tramwaj1
13.05.12, 08:30
Długo się wahałam, ale w końcu wstawiam, moją powiesć, a raczej jej pierwszy rozdział. Narazie mam 100 stron. proszę o opinie, komentarze i uwagi. Wszystke uważnie przeczytam i uwzględnię. no i proszę też o informację, czy dodawać więcej.
Tom 1 -Amersu
Gdzie indziej.
Rozdział 1
Pierwsze spotkanie
04.11. Godz. 9.45. szkoła Amersu.
Trzeba na drugi raz bardziej uważać- pomyślała Amersu i jeszcze bardziej wcisnęła się w kąt. Siedziała w rogu korytarza skulona między koszem na śmieci, ławką, a ścianą.
-Gdzie zrobiłam błąd – zapytała siebie dziewczyna –mój plan był obliczony z dużym marginesem bezpieczeństwa – stwierdziła, jednocześnie zastanawiając się nad wydarzeniami z przed paru minut.
-Nieważne. Każdemu zdarza się wpadka. Nic się nie stało – przekonywała siebie Amersu.
-Może i każdemu się zdarza, ale to nie znaczy, że nic się nie stało – mówiła jej bardziej racjonalna część– ciebie ta „wpadka” może sporo kosztować. Jeżeli ktoś się dowie, ze największa rozrabiara musiała uciekać, twoja reputacja poleci na łeb. Myślisz, że ktoś cię poprosi o wykonanie zadania, skoro raz ci się nie udało? Poza tym, po jakiego grzyba podkładałaś tej Nicole pająka do plecaka. Nie dość, że ci się nie udało, to jeszcze zauważył cię ten Paweł – prawiło jej morały sumienie - a i jeszcze nie zapominaj, że zemsta nie jest szlachetna – dodało sumienie, uprzedzając sprzeciw ze strony Amersu.
- to się dopiero nazywa „bić się z myślami” – zaśmiała się w duchu dziewczyna, – ale nikt jeszcze niczego nie osiągnął siedząc, w kącie. Pewnie mnie jeszcze ten Paweł dopadnie, ale będzie tak na moje własne życzenie – zakończyła kłótnie Amersu
Amersu Rozie była wysoka i szczupła. Czarne, proste i długie do pasa włosy wywoływały zachwyt wielu chłopców, nawet tych z gimnazjum połączonego z podstawówką, do której chodziła. Dziewczyna pozostawała jednakże obojętna na te zachwyty, bo miała inne zajęcia. Być może zaczęłaby się interesować którymś z chłopców, gdyby tylko znalazła na to czas. Na razie jednak go nie miała i nic nie wskazywałoby ta sytuacja miała się zmienić.
- Chyba, że ktoś dowie się o moim niepowodzeniu – uświadomiła sobie Amersu.
Podniosła głowę i zobaczyła pilnie przypatrującą się jej dziewczynę. Była niezwykle podobna do Nicole. Przez głowę Amersu przemknęła myśl „mają mnie”, ale zaraz znikła, gdy Amersu przyjrzała się nieznajomej uważniej. Ta dziewczyna była niższa. No i to spojrzenie… i Nicole i nieznajoma miały oczy w kolorze młodej trawy, ale oczy Nicole zawsze były zimne, a te przyglądały się jej ze zwykłą ciekawością.
Twarz okalała burza lekko kręconych włosów w kolorze platynowy blond.
- Chcesz czegoś ode mnie – spytała Amersu szorstko, bo miała dużo rzeczy do zrobienia przed końcem przerwy, a ta dziewczyna stała jej na drodze.
- N-nie – wyjąkała dziewczyna nieśmiałym głosem – po prosto się przyglądałam, masz bardzo ładny naszyjnik – i wskazała na błękitny kryształ rozmiarów dużego guzika, wiszący na szyi Amersu.
- Rozumiem – odparła – imię. Nazwisko. Klasa – bardziej stwierdziła niż zapytała Amersu. Ta dziewczyna coraz bardziej ją intrygowała. Amersu miała dobrą pamięć i kojarzyła (przynajmniej z widzenia) każdego ucznia tej szkoły, ale tej dziewczyny ni jak nie mogła sobie przypomnieć.
- Jane Croft, 6a – dziewczyna wydawała się być przerażona.
- Spokojnie nie bój się. Nie zjem cię, a stres źle robi na serce. Jestem Amersu Rozie, z 6b. Teoretycznie na imię mam Amersu, ale możesz mnie nazywać jak chcesz. Proszę tylko nie Soresu – Amersu uśmiechnęła się szeroko.
- Ale Soresu to styl walki na miecze świetlne – wykrzyknęła Jane i zaraz ucichła, bo w ich stronę obróciło się kilka osób – należy do formy trzeciej – dodała ciszej.
- Widzę, że lubisz Star Wars, co?
Jane pokiwała głową.
- Bardzo lubię – odparła nieśmiało – właściwie uwielbiam!
- Ja też. Nie bój się mnie. Jestem taka straszna? Mówiłam, że cię nie zjem. Mam swoje śniadanie, a ludzina jest niestrawna. Z resztą ludzi z tego samego roku się nie je, bo to źle wpływa na psychikę. Szczególnie osób, które się zjadło… - Amersu uśmiechnęła się do siebie.
Ta Jane nie może być tutejsza. Pewnie z jakiegoś anglojęzycznego kraju. No i wygląda na zagubioną. Od czasów Sylwii nie miałaś, z kim normalnie pogadać. Odbiło ci tak bardzo, że kłócisz się z sumieniem. No i ona wygląda na uporządkowaną i odpowiedzialną, a kręgosłup moralny ci się przyda!
- Skąd jesteś – spytała Jane uprzedzając Amersu, – bo ja z New York City. Ty też nie wyglądasz na tutejszą. No i to imię…Amersu, nigdy takiego nie słyszałam. Jesteś zza granicy, jestem tego pewna.
- Można tak powiedzieć -zaśmiała się Amersu – jesteś nowa, to widać słychać i czuć – dodała Amersu ( czasem nazywana Amsi np. przez swoich rodziców) przypominając sobie słowa starej piosenki „Jestem z miasta” – z tego, co wiem dzisiaj będą wybory do samorządu szkolnego, a ja nie chcę się spóźnić. Zawsze jest niezły ubaw. No i muszę tam być. Parę tygodni temu trochę nabroiłam i dyrektorka wlepiła mi prace społeczne na rzecz szkoły. Miałam do wyboru sprzątanie toalet lub prowadzenie niektórych apeli, więc wybrałam to drugie. Właściwie nie jest to takie złe zajęcie. Głosowanie jest na następnej lekcji…
W tym momencie jednak pomiędzy rozmawiającymi dziewczynami przebiegł jakiś pierwszak niechcący ochlapując, Amersu i Jane sokiem z butelki. Amersu złapała chłopca za koszulę i podniosła do góry.
- Po korytarzach się nie biega, bo zazwyczaj kończy się to w ten sposób – Amersu wskazała wielką pomarańczową plamę na sukience – zrozumiałeś – zapytała Amsi i, nie czekając na odpowiedź, puściła malucha, który natychmiast się ulotnił
Dziewczyny poszły do łazienki. Po rozpaczliwych próbach zmycia soku z ubrań doszły do wniosku, że dalsze ich pranie jedynie pogorszy sprawę, bo sok zamiast zachodzić rozmazywał się tylko. Amersu oparła się z rezygnacją o ścianę.
- Co ja mam teraz zrobić?! Za chwilę są wybory! Nie mogę się tak pokazać – Amsi zamyśliła się na chwilę – już wiem! Mam pomysł. Chodźmy do pielęgniarki – Amersu ruszyła w stronę drzwi, a Jane o nic nie pytając poszła za nią.