arekch77
14.01.07, 21:42
Czyli tamtejsze urzędy, gdzie załatwienie nawet najprostszych spraw poziomem
trudności jest zbliżone do organizacji lotu na Księżyc. :)
Biurokracja w Meksyku jest niesamowita. Nie mogę wyjść z podziwu, jak ci
Meksykanie, uwielbiają uprzykrzać sobie życie. Oto jedna z sytuacji przez
którą ostatnio miałem wątpliwą przyjemność przechodzić.
Zaczęło się od tego, że żona koniecznie chciała dla dzieci paszport
meksykański. Nie wiem po co, do szczęścia nie jest im potrzebny, ale jak
kobieta się uprze to koniec. Najpierw, lista niezbędnych dokumentów, która
znajduje się tutaj:
www.sre.gob.mx/pasaportes/primeravez/menoresedad.htm
Zebraliśmy to co trzeba ,czyli:
- podanie o wydanie paszportu
- akt urodzenia dziecka
- dokument tożsamości dziecka, w tym przypadku musiało to być pismo od
pediatry który je leczył
- kopia dyplomu tego pediatry
- nasz akt małżeństwa
- nasz dowody tożsamości, w moim przypadku jeszcze FMT
- 3 zdjęcia dziecka; wymagane jest aby zdjęcia były nie starsze niż 30 dni.
Ciekawe jak to sprawdzają.
- potwierdzenie uiszczenia opłaty za wydanie paszportu, ok. 40 USD. Paszporty
małym dzieciom w Meksyku wydaje się na rok; niezły biznes dla władz.
- jakiś formularz, gdzie oświadczamy iż zgadzamy się aby dziecko otrzymało
paszport (hm… to chyba jasne, przecież składamy podanie… no ale im więcej
dokumentów tym lepiej).
Oczywiście musi być też kopia każdego dokumentu. Razem, dla dwójki dzieci,
zebrała się sporych rozmiarów teczuszka.
Jedziemy w czwartek (w poniedziałek wyjazd – tak się żonie na ostatnią chwilę
przypomniało o paszportach), 7 rano. Kolejka chyba ze 300 osób, okazało się
że wcześnie rano rozdają numerki, tylko 100. Więc przyjechaliśmy za późno.
Poradzono nam, aby być dużo, dużo wcześniej. Trudno, pozostał piątek, ostatni
dzień.
Jedziemy pod urząd o 3 rano. Stoi około 50 osób. To nieźle, załapiemy się.
Ustalam, że ja stoję do 6, potem przyjeżdża żona i stoi dalej, a potem, gdy
niezbędna będzie obecność dzieci, ja je przywożę i stoimy razem. Część osób
od 3 rano stoi z małymi dziećmi.
Ok. 5 rano zaczyna się typowy meksykański folklor. Przyjeżdżają babcie z
quesadillami, tacos de canasta, tamales, atole… Wygłodniali ludzie w kolejce
chętnie coś kupują. To jest przedsiębiorczość! Nawet na kolejkach można
zarobić.
6 rano, zmienia mnie żona. Około 8 dzwoni że dostała numerek, żebym szybko
przyjeżdżał bo kobiety z dziećmi mają pierwszeństwo.
Przyjeżdżam, przeciskam się przez kłębiący się tłum, stajemy przed biurkiem
gdzie sprawdzają poprawność dokumentów. No i się zaczyna.
- To dobrze, to dobrze… O! Tu mamy problem!
- Co jest nie tak?
- Zaświadczenie od pediatry jest z innego miasta niż to gdzie się staracie o
paszport. Musi być z tego samego.
- Tego warunku nie ma na liście…? - Pytam nieśmiało.
- Nie ma, ale tak musi być.
- Ale my tu mieszkamy od niedawna, żaden lekarz tutaj nie leczył dziecka.
- To musicie wyrobić paszport w poprzednim miejscu zamieszkania.
- W poniedziałek wyjeżdżamy, nie zdążymy…
- Porozmawiajcie z dyrektorem, może coś da się zrobić..
…
- Brakuje jakiegoś rachunku z waszym aktualnym adresem.
- Przecież nie ma go na liście…?
- Ale musi być.
- Dobra, zaraz przywiozę.
…
- W paszporcie masz dwa imiona, a na FMT jedno, dlaczego?
- Tak wpisał ten od odprawy.
- To nie przejdzie, porozmawiajcie z dyrektorem.
No to idziemy do dyrektora. W międzyczasie dowiozłem brakujący rachunek
(taksówka w obie strony – 100 pesos).
Dyrektor:
- Z tym FMT to będzie problem. Dla nas to dwie różne osoby.
- Tak mi wpisali przy odprawie, poza tym, jak to dwie różne osoby? O tym
samym imieniu, nazwisku, dacie urodzenia i numerze paszportu?
- Niedaleko jest urząd imigracyjny, idź, niech ci wystawią zaświadczenie że
ty to ty. Tylko pospiesz się, bo zaraz kończymy przyjmowanie dokumentów.
Dobra, no to jadę. Urząd imigracyjny, tłumaczę im całą sprawę.
- Czy oni tam powariowali? Takiej bzdury się czepiają?
- No widzisz, tak to jest z nimi.
- Dobra, wystawimy takie coś. Przyjdź za 30 dni.
- Co?? 30 dni na wypisanie paru zdań?
- Takie są procedury.
- Potrzebuję to już, w poniedziałek wyjeżdżamy…
- No nie wiem… Jestem teraz zajęty, poczekaj tam na zewnątrz, zaraz podejdę.
Czekam. Po 5 minutach urzędnik podchodzi. Odchodzimy w bardziej ustronne
miejsce.
- Dobra, możemy mieć to dzisiaj, ale wiesz, musisz docenić to że ci pomagamy…
- 100 pesos wystarczy?
- Muszę coś dać sekretarce…
- 200?
- Esta bien.
Po 10 minutach wychodzę z pismem. Idziemy do dyrektora od paszportów.
- Przynieśliśmy dokument.
- Dobrze, tylko teraz jest problem z tym zaświadczeniem lekarskim.
- Jak możemy to rozwiązać?
- Poczekajcie na zewnątrz…
Przezornie najpierw udaję się do bankomatu. Kolejne 200 pesos i zaświadczenie
od lekarza z nie tego miasta przestało być problemem. Szczęśliwi że „papeleo”
już mamy za sobą, czekamy na zrobienie dzieciom zdjęć. O godz. 13 proszą nas
do salki gdzie robią dzieciom zdjęcia, (to po co proszą o 3 zdjecia? I tak w
paszporcie jest to które oni zrobili). Jeszcze tylko półtora godzinki w upale
z małymi dziećmi i paszporty gotowe. Udało się! Czas oczekiwania – 11 godzin,
koszt – ponad 1500 pesos.
Dla porównania
Już wcześniej potrzebowałem paszport, wiedząc jaka jest jazda z meksykańskim
od razu zadzwoniłem do naszej ambasady.
- Dzień dobry pani konsul, potrzebuję paszport dla dziecka.
- Witam panie Arku, proszę przyjechać i przywieźć akt urodzenia dziecka,
zdjęcia i prośbę o wydanie paszportu z podpisem pana oraz matki dziecka.
- Ile to kosztuje?
- Paszporty dla dzieci są bezpłatne, pobieramy tylko 100 pesos opłaty
konsularnej.
- A ile się czeka? Bo niedługo wyjeżdżamy…
- Na miejscu panu wypiszę.
Przyjeżdżam, sekretarka prowadzi mnie do biblioteki. Po chwili przychodzi
pani konsul. Po szybkim wypisaniu wniosku zabiera dokumenty i wychodzi.
Siedzę sobie w klimatyzowanym pomieszczeniu, czytam gazetke… Zjawia się
sekretarka.
- Może zaproponować Panu coś do picia?
- Chętnie wypiję szklankę wody, dziękuję.
Po 20 minutach przychodzi pani konsul z gotowym paszportem. Czas oczekiwania –
35 minut, koszt 100 pesos. Aha – i paszport jest na 10 lat, nie na rok.