protozoa
16.02.08, 11:21
Na wczorajszym dyżurze przyjęłam 18 latka. Ostre zapalenie wyrostka.
Wycięłam wyrostek, bez komplikacji i kładę na salę. 3 osobową, co w
naszych warunkach jest luksusem.
Na sąsiednim łózku, za parawanem umiera, niestety, człowiek. Rak
żołądka, po resekcji.
Wiadomo jak jest z umierającym, w kążdym razie wiedza o tym koledzy
lekarze.
Kiedy po raz kolejny zaglądam do sali - bardziej do umierającego niż
chłopaka po wyrostku, ale na niego też spoglądam, łapie mnie za ręke
czuwająca przy jego łózku mamusia i pyta czy może na dwa słowa.
Mówię, że za moment i.... słysze, czy NIE MOGŁABYM ZABRAĆ NA
KORYTARZ UMIERAJĄCEGO, bo widok ( zza parawanu???), zapach (
niewatpliwie), a także hałas ( jakby nie było walczyliśmy o tego
człowieka, żeby chociaż mu ulzyć) przeszkadzaja jej synowi.
Powiedziałam, że chyba się przesłyszałam i wyszłam.
Po chwili pielęgniarki znów mnie proszą - chory sie pogarsza,
biegnę, a tu mamuśka znów łapie mnie na korytarzu i wciska 200
złotych, zeby tylko "zabrać tego truposza".
Dawno sie tak nie wk..., bluznęłam, zagroziłam, że powiadomię
policje o próbie przekupstwa ( i pewnie bym to zrobiła, gdyby nie
to, ze miałam co robić na dyżurze). Na noc wyprosiłam mamuske z
sali. Przesiedziała noc na korytarzu bardzo obrazona. Na ranem
pacjent z rakiem zmarł. Gdy po stwierdzeniu zgonu wychodziam z sali,
zobaczyłam uśmiech na twarzy babska. I sama do siebie, ale tak,
żebym słyszała, powiedziała, że nareszcie zapanuje spokój. Co gorsza
słyszała to także córka zmarłego.
Bluznęłam po raz drugi. I czy takich ludzi mozna lubic? Czy mozna
zdobyć sie chociaż na neutralny stosunek do nich?
I jeszcze ta mamuśka. 18 letni chłop pod kuratelą matki. Chyba
poproszę o pomoc psychatrę!