząsnął uniesionymi rękami - A ludzie mnie lubią, serio! Każdy wie, że na kłopoty Robrojek. Jest Robrojek, jest impreza. Chyba, że to też litość? Zaraz się okaże, że całe moje życie towarzyskie to jedno wielkie kłamstwo!
      I wyrzuciwszy z siebie już wszystko co chciał wyrzucić, klapnął bezradnie na ławkę.
      - Możemy to sprawdzić. - usłyszał głos Pyziaka. Janusz nie wiedzieć kiedy wstał i teraz stał przed nim z wyciągniętą ręką i oczami pełnymi nadziei. Robert spojrzał niepewnie w stronę okien mieszkania Asi.
      - Nie dam rady.
      Pomocna dłoń powoli się wycofała.
      - Czyli… zostajemy tutaj?
      - My?
      Janusz usiadł obok Roberta z założonymi rękami.
      - Zobowiązałem się to odkręcić. - oświadczył twardo. - Owszem, Aniela zaczęła, ale to ja dolałem oliwy do ognia i doprowadziłem do wybuchu. I nie chcę, żeby doszło do czegoś jeszcze gorszego.
      Robrojek nie potrafił powiedzieć czy jest bardziej wzruszony, czy przytłoczony.
      - Daruj, ale ja naprawdę nie chcę tam wracać. Na dziś już nie mam ochoty oglądać Anieli. - starał się brzmieć jak człowiek sprawczy i panujący nad sytuacją. - Nie musisz tu ze mną tkwić, serio. Jeśli zachowuję się jak… pacjent specjalnej troski to dlatego, że mam straszny mętlik w głowie.
      I czując, że nie ma już siły na dalszą dyskusję, zawinął się w płaszcz jak w kokon i, tak jak wcześniej na parapecie, próbował schować się przed światem.
      Ławka zaskrzypiała i Robert poczuł, że deski się uginają przy jego lewym boku - Janusz przysunął się bliżej.
      - Nie masz się czego wstydzić. - wyszeptał. - Ja cię naprawdę rozumiem, znam ten ból. Z autopsji.
      - Ty? - głowa Robrojka, jak u żółwia, wychynęła z poł palta. - A jakie ty możesz mieć kompleksy? Takie ciacho?
      - Weeeź, bo się za
      • ako17 Re: "Czymże jest nazwa?" - FANFIK 15.09.23, 19:25
        będę płakać
        • tajna_kryjowka_pyziaka Re: "Czymże jest nazwa?" - FANFIK 15.09.23, 19:57
          ako17 napisała:

          > będę płakać
          >

          Hę?
          • ako17 Re: "Czymże jest nazwa?" - FANFIK 15.09.23, 21:30
            tajna_kryjowka_pyziaka napisała:

            > ako17 napisała:
            >
            > > będę płakać
            > >
            >
            > Hę?

            niech tu nie hęhuje, niech pisze.
            To nie jest Jeżycjada, gdzie nigdy nie było wątków rozmów między mężczyznami. To jest zupełnie nowa jakość.
            I ja tej jakości jestem ciekawa.
            >
            >
    • tajna_kryjowka_pyziaka Re: "Czymże jest nazwa?" - FANFIK 15.09.23, 14:31
      - Weeeź, bo się zarumienię! - zaśmiał się Pyziak, ale zaraz spoważniał. - Tak, wiem aż za dobrze jak to jest. Inaczej nie podkładałbym wszystkim tego kwiatu jabłoni.
      - O!
      - Niby nie mam w zwyczaju chwalić się takimi rzeczami, ale co mi tam! Może jak się przed tobą porządnie skompromituję, poczujesz się lepiej.
      Janusz odsunął się, robiąc sobie więcej miejsca, i przeciągnął jak kot. Pewnie by rozluźnić się przed, bądź co bądź, obnażeniem się. "Jest nie tylko przystojniejszy, ale i odważniejszy niż ja" pomyślał Robrojek.
      - Nie zawsze byłem, jak to ująłeś, ciachem. Kiedyś byłem bardziej… ciężkim klopsem.
      - Czym?! - Robert myślał, że się przesłyszał.
      - Janusz Pyza, pogromca ciasnych mundurków. Laureat nagrody Odkurzacza Roku za pobicie rekordu Guinnessa w pochłanianiu żarcia na czas. World's Mister Bandzioch.
      - Nie wierzę!
      - To spytaj kogokolwiek z mojej rodzinnej pipidówy. Albo mogę ci pokazać zdjęcia.
      Robert nie był pewien czy takie dowody wystarczą, bowiem idea Pyziaka - gwiazdy drużyny juniorów, przechwytującej ze zwinnością pantery - jako grubasa, była dla niego zbyt abstrakcyjna.
      - W klasie była taka Małgosia. - kontynuował Janusz. - Miała miękkie czekoladowe włosy, obcięte w taką chmurkę, wiesz jaką.
      - I co z nią?
      - Była cudowna. Nigdy się ze mnie nie wyśmiewała. Powiedzmy, że trochę, TROSZECZKĘ się w niej kochałem.
      - Uuu!
      - W ósmej klasie wylądowaliśmy razem w ławce, spóźniła się i tylko miejsce obok mnie było wolne. No i nagle zaczęliśmy więcej ze sobą gadać, dzieliliśmy się drugim śniadaniem, parę razy podprowadziła mnie do domu. Raz nawet poszliśmy do kina. No i pewnego dnia zebrałem się na odwagę i postanowiłem spytać, czy chce ze mną chodzić. - Pyziak westchnął - Akurat rozmawiała z koleżanką. I się wydało.
      - Co się wydało?
      - Że to wszystko był jeden wielki pic na wodę. - prawa ręka Janusza powędrowała do jego górnej wargi i zaczęła skubać zaczątki zarostu. - Ta koleżanka spytała ją czemu się ze mną zadaje.
      - I co odpowiedziała?
      - Że takim jak ja trzeba pomagać.
      - Że trzeba… ale jak to? - Robert nie był pewien czy dobrze zrozumiał. Podążył za szarymi oczami, które zwróciły się w stronę kałuży pod ich stopami. Gdy patrzyło się w nią bez pochylania się, odbicie poszerzało się ku dołowi i człowiek wyglądał jak zapaśnik sumo. Czy coś takiego Janusz kiedyś codziennie oglądał w lustrze?
      - "No wiesz, ktoś taki jak on normalnie nie ma szans na znalezienie dziewczyny." - wyszeptał Pyziak, wciąż bezwiednie skubiąc wąsik. - "Więc pomyślałam, że sprawi mu przyjemność, jak trochę się z nim pobujam. Warto się czasem poświęcić. To się nazywa tolerancja."
      - GDZIE ONA MIESZKA?!
      - Hej, hej, wyluzuj! - z trudem usadził żądnego mordu Robrojka z powrotem na ławce. - I tak jej już nie dopadniesz, wiem, że jej rodzina dawno wyemigrowała.
      - Ma dziewczyna szczęście. - westchnął Robert. - Po prostu, te słowa… Tak mi przykro, stary!
      - Niepotrzebnie. Już jest dobrze.
      Opuszczone ramiona i markotna twarz bynajmniej na to nie wskazywały.
      - Naprawdę, już jest w porządku! - zapewniał Janusz swego nieprzekonanego rozmówcę. - Po prostu jeszcze nikomu o tym nie mówiłem.
      - Kiedyś musi być ten pierwszy raz. - odparł Robert i przysunął się bliżej. Jego instynkt opiekuńczy chodził na pełnych obrotach. - Jak masz coś jeszcze do powiedzenia, to dawaj. Jeśli mogę ci jakoś pomóc… co jest?
      Janusz Pyziak wyglądał jakby mu właśnie runął świat.
      - To ja miałem ci pomóc. - jego głos uginał się pod ciężarem skruchy. - Ty miałeś chałowy wieczór. Ty powinieneś być teraz ważny. A ja, zamiast cię wesprzeć, rozklejam się nad własnymi problemami i to już dawno nieaktualnymi!
      - Nie, nie! - Robrojek gwałtownie zamachał rękami w przeczącym geście. - Ty mi właśnie pomogłeś! - to nie były puste słowa, rzucone na pocieszenie. Pyziak naprawdę zrobił dla niego więcej, niż Robert by się po nim spodziewał. - Wysłuchałeś mnie, pozwoliłeś się wykrzyczeć, zrezygnowałeś z imprezy by solidarnie ze mną zostać, odwróciłeś moją uwagę - wyliczał, stopniowo uświadamiając sobie, że już ledwo pamięta jaki był wcześniej roztrzęsiony. - Przy okazji, twoja historia coś mi uzmysłowiła.
      - Co?
      - Nie jesteśmy wrogami! Jesteśmy braćmi w niedoli! - tu chyba już przegiął, bo jego współmęczennik popatrzył na niego jak na wariata. Ale Roberta to nie zraziło. Czuł, że nowoodkryta nić porozumienia z Pyziakiem jest warta rozwinięcia, nawet jeśli po obu jej końcach znajdują się biedne zakompleksione stworzenia. A Robrojek, wedle swego zwyczaju, był gotów to drugie stworzenie osłaniać i wspierać. A i sam przy okazji oderwie się od własnych zmartwień - wiedział z doświadczenia, że kiedy przestaje się myśleć o sobie, wszystko staje się prostsze.
      - No i miałem okazję bliżej cię poznać. - dodał po namyśle. - Przecież ja właściwie nic o tobie nie wiem!
      Janusz, zachęcony, wyprostował się i wznowił opowieść:
      - Jedno muszę Gosi przyznać: zyskałem dobry powód, by się ogarnąć i zrzucić sadło. Zacząłem ćwiczyć, dietę też zmieniłem. Ale to bardziej z biedy. - zaśmiał się słabo. - Po szkole poszedłem do zawodówki, potem do pracy, to i czasu na obżeranie się miałem mniej. Ale główną rolę odegrał tu sport. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że go tak polubiłem.
      - A jak się do niego przekonałeś?
      - Dzięki ojcu. - twarz Pyziaka na chwilę rozjaśniła nostalgia. - Postraszył mnie, że jak nie będę o siebie dbać, to na stare lata będę wyglądać jak on. Podziałało.
      - Nie grzeszył urodą? - zaśmiał się Robert.
      - Ciężko to było ocenić przy tak rozległym paraliżu.
      - Boże, przepraszam! Ja nie…
      - W porządku. Założę się, że tam, gdzie teraz jest, na pewno kosi konkurencję.
      Janusz zamilkł i spojrzał w niebo. Robert w zamyśleniu podążył za nim. Już się na dobre rozpogodziło, nawet wyszedł księżyc, jeszcze nie pełny. Nieśmiało wyglądał spomiędzy spłaszczonych warstw chmur, lekko okrągły jak twarz Roberta i srebrzysty jak oczy Janusza. Nad ich głowami rozległ się niemrawy trzask - ktoś zapalił zimne ognie na parapecie.
      Pyziak odchrząknął.
      - Kontynuując, ani się obejrzałem, a z tłustego klopsa zrobił się apetyczny dewolaj.
      Robert parsknął śmiechem.
      - Z nadzieniem z kwiatu jabłoni?
      - Taaak, byłem za leniwy, żeby wymyślić wersję spersonalizowaną. - Janusz skrzywił się, wyraźnie zażenowany. - Wiesz, miło jest po tylu latach nagle zdobywać powszechną sympatię bez specjalnego wysiłku. A teraz cała drużyna juniorek się śmieje, że używam wytartego liczmana.
      - Juniorki mówisz. Lubisz wysokie?
      - Sportsmenki. I ogólnie takie ostre babki. Ironia losu, co? Silne, pewne siebie dziewczyny lecą na takiego…
      - Inteligentnego, refleksyjnego, czułego faceta, który rzuca się ratować na wpół obcą osobę przed złamaniem serca i zapaleniem płuc. - dokończył Robert z uśmiechem. - Którego właśnie polubiłem, razem z jego wewnętrznym klopsem.
      Pyziak zarumienił się. Znów zapadło pełne skrępowania milczenie. Kto wie ile by trwało, gdyby los nie postanowił zainterweniować:
      TRRRACH!!!
      Janusz gwałtownie zapadł się pod siebie. Długie nogi bezradnie majtały ponad popękanymi deskami. Robert natychmiast rzucił się na ratunek. Chwycił Pyziaka za ręce i wspólnymi siłami (głównie dzięki współpracy ze strony poszkodowanego) udało się wyciągnąć niekomfortowo zgięty tułów z potrzasku.
      – Jesteś cały? – wysapał ratownik, troskliwie otrzepując te biedne 80 kilo z trocin.
      – Dzięki, nic mi nie jest. – wymamrotał Janusz zmieszany. Zorientował się, że wciąż kurczowo trzyma się ramion kolegi i gwałtownie rozluźnił uścisk, ale nie puścił. Robert, którego ramię już niejednemu służyło pomocą, instynktownie wyczuł, że ma do czynienia z człowiekiem, któremu brakuje fizycznej bliskości.
      Co ciekawe, Janusz chyba też coś wyczuł.
      - Pakujesz. - to nie było pytanie.
      - Trochę. I trenuję dżudo.
      Koszykarz zagwizdał z podziwem.
      - Pasuje do ciebie.
      - No - Robrojek uśmiechnął się na wspomnienie tych cudownych zajęć, polegających na powalaniu większych od siebie - Trener też mówi, że w tym przypadku moje mankamenty uchodzą za zalety.
      - Mankamenty, phi! - prychnął Pyziak. - Ludzie to naprawdę mają dziwny gust. Bo niby czego tobie brakuje?
      - N
    • tajna_kryjowka_pyziaka Re: "Czymże jest nazwa?" - FANFIK 15.09.23, 14:31
      - No, na przykład mam niecałe metr sześćdziesiąt.
      - Niecałe niecałym, ale mięśnie masz jak się patrzy. Więc jakby Anieli zachciało się romantycznego noszenia na rękach, to nie ma problemu. O seksownym napinaniu muskułów nie wspomnę... Co się śmiejesz, z doświadczenia wiem, że dziewuchy to kręci! Na czym to stanąłem? A, tak… no więc nie rozumiem czego tobie brakuje! Oczy jak Bałtyk po burzy, włos tycjanowski, uśmiech jak z reklamy Fluorodentu… Już nawet nie mówię ilu dałoby się pokroić za takie równe białe zęby. Robert, opanuj się, bo mi się zapowietrzysz! Ech, no dooobra, może te porównania rzeczywiście brzmią kretyńsko.
      Robrojek w istocie śmiał się, ale nie tyle z samych porównań (swoją drogą, bardzo przyjemnych w odbiorze), ile z faktu, że te kwieciste strofy dotyczą jego i wypowiada je nie kto inny a Janusz Pyziak. "Gdybym nie wiedział, że próbuje mnie pocieszyć, pomyślałbym, że mnie podrywa!" myślał Robert, chichocząc jak pensjonarka w poły swego palta. "Zaraz wyjedzie z kwiatem jabłoni!" Tymczasem Pyziak kontynuował swój wywód:
      - A w kwestii piegów, to wierz mi lub nie, ale u mnie to jest absolutny numer jeden na liście cech atrakcyjnych. Zwłaszcza w okolicach noska.
      Rozmarzony wyraz twarzy, z jakim to mówił, kazał sądzić, że nie kłamie. Mile połechtany (i to nie pierwszy raz) Robrojek postanowił, że nie będzie niewdzięcznikiem:
      - Skoro już jesteśmy przy fetyszach, to przyznam ci się, że zawsze lubiłem nosy o ciekawych kształtach.
      - O! - Pyziak, jak na zawołanie, dotknął własnego narządu węchu.
      - A tak! Ludzie mówią: garb, ja mówię: szlachetna krzywizna.
      - Mów do mnie jeszcze! - Janusz z lubością gładził się po własnej szlachetnej krzywiźnie.
      - Patrzcie go, jaki łasy na komplementy! Niestety muszę cię rozczarować, nie znam nosowych epitetów, które brzmiałyby bardziej poetycznie niż idiotycznie.
      - A tę krzywiznę skąd wziąłeś? Z Poego?
      - Z kogo?
      - Egdar Allan Poe, taki pisarz, dość mroczny. Pamiętam, że w jednym jego opowiadaniu nos głównego bohatera opisano podobnie. To był taki znerwicowany hipochondryk. Ale na swój sposób atrakcyjny!
      To tłumaczenie okazało się zbędne, bo Robert skręcał się ze śmiechu.
      - Wyobraziłem to sobie jako tekst na podryw! "Kotku, masz nos jak stary hipochondryk, umówisz się ze mną?"
      Janusz prawie spadł z ławki.
      - Wiesz co Robert, ty rzuć te poligrafię i idź do jakiejś telewizji! - zarżał, z trudem łapiąc powietrze.
      Robrojek, już na dobre rozluźniony, odchylił głowę w tył i wyciągnął się na ławce.
      - Lubię kiedy to robisz.
      - Co robię?
      - Używasz mojego imienia. Albo tego "Robertino". Tak jeszcze nikt mnie nie nazywał. Wszyscy mówią na mnie Robrojek albo Robek. W ogóle nazwisko moje zawsze było przedmiotem kpin i uciechy.
      - Przynajmniej nie brzmi jak nazwa jakiejś choroby skórnej. Ale i tak szacun, że to tak dzielnie znosisz.
      - Co?
      - Jak ludzie ciągle używają przezwiska, którego nie lubisz. - wyjaśnił Janusz - Musisz mieć nerwy ze stali. Ja za "Pyziaczka" od razu daję w gębę. Metaforycznie, rzecz jasna. - dodał szybko.
      - To nie tak, że nie lubię! Wręcz przeciwnie. - uśmiech Roberta był słaby, ale nie fałszywy. - Zresztą te wszystkie Rojki i Pyziaki aż się proszą, żeby być szkolnymi ksywkami. To raczej chodzi o to, że… - zagryzł wargę. - Jest różnica między Robrojkiem a Robertem. Tak mi się przynajmniej wydaje.
      - A jaka?
      - No… wydaje mi się, że Robert robi trochę inne wrażenie niż Robrojek. Trochę… poważniejsze. - poczuł, że się rumieni. - Rozumiesz?
      - Myślę, że tak. Choć nie mogę powiedzieć, że się z tym zgadzam. To, co zowiem różą, pod inną nazwą równie by pachniało…
      - Nie no, nie twierdzę, że jakby mnie inaczej nazywali, to zaraz mi przybędzie wdzięku i urody. Aż taki głupi nie jestem. Ale kiedy mnie tak nazywasz, czuję się, jakbym był kimś więcej niż tylko małym, śmiesznym… Robrojkiem.
      - Hmmm…
      Z głębi osiedla rozległy się głuche trzaski podobne do tych od zimnych ogni, ale potężniejsze. Spomiędzy sąsiednich bloków zamajaczyły pojedyncze błyski. Po chwili zza budynku naprzeciwko wystrzeliło parę rac. No tak, Asia mówiła, że jeden jej sąsiad jest stałym klientem miejscowych szmuglerów.
      - Wiesz, ja byłem święcie przekonany, że ten Robrojek to od Roba Roya! - przekrzyczał odgłos wybuchu Pyziak.
      - Yyy…
      - Robert Roy MacGregor, słynny banita. - wyklarował, gdy trochę przycichło. - Taki szkocki Janosik. Chcesz, to ci pożyczę książkę, świetna jest.
      - Chętnie, dzięki! Miło, że ktoś się w końcu pofatygował spisać moją biografię! - chichot ich obu zagłuszyły kolejne race. - Z ciekawości, z której strony przypominam wyjętego spod prawa bohatera?!
      Janusz poczekał z odpowiedzią aż wystrzały ustaną.
      - Jesteś równie uparty. - powiedział, kiedy było już zupełnie cicho. - I równie odważny. I równie rudy, tylko wąsów ci brakuje.
      - Nieee, wąsy to zły pomysł. - wzdrygnął się Robrojek.
      - Nie twój styl? W sumie racja, strasznie by cię postarzały. - stwierdził Pyziak - Naprawdę, byłem pewien, że sam się tak nazwałeś na jego cześć.
      - Hmmm… Rob Roy. - Robert z zaciekawieniem przetestował imię na głos. - Robroj. Brzmi całkiem… całkiem.
      - No widzisz. Teraz, jak będą do ciebie mówić "Robrojek", będziesz mógł odpowiadać "bez zdrobnień proszę!"
      Robert już któryś raz przy tej rozmowie nie mógł się powstrzymać od uśmiechu.
      Tymczasem wybiła północ, a z nią dzika kanonada dźwięków i kolorów. Kimkolwiek był ten miłośnik fajerwerków, musiał mieć dobre układy nie tylko z przemytnikami, ale i z władzami, skoro tak sobie pozwalał. Całe osiedle aż się trzęsło, a nad głowami chłopaków raz po raz rozbłyskały pęki świetlistego kwiecia w kolorze soczystej zieleni i fioletu. Przez straszliwy, choć na swój sposób entuzjastyczny huk przebijały się kuranty zegarów i radosne okrzyki. Na okoliczne balkony masowo powychodzili ludzie w różnym wieku, machając kieliszkami i zimnymi ogniami.
      Cholera, ile oni tu siedzieli? Tamci pewnie już wznoszą toast. Ale Robert, jak kochał imprezy, tak czuł, że nie ma czego żałować. Nawet jeśli tej nocy coś się skończyło. Przepełniało go uczucie niesamowitej świeżości, jakby i w nim wybuchł fajerwerk. Jakby coś się wykluło albo rozkwitło. W każdym razie czuł coś nowego.
      I nic dziwnego. Jakby nie patrzeć, zaczął się Nowy Rok.
      - A nowy rok to nowy rozdział. - powiedział na głos. - Nowe przygody, nowe przyjaźnie. - uśmiechnął się do Pyziaka. - Nowe możliwości… może trochę nowi my? - czyli… Robroj? Robertino?
      - Janusz… dzięki.
      Nie musiał mówić nic więcej. Jego nowy przyjaciel Janusz Pyziak odwzajemnił uśmiech.
      - To co? Wracamy? - skinął głową w wiadomym kierunku.
      Robert uniósł głowę i wypiął pierś do przodu.
      - Wracamy.
      I obaj zniknęli za drzwiami klatki schodowej.


      Dajcie znać czy kontynuować czy przestać. Notatki mam, i to takie, w których więcej się dzieje w akcji, tu jest tak monotonnie w zamierzeniu, bo mi w cyklu brakuje "poważnych" rozmów o problemach.
      • mircja Re: "Czymże jest nazwa?" - FANFIK 15.09.23, 20:19
        Dobrze mi się czytało Twój tekst, jest zabawny i sympatyczny. Serdeczne dzięki za opublikowanie.
        • tajna_kryjowka_pyziaka Re: "Czymże jest nazwa?" - FANFIK 15.09.23, 20:23
          mircja napisała:

          > Dobrze mi się czytało Twój tekst, jest zabawny i sympatyczny. Serdeczne dzięki
          > za opublikowanie.

          A ja dziękuję za dobre słowo🥰. To mój pierwszy opublikowany fanfik "na poważnie" (nie parodia), więc trochę się stresowałam jak to wrzucałam.
      • julian_arden Re: "Czymże jest nazwa?" - FANFIK 15.09.23, 21:49
        tajna_kryjowka_pyziaka napisała:

        [...]
        > Dajcie znać czy kontynuować czy przestać. Notatki mam, i to takie, w których wi
        > ęcej się dzieje w akcji, tu jest tak monotonnie w zamierzeniu, bo mi w cyklu br
        > akuje "poważnych" rozmów o problemach.

        Jak dla mnie, bardzo stosowne.
        • tajna_kryjowka_pyziaka Re: "Czymże jest nazwa?" - FANFIK 16.09.23, 11:59
          julian_arden napisał:

          > tajna_kryjowka_pyziaka napisała:
          >
          > [...]
          > > Dajcie znać czy kontynuować czy przestać. Notatki mam, i to takie, w któr
          > ych wi
          > > ęcej się dzieje w akcji, tu jest tak monotonnie w zamierzeniu, bo mi w cy
          > klu br
          > > akuje "poważnych" rozmów o problemach.
          >
          > Jak dla mnie, bardzo stosowne.

          To ja się bardzo cieszę! Pogaduchy niewymagają takiego riserczu środowiskowego jak wartka akcja.
          (Trochę późno się skapłam, że fajerwerki były w PRL-u rzadkością)
    • tajna_kryjowka_pyziaka Re: "Czymże jest nazwa?" - FANFIK 04.11.23, 11:15
      Nie słyszę sprzeciwu - jedziemy dalej!


      W korytarzu zostali prawie stratowani przez rozpędzoną Gabrysię.
      – A tej co? – zdążył wymamrotać Pyziak, gdy żółta smuga ostatni raz mignęła w drzwiach wyjściowych. Z zewnątrz dobiegł pisk opon. Robert wzruszył ramionami. "Dobrze, że ma płaszcz." pomyślał "Ta firanka z tą dziwną podkoszulką nie wyglądają na trzymające ciepło."
      W mieszkaniu zastali spore zamieszanie. Całe towarzystwo skupiało się wokół Joanny, która rozmawiała właśnie przez telefon, dziwnie pobudzona.
      - Mhm, jasne. Aha, dobra. Oddzwonię do was z Roosevelta. - odłożyła słuchawkę i gwałtownie się odwróciła.
      - Robek, gdzieś ty się podziewał?! - huknęła - Ciotka Mila miała jakiś wypadek i Gaba musiała szybko pojechać do domu, a ja nie mogłam nigdzie znaleźć ani ciebie ani twojej syrenki!
      - A co on jest, ambulans?! - wziął go w obronę Janusz - Nie było go, bo wybiegł z mieszkania na czternastostopniowy mróz z miną samobójcy! A może tylko ja to zauważyłem?
      - Dobra dobra, spokojnie, już załatwiłam wsparcie. Szczęście, że Ola ma ojca taksiarza. I zadzwoniłam do swoich rodziców. Którzy zaraz mi nawtykali, czemu nie pojechałam z razem z kuzynką. - Joanna westchnęła ciężko i zwróciła się do wpatrzonego w nią tłumu - Przepraszam was, ludzie. Impreza skończona.
      Atmosferę nerwowego pobudzenia momentalnie zmiażdżyła apatyczna rezygnacja. Parę osób od niechcenia wzięło się za pomaganie gospodyni w szybkim uprzątnięciu jedzenia i naczyń, cała reszta rzuciła się na Robrojka. Dziewczyny na wyścigi sprawdzały mu temperaturę i puls, chłopaki obiecywali telefony, spotkania i oranżadę nad Wartą, z dala od wszystkich obłąkanych samic i ich chorych wymagań.
      – Matko, powietrza! – wykrztusił Robert, z trudem wyszarpując się z objęć Beaty. – Po kolei! Telefony przyjmuję najwcześniej o dziesiątej, wtedy się na wszystko poumawiamy. Dzięki Tosia, nie potrzebuję aspiryny. Artur, doceniam twoją męską solidarność, ale Sylwia stoi za tobą. Lepiej wyskoczmy gdzieś razem po dżudo, co? No, odsuńcie się trochę!
      Gdy już ostatecznie udowodnił, że nic mu nie jest, koledzy grzecznie zrobili miejsce i Robert odzyskał oddech. Razem z innymi pozbierał pozostałe w salonie kieliszki i zaniósł do kuchni. Joasia zapewniła, że sama pozmywa po powrocie, a teraz powinna się zbierać. Gdy większość gości już wyszła, zwróciła się do Roberta:
      – Podwieziesz mnie teraz na Roosevelta 5? Gaba mieszka tuż obok Pawła.
      Musiała zapytać.
      – Aśka, ja piłem.
      Robrojek ścierpł pod jej spojrzeniem.
      – Ale ja nie! – dobiegło z przedpokoju. Samozwańczy bohater wieczoru Janusz Pyziak, cofnął się do salonu. – Rysiek dla jaj nalał mi kranówy.
      Robert natychmiast mentalnie odnotował, żeby Rycha co najmniej wyściskać za ten żarcik. Joanna też wyglądała na usatysfakcjonowaną. Szybko wyprosiła ich obu na korytarz, po drodze chwytając z wieszaka odzież wierzchnią. Zamknęła mieszkanie na klucz, po czym wszyscy troje zbiegli po schodach do wyjścia.
      Syrenka stała tam gdzie wcześniej, tym razem już nie zniekształcona przez wzburzone fale emocji i szampana. Robert otworzył przednie drzwi Januszowi i od razu przekazał mu kluczyki. Następnie po dżentelmeńsku wpuścił Joannę na siedzenie obok, samemu sadowiąc się z tyłu. Pyziak nacisnął sprzęgło i ruszyli w drogę.
      – Jak wtedy uciekłeś, wszyscy byli w szoku. – odezwała się nagle Joanna, gdy samochód już mknął uliczkami. Robert dostrzegł w lusterku jej zawstydzoną minę. – Wiesz, nikt cię nigdy nie widział w takim stanie. Ludzie nie rozumieli co się dzieje. To co wtedy powiedziałeś… Domyśliłam się, że jakimś cudem wszystko słyszałeś. To zaraz wygarnęłam Anieli co o niej myślę…
      – I w ten sposób wszyscy się dowiedzieli o co chodzi. – dokończył za nią Janusz.
      Przyparta do muru Aniela miała przyznać się wszystkim co powiedziała. Sporo osób się wściekło i poszli za przykładem Joanny, niektórzy bronili Anieli, zaczęli się kłócić…
      – Jednym słowem, byliśmy tak zajęci obroną twojego honoru, że zupełnie o tobie zapomnieliśmy. – zakończyła opowieść Joasia, wyraźnie zażenowana. – Przepraszam cię za to wszystko, Robciu.
      – Coś ty, nie ma o czym mówić. – zapewnił Robert, mrugając porozumiewawczo do lusterka wstecznego. Janusz odmrugnął z uśmiechem. Syrenka dzielnie pruła przed siebie, aż w końcu wyhamowała pod dobrze znaną Robrojkowi secesyjną kamienicą.
      – Nie pomóc wam tam? – spytał Joannę, kiedy wysiadała.
      – Dzięki, nie trzeba. O, już widzę samochód rodziców. Damy sobie radę.
      – Na pewno? – dopytywał Robert, wiedziony naturalnym odruchem. – Bo wiesz, że ja chętnie…
      – Naprawdę, nie trzeba! Jak będzie tak dużo osób, zrobi się tylko niepotrzebne zamieszanie. A tobie należy się odpoczynek.
      – Przyjdziemy jutro. – podsunął Janusz. – Jak się już wszystko wyklaruje…
      Robrojek uznał, że to dobry pomysł. Będzie już wiadomo co się dokładnie stało i w czym konkretnie mogą pomóc.
      – Trzymaj stary! – poczuł jak coś podłużnego ląduje mu na kolanach. Aśka, nie wiedzieć jak (ani gdzie!), przemyciła napoczętą przez niego butelkę szampana. – Opłata za taxi. – zażartowała na odchodne i pobiegła w stronę wejścia do kamienicy.
      Obaj życzyli jej powodzenia i gdy już znikła w drzwiach, Pyziak powoli wycofał samochód spod chodnika i zawrócił w stronę dworca.
      – Na Gwardii Ludowej, dobry człowieku! – zarządził Robrojek.
      – Się robi, kierowniku!
      I syrenka pognała wzdłuż ulicy Roosevelta. Minęła klimatycznie oświetloną Teatralkę i okrążyła Kaponierę, zbliżając się do Mostu Dworcowego. Robert zapatrzył się na przejeżdżający pociąg. Nie zdążył rozczytać haseł wypisanych farbą w sprayu. Po moście wesoło fruwały kawałki folii aluminiowej i serpentyny, zbiegłe z różnych domówek i bankietów. Gdy zjechali w ulicę Matyi, Janusz przeżył chwile grozy, mając przednią szybę przez parę sekund zasłoniętą Kurierem Porannym. W końcu dotarli pod klatkę Robrojka, syrenka ostrożnie usadowiła się między dwoma polonezami, a kluczyki wróciły do swego tymczasowego właściciela.
      Uznawszy, że ta jazda była o wiele za cicha, Robert zaoferował, że jeszcze podprowadzi kolegę do bursy. Gadali o szkole, o tej smarówie z ostatnich praktyk (obaj mieli poczucie, że Truskawa obrażał ich inteligencję), o przyszłości typografii w branży. O przyszłości w ogóle. Okazało się, że mają identyczny plan na życie - po maturze do pracy, jak najszybciej na swoje. I własna toyota, przepiękna aż strach. Robert przyznał, że trochę zazdrości Januszowi mieszkania w bursie. Bywał już w internacie u paru kolegów z klasy i, choć był z natury pedantem, urzekła go wizja wolności, hulającej wśród niedomytych kubków i brudnych skarpet.
      – Nie zrozum mnie źle, mam naprawdę świetnych staruszków. Ale przecież nie będę wiecznie ich małym Robciem. – tłumaczył swoje masochistyczne zapędy.
      Janusz starał się ostudzić jego entuzjazm opowieściami o ścianach z uszami, wspólnej bieliźnie i bimbrowni w pokoju obok, ale, paradoksalnie, tylko go podsycił. Mieszkanie z kolegami, życie po swojemu… Jak na obozie harcerskim, ale bez druha dyszącego ci w kark! Że też Aniela zrezygnowała z takiej możliwości… Aniela. Uuuch. Robrojek nagle pożałował, że bursa jest tak blisko.
      Łaskawa fortuna wysłuchała jego lamentu i dokładnie dwie minuty później cała dzielnica zatrzęsła się od soczystego "KURRRWAMAĆ!!!". Oczom mieszkańców, z przestrachem wyglądających przez okna, ukazał się obrazek chłopaka, właściwie już mężczyzny, panicznie przetrząsającego kieszenie pod drzwiami bursy numer 1, i drugiego, na oko siódmoklasisty, uspokajającego tego pierwszego, że Bogdan wcale go nie zabije, a niejaki pan Wiesio na pewno nie zabije go jeszcze bardziej. A jeśli klucze upadły w śnieg to już ich nie znajdą po ciemku, więc niech kolega przenocuje u niego.
    • tajna_kryjowka_pyziaka Re: "Czymże jest nazwa?" - FANFIK 04.11.23, 11:15
      *

      - Jaaakiii mięęękkiii! - odziany jedynie w minimalistyczną bieliznę Janusz Pyziak robił orła na dywanie w pokoju Robrojka. Niestety wszystkie aktualnie dostępne piżamy okazały się na niego za małe. Nie znalazły się też żadne skarpety na jego "kajaki" koszykarza. Ale nie to stanowiło największy problem. Robert zupełnie zapomniał, że łóżko po jego siostrze zawaliło się (jak do tego doszło, wolał zachować dla siebie) i jeszcze go nie naprawił. Dlatego przetrząsał teraz szafę w poszukiwaniu wszelkich możliwych alternatyw. Niestety, kompletowanie posagu Agnieszki i jej przeprowadzka mocno uszczupliły jego parafernalia.
      - Żadnej karimatki. Trudno, najwyżej zawinę się w zapasową pościel.
      - Ty się zawiniesz?
      - No przecież nie godzi się kłaść gościa na podłodze. - oświadczył Robert z uprzejmością godną szlachcica.
      - Ależ gość z przyjemnością odstąpi łoża gospodarzowi, który miał dzisiaj ciężki wieczór i powinien się porządnie wyspać. - odparł z równą uprzejmością Janusz.
      - Ależ gospodarz z jeszcze większą przyjemnością pozwoli gościowi nacieszyć się wygodą prawdziwego łóżka, nim wróci na swą sztywną pryczę w bursie.
      - Człowieku, poważnie, przywykłem do spania na płaskim…
      W końcu zdecydowali się na kompromis i obaj rozłożyli się na dywanie. Po mniej więcej czterech minutach weteran spania na płaskim poskarżył się na odmrażanie sobie klejnotów i ostatecznie obaj wylądowali w łóżku Roberta. Przy czym sam Robert wylądował dwukrotnie - drugi raz po tym, jak został wystrzelony prawie pod sufit, gdy Pyziak klapnął swym dwumetrowym ciałem na materac.
      - Tylko nie próbuj się we mnie wtulać. - zastrzegł Robrojek. - Bo jak moi rodzice nas rano zobaczą, pomyślą, że u Joanny była impreza ze striptizem i przygruchałem sobie jakiegoś-ała! - oberwał poduszką.
      - Ja się nie boję państwa Rojek! - oświadczył Janusz buńczucznie - Nawet jeśli mieliby mnie wyrzucić na śnieg w samych gaciach!
      - Wiedz, że jeśli to zrobią, ja będę wszystko fotografował! - Robert szturchnął go w ramię i obaj się roześmiali. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
      – Słuchaj Jasiu… mogę ci mówić "Jasiu"? – entuzjastyczne kiwanie głową – myśmy mogli tych kluczy poszukać po syrence.
      Pyziak, w akcie konfuzji, pacnął twarzą w poduszkę. Po dłuższej ciszy Robert uznał, że czas iść spać. Wyciągnął rękę nad gołymi plecami Janusza i zgasił lampkę nocną. Zawinął się mocniej w swoją kołdrę i już już zamykał oczy, kiedy…
      – Mogę się jeszcze trochę pouzewnętrzniać?
      – Wal śmiało. – ziewnął Robrojek – Lubię cię słuchać.
      Łóżko skrzypnęło na znak, że Janusz przekręcił się na plecy.
      – Wiesz, trochę mi dziś otworzyłeś oczy. Że też z takimi doświadczeniami jakie mam, sam na to nie wpadłem… Gabrysia, wiesz która, jesienią próbowałem trochę z nią flirtować, oczywiście starą sprawdzoną metodą. I jak się o tym dowiedziała, to nieźle mnie zbeształa. Mówię ci, żebyś ją wtedy widział… I żeby było jasne, ja żadnej z tych dziewczyn nigdy nic nie obiecywałem! W ogóle nie przyszłoby mi do głowy, że można brać spacer i parę komplementów za jakąś deklarację. Ale najwyraźniej można. – Janusz westchnął głośno. Jego orli profil rysował się w ciemności na tle przeciwległej ściany, oświetlonej przez latarnię zza okna – Próbowałem jej wytłumaczyć, ale była nieugięta, więc w końcu odpuściłem. Kompletnie nie rozumiałem o co chodzi i teraz mi zaświtało… ja tym kwiatem mogłem jej robić nadzieję, tak jak Aniela tobie. – przygryzł wargę – Nawet tego wieczoru… To ona mi powiedziała co się stało. Uważa, że cała ta sytuacja to moja wina! – chyba zorientował się, że podniósł głos, zaraz przycichł i przekręcił się na bok, twarzą do Roberta – To ten, ekhem… teraz chyba już wiem co jej powiedzieć. Jak jutro tam pójdziemy.
      – Aha. – Robrojek był zbyt śpiący, by skomentować to bardziej wyczerpująco. – To… powodzenia?
      Pyziak zaśmiał się speszony.
      – To… dobranoc?
      – Branoc Jasiu.
      Obaj owinęli się swoimi kołdrami, odwrócili do siebie plecami i po pokoju niósł się już tylko dźwięk ich coraz wolniejszych oddechów.
      Dwie godziny później Janusza Pyziaka obudziło uczucie duszności. Jakieś niewidzialne imadło zaściskało się wokół jego tułowia. Spanikowany włączył lampkę.
      – To… dość nieoczekiwany zwrot akcji. – stwierdził na głos, spoglądając ze zgrozą na rękę obejmującą jego tors. Spróbował ją zepchnąć. Na próżno, Robertino uczepił się go jak leniwiec.
      – Myszko, to była słodka noc. – wymamrotał przez sen, przytulając policzek do januszowego bicepsu. A Pyziak uświadomił sobie, że przecież nikt nie patrzy.
      – A ty wiesz, że tak? – wyszeptał w rudą czuprynę. – Jedna z lepszych w moim życiu.
      Robert w odpowiedzi jeszcze mocniej się w niego wtulił. I Janusz, jakkolwiek krępujące by to nie było w obecnym kontekście, pomyślał, że chce przeżyć więcej takich nocy.


      Zanim pokaże się coś jeszcze, chcę się dowiedzieć jak sobie wyobrażacie osobowości robrojczych rodziców.
      • tajna_kryjowka_pyziaka Re: "Czymże jest nazwa?" - FANFIK 08.11.23, 01:05
        >Zanim pokaże się coś jeszcze, chcę się
        >dowiedzieć jak sobie wyobrażacie osobowości
        >robrojczych rodziców.

        Aha, i jeszcze jakby ktoś wiedział skąd najlepiej brać risercz o PRL-u i ówczesnych nowinkach poligraficznych, byłoby mi niezmiernie miło🥹
        • tt-tka Re: "Czymże jest nazwa?" - FANFIK 08.11.23, 01:37
          PRL jako taki to nawet forumki tu moga zriserczowac :)
          a poligrafie na przestrzeni lat mial w komplecie Dom Slowa Polskiego, dopoki istnial. Kto przejal ich zbiory, nie wiem, moze zapytaj w muzeum miasta st. Warszawy ?
          • tajna_kryjowka_pyziaka Re: "Czymże jest nazwa?" - FANFIK 08.11.23, 11:35
            tt-tka napisała:

            > PRL jako taki to nawet forumki tu moga zriserczowac :)
            > a poligrafie na przestrzeni lat mial w komplecie Dom Slowa Polskiego, dopoki is
            > tnial. Kto przejal ich zbiory, nie wiem, moze zapytaj w muzeum miasta st. Warsz
            > awy ?
            >

            Bór zapłać dobra kobieto🥰

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nie pamiętasz hasła lub ?

Nakarm Pajacyka