igor14141
02.09.10, 15:49
Z informatorem męża Ewy umawiam się z dala od szpitala, w kawiarni na pl.
Konstytucji. Prosi o zachowanie nazwiska w tajemnicy:
- Boję się, że stracę pracę. Ale zgodziłem się zeznawać jako świadek. Nie mogę
dłużej patrzeć obojętnie na to, co dzieje się w szpitalu. Panią Ewę można było
uratować!
W ostatnich dwóch miesiącach mieliśmy cztery lub pięć przypadków zakrzepicy
żylnej. Większość pacjentów zmarła.
Boję się, że do ich śmierci mogła przyczynić się ta polska bylejakość.
Niedoświadczeni lekarze przyjmują pacjentów i stawiają pierwszą, kluczową
diagnozę. Mamy weekend i nikt bardziej doświadczony się nie kwapi, żeby im pomóc.
Co z tego, że mamy nowoczesny sprzęt, którym chwalimy się w telewizji? Z pracy
odeszli radiolodzy, dyrektor nie chciał się zgodzić na podwyżkę. Ci, co
zostali, nie dają rady dyżurować całą dobę. W weekend nie ma nikogo, kto może
opisać zdjęcia tomografu.
Czasem mi wstyd, że jestem lekarzem. Część z nas zapomina o przysiędze
Hipokratesa - po pierwsze: nie szkodzić. Może po śmierci pani Ewy coś się w
końcu w naszym szpitalu, w Polsce zmieni?