speedy13
15.01.21, 22:56
www.rmf24.pl/nauka/news-polski-kret-na-marsie-konczy-misje,nId,4988784
Polskiej konstrukcji sonda do badania temperatury gruntu, popularnie zwana "kretem", stanowiąca element marsjańskiej sondy InSight nie zdołała wbić się na zaplanowaną głębokość z powodu odmiennej niż zakładano charakterystyki gruntu. Służący do zagłębiania kreta mechanizm młotkowy zdołał wbić go jedynie na kilkadziesiąt cm, zamiast zakładanej głębokości 5 m. Po dwuletnich próbach i rozmaitych kombinacjach 9 stycznia 2021 NASA ostatecznie zrezygnowała z kontynuowania wbijania kreta.
Nasuwa mi się pytanie, na które jakoś nie mogę znaleźć odpowiedzi. Dlaczego zdecydowano się na taką koncepcję, z kretem połączonym kablem z sondą i wbijanym że tak powiem młotkowo? Czy chodziło o koszty? czy jakieś inne przyczyny?
Gdyby kret nie musiał był połączony kablem, sonda mogłaby po prostu zrzucić go w trakcie lądowania z odpowiednio wyliczonej wysokości, tak by nabrał prędkości niezbędnej do zagłębienia się w grunt tak głęboko jak trzeba. A wyniki pomiarów przekazywałby sondzie drogą radiową.
Jako pasjonat wszelkiego rodzaju technicznych militariów, współczesnych, historycznych i futurystycznych, pragnę tu przypomnieć historię z czasów wojny wietnamskiej, z II połowy lat 60., przełomu 60./70., coś w tych okolicach. W ramach operacji Igloo White Amerykanie monitorowali ruch na wietnamskich drogach komunikacyjnych (Szlak Ho Chi Minha) za pomocą różnego rodzaju czujników, w tym zrzucanych z powietrza - akustycznych, sejsmicznych, magnetycznych i in. Był wśród nich sejsmiczny czujnik ADSID (Air-delivered Seismic Intrusion Detector). Miał on kształt takiej "rakietki" - cylindryczno-stożkowy z usterzeniem na końcu kadłuba, dodatkową tarczą za nim, zapobiegającą zbytniemu zagłębieniu się w grunt oraz wystającą z tyłu anteną, ucharakteryzowaną na pęd rośliny. W najcięższych wersjach ważył 17 kg i miał długość korpusu 96 cm (plus ok. 1,5 - 2 m antena, było ich kilka rodzajów imitujących różne rośliny). Mógł być zrzucany ręcznie przez drzwi ładowni samolotów transportowych czy śmigłowców, ale też z lotniczych zasobników kasetowych, również przez myśliwce odrzutowe.
Po wylądowaniu czujnik rejestrował drgania gruntu wywołane ruchem ludzi i pojazdów i przekazywał informacje drogą radiową przez samoloty-retransmitery do centrum dowodzenia programu w Nakhon Phanom w Tajlandii. Tam z wykorzystaniem komputerów IBM 360 (a co, nowoczesność w domu i zagrodzie :)) kompilowano dane z dziesiątków czy setek czujników (przez całą wojnę rozmieszczono ich ponad 20 tys.) i na tej podstawie monitorowano aktywność wojsk północnowietnamskich, lokalizację składów zaopatrzenia, planowano ataki na nie itd. mniejsza już o te szczegóły, bo to nie należy do tematu. Baterie czujnika zapewniały jego pracę przez okres do 30 dni.
en.wikipedia.org/wiki/Operation_Igloo_White
I przypomnę, że było to 50 lat temu. Od tego czasu dokonał się niewiarygodny wprost postęp w dziedzinie układów elektronicznych, baterii elektrycznych a także materiałów konstrukcyjnych. Z pewnością dałoby się zapewnić pracę podobnego czujnika dziesiątki jeśli nie setki razy dłuższą, nie mówiąc już o bezpiecznym lądowaniu. Czemu więc nie zdecydowano się na takie rozwiązanie, czujnika-kreta spadającego swobodnie i łączącego się z macierzystym lądownikiem przez radio? Co przemawiało przeciwko temu?