mjot1
16.04.05, 11:44
Człowiek czy tego chce czy też nie podlega odwiecznemu i naturalnemu „prawu
dżungli”. Cały jego marny żywot to jedna nie kończąca się walka.
Załóżmy, że jakiś wyimaginowany człowiek mieszkający gdzieś w blokowisku na
dziewiątym piętrze wołany „zewem natury” postanawia, że jego miejscem na
ziemi będzie ów skrawek tam pod lasem i z dala od ludzi.
Po krótkim boju odnosi błyskotliwe zwycięstwo nad przeciwnikami wywodzącymi
się z własnego gatunku a mającymi jakieś nieuzasadnione pretensje do ww.
skrawka. Stosując dyplomację, strategię i taktykę oraz swój wrodzony wdzięk i
determinację rozbija w puch piętrzące się różniste trudności.
I oto jest! On: pan i władca! Posiadacz ziemski, co prawda skrawka
niewielkiego, lecz jego władca jedyny i absolutny.
I rusza by zgodnie z tradycją i wiarą czynić ów zagon sobie poddanym. I
zbrojny prawem, żelazem i ogniem zmienia oblicze ziemi.
Dotychczasowi mieszkańcy mają wybór: pierzchnąć lub zginąć. Wszak przebywają
tu „bezprawnie”.
Ów pierwszy radosny a twórczy akt przetrwają jedynie nieliczni (ciągle jutra
niepewni).
A Pan buduje dom i zakłada ogród. Polega to na dokładnym zrujnowaniu,
rozdarciu wszystkiego na strzępy, rozbiciu niemalże na atomy.
Tu stosowana jest broń wszelaka od konwencjonalnej a ciężkiej począwszy po
chemiczną i biologiczną włącznie.
Po latach bezpardonowej wojny, podczas której wszystko, co żyło ulega
zagładzie skrawek zamienia się w niedostępną twierdzę. Umocnienia potężnego
ogrodzenia wraz z głębokim fundamentem uniemożliwiają wtargnięcie obcym.
Nareszcie pan jest u siebie.
Pojawia się też życie...
Pan okazał się miłośnikiem zwierząt, więc jest pies i kot.
Okazało się też, że pan kocha również świat roślin.
I oto zieleni się murawa i rośliny wyższe. Są też przecudnej piękności
rośliny kwiatowe i jest też warzywniak.
Nic nie przypomina tego, co było tu dawniej...
Wszystko jest przepięknie zdegenerowane i potwornie okaleczone jakby było
efektem działań jakiegoś szaleńca sadysty a źdźbła trawy jednakie jakby przez
sito przepuszczone sterczą w więźbie dokładnie rozmierzonej.
Nic to! Przecie jednak pojawiło się życie... i trwa.
Jednak nadal też trwa niekończąca się wojna.
Bo oto pies ponoć przyjaciel połamał jakże cenny badyl i w dodatku dziurę
wykopał! Bo kot bydle nierozumne memła ukochane roślinki...
Bo oto mniszek podstępny ośmielił się wychylić listek, bo perz, bo mech, bo
jaszczurka, ropucha, padalec (ohydy nad ohydami), kret bandyta, nornica,
chrabąszcz, osa, komar, bo ptak nie dość, że drąc się spokój zakłóci to
jeszcze warzywniak pustoszy i sad.
Jak wojna to wojna!
I nakręca się spirala zbrojeń i zajadłość rośnie.
I ponownie broń wszelaka z chemiczną na czele w codziennym użyciu. I trup się
gęsto kładzie.
I snuje się nad parcelą zapach przedziwny... Czasem on (zapach)
nawet „naturalny” leśny lub nadmorskiej bryzy z aerozolu rozpylony...
Boć przecie człowiek tak dobrze czuje się na „łonie natury”... Wszak to jego
naturalne środowisko.
Ech! Jakiż piękny świat... byłby...
Gdybyż nie te cholerne szkodniki, insekty i chwasty!
Hmmm... Właściwie to dlaczego on nie został na tym dziewiątym piętrze? Choćby
dla swego dobra?
Gapiąc się wokół, nasłuchując i czytając jakoś tak to mi się to wszystko
poukładało...
Najniższe ukłony!
Na trud człowieczy z podziwem się gapiąc M.J.