noena
08.02.15, 10:58
Mój związek z borderem (choć nie mam pewności, co do tego) trwał zaledwie kilka miesięcy. Przed poznaniem go byłam 2 lata samotna. Poznaliśmy się i takie porozumienie pomiędzy nami, praktycznie bez słów, czułam się pierwszy raz w życiu tak zakochana. Praktycznie od razu pojawiły się poważniejsze wspólne plany, on był ich inicjatorem, ale ja w to brnęłam, no bo taka miłość zdarza się raz. Mieszkaliśmy w pewnym oddaleniu od siebie. Już od początku zaczęły się dziać dziwne rzeczy, które ja usprawiedliwiałam na różne sposoby. Ja nie jestem jakąś bardzo aktywną osobą, ale mam swoje pasje, swoich nielicznych przyjaciół, większość z lat dziecięcych/młodzieńczych i pierwszym co mnie zdziwiło było: aaa ty tyle rzeczy robisz w ciągu dnia, ja to jestem taki spokojny, chyba nie pasujemy do siebie a może ty bierzesz jakieś narkotyki, przyznaj się, ja ci pomogę...Ciągłe zmiany, raz ooo jak ty super gotujesz, za parę dni, kto cię uczył gotować, nie za bardzo ci to idzie. Ja w szoku, mówię, eee parę dni temu ci smakowało a on mi no tak ci powiedziałem bo ty masz niską samoocenę... Później zaczęła się zazdrość chorobliwa, powiedział, że nigdy nie zaakceptuje mojej pracy (praca jak praca, rzadko zdarzają mi się wyjazdy służbowe na wdrożenia), mój szef był moim kochankiem, informatyk, narzeczony przyjaciółki, miałam zmienić ginekologa mężczyznę na kobietę itp. Nawet nie wiem kiedy moja standardowa życiowa aktywność została ograniczona wyłącznie do mojego pana, słyszałam zarzuty, że jestem zbyt blisko związana ze swoją rodziną (czas odciąć pępowinę, tylko, że ja mam 30+ i od 22 roku życia mieszkam na swoim). Gdy nie mieliśmy okazji się spotkać wisiałam na mailu, skypie, gg, gotowa w każdej chwili, choć bynajmniej mój bord, nie odwzajemniał tego, na wszelkie moje prośby, szanuj mój czas, nie masz czasu daj mi znać, ja zajmę się czymś innym, słyszałam ja jestem wolnym człowiekiem, ty próbujesz ograniczać moją wolność. Ja nawet do koleżanki się bałam wyjść, bo nie chciałam słyszeć zarzutów, a nie chciałam go też okłamywać. Raz tak, raz tak, najpierw mieszanie z błotem, przeprosiny, potem za dwa dni to samo, pytam, przecież mówiłeś mi, że zrozumiałeś, że np. swoimi wiecznymi podejrzeniami mnie krzywdzisz a on mi: ja tak mówiłem? nie pamiętam, może, ja żyję przyszłością a nie jak ty przeszłością. Po czasie przestałam mu wierzyć, wielkie plany, wielkie obietnice, tylko w jego głowie, czułam, że tracę grunt pod nogami i nie wiem co jest prawdą co nie, o co w tym wszystkim chodzi. Do tego wszystkie przeprosiny okraszone jego potokiem łez, w życiu nie widziałam, że chłop się tak umie zalać łzami, czasem o tak, siedzimy, on zaczyna płakać. Ja pytam co się dzieje a on mi aaaa bo jak sobie tak pomyślę, że mógłbym cię stracić, jesteś wszystkim co mam i ja zachwycona jak on mnie kocha itd. W końcu z normalnej, uśmiechniętej dziewczyny stałam się jakimś zapłakanym indywiduum, zamkniętym w domu, rodzina mnie nie poznawała, przyjaciele, w pracy... Doszłam do wniosku, że to jest niewarte tego, że z tego nic nie będzie. Do tego dochodziła dziwna relacja pomiędzy nim a jego ex, że ona niby taka biedna, on jej musi pomagać, na początku to nawet mi się żal dziewuchy zrobiło, tak ją przedstawił, potem znajomi przekazali mi, że ona specjalnie tak intryguje, powiedziałam mu, że w tej sytuacji oczekuję zerwania kontaktów, obiecał i ... wiadomo. Do tego nadużywanie przez niego alkoholu, nie sposób opisać całego wachlarza jego zachowań. Raz zdecydowałam się zerwać, usunęłam go z tych skypów, zablokowałam na telefonie, pech chciał, że w jakiś niewytłumaczalny sposób otrzymałam ostatnią wiadomość od niego: do zobaczenia w niebie, spanikowałam zadzwoniłam i znów się pogodziliśmy. W końcy zdecydowałam się zakończyć to definitywnie, dowiedziałam się, ze nie potrafiłam docenić jego miłości, tego co chciał dla mnie zrobić (bo nigdy nic w sumie nie zrobił), że jestem niestabilna emocjonalnie, że ciągle beczę, że nie wiem czego chcę i ze go oszukałam, że go kocham, bo z tak błahego powodu zrywam drugi raz a przecież gdybym go tak kochała jak mówię, to bym za wszelką cenę przy nim trwała. I z takim nastawieniem jaka to ja jestem zła i popieprzona poszłam do psychoterapeuty, wymęczona tym wszystkim, ogłupiała. Już w trakcie pierwszej sesji terapeuta powiedział mi, że na bank jest to alkoholik z zespołem otella i na jego oko borderline. Wyszłam oszołomiona, spodziewałam się usłyszeć tak jest pani popaprana, popracujemy nad panią a tu zupełnie coś innego. Potem w domu myślenie, a może ja go przedstwiłam w złym świetle, tyle, że nabrałam zaufania do tego terapeuty ponieważ on dokładnie mi powiedział, co mnie jeszcze czeka, że to nie koniec i co się będzie dziać. I tak się stało. Przewidział każdy jego następny ruch! Po wzajemnych oskarżaniach się, ja mając dość napisałam mu ok, moja wina, nie chcę już z tobą kontaktu. Potem wyrażał chęć porozmawiania w 4 oczy, odmówiłam, pozostania przyjaciółmi, odmówiłam, to poszedł w ciąg alkoholowy, praktycznie na drugi dzień już biegał po knajpach z nowo poznanymi laskami, na następny dzień spędził noc ze swoją ex. Dla mnie cios za ciosem. Po nocy spedzonej z ex, napisał mi, że chce się do mnie przeprowadzić (kiedyś mieliśmy takie plany), odmówiłam (cóż za absurdalny pomysł) jak on mnie wyzwał, od najgorszych, że zniszczyłam mu życie, że jestem dz..ą, że mnie nienawidzi, za dwa dni znów zmiana frontu, znów chęć przeprowadzki do mnie (naściemniał w pracy o chorobie matki, wybrał cały urlop i powiedział, że da znać czy do pracy wróci-do tego stopnia miał chęć przeprowadzki, dla mnie szok) wygarnęłam mu tą nockę z ex (no w końcu może dotrze, że po tym to już serio koniec), to mi powiedział, że to jego brat to wymyślił, bo chciał zepsuć między nami i to nieprawda i on go za to nienawidzi. Odpisałam, że mu nie wierzę i ma się dalej taplać w tym swoim bagnie, beze mnie. Teraz milczy, bawi się, jakieś nowe plany na życie ma, a ja życie w rozsypce, psychika w rozsypce, siedzę w domu, beczę i nawet go nie umiem znienawidzić, szukam winy w sobie, myślę, że to może ja jestem borderline, czy to jest normalne? Nie chcę żeby się odzywał, wiem, że tak będzie najlepiej a z drugiej strony sprawdzam telefon, maile i czuję żal i rozczarowanie i upokorzenie. Rozpamiętuję te super chwile między nami. Jak sobie z tym poradzić? Czuję, że fiskuję, raz myślę, że to ze mną coś nie tak a on taki wspaniały wrażliwy misio, raz, że ze mną ok tylko trafiłam na ... Takiej huśtawki, to jak żyję nie miałam, choć mam za sobą 4 związki, które się skończyły, ale absolutnie nie z takich powodów, z takimi jazdami.