dawid_kp
02.12.09, 17:28
Witam,
jesteśmy po prezentacji thermomixa. Jak obiecałem w wątku o "steku z polędwicy
wołowej", opisuję wrażenia.
Po kolei:
wpisałem dane do formularza na www. Zadzwoniła pani, która przedstawiła się
jako dyrektor i spytała "czy znam może firmę vorwerk" - przypomniało mi trochę
film o amway i powiedziałem, że nie. Ostatecznie umówiliśmy się sprawnie na
prezentację.
Człowiek od prezentacji umówił się w krótkim terminie. Obiecał, że prezentacja
zajmie niecałą godzinę, co mi się wydawało wątpliwe od początku - zajęła
prawie dwie. Sam domokrążca był miły, niezbyt napastliwy, dlatego darowałem
sobie wszelkie szopki z podpuszczaniem, że niby podpisuję umowę.
Sama prezentacja: rozstawiony pogięty folder i opowieści o historii firmy.
Potem duży napis z ceną i pytanie czy to dużo. Mówię, że bardzo dużo, na co
komiwojażer, że to bardzo mało i to udowodni.
Pierwsze danie - pytanie o kawę. Na to moja żona, że pijemy tylko z ekspresu,
bo taka jest zdrowsza i nam bardziej smakuje niż inne - więc nie robimy w
mikserze.
Drugie danie - wyrabianie ciasta na bułki. Zabawa z angażowaniem nas w
odmierzanie produktów do wsypania, potem domokrążca formuje kulki i ustawia na
blacie, idzie to do pieca.
Następuje "mycie" urządzenia. Mam wrażenie, że tak to można "umyć" każdy
mikser. Woda odlana, pokazuje wnętrze. Pełno paprochów, które wyciera
ręcznikiem papierowym. Przypomina mi to, co można wyciągnąć ze zmywarki po
15min programie "mycie wstępne na zimno", ale daruję sobie złośliwości. Potem
rozbiera naczynie, szarpie się z denkiem i mówi że łatwo się zdejmuje.
Następuje wrzucenie gotowych produktów do surówki, rozdrobnienie tego i
zgadywanka co jest w środku. Surówka jest niezła, ale oboje wolimy
konsystencję typu "wiem co jem" a nie pasza dla zwierząt. Poza tym każdy
rozdrabniacz to zrobi. Nie zmienia to faktu, że jedzenie jest dobre, ale
prawdą jest też że niestety większość potem wyrzuciliśmy - nikt nie miał na
więcej niż parę łyżek ochoty. Podczas smakowania surówki, gość "dyskretnie"
myje porządnie urządzenie i nie próbuje sztuczek z "samoczyszczeniem".
Rozbiera wszystko na części i myje w zlewie.
Kolejną potrawą jest zupa-krem. Produkty przygotowane jak u Adama Słodowego -
siup do miksera, potem woda i w parę minut zupa gotowa. W trakcie robienia
zupy moja córka zauważa, że coś cieknie z dzbanka z boku. Zostawiam bez
komentarza. Trzeba przyznać, że zupa smaczna, chociaż moja żona twierdziła, że
zrobiło się po niej ciężko na żołądku. Ja ją jednak potem zjadłem do końca.
Żadne z naszych dzieci nie chciało jej jeść, a inne nasze zupy, zrobione
często z ekologicznych składników, jedzą chętnie. Następuje ponowne
"dyskretne" mycie urządzenia podczas próbowania zupy.
Pytanie o to jakie pijemy soki. Wyciągam z lodówki soki 100% porządnego
producenta, człowiek szuka czegoś złowieszczego na opakowaniu, ale nie
znajduje. Pyta się czy wierzę w to co piszą na opakowaniu, na to ja że
oczywiście że tak - wyprodukowanie soku z porządnych składników nie jest wcale
takie drogie, stać mnie na to. Jak ktoś chce produkować tani sok, to robi
napój z cukrem i pisze "100% smaku". W każdym razie znowu następuje Adam
Słodowy i gotowe owoce lecą do miksera, dolana woda, trochę lodu i jest sok.
Niestety nikt go nie chce pić, jest po prostu niesmaczny. Człowiek próbuje i
stwierdza że rzeczywiście coś tam trzeba było dodać, ale trudno. Po
prezentacji wylewam to do zlewu.
Następną rzeczą jest zrobienie masła. Pytanie, czy robimy masło, ja na to że
oczywiście że nie, mamy swoje ulubione, porządne masło i je kupujemy.
Komiwojażer zrobił masło, wylał serwatkę (bo nie było na nią chętnych) i
zostawił na talerzyku. Męczyliśmy się z jego jedzeniem potem, żona się
cieszyła że się skończyło, bo ciągle puszczało białą ciecz i miało dziwny
zapach. Nie bylo złe - ale masło, jak masło, w niczym nie było lepsze niż ze
sklepu, a w dodatku się rozłaziło.
Ostatnią rzeczą było wyciągnięcie bułek z piekarnika. Rzuciłem się na jedną
jeszcze ciepłą, była całkiem dobra, tylko potem mi rosła w brzuchu. I nic
dziwnego, bo widziałem ile było wsypane drożdży. Żona i dzieciaki nie chciały
tego jeść, resztę zamroziłem. Chyba jak przyniosę do pracy to ludzie zjedzą...
Ostatecznie, prezentacja była nudna, domokrążca nie liczył po niej na
sprzedaż, a ja nie miałem sumienia silić się na jakieś złośliwości, bo
autentycznie urządzenie w naszym przypadku wypadło BARDZO słabo. Zupełnie
szczerze powiem, że gdybym nie mógł go sprzedać, to nie chciałbym tego miksera
nawet za darmo. Według mojej żony jest też brzydki - mi też się z wyglądu nie
podoba - zieje tandetą, ale to jest kwestia gustu. Wizyta skończyła się
błaganiną o kontakty do znajomych i prośbą żeby absolutnie nie podawać im ceny
urządzenia.
Jak się okazało, rzeczywisty obraz bardzo odbiegał od zachwalania produktu
przez znajomych, którzy go mają i którzy go mojej żonie polecali. Podsumowała
całą sprawę, określając jako psychologiczny efekt "słodkie cytryny". Polecam
wpisać w google i pozdrawiam.