chorowitka85
25.04.10, 08:32
Witajcie.
Przedwczoraj otrzymałam od pani profesor reumatolog diagnozę:
fibromialgia. I skierowanie do sanatorium. Niedowierzanie, choć dużo
wcześniej trochę przypuszczałam, że to ta choroba... :(
A jak wygląda moja historia... Odkąd pamiętam miałam problemy ze
zdrowiem. Byłam dzieckiem bardzo delikatnym, wątłym, miałam mało
siły, zawsze niedowaga, słaba odporność, słaby apetyt, częste
omdlenia, dolegliwości ze strony układu pokarmowego, we wczesnym
dzieciństwie krzywica, szybko się męczyłam, mięśnie słabiutkie,
częste bóle głowy, przeróżne infekcje, wciąż lodowate sztywne stopy
i dłonie. Sytuacja w rodzinie – brak stabilizacji, wychowałam się
bez ojca, wśród samych kobiet, ogólnie rzecz biorąc stosowano na
mnie szantaże, przekraczano granice, zaniedbywano emocjonalnie itp
itd., długo by o tym pisać...
W każdym razie wyrosła ze mnie perfekcjonistka, która każdego
chciała zadowolić i straciła przy tym siebie... Miałam „1000” zajęć,
zawsze na pełnych obrotach... Mając 11 lat zachorowałam na atypowe
zapalenie płuc, chorowałam miesiąc, jakoś się wygrzebałam, ale przez
długi czas byłam słabiutka, ledwo chodziłam. Potem zaczęły się
notoryczne problemy z gardłem i migdałkami. W siódmej klasie szkoły
podstawowej zaczęłam szkołę muzyczną, grałam na skrzypcach i
fortepianie. Wtedy „odezwały się” moje stawy skroniowo-żuchwowe i
stawy palców u dłoni. Bolały, były sztywne, szczęka „strzelała”.
Martwiłam się, ale miałam za dużo obowiązków, a poza tym zawsze
panicznie bałam się lekarzy, więc dałam sobie na spokój z
badaniami...
Natłok zajęć, chęć poradzenia sobie ze wszystkim, problemy z
otoczeniem i nienawiść do samej siebie spowodowały, że choć zawsze
byłam chuda wpadłam w anoreksję, która zaczęła się w okresie
egzaminów do szkoły średniej. Wyszłam z niej, ale po hormonach,
które musiałam przyjąć w celu przywrócenia miesiączki zaczęły mi
puchnąć dłonie, boleć kolana, nasiliły się problemy z żuchwą. I
zachorowałam na dziwną grypę, z której myślałam, że już nie wyjdę.
Jednak jakoś przecierpiałam ten czas, po pewnym okresie znowu było
trochę lepiej, dostawałam kroplówki. Chodziłam do psychologa,
trochę przystopowałam z przemęczaniem się, znalazłam chłopaka,
przyjaciół... Nadal cierpiałam na różne dolegliwości, ale nie było
tak źle.
Dostałam się na studia. Zaczął się koszmar – wyprowadzka z domu, z
daleka od chłopaka, starych znajomych... Nauka, nauka, nauka... Stan
depresyjny. Sporadycznie wizyty u psychologa. Kilka przeprowadzek do
różnych mieszkań. W końcu – wspaniała współlokatorka, która
wyciągnęła mnie z tego stanu. Na studiach – mnóstwo obowiązków
(zawsze chciałam mieć dobre oceny), oprócz tego praktyki w szkole,
udzielałam też korepetycji... Było mi ciężko, ale dawałam radę. I
cieszyłam się już, że nie mieszkam z rodziną... Przez cały czas
problemy z gardłem i migdałkami, stany podgorączkowe (ok. 37i3-4)
towarzyszące mi odkąd pamiętam. Po drugim roku studiów – wakacyjna
praca (call center w obcym języku). Jeden wielki stres. Znowu
przestałam jeść normalnie. Soki, kawa, papierosy, napoje
energetyczne, coś słodkiego. Znowu schudłam. Po drodze rozstanie z
chłopakiem, z którym byłam 5 lat. Kilkakrotnie odchodziłam i
wracałam. Załamanie. Trzeci licencjacki rok – same obowiązki,
wysiłek umysłowy i fizyczny grubo ponad normę. Dałam radę. Licencjat
obroniony na 5, średnia grubo ponad 4... Wyglądałam jak szkielet.
Ale czułam się dobrze, nawet bardzo dobrze. Tryskałam energią, byłam
szczęśliwa. Miesiączki brak – przez 2 lata. Pakowałam się w różne
związki i odchodziłam. Tak więc moje życie było w tamtym okresie
bardzo skomplikowane.
Gdy w końcu trochę przytyłam (choć nadal byłam chuda), zaczęły się
problemy. Zimą ubiegłego roku zachorowałam na... sama nie wiem co to
było – grypa, zapalenie zatok? W każdym razie ciężko to
przechorowałam. Przeżyłam też szok u dentysty – zemdlałam na fotelu
po zastrzyku, to był ogromny stres, nie mogłam potem dojść do siebie.
Wiosną znowu przyjęłam hormony. Dostałam miesiączkę. A potem zaczęły
się dziać ze mną dziwne rzeczy – duszności, nietolerancje pokarmowe,
chyba z 50 objawów ze strony każdego możliwego układu. Masakryczne
problemy ze szczęką. I potworne bóle całego ciała, silne napięcia
mięśni, kurcze, nie mogłam czasem ustać na nogach, zmęczenie,
potworne nagłe spadki cukru, lęki, ataki paniki, otępienie, problemy
z zatokami, no po prostu przeróżne objawy, mogłabym ich wypisać całą
stronę... A miesiączka znowu zniknęła choć powinna się utrzymać.
Oczywiście szereg badań, wizyty u różnych lekarzy. Wszystkie wyniki
w normie (badani krwi, holter, zdjęcia rtg, spirometria i inne).
Wysyłano mnie do psychiatry. Nie chciałam odpuścić. Dniami i nocami
studiowałam artykuły, książki, siedziałam w internecie co może mi
być. Wiedziałam, że mam problemy z duszą, psychiką, ale ciężko mi
było uwierzyć, że te wszystkie moje objawy to objawy
psychosomatyczne. W końcu trafiłam na candidę. Strzał w dziesiątkę.
Posiew z kału, wymaz z jamy ustnej – candida albicans. Niestety
poszłam z tym do lekarza rodzinnego, który zapisał antybiotyk
antygrzybiczy i nie powiedział, że trzeba przy tym na dodatek
trzymać specjalną dietę. Czułam się fatalnie biorąc antybiotyk. Po
jego zakończeniu objawy trochę ustąpiły, na krótko, potem wróciły ze
zdwojoną siłą. Załamanie. Decyzja – medycyna niekonwencjonalna.
Trafiłam do jednej pani, która dała mi dużo leków naturalnych i
kazała przez 3 tyg. jeść tylko zupę warzywną. Po kilku dniach nie
miałam sił, by wstać z łóżka, ciśnienie 85 na 57, puls 50kilka.
Cukier niziutki. I znowu schudłam. Sama ustawiłam sobie dietę (bez
produktów z białej mąki, słodycze do minimum, prawie zero nabiału,
nic sztucznego). Stwierdziłam, że dieta tej kobiety jest dla mnie
zabójcza, przecież mój organizm jest wycieńczony, jak ma walczyć z
grzybem... Zrobiło się trochę lepiej, byłam silniejsza choć nadal
miałam osłabienie (ok. 35i5). Wakacje ubiegłego roku – wyjechałam do
Włoch, na grób Jana Pawła II, żeby prosić o cud. Tam jak wiadomo z
utrzymaniem diety ciężko. Makarony itd... Myślałam, że padnę. Spadki
cukru bardzo gwałtowne (do 50), wzdęcia, duszności i inne
rewelacje... Powrót do domu – dieta antygrzybicza i... znowu lepiej.
Najbardziej dokuczały mi bóle głowy, zatoki i totalny brak siły.
Wrzesień – specjalista od leczenia z grzyba. Daleko ode mnie, ale
pojechałam. Zmodyfikował dietę, dał nowe suplementy. I tran – na
przywrócenie miesiączki. Zrobiło się jeszcze lepiej. A miesiączka...
wróciła. Pod koniec września zapisałam się na psychoterapię.
Rozpoczęła się prawdziwa walka o moje zdrowie fizyczne i psychiczne.
Po suplementach – najpierw pogorszenie. Potem było trochę lepiej.
Czas mijał, rozpoczął się okres grzewczy i znowu pojawiły się moje
duszności, przebywanie w ogrzewanych pomieszczeniach, autobusem były
koszmarem!!! Testy na alergie – nic nie wykazały choć lekarz mówił,
że ewidentnie to reakcja alergiczna. Całą zimę marzłam z rodziną,
nie pozwalałam im za bardzo palić, bo się dusiłam!!! Chirurg
szczękowy bezradnie rozkładał ręce na moją żuchwę (musiałam sobie
mielić jedzenie przez maszynkę do mięsa). Narastająca sztywność
kończyn, drętwienia, bóle mięśni, stawów, całego ciała, przykurcze,
palenie i pieczenie skóry, silne migreny, strzelanie stawów, silna
nadwrażliwość na dotyk, zapachy, smaki, światło, zimno i gorąco,
niezdolność do jakiegokolwiek wysiłku itp itd... W końcu w styczniu
tego roku znalazłam panią psycholog i neuropsycholog, która zajmuje
się leczeniem niekonwencjonalnym. Zrobiła mi badanie biorezonansem.
Diagnoza: nadal silna grzybica, pasożyty, paciorkowiec, chlamydia
pneumoniae i mycoplasma pneumoniae, obciążenie metalami ciężkimi i
inne „drob