dociek
16.06.22, 15:22
Cytuję dołującą konkluzję z poniższego art. "Byłoby smutne gdyby miało się okazać, że nasze twarde poparcie dla Kijowa i ponad 200 dostarczonych Ukrainie czołgów przekłada się na mniej umów na odbudowę ukraińskiej gospodarki niż zero czołgów i poparcie znacznie mniej jednoznaczne od naszego."
Bo po co nam to było, skoro tak, czy inaczej istnieje nadal Привислинский край?
Rozkład sił wśród mocarstw
Innymi słowy, inaczej niż się to często odbiera w Warszawie, gdzie stanowisko USA traktowane jest jako zasadniczo odmienne od polityki Niemiec, Francji oraz Włoch, również Stany Zjednoczone (a skoro tak, to również i Wielka Brytania) chcą się układać z Rosją. Różnica pomiędzy Waszyngtonem i Londynem a Berlinem, Paryżem i Rzymem dotyczy nie tego czy lecz ja, kiedy i na jakich warunkach.
Wszystkie ww. stolice zakładają, że skoro Rosji militarnie pokonać się nie da (a nie da się, bo, czy się nam to podoba, czy też nie, Rosja jest mocarstwem nuklearnym) to trzeba się z nią porozumieć. Wszyscy rozumieją, że zakończenie rozmów przy stole negocjacji oznacza, że Ukraina nie odzyska nie tylko Krymu, ale zapewne też i znacznej części Donbasu. Różnica zapewne sprowadza się do tego, jak dużej jego części.
Powyższe zdanie nie oznacza mojej moralnej akceptacji powyższego faktu. Rzecz w tym wszakże, że fakty są takimi, jakie są niezależnie od tego, jaki mam osobiście i jaki mamy w Polsce do nich stosunek i czy je moralnie akceptujemy, czy też nie. Problem polega na tym, że w Polsce moralna ocena faktów czasem uniemożliwia przyjmowanie ich do wiadomości, a to z kolei czyni prowadzenie realistycznej polityki całkowicie niemożliwym.
Były szef dyplomacji w rządzie Prawa i Sprawiedliwości Jacek Czaputowicz stwierdził, że niedobrze się dzieje, że wizyta trzech przywódców w Kijowie jest niejako w kontrze w stosunku do polskiej polityki. Powyższe nie oznacza, iżby minister Czaputowicz namawiał do stanięcia po stronie Berlina, Paryża i Rzymu. Były szef dyplomacji stwierdza jedynie, że chciałby, żeby polska dyplomacja działała aktywnie na rzecz przyciągnięcia Francji i Niemiec do Ukrainy.
Problem polega na tym, że aby móc to robić i realnie wesprzeć Kijów nie tylko dostawami czołgów i amunicji, ale również udzielić mu wsparcia dyplomatycznego, należałoby wyobrazić sobie scenariusze zakończenia wojny na swego rodzaju skali od np. minus 10 do plus 10 i wyobrazić sobie, że minus 10 oznacza klęskę Ukrainy, a plus 10 ukraińską defiladę zwycięstwa w Moskwie. Następnie warto sobie wyobrazić stanowisko Berlina, Paryża i Rzymu jako minus 3, a Waszyngtonu jako plus 3.
Polska może odegrać rolę, jeśli będzie optować za plus 3, tym samym stanowisko to wzmacniając, względnie — przy dobrej dyplomacji — grać nawet o scenariusz, który odpowiadałby plus 4 lub plus 5. Wówczas bowiem być może uda nam się namówić Amerykanów i Brytyjczyków, by jeszcze trochę usztywnili swoje stanowisko i tym samym, aby również i Niemcy, Francja oraz Włochy przesunęły się w pożądanym przez nas kierunku.
Mamy też jednak i inną opcję. Możemy postawić na plus 10, to jest przelicytować i w efekcie spowodować, że nasz głos będzie słabszy, a nie silniejszy. Stanowisko Zachodu będzie się bowiem wykuwać jako kompromis również z tymi, którzy nas swoją postawą słusznie zapewne irytują. Problem polega na tym, że ci, którzy irytują nas, a co więcej irytują również Kijów i którzy w przeciwieństwie do nas nie dostarczyli Ukrainie ani jednego czołgu, mogą wraz z moralnie podejrzanymi propozycjami przywieźć do Kijowa pożyczki, kredyty i co nie mniej ważne — otwartą linię z Władimirem Putinem.
Byłoby smutne gdyby miało się okazać, że nasze twarde poparcie dla Kijowa i ponad 200 dostarczonych Ukrainie czołgów przekłada się na mniej umów na odbudowę ukraińskiej gospodarki niż zero czołgów i poparcie znacznie mniej jednoznaczne od naszego.