piotr.mimowszystko
30.09.19, 13:58
Byłem z nią dwa lata. Tak można powiedzieć. Dwa, z jednej strony najcudowniejsze a jednocześnie dwa najgorsze w moim życiu. Próbuję zbierać się do kupy, nie jest to łatwe. O tym, że to, co w niej było, że zostało zdefiniowane jako BPD, że jest zaburzeniem mającym nazwę, że to było tym, czym było, dowiedziałem się dopiero teraz. Zbyt późno.
Zakochaliśmy się w sobie bardzo szybko. Jak nigdy wcześniej, jak z nikim nigdy. Taka intensywność, taka „wspólnota dusz”, bliskość, cudowny sex, czułość, potrzeba siebie, tego życzyć wszystkim zakochanym. Tak samo intensywnie przez całe dwa lata, nie zauroczenie, mijający zachwyt, nie, prawdziwa miłość, tak to czułem.
Poznawałem i powoli dowiadywałem się o niej coraz więcej. Tego, jakie są powody jej smutków, dołów, nastrojów, zachowania, postępowania. Była dzieckiem DDA, DDD, straciła obojga rodziców, wykorzystywana seksualnie w dzieciństwie, później rodzina zastępcza, powodów by „zwariować” nie brakowało. Dowiadywałem się coraz więcej i ogarniało mnie coraz większe przerażenie. Uzależnienia… od marihuany, seksu. Od ludzi którzy ją krzywdzili. Nasze chwile były tak cudowne i tak straszne, na przemian.
Okłamywała mnie bez przerwy, od najdrobniejszych spraw aż po najpoważniejsze, skrajnie nielojalna, kłamstwa, kłamstwa, bez przerwy nowe. Była mistrzynią kłamstwa, w chwili gdy złapałem ja za rękę potrafiła powiedzieć że to nie jej ręka. Moje wątpliwości kwitowała „dlaczego mi nie ufasz, jak możesz, zaufanie to podstawa związku”. To był szantaż emocjonalny, bo gdy w cokolwiek wątpiłem, mimo realnych powodów pojawiał się ten sam argument, jak mogę jej nie ufać, jestem zły. Sprawiało to, że na coraz więcej się godziłem, coraz więcej sobie wmawiałem, udawałem, że nie widzę, oszukiwałem sam siebie, przekonywałem sam siebie że jest ok gdy nie było. Najbardziej przeszkadzał mi jej „przyjaciel” jak go określała. To, że się z nim spotykała, miała jakieś sprawy, że ja odwiedzał, czasem nocował. Tysiąckrotnie przekonywała mnie że to tylko przyjaciel a ja jestem zły bo nie ufam. Kiedyś ją pobił, powiedziała że już nie jest jej przyjacielem, że to koniec. Po miesiącu… znów ją odwiedzał. Ja byłem bezsilny bo mogłem uchronić ja od wszystkiego lecz nie mogłem przed nią sama. Wybaczałem, rozumiałem, cierpiałem. Inny koleś ją okradł, dałem jej pieniądze na długi, kilkanaście tysięcy.. Po miesiącu ona znów z nim się kontaktuje bo kolega. To tak cholernie bolało. Dbałem jak o dziecko, robiłem zakupy, kanapki do pracy, myłem naczynia, sprzątałem, wyprowadzałem jej psa gdy szła do pracy, kupowałem skarpetki, czajnik gdy stary się spalił, malowałem pokój, montowałem antenę by miała TV, pomagałem składać meble, urządzać firmę, byłem gdy mnie potrzebowała, gdy tylko mogłem.
Nie mieszkaliśmy razem więc ona ciągle w samotności i tęsknocie. W ciągłych dołach przez piętrzące się zewsząd problemy w które pakowała się na własne życzenie. Co jakiś czas groziła samobójstwem. To okropne, nie wiesz co masz robić, jak pocieszać, sam już miałem doły mimo stabilnej osobowości. Ciągle w stresie, nerwach, napięciu, otwierałem komunikator i nie wiedziałem o czym znowu się dowiem, co się stało i z czym będę musiał znowu walczyć. Stawałem się kłębkiem nerwów. Po chwili znów było dobrze, dowiadywałem się jaki jestem cudowny, wspaniały, jak mnie kocha i że żyje tylko dla mnie i dzięki mnie.. do czasu, do kolejnej „afery”.
Godziłem się na wiele, wiedziałem że nie była grzeczną dziewczynką i nie chciałem winić ja za przeszłość, ważne było to co teraz, to co od chwili gdy jesteśmy razem. Niestety to co teraz również było nie takie jak powinno. Potrzebowałem osoby pewnej, takiej, której mogę zaufać, która byłaby lojalna, szczególnie w mojej sytuacji życiowej. Pewny mogłem być tylko tego że mnie kocha, że ja ją, niczego więcej. Próbowałem się ratować, kilka razy zrywałem z nią, lecz na krótko, przeprosiny, zapewnienia, wyznania miłości ale i wyrzuty i złość że „wątpię” a ona tak kocha. Kochałem, wybaczałem, wracałem. Można zgłupieć gdy rozsądek mówi „uciekaj” a serce „kocham Cię”. Masakra, nie życzę tego nikomu.
Któregoś dnia wziąłem kartę SD z jej aparatu. Walała się po jej mieszkaniu. Odzyskałem skasowane zdjęcia i … przyklęknąłem. „Przyjaciel” okazał się kochankiem i partnerem, równolegle ze mną.. o zdjęciach z „przeszłości” nawet mówić nie chcę.. To było straszne. Wszystko, o co ją oskarżałem, co wmawiałem sobie że tego nie było, okazało się prawdą. Wszystko co wcześniej się wydarzało gdy byliśmy razem, wszystkie kłamstwa miałem w dłoni, w tej jednej z wielu jej kart SD.
Zerwałem definitywnie, dowody były przecież nie do podważenia, choć i z tego próbowała się tłumaczyć. Było ciężko bez niej, bardzo ja kochałem, cały czas, tęskniłem lecz już nie chciałem jej widzieć.
Zerwaliśmy, w tym czasie weszła w jakiś nieudany, krótkotrwały związek, w sumie im nawet kibicowałem bo chciałem jej dobra, zawsze tylko tego. Mimo że kochałem, z moim bólem wygrywało zadowolenie z jej szczęścia. Cieszyłem się że ma kogoś, że dzięki temu mam spokój, że ja mam spokój. Mój spokój potrwał 7 miesięcy. Napisała do mnie. Że tylko mnie kocha, że jest jej źle, że byłem tym jedynym, że nie może beze mnie żyć… i przede wszystkim że już nie chce żyć, pozałatwiać sprawy i odejść z tego świata. Odpisałem że nie chcę jej ranić, pisać jej złych rzeczy, robić wyrzutów, że nie mam żalu, że wybaczam ale nie chcę wracać do niej. Ostrożnie, bo groziła samobójstwem. Kilka maili gdzie byłem neutralny a ona o skończeniu ze sobą. Gdy napisała że załatwi kilka spraw i kończy ze sobą, musiałem zareagować, nie mogłem jej zostawić w takiej sytuacji, nikogo , obcego bym nie olał. A co dopiero kobiety, którą ciągle kochałem. W obliczu jej gróźb postanowiłem się z nią spotkać, nie mogłem odpowiedzieć „mam to gdzieś że chcesz się zabić”. Spotkaliśmy się.. i wszystko się rozpadło we mnie, ja tak bardzo ja kochałem, była miłością mojego życia. Znów pocieszałem, błagałem by poszła do psychologa, psychiatry, by leczyła się, walczyła o siebie.. Nie chciała. W tej sytuacji nie mogłem jej zostawić, chciałem spróbować jeszcze raz, licząc że przemyślała, zmądrzała, zmieniła się.. Spotkaliśmy się kilka razy, znów było jak kiedyś, cudowny sex, czułość, miłość.. OK., spróbujemy. Wiem że byłem głupi. Próbowaliśmy.. do pierwszego weekendu gdzie upiła się i znów zalała masą złej energii, żali, rozpaczy, dołów. Wszystko wróciło. Jak w koszmarze, pierwszy weekend i znów czułem to co kiedyś.
Odpisałem koniec, nie chcę, ciągniesz mnie w dół, wykańczasz, nic z tego nie będzie, nie dam rady. Najpierw złość.. potem niby się pogodziła, niby miała wyjechać do innego miasta, już się przeprowadzić, jutro, pojutrze, za kilka dni..
No i przeprowadziła się, dwa dni po tym postanowieniu…do nieba. Popełniła samobójstwo. Zostawiając mnie w ogromnej pustce i poczuciu winy. Zrobiła to gdy definitywnie zrozumiała że z nią nie będę, że nigdy nie będziemy razem, wiedziała że to moje zerwanie było już nieodwracalne. Strasznie cierpię, nie mogę dojść do siebie, tęsknię, poczucie winy mnie zabija.
Teraz wiem że DDD, DDA, molestowanie..to nie były przyczyny, nie definiowały jej lecz złożyły się na to o czym wiem dopiero teraz, na BPD.