marlac
02.12.22, 03:35
Po dobrych 15 latach odświeżam sobie część z cyklu, którą kiedyś uważałam za jedną z ulubionych (zaraz po pierwszej). Jakoś ta formuła epistolarna, zabawne historie - trafiło to do mnie jako dziecka. Teraz zresztą też wybucham śmiechem przy niektórych historyjkach, a nie zdarza mi się to raczej przy książkach.
Ale parę spostrzeżeń krytycznych:
1. Oczywiście klasyczna krytyka fanów, o której czytałam, zupełnie do mnie trafia teraz - że książka napisana widocznie po latach, "wciśnięta" w cykl, na siłę doklejona do losowych, powtarzalnych historii Ania-Mary Sue, która oczarowuje każdą napotkaną osobę, wszyscy ją uwielbiają, łączy zwaśnionych kochanków, "ma w sobie coś takiego, że trudno jej odmówić" itp. głupoty
2. Najbardziej mnie chyba uderzyły (i też dotknęły jako osobę z nadwagą) jakieś dziwne uwagi Maud nt. osób otyłych. Rozumiem nieatrakcyjność, ale pisanie "Pomimo sporej tuszy i ostrego języka pani Dennis miała dobre serce."?! Słucham? Od kiedy waga ma wpływ na czyjąś dobroć lub jej brak? To druga tego typu uwaga w książce, a jestem dopiero w połowie.
Wydaje mi się to tym bardziej przykre i uderzające, że w pierwszej części cyklu Maud stworzyła osobę Ani, dziwnego, brzydkiego dziecka, z którymi wiele innych dziwnych, brzydkich dzieci mogło się utożsamić i nadal się utożsamia. Było coś pocieszającego w tym, że główną pozytywną bohaterką nie jest kolejna piękność niczym z klubu pisarskiego stworzonego przez dziewczęta w Avonlea. I ta brzydka dziewczynka może być lubiana, fajna, ciekawa i mieć wiele zalet.
A potem Ania dorasta, pięknieje (nawet jeżeli nie jest konwencjonalną pięknością, podziw dla jej urody jest powszechny i ciągle nam przypominamy) i jakoś autorka zaczyna wiązać brzydotę ze złym charakterem? Wiem, że "Szumiące Topole" zostały napisane po latach, ale i tak jakoś mnie to uwiera.
3. Te sztuczne komplementy, wypowiadane przez mnóstwo, często nowo poznanych osób w kierunku Ani są tak absurdalne.
4. Ania oczywiście "ratuję" Juliannę Brooke, która mimo ciągłego odpychania na pewno łaknie tylko jej przyjaźni, jest spragniona ludzkiego kontaktu i wystarczy wyciągnąć do niej rękę, co Ani się udaje i cudownie zmienia jej życie. ALE Ania o tym nie może wiedzieć do pewnego momentu, że Julianna na pewno chce tej znajomości, ale się boi zbliżenia do innych. I zdałam sobie sprawę jakie to jest nieodpowiednie - ona zawraca ciągle głowę komuś, kto ją odpycha, nie chce pogłębiać znajomości. A co dopiero w środowisku pracy! Przecież Ania jest jej przełożoną, która zwyczajnie się jej narzuca mimo ciągłego odmawiania! Wiem, że mam bardzo współczesne spojrzenie na to, ale niesamowicie mnie to uderzyło teraz, jako dorosłą osobę, jak by to było obecnie źle postrzegane.
5. To gadanie Ani i Elżbiety o Jutrze brzmi strasznie sekciarsko.