Gość: Damian
IP: *.compi.net.pl
02.08.06, 23:40
Sposób oznaczania dróg w Polsce to anachronizm. Głównym elementem tak jak i
na świecie (ach kłania się np. droga 66 w USA) powinien być numer drogi a
następnie ze dwie, trzy główne miejscowości na trasie.
A oznaczenia są rzeczywiście denne i zaskakujące. Dlaczego na Trasie
Łazienkowskiej sprzed 32 lat oznaczenia były jasne i nie pozostawiały
wątpliwości dla kierującego a dzisiaj czekają nas same niespodzianki.
Co do żółtych linii - jeszcze w tym weekendzie na południowej jezdni
Racławickiej przed Wołoską takie jeszcze pozostały a juz dawno śladu po
robotnikach nie ma.
Ponadto Warszawa usłana jest tysiącami zbędnych znaków, np. zakazu ruchu
ciągników (czyżby codziennie posłowie SO przyjeżdżali do Sejmu traktorami?).
Na pasie - zakręcie przy wjeździe z Puławskiej w Pileckiego jest znak nakazu
skrętu w prawo. Jak słowo daję inaczej się nie da więc po co te bzdury?
W Polsce na kilometr ulicy jest dwa razy więcej znaków niż w Niemczech - tam
daje się znaki naprawdę potrzebne a w Polsce jak leci. Mam wrażenie, że w
Warszawie nikt nie weryfikuje znaków, tylko dokłada sie nowe. Może istnieje
układ między ZDM a wykonawcami?