soffia75
09.09.18, 14:58
Sytuacja wygląda następująco: pan i pani są w związku (nieważne, czy sformalizowanym, czy też nie), mają wspólnych znajomych, poza tym każde z nich ma grono swoich starych znajomych, jeszcze z czasów "przed związkiem" (szkoła, studia, praca itp.). Jedno z nich, przyjmijmy, że pan, próbowało swego czasu zapoznać partnerkę ze swoimi starymi znajomymi, ale pomimo dobrych chęci wszystkich zainteresowanych okazało się, że partnerka i owi starzy znajomi pana nadają na zupełnie innych falach, nie mają zbyt wielu wspólnych tematów i ogólnie chemii brak. Reasumując, pani w tym towarzystwie odnajduje się niespecjalnie, ale nie robi z tego problemu, bo towarzystwo zwykle widuje się "w starym składzie", bez aktualnych partnerów życiowych.
Problem pojawia się, gdy pan zostaje zaproszony przez starych znajomych na imprezę "z osobą towarzyszącą", a więc z panią. Wydarzenie raczej większego kalibru, jak okrągłe urodziny lub wesele. Pan wie, że pani będzie tam się czuła źle, co go oczywiście martwi; pani również nie jest zachwycona perspektywą tej imprezy. Możliwych rozwiązań też mają niewiele:
1) Pan dziękuje za zaproszenie, wymawiając się od udziału w imprezie jakimś białym kłamstwem (i jest mu przykro, bo zależało mu, żeby pójść).
2) Pan i pani przyjmują zaproszenie, idą na imprezę, gdzie ona bawi się kiepsko i "na siłę", żeby nie robić partnerowi przykrości. Ostatecznie wracaja do domu wcześniej, z poczuciem straconego wieczora.
3) Za aprobatą pani, pan wybiera się na imprezę sam. Ona ma spokój, on teoretycznie też powinien bawić się dobrze, ale jako jedyny samotny wśród par czuje się nieswojo.
Co w tej sytuacji będzie najmniejszym złem?