Dodaj do ulubionych

Możemy uznać się za kraj podwójnych standardów

01.05.22, 22:02
Pięknie byłoby zobaczyć opozycję z raportem komisarza praw człowieka w rękach. Bo granica na Białorusi nie daje zapomnieć

Od sierpnia 2021 r. trwa kryzysowa sytuacja na granicy polsko-białoruskiej. Miała różne odsłony. Pamiętamy obrazy grupy koczującej w Usnarzu Górnym, wywożone dzieci z Michałowa, koszmarną konferencję prasową polskich ministrów, atak na granicę sprowokowany przez Łukaszenkę. Do końca listopada 2021 r. trwał stan wyjątkowy, który przekształcił się w parawyjątkowy, regulowany ustawą. Budowany jest długi mur graniczny. Czas mija, a wciąż trzykilometrowy odcinek wzdłuż granicy jest wyłączony z normalnego funkcjonowania. Nie mają do niego dostępu aktywiści, medycy, działacze organizacji społecznych oraz humanitarnych. Straż Graniczna kontynuuje wywózki „poza druty". Jak informują działacze Grupy Granicy, jedna z kurdyjskich rodzin (łącznie z dziećmi) była wywożona 25 razy. Praktyka stosowania tzw. pushbacków (wywózek ludzi poza granicę) jest kontynuowana przez polskie władze, pomimo ich jawnej sprzeczności ze standardami praw człowieka, pomimo wystąpień rzecznika praw obywatelskich czy postanowień tymczasowych Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

wyborcza.pl/magazyn/7,124059,28388388,dopoki-nie-zostanie-wyjasniona-sprawa-granicy-polsko-bialoruskiej.html#S.W-K.C-B.3-L.1.maly
I co na to miłosciwie nam panujący? Ano nic, budują mur a resztę pod dywan. Czy wszyscy muszą być równi?
Obserwuj wątek
    • wodnik33 Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 02.05.22, 11:32
      belsat.eu/pl/news/29-04-2022-mieszkancom-grodzienszczyzny-zezwolono-na-wywoz-do-polski-kaszy-i-cukru/

      Łaskawca taka jego mać !!!!
      • dociek Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 02.05.22, 14:38
        Oni na prawdę wierzą we własną propagandę, którą sami stworzyli i tworzą nadal. Aberracja abstrakcji w abstrakcji. Niewidome i głuche dziecko w nieprzeniknionej mgle. I w takiej sytuacji, mam bardzo poważne obawy, czy kiedykolwiek odstąpią od samobójczej dla nich i zabójczej dla nas, nieustającej obrony swego wyimaginowanego ruskiego miru. To już kompletna paranoja.
      • dociek Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 02.05.22, 14:52
        Co do diametralnie odmiennego traktowania migrantów ekonomiczno-wojennych z białoruskiej granicy i uchodźców ewidentnie wojennych na ukraińskiej, to można niebawem spodziewać się potopu ciemnoskórych migrantów z Afryki, w konsekwencji światowego upadku żywnościowego wywołanego kryzysem klimatycznym wzmocnionym zapaścią zaopatrzenia w żywność. Wojna cywilizacji europejskiej z nazi-bolszewicką, moskiewską ordą zagraża afrykańsko-azjatyckim i nawet światowym głodem i związaną z tym, wędrówką ludów.
        I jakie zasady ochrony, czy tez otwarcia naszych granic zaproponują PiSsmani?
        • dociek Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 04.07.22, 15:14
          Co do podwójnych standardów, to świadome kłamstwo odgrywa w tym działaniu podstawową rolę. A w przypadku naczelnych postaci (nie pomylić z "naczelnikiem państwa" ani z "rzędem ssaków - naczelnymi") na firmamencie polskiego nieboskłonu władzy, możemy wyróżnić cały szereg, praktycznie nałogowych i zawodowych kłamców. Pseudonim "Pinokio", choć w przypadku skojarzeń tej postaci z Kremlem, bardziej pasowałby bolszewicki odpowiednik "Buratino", nie wziął się przecież z kosmosu, tylko z analogii. Ale tym razem słów kilka o kolejnym oszuście i nałogowym kłamcy, tj. o słoniu w składzie porcelany... nie! O słońcu narodu Jarozbawie Wielkim i Pięknym. Nieco przesadziłem.

          Prosto z FB; Krzysztof Łoziński, 28.12.2018

          Kłamstwa życiorysowe
          Ponieważ po moim wpisie o umieszczeniu zdjęć Kaczyńskich wśród głównych twórców polskiej wolności pojawiły się komentarze, że to "po prostu prawda historyczna", postanowiłem przypomnieć fragment rozdziału o kłamstwach życiorysowych z "Raportu Gęgaczy". Dodam tylko, że gdy pisaliśmy tę książkę ponad trzy lata temu, nie miałem jeszcze potwierdzenia, a tylko podejrzenie, że Jarosław Kaczyński w ogóle nie należał do "Solidarności". Dlatego tego faktu wówczas nie uwzględniłem. Później potwierdził ten fakt Maciej Jankowski, ówczesny przewodniczący komisji zakładowej "S" na Uniwersytecie Warszawskim. Tyle wstepu, a teraz tekst:
          To takie ludzkie i zrozumiałe, że każdy chciałby mieć piękny życiorys. Gdy się jest politykiem, to wręcz pożądane. Dość powszechnie życiorysy się troszeczkę naciąga, coś przemilcza, coś uwypukla… Wszystko jest do wytrzymania, dokąd nasz życiorys nie zamienia się w całkiem cudzy. U kłamczoholika rzecz ma się następująco. Zaczyna się od drobnych korekt, ale co roku życiorys pięknieje, przybywają nowe „fakty”, praca w biurze zarządu zamienia się w pracę w zarządzie, podoficer w oficera, tata biuralista w tatę legionistę, itd. Po paru latach w życiorysie pojawiają się czyny, o których słyszało się w telewizji, czytanie parokrotne podziemnej prasy zamienia się najpierw w kolportowanie tejże, później w wydawanie tejże, a paniczny strach przed udziałem w podziemiu z czasem staje się byciem przywódcą tegoż.
          Jarosław Kaczyński rzeczywiście był współpracownikiem KOR, a ściślej Zofii Romaszewskiej. Rzeczywiście brał udział w tworzeniu tak zwanego Raportu Madryckiego. Zofia Romaszewska przyznała po latach, że pracował w filii UW w Białymstoku i „dostarczał cennych informacji o tym, co działo się na tym terenie”. Inna sprawa, że „na tym terenie” niewiele się działo, ale tego fragmentu życiorysu Kaczyńskiego nikt poważny nie kwestionuje. Cuda zaczęły dziać się później. Według oficjalnego życiorysu Prezesa, zamieszczonego swego czasu na stronie PiS, w czasie strajków sierpnia 1980 roku, Jarosław Kaczyński „zakładał Solidarność”. Gdzie ją „zakładał”? Zagadka. I co to znaczy „zakładał”? To znaczy, że co konkretnie robił? Brał udział w strajku? Nie, a przynajmniej nic o tym nie wiadomo. Zresztą, gdzie, w którym? To pierwsza tajemnicza wersja. Gorzej, że nie jedyna.
          Druga wersja pojawia się w wywiadzie udzielonym przez Jadwigę Kaczyńską Newsweekowi. Według tej wersji, Jarosław Kaczyński był przez cały lipiec i sierpień 1980 roku aresztowany w Pałacu Mostowskich (KS MO w Warszawie) i został zwolniony dopiero po podpisaniu porozumień rządu z MKS w Gdańsku. Jest to z całą pewnością nieprawda. Jednym z postulatów MKS w Gdańsku było zwolnienie osób zatrzymanych w związku z pomocą strajkującym. Była sporządzona lista tych osób, Kaczyńskiego na niej nie ma. Zresztą dlaczego miałby być zatrzymany? SB w ogóle nim się nie interesowała (teczkę założono mu dopiero w 1982 roku, i to z innego powodu).
          Jest i wersja trzecia. Tym razem z życiorysu w Encyklopedii Solidarności. Był na krótko zatrzymany 28 sierpnia (czyli tuż przed końcem strajków) we Wrocławiu. Trudno to sprawdzić, może był, może nie. A tym bardziej nie wiadomo, czy z powodów politycznych. Milicja w tym czasie starała się zablokować łączność między dużymi ośrodkami strajkowymi. Mogli zatrzymać do wyjaśnienia przyjezdnego, tylko dlatego, że był z Warszawy. To możliwe. Wysoce wątpliwa wydaje nam się dalsza część tej wersji. Kaczyński ponoć był „czymś w rodzaju łącznika między strajkującymi załogami”. Jest to zupełnie nieprawdopodobne. Po pierwsze nie przypominamy sobie istnienia takich „łączników”. Po co? Nie było takiej potrzeby. Tym bardziej, jeśli już komuś powierzono by taką misję, to raczej nie Jarosławowi Kaczyńskiemu, który był w środowisku ówczesnej opozycji kompletnie nieznaną postacią. Jeśli już, to wysłano by Lecha, który skromnie, bo skromnie, ale w opozycji na Wybrzeżu działał. Lecha tam znano, Jarosława – wysoce wątpliwe.
          Jeszcze by uszło, gdyby nie wersja czwarta wygenerowana przez biuro PiS na ul. Nowogrodzkiej w Warszawie: Jarosław Kaczyński w sierpniu 1980 roku „prowadził punkt informacyjny dla strajkujących załóg na ul. Bednarskiej w Warszawie” (wyjaśnienie udzielone przez biuro PiS Zbigniewowi Lisickiemu i przesłane mailem Krzysztofowi Łozińskiemu). No to już kłamstwo szerokotorowe. Taki punkt rzeczywiście istniał, ale już po zakończeniu strajków, we wrześniu. Punkt ten prowadziła Katarzyna Zon, a nie Kaczyński. Kaczyński mógł tam być, bo było tam wielu ludzi, ale na pewno nie „prowadził” tego punktu podczas strajków sierpnia. Punkt ten istniał krótko, przestał być potrzebny gdy tworząca się Solidarność zaczęła mieć własne lokale. Wcześniej, też po zakończeniu strajków istniał punkt kontaktowy na ul. Hożej.
          No i co o tym myśleć? Co myśleć o człowieku, który nie potrafi w sposób jasny i zrozumiały powiedzieć co robił w krótkim, ale ważnym okresie czasu? O człowieku, który był jednocześnie we Wrocławiu, w Pałacu Mostowskich i na Bednarskiej?
          Powstała Solidarność. Po latach Jarosław Kaczyński nagle palnął, że na zebraniu 17 września 1980 roku, to on, wbrew Wałęsie, zadecydował o powstaniu jednego związku Solidarność, a nie kilku związków regionalnych (publiczna wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego 17 września 2011 roku po godz. 12, transmitowana przez radio).
          Wałęsa był wówczas niekwestionowanym przywódcą ogromnego ruchu, a Jarosław Kaczyński kompletnie nieznaną postacią. I ten nikomu niemal nie znany osobnik „zadecydował wbrew Wałęsie” o powstaniu Solidarności. Zapewne też wcześniej zadecydował wbrew konklawe o wyborze Karola Wojtyły.
          Jarosław Kaczyński pojawił się w Regionie Mazowsze jako pracownik biurowy (być może wolontariusz) w Ośrodku Badań Społecznych przy Zarządzie Regionu, którym kierował Antoni Macierewicz. Podkreślamy, Kaczyński nie był pracownikiem biura Zarządu Regionu, lecz ośrodka doradczego przy zarządzie. Podczas wyborów parlamentarnych w 2007 roku, Kaczyński podawał, że był „doradcą Zarządu Regionu”. Natychmiast po wyborach ta informacja zniknęła ze strony PiS. I tak z pracownika biurowego jednego z ciał doradczych, stał się doradcą Zarządu Regionu. To tak, jakby urzędnik dziekanatu jednego wydziałów głosił po latach, że był doradcą rektora.
          Jeden z nas, Krzysztof Łoziński, był na wszystkich 62 zebraniach Zarządu Regionu Mazowsze w latach 1980-81, - Kaczyńskiego nie przypomina sobie na żadnym. Na liście doradców zarządu nie figurował.
          Nastał stan wojenny. Co robił Kaczyński nie wiadomo, prawdopodobnie nic. Gdy w czasie przedwyborczej debaty telewizyjnej z Donaldem Tuskiem został zapytany przez Tuska: „Co pan robił w stanie wojennym?”, zamilkł. Nic nie odpowiedział i był wyraźnie zagubiony.
          Coś jednak robił, uczestniczył w zakładaniu Komitetu Helsińskiego, ale Komitet Helsiński to wszak „łże-elity”, „wykształciuchy” i „lumpeninteligenci”, wiec kłopot, o tym się nie mówi. Tak jak o udziale w Okrągłym Stole, bo to wszak była „zdrada okrągłego stołu”, wedle obecnej wersji.
          Ale czas mijał. Przyszły kolejne wybory i Kaczyński w kolejnym życiorysie był już „członkiem i doradcą władz krajowych podziemnej Solidarności”. Encyklopedia Solidarności podaje kolejną wersję: był członkiem i doradcą „w składzie sekretariatu Krajowej Komisji Wykonawcze
        • dociek Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 04.07.22, 15:17
          CD1
          Prosto z FB; Krzysztof Łoziński 28.12.2018


          Ale czas mijał. Przyszły kolejne wybory i Kaczyński w kolejnym życiorysie był już „członkiem i doradcą władz krajowych podziemnej Solidarności”. Encyklopedia Solidarności podaje kolejną wersję: był członkiem i doradcą „w składzie sekretariatu Krajowej Komisji Wykonawczej”. Kaczyński podawał też, że był „sekretarzem podziemnej KKW”. Wszystkie te same funkcje przypisywał też sobie Lech Kaczyński.
          No to ustalmy fakty.
          22 kwietnia 1982 Zbigniew Bujak, Bogdan Lis, Władysław Frasyniuk i Władysław Hardek powołali Tymczasową Komisję Koordynacyjną NSZZ „Solidarność”. Działała ona w niezmieniony składzie do 25 października 1987 roku. Jak widać żadnego z Kaczyńskich w niej nie było. Tak więc żaden z Kaczyńskich w żadnych podziemnych władzach Solidarności przez pierwsze 6 lat podziemia nie uczestniczył.
          Krajowa Komisja Wykonawcza NSZZ „Solidarność” została powołana 25 października 1987 roku. W skład KKW weszli: Lech Wałęsa (przewodniczący), Zbigniew Bujak, Jerzy Dłużniewski, Władysław Frasyniuk, Stefan Jurczak, Bogdan Lis, Andrzej Milczanowski, Janusz Pałubicki, Stanisław Węglarz; następnie dokooptowano Jana Andrzeja Górnego (15 XI 1987), Antoniego Stawikowskiego i Antoniego Tokarczuka (5 XII 1987), Stefanię Hejmanowską, Henryka Sienkiewicza, Grażynę Staniszewską (9 IV 1988), Zbigniewa Romaszewskiego (25 IX 1988). Jak widać nie było w niej ani jednego Kaczyńskiego.
          Osobna kwestia, to nadużyciem jest nazywanie tego ciała „podziemną Solidarnością”. Solidarność nadal była teoretycznie nielegalna, ale KKW działała już całkiem jawnie, nikt jej nie ścigał, nikogo nie aresztowano, miała publicznie znaną siedzibę w Gdańsku, na zebrania żadna SB-cja nie wpadała. W połowie sierpnia 1988 roku władze rozpoczęły z Solidarnością rozmowy, które zakończyły się obradami Okrągłego Stołu od 6 lutego do 4 kwietnia 1989 roku. Sierpień 1988 roku można uznać za definitywny koniec okresu przejściowego między podziemiem a pełną jawnością i uznawaniem (jeszcze nieformalnym) przez władze.
          Jedno można na pewno ustalić: żaden z Kaczyńskich nie był „członkiem władz krajowych podziemnej Solidarności” nawet przez sekundę. Nie był nawet członkiem władz tego okresu przejściowego: październik 87 – sierpień 88.
          A co z tym sekretariatem i „sekretarzem”, do której to funkcji przyznawali się obaj Kaczyńscy? Faktycznie, od listopada 1987 roku istniał sekretariat KKW i pracowali w nim Kaczyńscy. Czy mogą jednak na tej podstawie podawać się za „członków władz krajowych”?
          Sprawę jednoznacznie określa statut NSZZ „Solidarność”. Rozdział IV, paragraf 17 statutu określa jednoznacznie władze związku. Są to: Zjazd Delegatów, Komisja Krajowa, Komisja Rewizyjna. Koniec, więcej nie ma. Sekretariat nie był władzą, a jego pracownicy nie byli członkami władz.
          Jarosław Kaczyński uczestniczył w zebraniach KKW jako „sekretarz” nie będący członkiem KKW (gdyby był kobietą pisano by „sekretarka”) od jesieni 1988 roku, czyli pół roku po wyjściu Solidarności z podziemia, po spotkaniu Wałęsy z Kiszczakiem, po rozmowach w Magdalence, po powołaniu rządu Rakowskiego. Ogłaszanie się na tej postawie „sekretarzem podziemnej KKW”, to czyste nadużycie, zwłaszcza że sugeruje funkcję sekretarza zarządu, czyli drugiej osoby w zarządzie po prezesie. A tu faktycznie tylko „sekretarz” a nie „sekretarka” ze względu wyłącznie na płeć.
          Trzeba przyznać, że Lech Kaczyński uprawiał życiorysowej mitomanii znacznie mniej, ale później, po jego śmierci, nadrobił za niego jego brat. Nie znamy ani jednej wzmianki autorstwa Lecha Kaczyńskiego, w której przypisywał by sobie istotną rolę w strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku. Wręcz przeciwnie, na początku lat 90, w prywatnej rozmowie z Krzysztofem Łozińskim powiedział, iż żałuje, że nie brał w tym poważniejszego udziału. Nie nam rozstrzygać, ile czasu i kiedy Lech Kaczyński w stoczni był. Są na ten temat rozbieżne relacje, a dokumenty nie są jednoznaczne. Pozostańmy przy tym, co jest jednoznaczne.
          Na liście doradców MKS Lech Kaczyński nie figuruje. Adam Borowski (autor notatki w „Encyklopedii Solidarności”) powiedział, że Lech Kaczyński „był doradcą, ale Mazowiecki nie zgodził się na wpisanie go na listę doradców”. Dla nas jest to jednoznaczne: nie ma go na liście doradców, to doradcą nie był. Trzeba tak kategorycznie rozstrzygać, bo dziś bardzo wielu ludzi, którzy kompletnie nic nie robili, podaje się za doradców Solidarności. To jest pojęcie wysoce niejasne i mgliste. W podziemiu nie było legitymacji członkowskich i list obecności, dla tego dziś bardzo łatwo jest przypisywać sobie jakiś mglisty „udział” w podziemiu lub „bycie doradcą”. Byle tylko bez konkretów.
          Pomińmy powszechnie znany incydent w czasie obchodów rocznicy strajku w stoczni, gdy Jarosław Kaczyński wygadywał ewidentne kłamstwa na temat roli swojego brata w tym strajku. Zajmijmy się kłamstwami poważniejszymi.
          Wedle najnowszej wersji kłamstwa życiorysowego, która go dotyczy, Lech Kaczyński był „autorem 21 postulatów” strajkowych i „autorem tekstu porozumień sierpniowych”. Można rzec, że głosząc te kłamstwa Jarosław Kaczyński pobił absolutny rekord świata.
          21 postulatów strajkowych sformułowała w nocy z 3 na 4 dzień strajku specjalna komisja wyłoniona z członków komitetu strajkowego. Nie było w niej (ani w komitecie) Lecha Kaczyńskiego. Komisja była potrzebna, bo w zakresie postulatów panował kompletny chaos. Domagano się na przykład wystąpienia z Układu Warszawskiego, głoszono: „precz ze Związkiem Radzieckim”. Takie postulaty groziły natychmiastową inwazją milicji i końcem strajku.
          Odpowiedź na pytanie, kto był autorem 21 postulatów, jest następująca: bardzo wielu strajkujących zgłaszało postulaty, a komisja jedynie dokonała wyboru i uporządkowania. Żadna jedna osoba nie była „autorem tekstu 21 postulatów”. Żadne źródła z tamtych dni nie potwierdzają obecności w tym czasie w stoczni Lecha Kaczyńskiego.
          Podobnie jest z autorstwem tekstu porozumień kończących strajk. Żadna jedna osoba takim autorem nie była. Tekst porozumień był negocjowany punkt po punkcie z delegacją rządową. Jeśli w ogóle mówić o autorstwie tego tekstu, to autorami byli zbiorowo wszyscy uczestnicy tych negocjacji, a tych dokumenty wyliczają jednoznacznie:
          Po stronie strajkujących: Lech Wałęsa, Andrzej Kołodziej, Bogdan Lis, Lech Bądkowski, Wojciech Gruszewski, Andrzej Gwiazda, Stefan Izdebski, Jerzy Kwiecik, Zdzisław Kobyliński, Henryka Krzywonos, Stefan Lewandowski, Anna Pieńkowska, Józef Przybylski, Jerzy Sikorski, Lech Sobieszek, Tadeusz Stanny, Anna Walentynowicz, Florian Wiśniewski.
          Po stronie rządowej: Mieczysław Jagielski, Zbigniew Zieliński, Tadeusz Fiszbach, Jerzy Kołodziejski.
          Koniec, nikt więcej. Jak łatwo zauważyć, Lecha Kaczyńskiego tu nie ma.
          A swoją drogą, to Jarosław Kaczyński potrafił najpierw powiedzieć, że jego brat „nie mógł zamknąć się w stoczni, bo miał małe dziecko”, a innym razem mówić, że był „autorem 21 postulatów” lub „autorem tekstu porozumień gdańskich” i w ogóle najważniejszą osobą tego strajku.
          Mamy jeszcze kłamstwo życiorysowe dotyczące incydentu z ostatnich lat życia Lecha Kaczyńskiego. Adam Bielan oświadczył nagle, że jest nieprawdą, iż Lech Kaczyński w Gruzji wydał pilotom rozkaz lądowania w Tbilisi, mimo zamkniętego lotniska. Twierdził, że takiego rozkazu nigdy nie było, Lech Kaczyński nie wchodził w ogóle do kabiny pilotów, był cały czas razem z nim w saloniku. Oczywiście Bielan kłamał, bo sam Lech Kaczyński domagał się postawienia przed sądem pilota i jego degradacji „za niewykonanie rozkazu”. Przemysław Gosiewski wystosował nawet w tej sprawie pismo z identycznym żądaniem ukarania pilota za niewykonanie rozkazu zwierzchnika sił zbrojnych - prezydenta. Rozmowa była zresztą nagrana, są zeznania pilota na temat jej treści.
          W 2004 roku, zrobiono bohaterkę Powstania Warszawskiego z Jadwigi Kaczyńskiej (matki Jarosława i Lecha). Po wyborach (2005 r.) wyszło na jaw, iż Jadwiga Kaczyńska w Powstaniu nie brała udziału, przebywała w Skarżysku Kamiennej, gdzie mieszkał
        • dociek Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 04.07.22, 15:27
          CD2
          Prosto z FB; Krzysztof Łoziński 28.12.2018


          W 2004 roku, zrobiono bohaterkę Powstania Warszawskiego z Jadwigi Kaczyńskiej (matki Jarosława i Lecha). Po wyborach (2005 r.) wyszło na jaw, iż Jadwiga Kaczyńska w Powstaniu nie brała udziału, przebywała w Skarżysku Kamiennej, gdzie mieszkała. Ciekawa była metoda tej mistyfikacji. Propagandyści z Muzeum Powstania Warszawskiego, niby przez pomyłkę, umieścili ją jako powstańca na plakacie rozklejanym w autobusach miejskich (L. Kaczyński był wówczas prezydentem Warszawy). Podczas wyborów prezydenckich (2010 r. ), telewizja publiczna (zależna od PiS) powtórzyła tę mistyfikację przed debatą prezydencką z udziałem J. Kaczyńskiego. Prezes dyskretnie nie sprostował.

          Tyle archiwalnego tekstu. Czytelnicy mogą sami wyrobić sobie zdanie.
          Krzysztof Łoziński

          [moje sprostowanie: nie w Skarżysku Kamiennej, tylko w Starachowicach, gdzie w styczniu 2013 r., tj w miesiącu śmierci Jadwigi Rada Miasta w Starachowicach przyznała Jadwidze Kaczyńskiej pośmiertnie honorowe obywatelstwo, a w październiku 2016 jej imię nadano jednej z centralnych ulic w mieście. Zaś jedno rondo otrzymało za patrona Lecha Kaczyńskiego. Natomiast w 2014 roku w Panteonie Pamięci Narodu Polskiego przed kościołem Wszystkich Świętych odsłonięto tablicę z inskrypcją: „Jadwidze Kaczyńskiej z wdzięczności za dar życia Prezydenta i Premiera RP – w I rocznicę śmierci Mieszkańcy Starachowic”. Czyli tzw. lizanie dupska na maksa.)
          • iryska2604 Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 04.07.22, 19:16
            Nie wiadomo czy się śmiać czy płakać.Dlaczego naród daje sobie wmówić takie bzdury wyssane z palca ? Czyżby w okresie kiedy powstawała Solidarnosć naród stał w kolejkach i nie poza tym go nie interesowało??? Ja np. pamiętam doskonale jak Kaczyński chwytał się klamek i kombinował gdzieby sie tu podwiesić.
            • dociek Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 05.07.22, 12:34
              Potwierdzenie urzędowe WiN nabycia przez najlepszego z prezydentów i królów Polski już w wieku -4 do 5 lat statusu honorowego Obrońcy Niepodległości. Czyli jeszcze przed poczęciem, ba, nawet na długo jeszcze przed spermatogenezą i oogenezą.
              Już za to należy się Wszech Nobel Super Prezydenta.
              • iryska2604 Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 05.07.22, 15:12
                Co za idiota wpadł na ten pomysł i taką legitymację sprokurował?
                • alfredka1 Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 05.07.22, 21:32
                  .. taki sam jełop jak i odznaczający .....
                  • dociek Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 29.07.22, 01:24
                    Czy tylko nasz polski nierząd i przewodnia siła narodu - partia jedynie słuszna demonstrują technikę podwójnych standardów?

                    Przypomnę jako wzorzec: oficjalna, propagandowa rusofobia władz i mediów, wobec ewidentnej polityki prorosyjskiej prowadzonej przez polskich, rozbudzonych śpiochów z V kolumny kremlowskiej im. światowego obrońcy sowieckiego miru, Josifa Wissarionowicza Dżugaszwiliego - Stalina oraz nadzwyczaj im posłusznych idiotów - polskich "patriotów".

                    Począwszy od wzbudzenia przez sektę smoleńską i grzybową wzajemnej nienawiści "narodowej" i "katolickiej", poprzez planowy, systemowy demontaż polskiej armii, jej zdolności wywiadowczych i obronnych przez ex-ministra wojny, głównego, bolszewickiego szpiona i dywersanta Antona, aż po wszelkie podchody i podstępy mające w konsekwencji rozsadzić Unię i NATO z uruchomieniem polexitu na samym wstępie.

                    Otóż, sądzę, że nie tylko my, a raczej. nasi... ? Nazi, narodowo-socjalistyczni wodzowie działają za pomocą procedury podwójnych standardów. Obserwując wystąpienia, postawę i działania niemieckich władz z kanclerzem Scholz'em na czele, odnoszę jednoznaczne wrażenie, że zachodni sąsiedzi w kwestii udzielania solidarnej pomocy zaatakowanej Ukrainie ordynarnie łżą bez najmniejszych zahamowań.

                    I trudno tu nawet pisać o "zachowaniu podwójnych standardów", bo tak po prawdzie, tu już żadnych standardów NIE BYŁO I NIE MA! A skoro kłamstwo ma krótkie nogi, można jedynie zauważyć że Sholz nie chodzi, tylko przesuwa się ślizgając się na własnym zadku.

                    Ba dla mnie to wszystko, co się dzieje za Odrą dowodzi, że już od wywołania wojny przez Rosję z Ukrainą ci dwulicowi Germańce założyli z góry przegraną Ukrainy i wszelkie ich akcje mają pokazać ich ukochanym Rosjanom, że "po cichu" wspierają właśnie Putina i jego mafię. Tak właśnie wygląda ta "niemiecka solidarność" w Unii i w NATO.

                    Berlin nie dotrzymuje obietnic w sprawie sprzętu, który ma pomóc Ukrainie. Rządy w Europie Środkowo-Wschodniej są słusznie rozczarowane. To głównie partia kanclerza, SPD, wyrządza ogromne szkody reputacji Niemiec — pisze Frank Hofmann, który jest korespondentem Deutsche Welle w Ukrainie.

                    Polska nadal nie otrzymała z Niemiec czołgów obiecanych w zamian za te, które przekazała Ukrainie. Niemcy wydają się nadal unikać aktywnego udziału we wsparciu zaatakowanego przez rosyjskiego agresora kraju. Doświadczenia z czasów II wojny światowej mówią: kto nie pomoże zaatakowanemu, jest winny nieudzielenia pomocy, nawet będąc krajem miłującym pokój.

                    I znowu to samo – niezdolność niemieckiego rządu, a zwłaszcza niemieckich socjaldemokratów, z których wywodzi się kanclerz, do wrażliwego traktowania interesów krajów Europy Środkowo-Wschodniej.

                    Polska miała otrzymać od partnera NATO, Niemiec, rekompensatę za 200 czołgów radzieckiej konstrukcji dostarczonych Ukrainie w ramach tzw. wymiany wiązanej. Ale zakulisowe rozmowy najwyraźniej zakończyły się fiaskiem. Wiceminister spraw zagranicznych Szymon Szynkowski vel Sęk upublicznił to w weekend w magazynie Der Spiegel.

                    Wcześniej niemieckie Ministerstwo Obrony musiało już przyznać we Frankfurter Allgemeine Zeitung, że wciąż nie ma porozumienia w tej samej sprawie z innymi krajami, takimi jak Czechy i Słowacja. I to ponad trzy miesiące po tym, jak minister obrony Niemiec Christine Lambrecht i kanclerz Olaf Scholz szumnie zapowiedzieli tę transakcję. Ze względu na tajemnicę minie trochę czasu, zanim wszystkie szczegóły tego fiaska wyjdą na jaw.

                    Sam sposób upublicznienia tej kwestii przez Warszawę daje polityczną wskazówkę, co tu jest nie tak: Jest to dość oczywista, głęboko zakorzeniona niezdolność, zwłaszcza SPD, do przyjęcia perspektywy partnerów z UE i NATO na wschód od Odry oraz do działania z odpowiednią wrażliwością. I to pomimo druzgocącej porażki polityki wobec Rosji uprawianej od dziesięcioleci przez socjaldemokratów, a przede wszystkim – polityki energetycznej prowadzonej nie tylko przez wieloletnią chrześcijańsko-demokratyczną kanclerz Angelę Merkel.

                    Niemcy nadal marnują swoją reputację w Europie Środkowo-Wschodniej. I robią to w jednym z historycznie najbardziej wrażliwych punktów w swoich relacjach ze wschodnimi sąsiadami. Bo zgodnie z art. 51 Karty Narodów Zjednoczonych demokratycznie wybrany rząd w Kijowie ma prawo bronić się środkami wojskowymi przed atakiem Rosji.

                    Co więcej, państwa bałtyckie (przede wszystkim Litwa), ale także Polska, Czechy i Słowacja interpretują prawo do samoobrony jeszcze szerzej, na podstawie swoich doświadczeń historycznych: kto nie pomoże zaatakowanemu, jest winny nieudzielenia pomocy, nawet będąc krajem miłującym pokój. Dlatego Polska jak najszybciej wysłała na Ukrainę 200 czołgów radzieckiej produkcji.

                    Tymczasem Niemcy, zamiast działać, wahają się. Z kręgów wojskowych dochodzą głosy, że Ukraińcy nie potrafią obsługiwać zachodnich systemów uzbrojenia, dlatego wspomniana wymiana wiązana byłaby najlepszym rozwiązaniem. Tymczasem armia ukraińska obecnie odnosi spore sukcesy z dostarczonym przez USA systemem artyleryjskim HIMARS i według własnych informacji w ostatnich tygodniach zdołała zniszczyć 50 składów amunicji wroga na okupowanym przez Rosję terytorium swojego kraju.

                    Na tym tle niechęć części niemieckiej socjaldemokracji do dostarczania zachodniej broni Ukrainie wydaje się wręcz absurdalna. Ukraina broni na swoim terytorium wolności Europy. Dlatego w interesie wszystkich, a przede wszystkim Niemiec, leży, aby agresor Rosja nie wygrał tej wojny.

                    Z perspektywy historycznej pierwszym pytaniem jest zawsze: kto zaczął? We wrześniu 1939 roku to Niemcy na rozkaz Hitlera najechali na Polskę. Rok wcześniej Rzesza Niemiecka wymusiła ponad głowami Czechów i Słowaków w Monachium aneksję Sudetów, a kilka miesięcy później zajęła pozostałe regiony kraju.

                    Na tym tle społeczność światowa uzgodniła po II wojnie światowej artykuł 51 Karty Narodów Zjednoczonych. Dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które podczas II wojny światowej zostały rozdarte między hitlerowskie Niemcy a stalinowski Związek Radziecki, jest to zapewnienie na mocy prawa międzynarodowego, że mogą żyć w wolności i demokracji. Z tej właśnie perspektywy patrzy się w Europie Środkowo-Wschodniej na niemiecką powściągliwość. Polska zwróci się teraz do innych partnerów z NATO o wymianę swoich czołgów dostarczonych na Ukrainę.


                    Szkopskie opowieści o umiłowaniu pokoju, o neutralności i jeszcze bardziej wydumane pierdoły są tylko bezczelnymi wykrętami przed udzieleniem pomocy z jednej strony, a z drugiej i tej najważniejszej, żeby tylko w niczym nie zagrozić Rosji i nie podważyć szansy na dalszą "owocną" z nią współpracę.
                    • alfredka1 Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 29.07.22, 21:06
                      Dziękujemy za komentarz, przesłalismy dalej aż za Ocean
                      ale chyba już ci poza krajem maja sflaczale komórki .... sad(
                      • iryska2604 Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 29.07.22, 21:24
                        Coraz bardziej nie rozumiem świata ...
                      • dociek Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 31.07.22, 09:35
                        Alfredko, masz chyba na myśli sflaczałe komórki mózgowe, neurony?
                        • alfredka1 Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 31.07.22, 21:11
                          Jam nie dama i chyba wypiłam w nieodpowiedniej ilości smile))
                          • dociek Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 31.07.22, 21:38
                            Tak działa pro-rosyjski saper z Donbasu. I tu też są dziwaczne standardy.

                            Filmik opublikowany oryginalnie na Telegramie pokazał na Twitterze portal Nexta. Na krótkim nagraniu widać bojownika rosyjskiej samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej, który rzucił oponę samochodową na mały przedmiot leżący na środku asfaltowej drogi. Z perspektywy widzów ów przedmiot wyglądał jak zabrudzenie lub nierówność jezdni.

                            Kiedy spadła na niego opona, przedmiot eksplodował z głośnym hukiem, co pokazało, że na jezdni leżała mina. Biorąc to pod uwagę, można dziwić się rosyjskiemu żołnierzowi, który stał zaledwie półtora metra dalej, a po rzuceniu opony tylko obrócił się na pięcie i zasłonił uszy rękami.

                            Tuż po eksplozji mężczyzna podszedł do zniszczonej opony, która upadła na ziemię kilka metrów dalej. Idąc, złapał się za bok i zaczął go oglądać, co wielu internautów interpretuje jako sygnał, że został ranny w czasie lekkomyślnego rozbrajania bomby. Pojawiła się jednak opinia, że to właśnie bardzo dobry sposób, jakkolwiek chałupniczy: opona pęknie, ale nie będzie dodatkowych odłamków, które mogą zranić rozbrajającego minę lub osoby postronne.

                            I najwyraźniej przy tym dostało mu się odłamkiem. Niezbyt dobry sposób na rozbrajanie min


                            twitter.com/i/status/1553736053776941056
    • dociek Re: Możemy uznać się za kraj podwójnych standard 01.09.22, 16:43
      Ewidentny/a spamer. Sugeruję zablokować i usunąć.

Nie pamiętasz hasła

lub ?

 

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nakarm Pajacyka