croyance
02.01.09, 21:37
Mamusia przysłała mi Sprężynę w świątecznej paczce. Przeczytałam,
westchnęłam i postanowiłam podzielić się z Wami swoimi
przemyśleniami; co też czynię, otwierając ten wątek.
Spojlerowe posty czytałam wcześniej, miałam więc mniej więcej
pojęcie, czego należy się spodziewać. Teraz sama nie wiem, od czego
zacząć; bo jakkolwiek mieliście rację i książka nie jest zła (a na
tle pozycji poprzednich wręcz dobra), to … Potocznie powiedziałabym,
że mi się nie podobała: ale to też nie to. Widzę jej dobre strony,
uważam, że ma w sobie dawny klimat … ale do mnie to już nie trafia,
czuję się, jakbym wbić się miała w za małe spodenki. Mam wrażenie,
jakby ktoś przygotował moją ulubioną potrawę – a ja, po spróbowaniu
pierwszego kęsa, ze zdziwieniem odkryła, że zmienił mi się gust.
Naprawdę nie jest łatwo oddać to poczucie kompletnego rozminięcia
się z Autorką i pozbyć smutnego przeświadczenia, że z Jeżycjady już,
niestety, wyrosłam.
Nawet nie mogę powiedzieć, że coś mnie szczególnie zdenerwowało, bo
właściwie książka nie wzbudziła we mnie żadnych – ani pozytywnych,
ani negatywnych – emocji. Mimo to, postaram się opisać mój
odbiór ‘Sprężyny’ bardziej konkretnie.
1. Przede wszystkim, zastanawiam się, czy Was nie męczy maniera
Autorki, czyli styl pisania? Ja wiem, że to niby takie w domyśle
dowcipne, ale ile razy, na Boga, można
używać ‘albowiem’, ‘jednakowoż’, czy innych niby mega-zabawnych
opisów? Taki przykład:
‘Dogłębne łkanie spowodowało natychmiast silną czkawkę, ta zaś
pobudziła przewód pokarmowy do dalszych sensacji: dyniowa fontanna
trysnęła malcowi z gardziołka prosto do umywalki, co akurat było
okolicznością pomyślną; nieszczęśliwym aspektem zdarzenia było to,
że się zakrztusił.’
Wiecie, że mnie to już naprawdę nie rozśmiesza – co więcej, mam
wrażenie, że Autorka jest kobiecym odpowiednikiem Bernarda,
zamęczającego słuchaczy swoją ‘kreatywnością’. Kiedyś mi to nie
przeszkadzało – teraz denerwuje mnie i zniechęca do czytania.
Wolałabym, żeby rzeczy ujęte były prościej, bardziej komunikatywnie,
mniej może elokwentnie, ale i mniej pretensjonalnie.
Dyskusje Łusi z dziadkiem i jej monologi bywają, owszem, miejscami
dość sympatyczne, ale w większości sprawiają psychopatyczne wręcz
wrażenie; jakkolwiek rozumiem fascynację formą bardziej niż treścią,
mam przed oczami obraz Hanibala Lectera słuchającego muzyki
klasycznej. Przypomina mi to też zwyczaj niektórych osób, który
doprowadza mnie do szału: mówię o czymś bardzo ważnym, wypruwam
sobie wnętrze, a osoba patrzy na mnie, patrzy, a na koniec mówi –
wiesz co, oko Ci się rozmazało. Uch!
2. Muzyka i Laura. Czy tylko ja uważam muzyczne wtręty za
pretensjonalne? Nie mówimy tu przecież o kobiecie, która latami się
uczyła, dokształcała – tylko o wywindowanej nagle bez uprzedniego
muzycznego zaplecza Laurze, która sprawia wrażenie samotnie
unoszącego się wierzchołka. Może się mylę, ale czy ona chodziła do
jakiejś szkoły muzycznej, uczyła się przynajmniej gry na pianinie,
czy obudziła się po prostu pewnego dnia jako Maria Callas? Znowu,
nie chodzi mi o samą Laurę, ale o pewne założenia Autorki –
dyskutowaliśmy już o tym wcześniej, o dobrach rzadkich i
powszechnych. A tu ‘aż trudno było zrozumieć, po co tyle ćwiczeń:
sopran dobywający się z jej gardła był naprawdę wspaniały i
wyjątkowy – czysty i jasny. I nawet jakby – słodki’.
Sama Laura w ‘Sprężynie’ wygląda na stepfordzką żonę tuż przed
przemianą: jeszcze jest sobą, jeszcze jest prawdziwa, ale już w
następnej scenie zobaczymy ją w nienagannej fryzurze, polerującą
klamki. Zabiły mnie wręcz aluzje, jakoby to zbuntowana natura kazała
jej trzymać image twardej osoby, ale jej ‘prawdziwa istota’ (słodka
zapewne jak i głos) wymyka się spod pokerowej maski przy niemowlaku
(który, jak wiadomo, łagodzi obyczaje). No, bo ten jej bunt to
wiadomo, że tylko na pokaz i by matce zrobić na złość – i nie ma co
brać go na poważnie.
3. Wypadek Gabrieli. Czytając o tym, jak to ‘coraz więcej robiło się
osób, którym wiadomość o wypadku Gabrysi mogła osunąć ziemię spod
nóg’ miałam ochotę wydać z siebie pusty śmiech. Patrycja, teatralnie
i dramatycznie łapiąca się ‘oburącz za usta’, totalna histeria
wszystkich zainteresowanych i śródziemnomorski wręcz pokaz rozpaczy …
W moim odczuciu wyszło karykaturalnie i irytująco; i trochę tak,
jakby rodzina chciała zrekompensować swojej świętej jej ‘brak
egoizmu’.
Z różnych wypowiedzi na tym forum odniosłam wrażenie, że
w ‘Sprężynie’ nastąpiło lekkie odbrązowienie Gabrysi i zaczyna być
normalnie. W moim odczuciu stało się coś zupełnie odwrotnego: oto
Gabrieli chwilowo braknie (z ostrzeżeniem, że mogła zginąć!), i
teraz mamy żałować, jak źle ją oceniałyśmy. Większość książki kręci
się wokół reakcji różnych osób na wieść o wypadku, a jeśli ktoś
jeszcze nie był co do Gabrysi przekonany, w obliczu jej prawie-
śmierci dokonuje re-ewaluacji i nawrócenia. Jako fabuła mnie to
interesuje średnio, bo – jak pisałam – moje zainteresowanie umarło,
ale myślę, że to zabieg nie tylko wewnątrzksiążkowy, ale i obliczony
na nas, czytelników. Narzekałyśmy na Gabrysię, to proszę – będę
udawała, że nie żyje, wtedy pożałujecie i będziecie krzyczeć, że
trzeba ją przywrócić – a tu ups, żartowałam, Gabrysia żyje, tylko
lekko jest połamana.
A Laura mówiąca ‘nie wytrzymuję tego, że jestem taka zła, a ty …taka
dobra. I wszystko robisz tak, jak trzeba (…). I zawsze miałam do
Ciebie żal – o ojca. Myślałam, że on z tobą nie wytrzymał właśnie
dlatego, że jesteś taka … doskonała. (…) Wszystko inaczej. To nie on
jest ofiarą. To ty dużo przecierpiałaś. A nikomu tym nie zawracałaś
głowy. Jesteś dzielna. I zawsze się uśmiechasz’ powoduje u mnie
wręcz rzyg. Dzielna! Zawsze się uśmiecha! Córeczka Aurelii nazywa
się Gabriela na jej cześć! (tu powinna być ikonka croyance
wymiotującej).