Dodaj do ulubionych

Od końca - impresje - czyli.....

03.08.07, 18:32
Last night, no control

„Last night, no control” – tak powiedział o godz. 10 rano nasz gospodarz
uroczy Manolis, gdy przyszliśmy „na kawę” rozliczyć się i podziękować za
tydzień pobytu w Stavros. Powiedział tak nalewając kolejny trzeci kieliszek
tzikoudii, gdy zaczęliśmy się opierać, tłumacząc, że za wcześnie troszkę na
takie rozpoczęcie dnia…

No i miał racje, pooooszło jakoś tak później. I nie chodzi o to, że
alkoholowo, ale i to na słońcu jakoś więcej niż rozsadek przewiduje (no bo
jak to?! Ostatni dzień, a w Polsce 15 stopni…wink, i w Kalathas na słynnej plaży
urokliwej polowanie na flądry i ośmiornice za długie trochę (bezowocne u
mnie długie leżenie w wodzie, owocne u kolegi Greka), i to nurkowanie z rurką
na głębokość 3-4 m po muszle (owocne). Jak co roku niestety, któreś
zanurzenie ze złą wentylacją i pyk-pyk w uszach – zatoki ruszyły, a i ból w
uszach pozostał – nie groźne jak ma się 2-3 dni spokoju, ale niedobre, jak
trzeba lecieć samolotem….

*Na ośmiornice poluje się z kuszą lub harpunikiem. Są dwa sposoby: aktywny i
pasywny. Pasywny – jak się zna teren łowów i ma piankę lub choćby półpiankę,
bo polega na czekaniu bez ruchu, jak orzeł na niebiesiech w wodzie nad
kawałkiem upatrzonym skałek. Trzeba czekać długo i cierpliwie i z wiarą, że
ruszy zwierzę łąpą. A że ma ich ośm, to zwykle rusza w końcu i już wie się
gdzie i jak. Aktywny polega na wielokrotnym schodzeniu i wtykaniu harpunika,
kuszy lub kijka w szczeliny upatrzone i dziurska – jest bardziej dynamiczne
(i stresujące!) z powodu gwałtownego ruchu w którejś tam dziurze… brr.
Ośmiornicę ułowioną wrzuca się do zamrażarki na 12 godzin – już nikt nie
tłucze o kamienie, by zbić mięśnie, i nikt nie zabija ciosem noża między oczy
(tak kiedyś się robiłocrying, tylko one usypiają na zawsze w niskiej
temperaturze.*

**W okolicach wysepki w Kalathas żyje ok. 40 gatunków ryb! Sam zliczyłem 15
różniastych, a najmilej wypatruje się płastugo-solo-fląder, które potrafią
leżeć pod człowiekiem na głębokości 2-3 m niewidoczne całkowicie, by nagle
łypnąć ślepkami i … znów zniknąć na naszych oczach. Widziałem takie jak 4
męskie dłonie (te już są dobre na grilla…wink. Urocze są i malutkie marides –
tak, tak, te właśnie zamawiamy w tawernach jako średnie małe rybki do
chrupania w całości – smaży się je w głębokim tłuszczu, ale zanim je się zje,
to całą bandą towarzyszą na piaszczystych plażach człowiekowi jak chodzi i
wyglądają, jakby mu się nóg czepiały. A my po prostu pomagamy im zdobyć
pożywienie (;--)))) my im teraz….) wzniecając piach i ruszając wierzchnią
warstwę. **

Alkoholowo – hmm, też lekki przegląd ponad normę na głowę urozmaicony, a bo
to piwo zimne nad wodą w dzień cały długi boży, ouzo zimne obowiązkowe na
apetyt o zachodzie słońca, no a potem wino białe zimne w tawernie do kolacji.
A jak się wydało, że ostatni dzień/noc jesteśmy, to wiadomo: i Janis z Eleni
Garden, i Michalis z Zorbasa i starszy brat Niko z Thanasisa koniecznie
musieli postawić od siebie po pół kilograma lefko, a odmówić nie można! Jak i
nie można oczywiście odmówić karafeczki raki, bo nie dobrze obrażać miłych
gospodarzy…

I ponieważ to wszystko do jedzenia, przed jedzeniem i po jedzeniu, to dopiero
człek widzi skutki rankiem. A tu trzeba spakować 3 wielkie walizy, jedna z
przeznaczeniem tylko na oliwy, miody, retsiny i – o zgrozo! – WINO od
Manolisa, poobwijać butle i słoje w ręczniki, pokorkować wcześniej dobrze,
owinąć taśmą… ech, a słońce bezlitosne było – last day, no control – do 37 o
g. 11. Parę godzin jazdy do Iraklionu, ostatnie spotkania z przyjaciółmi, a u
mnie gardło pali, gorączka, a i z nosa leci z naruszonych ciśnieniowo zatok…

*Najprostszy królik pod słońcem (Dziki Kreteński oczywiście), to taki w
kawałkach, natarty solą i pieprzem jedynie, nasmarowany obficie oliwą
zmieszaną z sokiem z cytryny 2/3 do 1/3 i wsadzony na blasze do rozgrzanego
pieca – 200 st jakieś na 30-45 minut. Polewany wytopką i sosem „spod” po 20
minutach pieczenia dopiero parę razy. I już. Podany z cytryną i patates.
Chrupki, konkretny z wierzchu, ale w miarę miękki w środku – nie jak duszone
mięso, ale pieczone na sucho prawie. Widziałem, jak Chrysula robiła tak
właśnie 8 królików. *



No to leżę i się kuruję dziś, a deszcz popada, wiatr zawieje…To jak się
odbuduję bardziej, to podzielę się z Wami jeszcze później kilkoma wrażeniami
z ... kolejnego... pobytu na Krecie (2 tygodnie w Agii Pelagii w Ambelosie i
tydzień w Stavros w G&V), tak inaczej trochę, nie chronologicznie i nie
miejscowo, ale jakoś to będzie..smile

cdn..
Obserwuj wątek
    • barbelek To po raz drugi mój mentorze Cię witam 03.08.07, 18:42
      tym razem via internet. I oczywiście życzę jak najszybszego powrotu do zdrowia.
      Żonka moja się pyta czy możemy w przyszłym roku pokazać się w GV (w sensie czy
      dobre wrażenia zostawiliśmy). Poza tym właśnie wczoraj 4 kilo (dosłownie) zdjęć
      wywołanych przyszło pocztą- znów łezka się kręci w oku z tęsknoty.
      • jacek1f Oczywiscie, ze mozecie:-) Manolis powiedzial: 03.08.07, 19:07
        very good people, very good...

        A o Francuzach juz tak nie mowilsmile)) Wiec koniecznie musicie wracac.

        Ja tez raz jeszcze dziekuje za piwo i za sliczna kartke i ciesze sie, ze tak
        wspaniale Wam sie udalo i załapaliscie i w ogóle!


        Acha - parasol plazowy oraz makaron do cwiczen w basenie oraz kolko plazowe -
        zosstawilismy jako "przejsciowki" dla naszzych tutajsmile Na haslo "JacekJacek"
        będą wydane do uzytkusmile

        Lece plukac gardlo.
    • tomaszkozlowski1 Re: Od końca - impresje - czyli..... 03.08.07, 19:43
      Witaj Jacku smile Cieszę się, że Wasz pobyt się udał smile Mój już mi się jawi jakby
      był dość dawno temu.. Życzę dużo sił na szybkie wykurowanie zatok! Περαστικά!
      • jacek1f Impresje cz .2. Umierające wioski – Achlada 05.08.07, 19:12
        ....
        Czyli grusza. Achlada znaczy. Tu wszystko się zaczęło dla tej okolicy i kończy
        się smutnie, powoli, skutecznie, nieubłaganie, wraz z każdym pogrzebem kogoś ze
        Starszych.

        110 domów na szczycie wielkiej góry nad morzem, a w dole Agia Pelagia. Obok,
        ale troszkę niżej na zboczu, leży wioska Fodele (wiecie, jeden z El Greków tam
        się narodził i łaził po drzewie, i to drzewo jest, i muzeum też…wink.

        Jak już wyjaśniałem - Kreta to tort złożony z trzech warstw. Tak ogólnie. Jeśli
        najstarsza, minojska Wyspa była zwrócona twarzą, sercem i duszą do morza, to
        gdy Minojczyków przykrył pył i zadeptały sandały Achajów, Dorów i niezliczonych
        innych zza morza właśnie – to wtedy właśnie cała Wyspa uciekła w góry. I nasza
        Kreta, w naszym oglądzie historycznym i rozumowym i doświadczeniowym dziś
        składa się z warstw takich trzech właśnie.

        Pierwsza – z dawna dawnych dni na szczytach siedząca, czasami schodząca
        niechętnie na dół, obstawiająca białymi zawsze domkami skały, zbocza, skałki,
        urwiska nad dolinkami, przełęczami. Obsadzone te zbocza są domkami, a domki
        cytrusami, wyżej lub tyć niżej pastwiskami – bo pasterska to Kreta właśnie w
        tej warstwie głównie.. i udekorowana delikatnie ogrodami warzywami dla potrzeb
        rodziny i wioski jedynie. Widzimy tu brak ryb – w tradycyjnej ludowej kuchni
        nie ma prawie ryb! I proste warzywne, ciastowate potrawy. Mięso – od święta:
        królik (dziki oczywiście), koza i baran – jedynie na dni wielce radosne lub
        gromadne.
        Uliczki, ha, to my tak chcemy nazwać je dziś, na dwa osiołki z bagażem,
        maksimum. Na prawdę - wymiar się sprawdza. Samochód nie wjedzie. I to jest
        miernik prawdziwości górskiej starej wioski. Tam są Dziadkowie i Babcie.

        Druga warstwa. Lata 60. i 70. Pułkownicy. Źle wspominani gdzieś i dobrze
        wspominani przez Starszych. Tych naprawdę Starszych. Bo Pułkownicy, to drogi,
        prąd i telefon i rury z wodą. To skok w latach połowy wieku XX właśnie w wiek
        XX prosto z wieku XVIII… dla górskich wiosek. To tworzenie się średniej,
        drugiej, niższej warstwy tortu – uprawy warzyw i owoców. Plantacje cytrusów na
        sprzedaż, oliwki. Tak, tak, większość oliwek, które widzimy, to uprawy 20, 30,
        40-letnie…. Powstaje Kreta – przyszły spichlerz Europy. Już nie trzeba w w
        godzinę zabierać dobytku, dorobku życia, dzieci i kóz i pryskać w góry, bo
        żołnierze rzymscy, arabscy, weneccy, tureccy, rosyjscy, niemieccy, nadchodzą z
        nad morza z dołu…Już trzeba raczej postawić kapliczkę dla jednego z 800
        świętych nad polem, nad oliwkami, nad pastwiskiem i drogę zrobić dla auta. Żeby
        obrodziło i żeby się sprzedało. To są Synowie. Dziś w wieku naszych ojców
        pewnie – 60-70 lat, widać ich w kafenionach. Spracowane ręce, ogorzałe twarze
        i karki. Nad morzem na plaży poznać po białym torsie… kiedy przyjadą do
        Wnuka..smile

        Czyli już trzecia warstwa, nasza codzienna – TURYSTYCZNA. Tawernowa,
        minimarkietowa, INKA-owa, plażowa, apartamentowa, portowa, hotelowa. Kosmicznie
        rozrastająca się od 70. i 80 lat. Kredytowa – z 3 wolnymi miejscami na dziś na
        przyjezdnego ksenosa. Tak, taka podaż jest…. To Wnuki Dziadków (50-60 lat,
        opaleni, w Nissanach Navarrach…wink. Są najniżej, nie boją się już obcych i
        najeźdźców, odbijają sobie za wszelkie czasy na nich właśnie w sezonie – od
        kwietnia do października. Korzystając z warstwy średniej – z pomidorów,
        cytrusów, ogórków i innego dobra, które dziś oprócz utrzymywania Europy
        utrzymuje też Nadmorze. Potem zamykają Nadmorze i pryskają do Synów, czyli
        własnych Tatów i spotykają się z Dziadkami…czasem, jak im po drodze w góry
        wysokie.

        *warstwa najwyższa – brak ryb. Pośrodku – brak palców często – albo po wojnie z
        Niemcami (lub z Anglikami, jak komunista…wink ale przeważnie po połowach ryb
        dynamitem powojennym. To oni odpowiadaja za morderczą grabież ryb wokół Krety
        przez 30 lat. Wytłukli wszystko, co na skały nie uciekało. Dlatego kilo
        tsipoury kosztuje dziś 55 euro…Najniższa - nasza – warstwa – już nie dynamit…
        prąd. Na Kaikach rybackich w Iraklio i Chani stoją na wierzchu potężne
        akumulatory. Na dziobie Po co komu na dziobie prąd?! Ostatnio, po kontrolach,
        hehehehe… przybrzeżnych przerzucają się wszyscy na butle z gazem, odpalane pod
        wodą…” Tio mou (Wuju mój).. wpadła mi butla i wybuchła, i te wszystkie ryby
        same wpadły do łodzi..” crying( Cena ryb wzrasta z każdym rokiem.

        A o wiosce Achladą zwanej – później…. Żyje 10 rodzin w 12 domach, jeden
        kafenion, punkt robienia gorzały – raki.. i ogromny kościół… Uliczki wymarłe,
        domy w ruinie, lub zamknięte, na słupach klepsydry… coraz więcej klepsydr…

        cdn
        • jacek1f aaa 05.08.07, 19:15
          A o wiosce Achladą zwanej – później…. Żyje 10 rodzin w 12 domach, jeden
          kafenion, punkt robienia gorzały – raki.. i ogromny kościół… Uliczki wymarłe,
          domy w ruinie, lub zamknięte...


          Dodam, na te 120 domów.... wrażenie niezwykłe.

          papa
          • jacek1f na 110.. n/t 05.08.07, 19:17
            • barbelek Dziękuję. Więcej pisać nie trzeba. 05.08.07, 20:06
              • barbelek Przepraszam- skrót myślowy mi nie wyszedł 05.08.07, 20:34
                i zabrzmiało dwuznacznie. Wspaniały opis- zabrakło mi słów.
        • tomaszkozlowski1 Re: Impresje cz .2. Umierające wioski R 05.08.07, 20:51
          Jacku, przepiękne!!!!!!!!!!...
          Χίλια ευχαριστώ!

        • hania404 Re: Impresje cz .2. Umierające wioski R 06.08.07, 12:57
          dzieki wielkie! Jacku opisales to, co moi znajomi wtlaczaja mi do glowy od
          dluzszego czasu a czego w swym mysleniu historycznym pojac nie moglam - dzieki:-
          )
          • gacek95 Tyle dobra mnie spotyka:) 06.08.07, 14:10
            Wróciłam po kilku dniach z za miasta i taki ciekawy serial w międzyczasie się
            rozpoczął, znów rano można rozpoczynac dzień od opowieści. Pozdrawiam
            • jacek1f Achlada cz 2 z 2.... 06.08.07, 14:16
              Achlada cz 2/2

              Wioska zaczyna się wielkim placem, przy którym stoi ogromy kościół, parking,
              kafenion „U Stasia” i dwa domy. Jest to najwyższy punkt na zboczu, droga
              kawałek za wioską opada już jak zwykle w stronę morza. Tu trzeba zostawić
              samochód i kiedyś przenieść bagaże na osiołki, a dziś zejść stromą uliczuszką
              osłową w głąb wioski.

              Jakieś 30 proc. Domów jest zrujnowanych, pewnie właściele najdawniej odeszli z
              tego świata, ale przeplatane uliczki SA na przemian, a to wyrwa, a to
              opuszczony kłódka na drzwiczkach, a to odmalowany na bielutko zywy jeszcze
              domek z roślinkami na Tarsie i nowymi okiennicami. I tak się wchodzi w istny
              labirynt, można przemykac po ogródkach i ogrodach, zerwać cytrynę, lemonkę lub
              pomarańcz, figi jeszcze zielone, ale też wychylają się zza domków.

              Przed niektórymi na cegłach stoja beki po nafcie, w nich kieys robiono raki –
              grzano zaczyn z moszczu po wypraskach winogronowych… Jeszcze pachną niektóre
              ostro.

              Przez 3 godziny w całej wiosce nie spotkaliśmy nikogo, ale słyszeliśmy dźwięk
              telewizora lub radia zza zamkniętych okiennic. Ale i pora była wybitnie
              sjestowa.
              A nie! Raz wszedłem do ogródka i sięgnąłem po wielką cytrynę, i wystraszyła
              mnie jedna z Babć, która wychynęła z cienia, cała w obowiązkowej żałobnej
              czerni i zapytała czy pokroić cytrynę na kawałki…Tak w każdym razie
              zrozumieliśmy, lub chcieliśmy zrozumieć – że to o cytrynę chodzi, a nie o mnie
              wink Uśmiechała się bezzębnie ale radośnie i jestem pewien, że machała za nami
              pożegnalnie (a nie wygrażała).

              6 lat i kilkanaście pogrzebów wcześniej byliśmy tu u Dziadka Vasylisa, który
              jest Ojcem Janisa, który „na dole” ma apartamenty, miał taverne teraz
              przekształconą w sklep. Żyła jeszcze Babcia, i robiła jako poczęstunek
              najlepszy omlet na Wyspie… Janis dzwonił do rodziców i zapowiadał nas, Dziadek
              mówił, że da znać jak złapie w sidła królika. ŁĄpał i oddzwaniał po 2 dniach.
              Wtedy jechaliśmy „w górę”. Siadaliśmy przy jednym z trzech stolików, pod
              zwisającymi winogronami, każdy ze szklaneczka domowego białego wina (też
              dziadkowego), Babcia kręciła się donosząc talerzyki z oliwkami i bułkami i
              dopiekała królika… Podawała właśnie najprościej – od razu z pieca, zlanego
              oliwa zmieszana z cytrynami…, na drugie był omlet. Pamiętam, że Starsi
              schodzili się z okolicznych domów i siadali wkoło nas na krzesełkach i oglądali
              jak jedliśmy… Uśmiechali się i kiwali głowami. To był taki zupełnie
              nieoficjalny, prywatny kafenion w głębi wioski. Dziadek pokazywał zdjęcia z
              wojny z żołnierzami angielskimi i opowiadał jak stracił kciuk i dwa palce w
              walce. (po latach dowiedzieliśmy się przypadkiem, że to było tzw greckie piękne
              gadanie, bo Dziadkowi urwało palce jak dynamit wrzucał do morza… łowiąc ryby).

              Teraz Babcia nie żyje, Dziadek mieszka na dole nad sklepem u Janisa, stolików
              nie ma, winorośl obumarła, a domek jest zamknięty, i tak dobrze, że w dobrej
              formie. Osiołek sprzedany.

              Chodziliśmy i myśleliśmy, jak tu by wpuścić Niemców z kapitałem (nie z bronią),
              co drugi, trzeci dom odnowić, zabezpieczyć reszte… tu oliwa domowa, tu wyrób
              serów, tu chleb z pieca, tu raki, a tu omlet właśnie. Osiołki woziłyby dzieci,
              można uzbierać by sobie cytrusów na wagę… Możliwe, że parking byłby pełen.

              Oczywiście wioska zamieniłaby się w Cepelie, niestety, jak piękne sąsiednie
              Fodele, ale nie umarłaby do końca… Choć dwie osoby „z dołu” budują nieopodal
              apartamenty w wiejskim, tradycyjnym stylu, z basenem! I za rok będą gotowe…. To
              już coś.

              A może warto kupić jeden z tych domków znów (znów, bo ja kiedyś po takiej
              wizycie już kupiłem za 3000 dolarów – jakieś 8 lat temu - …i 2 dni potem udało
              mi się odsprzedać spowrotem..smile)) i robić omlety dla śmiałków, którzy zejdą w
              głąb wioski…?
              Może.
              • q3a1 Znowu troszkę z boku [sorki jacku]m ;-) 06.08.07, 20:32
                Jacek fajnie piszesz! W ogóle wszystkie te tegoroczne relacje są świetne. Można
                by coś z tym ciekawego zrobić. Na foto-forum powstał pomysł swego czasu żeby
                album ze zdjęciami wydać. A jakby tak wydać album ubarwiony WASZYMI
                relacjami/opowiadaniami/etc? To by mogło byc interesujące socjologicznie. Grupa
                ludzi z "fixum dyrdum" (jak mam matula powiada smile) na punkcie Hellady wydaje
                takie cudo...no myślę, że szanowna Agora mogłaby w ramach patronatu sypnąć
                dukatami na taki projekt. JA bym z wielką chęcią taką perełkę ładnie wydaną na
                mej półce z przewodnikami i mapami umieścił big_grin.
                Pozdrawiam Was serdecznie opowiadacze i czytacze i czekam na WIĘCEJ!!!
                q3a
              • kritikos Re: Achlada cz 2 z 2.... 06.08.07, 21:29
                Jacku, jak wiesz mieszkałem tam polli keiro i bardzo Ci dziękuję za
                takie piękne słowa o tak niesamowitym miejscu Euxaristo!!!
                • kritikos Re: Achlada cz 2 z 2.... 06.08.07, 21:30
                  A krasi eitane kokino!
                  • jacek1f jak tak mowisz to kokino, ja za duzo pilem 06.08.07, 22:11
                    i nie pamietałemsmile

                    Dzieki za mile slowa.

                    cdn....
                    • jacek1f Fodele 07.08.07, 13:17
                      Fodele

                      W Agii Pelagii nie ma pomarańczy. Nie rosną, nie ma w sklepie ani
                      jednym ani drugim. Są w tawernach wszystkich w postaci soku. Ale ja
                      chcę sam sobie robić rano na śniadanie na tarasie sok. I co?

                      W Agii Pelagii nie ma dobrych pomidorów w sklepach. Są w tawernach,
                      w każdej sałatce za to – cukrowe wręcz, rozpływające się w ustach,
                      tak czerwone jak usta Stalina, i owocowe wręcz, a nie warzywne.
                      Przesłuchani brytalnie i bezwzględnie właściciele trzech tawern:
                      dwóch w Mononaftis i jednej w miasteczku ewidentnie ustalili
                      wcześniej zeznania: to są ich własne pomidory z ogródków
                      przydomowych. Jeden, Vasilis, nawet zaprowadził mnie na tyły i
                      starał się przekupić trzema dorodnymi prosto z krzaka, nie
                      nawożonymi niczym, oprócz potu ogrodnika, pięknymi bombami. Wziąłem,
                      ale było to rozwiązanie bardzo doraźne. I co?

                      No to jedziemy do Fodele w górę – klasyczna warstwa średnia
                      kreteńska, zaplecze warzywno-owocowe całego okręgu.

                      * Kreta produkuje na okrągło warzywa i owoce dla Europy. Niepokojace
                      SA jednak statystyki pokazujące, że zwiększa produkcje co roku o 20
                      proc. Bez intensywnego nawożenia nie da rady tak ciągnąć. 6-8 lat
                      temu zbiory np. pomidorów odbywały się 3 razy w roku, teraz 5…!
                      Widzimy to na co dzień niestety w sklepach rozlicznych, gdzie
                      pomidory zaczynają przypominać te znane nam niestety holenderskie…W
                      większych marketach widziałem nawet obok siebie dwie skrzynki z
                      pomidorami – jedne „normalne” nazwijmy je szczerze przemysłowymi i
                      obok – droższe znacznie „sto chorio”, czyli z wioski, czyli
                      prawdziwe jeszcze pewnie… To samo dzieje się z cebulą i ogórkami –
                      pamiętajcie, wybierajcie małę i brzydkie kaczatka, a odwdzięczą się
                      smakiem cukierkowym i aromatem ziemi kreteńskiej. Ale niestety – 75
                      proc, to uprawa podfoliowa…

                      ** Sami tubylcy nasi kochani zaczynają się orientować, że coś nie
                      jest kalo. Zwiększyła się dramatycznie liczba dzieci alergików….

                      Kręta droga w górę, choć mniej kręta niż do Achlady wwozi nas do
                      wioski. O, już po prawej przy wjeździe widzę nowy budynek -
                      apartamenty z tawerną na dole, nówka sztuka, wyrośnięta w rok.
                      Mijamy parkingi dla turystów, a co, i wpychamy się w wąską jedyna
                      główną uliczuszkę na jeden samochód przewidzianą (czyli dwa osiołki
                      z ładunkiem). Tutaj, jak napotkamy protiwpołożnie poruszający się
                      obiekt, to albo cofka, albo zjazd w zakole przy domku w środku.
                      Docieramy na koniec Centrum, przeciskając się pomiędzy sklepikami,
                      Babciami handlarkami, kaczkami i tawerną. Jest plac główny, właśnie
                      leniwie sprzątany przez kilka osób po wielkiej zbiorowej mszy
                      wczorajszej. Drzewo El Greka stoi jak stało, w parku wiejskim – no,
                      może już miejskim śmieci leżą tak jak leżały rok temu…

                      Przemierzyliśmy główna aleję, 2-3 inne uliczki i nic – nie ma sklepu
                      spożywczego. Ani jednego w całym Fodele! Jest za to filia
                      Svarovskiego! I dwóch jubilerów obok 8 sklepików z oryginalnymi
                      kilimami (made in Tajwan) i koronkami hand made (China). Obok
                      jeszcze 3 Babcie i Dziedek sztuk jeden jako uliczni handlarze: Meli,
                      ladi kie raki, wszystko po 5 evro, żeby było prościej. Pół kilo
                      miodu – 5, pół kilo raki – 5, pół kilo oliwy też 5. Drożyzna jak w
                      pewexie, ale za to obsługa po angielsku i niemiecku…

                      W końcu jest mały sklepik, daleko na końcu wioski, pod wisząca skałą
                      obok kośiółka, ale bez pomarańcz. Kiria Maria zapytana mówi,
                      że „osi”, będzie miała pomarańcze ale dopierow Septembrio. Trudno.
                      Są za to pomidory „sto chorio” – pyszne. Bierzemy.

                      I uciekamy z tego dzisiejszego Fodele, choć przez wiele lat mile tu
                      spędzaliśmy czas ucztując ze znajomymi w przyulicznej tawernie –
                      świetne paidakia prosto z rusztu, a tiropitaki zwane pteroptakami
                      przez Młodego, pełne słonego sera i podanę z miodem i cynamonem
                      pozostaną najsmakowitszym wspomnieniem na zawsze. Ślimaki, czyli
                      salingaria, a po kreteńsku chochliusy - pieczone w oliwie z
                      rozmarynem i starty patates strugane przez trzy Babcie na zapleczu,
                      moczone 2-3 godziny w wodze z cukrem, hej, mmmmm. (moczone patatem
                      nie Babcie.)

                      Sześć nowych „apartamentowców” buduje się we wiosce, na obrzeżach.
                      Będzie nowy jubiler…

                      Sklepików nie ma, bo jak się wyjaśnia za chwilę, w połowie trasy do
                      Nowej Drogi stoi wielka nowo otwarta AGORA, w której zaopatrują się
                      wszyscy miejscowi. Pomarańcz nadal brak, ale oliwa jest tania i z
                      kooperatywy. No i są mielone goździki!!!

                      *** Oliwa w tym roku – 2007 – obrodziła świetnie i ceny u źródeł
                      powinny oscylować pomiędzy 2,30 a 2,50 za litr (kilo). To dwa razy
                      taniej niż rok temu, ale wtedy była masakra – robaczki atakowały
                      oliwki i zbiory były najgorsze od 12 lat… Oczywiście nie liczcie, że
                      te ceny przekładają się na produkt końcowy w sklepach, nawet w
                      puszkach wielolitrowych kooperatywnych przelicznik wychodzi na 4,50,
                      4,80 za litr…O turystycznych fikuśnych butelkach pełnych pysznej
                      oczywiście oliwy nie wspominam w ogóle – 6-8 euro za 330 – 460 ml….
                      No comments.

                      Jadąc skrótem górskim, hehe, do Achlady widzę drzewa obwieszone
                      pomarańczami. Potem za miejscowością Bali przy Nowej Drodze kupujemy
                      w jednej z kilkunastu budek wybór wspaniałych pomarańcz... A w
                      Fodele we wrzesniu będą dopierosmile))
                      • barbelek Re: Fodele 07.08.07, 13:31
                        Tak ja też najmilej wspominam te pomarańcze kupione w jednej z budek przy
                        National Road i tego starszego Greka, który mi je sprzedawał. Tak szczerze
                        mówiąc to te pomarańcze tam kupowane z wyglądu takie, że w Polsce nikt by ich
                        nie wziął (skórka taka "mało pomarańczowa", plamki lekko brązowawe), ale po
                        przekrojeniu i wyciśnięciu soku- uch- pychotka wielka, słodziutkie i soku z nich
                        tyle, że głowa mała.
                        Pisz Jacku dalej, bo w przyszłym roku chyba też na Ambelosa na tydzień się
                        skuszę, a zatem przewodnik gotowy mieć będę
                        • jacek1f Bo na Krecie uprawia się wyłącznie 07.08.07, 13:40
                          "sokówki", których główna rolą jest sok własnie a nie polerowana
                          skórka hiszpańskich wielkoludów, co to jedna pomarańcz waży 0,6
                          kg..smile))

                          Im paskudniejsze tym wiecej soku w soku majasmile
                          Podobnie z cytrynami, zauważyłes - najbardzeij aroma maja te
                          brzydactwa...
                      • kritikos Re: Fodele 07.08.07, 14:16
                        Dla odpoczynku polecam klasztor Agios Panteleymonas, około 5 km. od
                        Fodele wzdłuz rzeki do góry. Oaza spokoju i medytacji!!!
                        • jacek1f o tak! no to dodatke Fodele 2/2 07.08.07, 14:29
                          W klasztorze czeka, czatuje - młody mnich Michalis, który nie moze
                          sie doczekac codziennie odwiedzających... żeby poczestowac ich i
                          siebiesmile) przednią tsikoudią.

                          A i droga za Fodele do klasztoru piekna, choc we wrzesniu naj naj
                          piekniejsza z powodu obrodzenia w owoce przydrożne - ze względu na
                          figi i granaty wiszące nad droąa nad głowami.

                          No i pomarańcze będą:[-))))))

                          Granaty pękają w szwach od soku, czesto lezą na drodze..., wyciska
                          się go od razu do ust po obłozeniu serwetkami, lub bawi się w
                          wampira wysysajac.

                          Figi pękaja także. Przy drodze jeżyny i cytryny, obok malutkie
                          cukinie, a na sporym odcinku po kwaśnym zapaszku poznacie walające
                          sie strąki drzewa chlebowego. Można nazbierac sobie, ale lepiej w
                          torebke foliowa szczelnie zawinąć.

                          Uważać też trzeba na "straszną" rodzinkę po lewej za wioska, z psami
                          po drodze. Wciągają bezlitośnie niewinnych i nieodpornych turystów
                          pod pretekstem poczęstowania figami i orzechami i spajaja winem i
                          raki - domowymismilePotem trzeba tańczyc i śpiewac po kreteńsku,
                          brr. smile))

                          A jak się przemkniecie koło nich, to juz z powrotem po spotkaniu z
                          mnichem Michalisem wpadniecie na pewno....
                          • jacek1f kot i pies 08.08.07, 14:15
                            Koty … i
                            O kotach było wiele razy. Są ich tysiące i to one wybierają rewiry i
                            właścicieli. Najczęściej można spotkać je w tawernach i przy
                            apartamentach. W tym przypadku można z obecności sierściuchów
                            dedukować spokojnie, że tu właśnie są aneksy kuchenne i turyści
                            jadają na tarasach często. Oczywiście gromadnie występują też przy
                            każdym śmietniku czy zespole śmietników hotelowych.
                            Zawsze wychudzone, zawsze lekko zalęknione, z wystrzępionymi uszami
                            w licznych walkach. Nie są to stworzenia do pieszczenia i mruczenia
                            na kolankach przeważnie, raczej do oglądania i obfotografowywania
                            jedynie. I to one mają własne albumy i kalendarze w każdym sklepiku
                            z pamiątkami.
                            Grecy lubią je nawet, bo nie plączą się pod nogami za bardzo. I nie
                            wymagają żadnej opieki. Jeżeli nie wskakują przy klientach na stoły
                            pełne jedzonka, nie walczą na samym środku tawerny pełnej gości, to
                            w zasadzie toleruje je się całkowicie. Są po prostu elementem
                            krajobrazu, wyposażeniem okolicy, i tak jest dobrze.
                            A jako uzupełnienie widoczków w miasteczkach czy wioseczkach
                            sprawdzają się doskonale estetycznie – rodzajów umaszczenia, sierści
                            i budowy czaszki jest tu tyle, jak na najlepszych kocich wystawach.
                            A pozowanie - przy malowniczych domkach, w odrzwiach, w portach, na
                            tarasach, na samochodach, na skuterach, nawet na oliwkach i brzegach
                            basenów – mają opracowane do perfekcji.
                            Czasem słychać płacz dziecka i oburzone głosy rodziców – to
                            standardowa sytuacja, gdy pociecha próbowała złapać za ogonek lub
                            pogłaskać obcierającego się o krzesła „milusińskiego” i dostała
                            drapnięcie. Czasem słychać wielojęzyczne wiązanki, przeważnie nad
                            ranem, gdy turyści wychodząc z apartamentów wdeptują w swoje
                            rozwalone, poszarpane worki śmieciowe, które wystawili naiwnie na
                            zewnątrz…
                            Ale ogólnie kotki są wspaniałe i trudno sobie choćby po pierwszym
                            pobycie wyobrazić, że ich zabraknie.
                            *Specjalnym okazem kota jest ten w naszej miłej Cafe Vafe w Chani.
                            Czcigodny starzec śpi większość dnia na jednym z foteli, nie
                            otwierając nawet oka, gdy go się drapie i cmyra za uszami. I zarabia
                            sam na siebie, bo goście czują się często zobowiązani do przekazania
                            napiwków właśnie „na kotka”. Ale i Gosia z Bartkiem nie są jednak
                            typowymi Grekami ::- ))), więc i kot jest nietypowy…
                            i … PSY
                            Plaże miejskie i te przy większych ośrodkach turystycznych i
                            kurorcikach są za to pełne psów. Do psa Grecy mają podejście
                            niejednoznaczne, zmieniające się z czasem.
                            Kiedyś – tylko pracujące psy były tolerowane, a i one wzbudzały
                            naszą litość 14-12 lat temu swoim wyglądem i zaniedbaniem. Albo
                            towarzyszyły pasterzom w górach, i te miały i maja chyba najlepiej…
                            Albo jako stróż musiały (i dziś też tak jest niestety) w skraweczku
                            cienia, pod buda z blachy lub dykty dyszeć w 30-40 st ciepła. Biorąc
                            to pod uwagę, myślę że te, które wybrały życie w watahach
                            bezpańskich maja lepiej. Same - jak koty – mogą się poruszać,
                            wynajdować cień, wylegiwać się w nim, kąpać się (w każdym razie
                            zamaczać) gdy jest za gorąco… Gorzej z jedzeniem. Te „pracujące”
                            biedaki dostają raz dziennie średnio michę odpadków i wodę. Te na
                            wolności - nie.
                            Od 6-8 lat na Krecie zmieniał się stosunek do psa. Częściej można
                            było zobaczyć dziewczynę z rasowym Yorkiem, maltańczykiem czy
                            pekińczykiem na smyczy, w pięknej obróżce. Lub młodzieńca z pitt
                            bulem, amstaffem, lub nawet owczarkiem niemieckim przy nodze.
                            Podczas kano volta zadawali szyku. Dziś jest to jeszcze bardziej
                            popularne. Oczywiście dotyczy to tylko Chani, Retu, Iraklion i AN.
                            Zwiększyła się liczba ogłoszeń o sprzedaży rasowych szczeniaków.
                            Hodowle znajdują na kontynencie.
                            Efekty uboczne widzimy na każdym kroku, w każdym mieście Krety, na
                            każdym większym skwerze, w każdym parku, na bulwarach nad morzem i
                            na plażach. 8-10-20 sztuk w stadzie, zwykle na czele zamęczona suka,
                            akurat z cieczką. Wataha przewala się po plażowiczach lub przez
                            środek ulicy i korka, jazgocząc, szczekając, walcząc po drodze
                            między sobą… I wiecie – nie tam prawie kundelków…. Przeważają piękne
                            rasowe psy (oczywiście wychudzone, o spłowiałej sierści) – widziałem
                            charta, widziałem ogara, owczarki do wyboru, zestresowane dobermany
                            i boksery też…. Większość ma obroże. A wszystkie w swej bezpańskości
                            reprezentują psy duże, z ras wysokich solidnych. Czemu?
                            A temu, że małe pieski, urokliwe są nawet gdy urosną, i mało z nimi
                            kłopotu, a szczeniaczek dużej rasy, w końcu przestaje być
                            szczeniaczkiem. Wtedy najpopularniejszym sposobem jest wywiezienie
                            go do innego miasta i zostawienie na ulicy. I tak dobrze, i tak
                            humanitarnie. Można by wywieźć w góry – nawet byłoby bliżej, bo parę
                            kilometrów, a nie parędziesiąt...Ale w mieście może ktoś da wodę,
                            nakarmi…
                            ** Potencjalnym zagrożeniem są plażowe watahy składające się z
                            samych dużych psów. Szczególnie dla dzieci. Sam byłem świadkiem
                            kilku nieprzyjemnych sytuacji.
                            Także sam nie wiem, czy ta zmiana i psia moda jakaś tam, jest dobra
                            czy zła. Trochę zmienia nastawienie, uczy czegoś tam w końcu, ale z
                            drugiej strony…. Chyba Wyspa nie jest gotowa jeszcze na psa.
                            • jacek1f trochę ilustracji do Impresji: Achlada, Fodele i 08.08.07, 19:22
                              ziwerzaki:
                              fotoforum.gazeta.pl/72,2,882,67193208.html
                              • barbelek Re: trochę ilustracji do Impresji: Achlada, Fodel 08.08.07, 19:28
                                I opowieści piękne i zdjęcia śliczne. Czekam na więcej.
                                • gacek95 Właśnie! zdrowiej i pisz! n/t 08.08.07, 19:58
    • barbelek Jacku- no nie mów, że to już koniec 16.08.07, 16:55
      Ja przez cały czas czekam na jeszcze!!!
      • gacek95 Właśnie!!! n/t 16.08.07, 17:10
        • jacek1f się zbieram :-) ale dopadłą mnie Polska 16.08.07, 17:40
          rzeczywistość z deszczami zalewającymi posesje i lasy moje... i
          wizyta córy z Niemiec z .. narzeczonym.
          Sorry.

          Mam juz sszkice, któe niedługo wypełnie mięsem (flajszemsmile))

          papa
          • jacek1f meeee czy beeee 16.08.07, 19:21
            Kozy i owce – metody rozróżniania
            Po głosach ich poznacie:-0
            I popasterzu. Owczy ma mały kij, a kozi duży.
            Ale podstawowa metoda, także dla pasterzy mieszanych stad to metoda
            Heliosa, czyli po słońcu. W południe samo, gdy skwar maksymalny
            następuje… Wtedy nie odróżniające się od siebie na stoku lub w
            gajach zwierzaki ściągają pod oliwki lub byle jakie wyrośnięte
            drzewo lub krzak i grupują się gatunkowo jednorodnie.

            www.youtube.com/watch?v=6FgX_RdrbCg
            Tu widzicie owce głównie, ale te czarne kilka sztuk z innymi rogami
            to kozy. I żeby je rozpoznać, albo nakarmić odmiennie witaminami,
            albo wydoić, albo napoić, to trzeba poczekać aż będzie 12 i w samo
            południe wink) się już wie. Wtedy pod każdym drzewem osobna grupa
            grzecznie się klei do siebie w cieniu.

            Oczywiście jest jeszcze metada na avtokinito, znaczy się
            samochodowa – jak pasterz podjedzie (lub turysta…wink, to kozy wejdą na
            maske i dach domagając się pojenia. A owce będą ślepiły owczo z
            daleka:---)

            Daje się więcej soli kozom, mniej owcom. Bele sianka są dożywieniem
            wszystkojadów, czyli kóz. Bo one więcej wędrują i więcej spalają
            energii.

            Raz dziennie – zawsze i wszędzie pasterz musi napoić stado. Owce są
            łatwe do obsługi – poza górami sfakijskimi (bo tam giną jakoś
            często…wink… a kozy trudne.

            Na kozy gwiżdże się i ponieważ są o niebo zeusowe mądrzejsze od
            owiec (czemu mnie to jakoś nie dziwi?! wink, to same się schodzą - od
            1 godziny do 1,5 po pierwszym gwizdaniu. Wtedy każdodziennie przy
            pojeniu liczy się stado i przegląda. To podstawowy kontakt ze
            zwierzętami – raz dziennie.

            Afera z dopłatami do pięknych terenowych pickupów – to własnie
            unijny sposób na dostanie dopłat w wysokości nawet 50% bezzwrotów na
            samochód. Każdy właściciel stada powyżej 100 owiec bądź kóz ma prawo
            do dopłaty.
            - stąd tyle pięknych nowych samochodów z paką w tyle na beczki z
            wodą…
            - stąd Kreta jest w czołówce hodowli owiec i kóz licząc pogłowie, a
            nie produkcję;_--)))
            - stąd przepędzane stada z kąta Wyspy w kąt i pożyczanie sobie
            zwierząt – by dostać kwit na dopłaty…
            (ale i na Krecie właśnie ktoś zainwestował w plastikowe makiety
            oliwek, by podczas weryfikacji wniosków z powietrza – odbywa się to
            z samolotów agro – udowodnić plantacje oliwek. Nie chciało mu się
            czekać 100-120 lat z uprawą:--)))

            Z owcami jest troszkę gorzej i lepiej. Lepiej z zebraniem ich w kupę
             Ale gorzej, gdy jakaś zginie. Koza ma czuja jak pies do kierunków,
            a owieczka … - nie ma zwojów odpowiedzialnych za kierunek, i jak się
            zgubi, to tylko jej donośny głos i odpowiedni czas reakcji pasterza
            lub psa pomoże jej.

            Za to wszystko (i mimo wszystko…wink Kreta jest miejscem, gdzie spożywa
            się najwięcej sera !!!!!!!!!!!!!! na świecie!!!!! A jakiego – a
            poniżej wszystko mądrze opisane.
            www.cretan-nutrition.gr/index.php?option=com_content&task=view&id=19&Itemid=34

            A dwa lata temu nie zdziwił mnie widok 70-letniego pasterza z
            karabinem na plecach. Pozdrowił mnie chrapliwym „Chierete” i
            patrzyliśmy razem – ja w aucie, on na skale – jak stado mieszane
            powyżej 100 sztuk przepełznie przez wąską dróżkę w górach…Wolno było
            fotografować zwierzaki, ale Starszego jakoś nie wypadało.

            Jak nie zapraszał do szałasu – a są to całe systemy szałasów przez
            całe góry kreteńskie się ciągnące… - to nie. Rozstaliśmy się w pokoju
            wink

            Cdn..
            • tomaszkozlowski1 Re: meeee czy beeee 16.08.07, 20:16
              Tak, Jacku, ja też domagam się następnych odcinków Twoich
              wspaniałych opowieści! Pozdrawiam!
              • jacek1f a tu linka do ilustracji czastkowych...:-) 16.08.07, 21:11
                fotoforum.gazeta.pl/72,2,882,67193208,67577530.html
            • hania404 Re: meeee czy beeee 17.08.07, 10:02
              i za to wlasnie uwielbiam to forum i ludzi tu piszacych! nigdzie
              indziej nie dowiem sie o co chodzi z tym zatrzesieniem pick-upow i
              przeganianiem stad wzdluz i wszerz wyspy - dzieki Jacku. A co
              do 'opiekunow" stad to do histerycznego smiechu doprowadzila mnie
              nastepujaca scenka w lutym tego roku: jechalam wolno droga pod gore
              do Preveli, deszcz padal, widocznosc taka sobie... nagle zza
              wzniesienia wylania sie wielkie stado koz, tak mysle ze ok miliona
              zwierzakow, wiec stoje spokojnie na poboczu waskim i niezbyt
              stabilnym i czekam. Na koncu stada wolno podąża nowiusieńki pick-up,
              czarny, błyszczący, toyota jakas wypasiona na maksa... za kierownicą
              kudlaty Grek tak ok 30 lat, w zlocie na rekach i odslonietym torsie,
              no i obowiązkowo w okularach przeciwslonecznych chociaz slonca ani
              na lekarstwo, jedzie wolniutko ale srodkiem drożki od niechcenia
              trzymajac kierownice jedna reka, a w drugiej komorka i nawija po
              swojemu nie wiedziec z kim ale za to bardzo glosno - szczyt
              cywilizacji prawda? ale to nie wszystko bo meczenie czy beczenie
              zwierzakow zaglusza muzyka plynaca z wypasionego autka. Jaka?
              oczywiscie tradycyjna muzyka kreteńska!!! I za to ich kochamsmile
    • tomaszkozlowski1 Re: Od końca - impresje - czyli..... 17.08.07, 21:49
      Na Krecie tradycja sprytnie splotła się z XXI wiekiem i pewnie
      dlatego pozostanie żywa przez następne stulecia smile
      • jacek1f wzięło mi sie na wspominki przy porządkowaniu 18.08.07, 07:45
        zdjęć różnych.

        Tu zamieszczam z poprzedniego roku dwie opowieści ilustrowane
        kreteńskie i troszke innych:

        new.photos.yahoo.com/jacekfronczak/albums
        • jacek1f aha, za kazdym razem polecam slideshow:-) n/t 18.08.07, 07:46
          • jacek1f Czy jest bezpiecznie? Cz 1 cel-pal. 21.08.07, 16:33
            Pamiętacie w Maratończyku to okropne pytanie powtarzane
            wielokrotnie….

            Tak, tak, jest.

            Mimo tego, że Wyspa jest ostoją vendetty dla całej Grecji. Rodowej,
            klanowej i wioskowej. Mimo tego.

            Mimo tego, że każdy Kreteńczyk ma broń krótką i długą. Krótką w
            domu, długa jest często schowana troszkę wyżej – w górach.

            Mimo tego, że sfakijskie wioski do dziś mają swoje nowoczesne
            arsenały w grotach poukrywane „na wszelki wypadek” (kto choć trochę
            zna historię Sfakii, to się nie może dziwić…wink Sam widziałem taki
            skład i powiem Wam, że to niezwykłe, wręcz „filmowe” przeżycie, choć
            nie mogę powiedzieć, gdzie i u kogo…:---))

            Mimo licznych wypadków postrzeleń sąsiedzkich, które mają miejsce
            podczas wesel, styp, wielkanocnego barana i kozy, wyprowadzania pary
            młodej i innych rozlicznych świąt lokalnych jak Wyspa szeroka i
            dłuuuga.

            * Najbardziej niebezpiecznie jest w gajach oliwnych położonych
            wysoko, w odludnych miejscach. A to tylko z tego powodu, że
            Kreteńczycy kochają strzelać do malutkich śpiewających ruchomych
            celów, tj. ptaszków każdego rodzaju…. I będąc niezapowiedzianym
            gościem :--) w gaju, gdzie przeważnie występują ptaszki, i gdzie
            zasadzają się na te ptaszki ich miłośnicy można zatruć się śrutem.
            Oczywiście niechcący.

            Mimo postrzelanych znaków drogowych, tu reguła jest taka, sami
            zauważcie: na Neo Odos i „nisko” na Wyspie najczęściej są małe
            śrutowe ślady, lub wiatrówkowe. To młodzież kultywuje tradycję
            nocnego strzelania, ale takiego …hmmm przystosowanego do obszarów
            zabudowanych. Im wyżej w góry lub w głąb Wyspy, tym bardziej
            schładzające krew otwory wlotowe w znakach – od brenek i z 9-wiatek…
            A jak znak zmasakrowany, to można się założyć, że było w bliskiej
            wiosce weselisko, i to nie dawno (bo w miarę szybko wymieniają
            zniszczone bardzo znaki przełożeni dimosów).

            ** Posiadanie airgunów i broni pneumatycznej jest bardzo modne wśród
            młodzieży, legalne – co ważniejsze i stanowi szkołę i przedłużenie
            tradycji. Posiadanie broni ostrej jest nielegalne w Grecji i
            regulaminowo przepisy SA podobne do naszych w Polsce. Można mieć
            broń oficjalnie z kierunku sportowego, hehe, można mieć z powodu
            zawodu, poczucia zagrożenia itp. Można mieć myśliwską – i tu Kreta
            rządzi właśnie. A kto już ma myśliwską…ten ma i inną. 80 proc. broni
            jest nielegalną bronią na Krecie. W Grecji grożą za to duże kary,
            ale Kreta jest traktowana wyjątkowo, siła zwyczaju przemawia nawet
            do polityków…. Zresztą kto – pytam się ja – kto, miałby te kary na
            Krecie wyznaczać, jeśli w urzędach Wyspy panuje najdosłowniej –
            rodzinna atmosfera. Właśnie na stanowiskach Wujowie … wydają często
            pozwolenia pozostałym członkom klanu. I sąsiadom. Generalnie, jest
            to temat tabu, i nie ma na zewnątrz zachłystu jak w Stanach. Oprócz
            tych znaków nieszczęsnych i „uroczystych” strzelań.

            Tak więc, czujemy się bezpiecznie, gdy na Wyspie każdy ma na wszelki
            wypadek coś prochowego.
            Albo stare sztuki, jeszcze po partyzanckich przygodach –
            pamiętajcie! ---ostatnie oddziały dopiero w 1975 !!!! roku zeszły z
            gór. Nigdy nie przeprowadzono tzw. rozbrojenia, więc ta broń gdzieś
            jest cały czas. I zapewniam, że dobrze naoliwiona, bo oliwy nie
            brakuje.
            Albo najnowsze katalogowe egzemplarze, z całego świata. A jak się tu
            dostały, i skąd? A nienie nie, to inna sprawa….

            W każdym razie - z powodu broni palnej czujemy się bezpiecznie!

            Cdn.
            • jacek1f Czy jest bezpiecznie? Cz 2. 22.08.07, 12:38
              Czy jest bezpiecznie? Cz 2.

              Kreta była pierwszym miejscem, gdzie poczułem się kompletnie
              bezpiecznie. Tak fizycznie bezpiecznie.

              Co, zbyt odważne stwierdzenie? Proszę pamiętać, że pierwszy raz
              wyjechaliśmy 14 lat temu… czyli z roku 1993…

              Nikt nie zamyka(ł) drzwi. Tak, to prawda. Wtedy w apartamentach
              turystycznych zostawiało się klucze w zamku, okna pootwierane,
              pozostawione rzeczy na tarasie lub dwóch tarasach…Samochód? Okna i
              drzwi otwarte, wszędzie, nawet w mieście.
              W wioskach w górach często brak zamków jako takich, tylko coś na
              kształt skobla zewnętrznego…

              * W 1998 roku okradli nas w apartamentach w Agii Pelagii. Od tego
              czasu niestety zaczęliśmy zamykać okna i drzwi. Poznałem za to
              komendanta i funkcjonariuszy w Gazi, bo oni obsługują tamtą stronę
              Iraklionu….Wypiliśmy razem morze kawy i pomagaliśmy zdejmować
              odciski w naszych pokojach. Wszyscy doskonale się bawili, to było
              jedno z niewielu zgłoszeń kradzieży, jeszcze z posmakiem nowości dla
              policjantów Złodzieja nie odnaleziono, ale niesłusznie zwalono winę
              na Albańczyków oczywiście. Po latach okazało się, że to młodzi Czesi
              z hotelu z naprzeciwka uzupełniali kradzieżami okolicznymi swoją
              kasę.

              Tubylcy nie kradną. Nie żebrzą. Tak silny ustrój klanowy i
              rozbudowana rodzina nie pozwalają na bycie „w potrzebie”, bycie
              biednym poza odpowiednią granicę.

              Nie stosują przemocy fizycznej, po prostu nie biją się. I już.
              Chodzi mi o porównywalne podejście do Polaków. Oczywiście, czytamy o
              awanturach, rękoczynach, ale skala jest minimalna. Zasługa tego jest
              wychowanie od malutkiego. W szkołach i domach nie toleruje się
              popychania i bicia, kary sa bardzo surowe. A w dorosłym życiu pomaga
              surowość prawa i dla nas wręcz niezrozumiała waga kary za pobicia i
              rękoczyny. A areszty kreteńskie, hmmmm – tu raczej prawdziwie
              azjatyckie wpływy pozostają silne.

              Kreteńczycy krzyczą na siebie i wrzeszczą chętnie podczas
              cieplejszej wymiany zdań i poglądów (przeważnie polityka jest tym
              tematem), wyrywają się do siebie, machają rękami przed nosem, ale
              nie dotkną się, nie popychają, nie trącają itp. Wygląda to może i
              groźnie, ale brak kontaktu fizycznego, no, może poza opryskiwaniem
              się śliną w zapale dyskusji. Dlatego bardzo często zatrzymywani są
              młodzi krewcy Polacy właśnie za takie małe niby bijatyki. Znana nam
              jest dobrze wspaniale ilustrująca to historia: naszemu kolesiowi nie
              spodobał się kelner, od słów i paru „marakasów” przeszło do
              wymachiwania łapami przed twarzą, potem niestety nasz
              koleś „pyrgnął” silnie w ramiona kelnera…A ten? A ten zadzwonił po
              policję. Kiedy zdziwiony koleś odburknął policjantom i zaczął się
              szarpać (oooo źle bardzo…wink był już oskarżony o czynną napaść
              fizyczną na kelnera i na policjantów. Dotychczas mili tubylcy jako
              świadkowie zgodnie twierdzili, że UDERZYŁ kelnera… Rewizja osobista
              podczas zatrzymania dołożyła nóż w kieszeni, a rewizja miejsca
              zamieszkania paczuszkę trawy. To był koniec.

              W każdym razie – nie biją się. I nie kradną. Nie upijają się. I
              dlatego powroty nocne pustkowiem, czy wędrówki nadranne starym
              miastem nigdy nie wydawały się nam tak wspaniale bezpieczne.

              cdn
              • jacek1f Tawerna cz 1. fresfis 27.08.07, 13:22
                Tawerna cz 1. fresfis

                Kto bierze menu? Ktoś, kto nie wie, że zawsze wszędzie są tak samo
                nazwane pyszne przystawki. I boi się zapytać o podstawową sprawę –
                co dziś macie specjalnego.

                To dotyczy lokalnych prawdziwych tawern, nie tych touristiko. One
                mają zawsze wszystko plus sznycle wiedeńskie.
                I ani złego słowa przeciw! Są super! To pierwszy krok – o wiele
                lepszy i rozsądniejszy od olinkluziw lub od hotelowego na gwizdek
                podawanego jedzonka, gotowanego dla 50-60-80 i więcej osób na raz….

                Pierwszy krok.
                Bardzo turystyczne, mniej turystyczne, masowe, masowe greckie,
                plażowe, te w centrum, na starówkach. No i w portach! Ot i pierwsza
                grupa.
                Zamówmy tu klasyki wielkogreckie: musakas – bo to On, będzie co
                prawda z blachy a nie z glinki, ale zawsze świeża/y i sycący.
                Boureki, gemista – warzywny raj jest w każdej tawernie, turystycznej
                też, a to powodu składników takiej a nie innej jakości.

                * Tylko na sałatce greckiej, o dziwo! można się przejechać w
                turystycznych miejscach masowych. Właściciele maja taki przerób, że
                kupują pomidory w marketach, bo swoich by im nie starczyło i na parę
                dni sałatkowania – a jak pamiętacie z poprzedniej lektury o
                pomidorach, to te kupowane w marketach i hurtowniach nie sa z
                Holandii, ale sa …takie mniej, hmmm, naturalne… I tak w wielkich
                fabrykach tawernianych będziemy mieli mniej smaku pomidora w
                pomidorze i ogórka w ogórku niż w średnich i tych rodzinnych,
                lokalnych.

                Ale tzatziki wszędzie trzeba brać i odkryć ze zdumieniem, że z kilku
                składników można wyczarować w każdej ze stu tawern inny smak tego
                cuda, czyli ze sto smaków wyraźnie się różniących.

                Ryby w grupie pierwszej zawsze mają świeże, ale drogie. Dlatego
                warto na rybę rzeczywiście wybierać się specjalnie do tawern
                rybnych, które poza tym, że mają wszystko inne w sobie, to jednak
                kładą nacisk na „fres fiss”, i ważniejsze – mają stałego, z rodziny,
                dostawcę towaru z kaika. Mówię tu o świeżych rybach tylko, bo
                pamiętajmy, że reszta z karty – owoce morza wszystkie, tuńczyki,
                mieczniki, dorsze i łososie są zawsze ZAWSZE mrożone (i dlatego nie
                warto naprawdę zamawiać tuńczyka lub łososia z grilla! Z patelni,
                smażonego – tak, ale z grilla…?! Nie!)

                W Psarotawernach zdaży się Wam, oby!, że w ladach za szyba można
                zobaczyć niemrożone kalmary w całości lub ośmiornicę. Wtedy
                hejżehej! Od razu zamawiajcie, bo to niecodzienna rzecz, no, może
                oprócz jedynego miejsca na Krecie – w Iraklionie w porcie „U
                Rybaków”… Reszta jest mrożona, co nie znaczy gorsza. Nawet lepsza,
                bo przeżyjemy po krewetkach i kalmarach i ośmiornicach baby (bejbi:--
                -))

                ** Każda pozycja owoców morza musi mieć gwiazdkę śniegową w karcie.
                Jeśli nie ma, nie zamawiajcie. Wyławiane w Chinach i Wietnamie – bo
                to główni dostawcy owoców morza na Kretę – krewety i inne
                stworzonka, są w ciągu 45 sekund po wyjęciu z wody obrabiane i
                mrożone tzw. głęboko, co zawsze przebija świeżością złowione rano
                kalmary i podane wieczorem… jednak. Nawet po rozmrożeniu.

                Czyli zamawiamy dorady-cipury (tsipoura), flat fishe (ichnie sole),
                mule i red-mule (strzęposze różne) oraz wszelkie malutkie w trzech
                rozmiarach i sardynko/szproty. Zawsze ZAWSZE przy zamawianiu ryb
                świeżych lokalnych wstańmy i chodźmy z kelnerem do kuchni obejrzeć
                rybę i wskazać palcem. Po pierwsze spójrzmy jej głęboko w oczy i
                przekonajmy się, że zostawili ją z rana na lodzie :--)) i usnęła
                świeża, a po drugie - ważniejsze!!! – te większe ryby są na wagę i
                w ten sposób nie dacie sobie wlepić przerośniętej sztuki za 43 euro
                porcja… Dogadać cenę i poprosić o wagę też wypada przy rybie w
                kuchni, żeby potem nie zrobiło się niemiło - mimo raki - przy
                rachunku (I tak najdroższe w przeliczeniu na kilogram są jeżowce…wink.

                Ośmiornica xidi (w occie winnym), ośmiornica w winie, ośmiornica z
                grilla, kałamarnice, sepie (supia) w sosie własnym, mmmmmm –
                wszystko jest zamrożone. I dobrze. O krewetkach i krążkach
                kalmarowych nie wspominając. I też dobrze.

                cdn
                • jacek1f Tawerna cz 2. "todays menu" 28.08.07, 10:22
                  Tawerna cz.2

                  Dlaczego warto pytać, co dziś polecają?
                  Dlatego, że w prawdziwych lokalnych tawernach taka nasza Kiria Maria
                  lub inna Kiria Adolfia nie gotuje i nie trzyma w lodówkach
                  wszystkiego codziennie świeżego z całej karty.
                  Guvetsi – robi się raz w tygodniu, stifada wszelkie też. I wtedy
                  albo trafiamy na ten dzień – mmmm rozkosz, albo nie. Przy stifadach
                  jest jeszcze ok., bo jak to gulasze po 2-3 dniach odgrzewania robią
                  się jeszcze lepsze nawet. Generalnie to w piątki są przygotowywane
                  te smakowite i pracochłonne potrawy, gdyż sabatokiriaki (weekend)
                  należy do Greków, tubylców i rodaków, a nie turystów
                  całotygodniowych (którzy i tak w głównej masie zamawiają souvlaki,
                  brrrr, i to wieprzowe)

                  * Króliki najczęściej są kupowane i obrabiane świeże. Podobnie
                  kózki. Wołowina i cielęcina jest kupowana do tawern dużych mrożona
                  do dużych chłodni, do mniejszych tawern kupuje się z marketów z
                  chłodni. Jagnięcina jest mrożona przeważnie w roku (owce nie rodzą
                  na okrągło:--))), nie tak jak ..kozy. Warto pytać za każdym razem,
                  czy „lamb cops” (paidakia) jest „fres”?

                  Tzatziki robi się w wielkiej jak wiadro misie codziennie, jeśli
                  zobaczycie, że jest strasznie zimne z lodówki to znaczy wczorajsze.
                  Ale to nic, będzie tylko mocniej czosnkiem waliło. Tarama ma
                  pachnieć zawsze przyjemnie! Tu już nie ma żartów.
                  Dolma – taaak, ulubione cepeliowe dolmadaki. Niestety wraz ze
                  zmniejszaniem się liczby Starszych „na górze” maleje tez liczba
                  prawdziwie ręcznie zwiniętych dolma. Warto pytać, Kreteńczycy lubią
                  być pytani, lubią rozmawiać o jedzeniu – a pytanie, kto robił dolma
                  jest bezpieczne, bo zawsze jak oszukają i powiedzą, że Babcia, to
                  trzeba poprosić, żeby pokazali. No i sytuacje mamy taka: jeżeli będą
                  leżały w blachach lub wiaderku, to ok., a jak nie będą chcieli
                  pokazać i zacznie się greckie gadanie, że Babcia właśnie zabrała
                  wszystkie i pobiegła do siebie do wioski, to znaczy, że dołączyli do
                  ponad 60 proc. tawern, które kupują gotowe w wielkich puchach,
                  ładnie zwijane w zakładach gołąbeczki….sad

                  Polecam zawsze wszystkim antuski (an(f/t)us), czyli też dolma ale w
                  kwiatach cukinii. Zamrozić tego nie można, robić trzeba na bieżąco
                  na 1-2 dni, kwiatów nie trzyma się w puszkach i słojach – są same w
                  sobie znakiem najwyższej świeżości. Dlatego małe cukinie sprzedaje
                  się w warzywniakach z nimi, by udowodnić, że są z dzisiejszego
                  zbioru, bo louloudie cukiniowe tracą wdzięk po kilku godzinach od
                  oddzielenia z łodygi.

                  Podobnym kryterium „lokalności” i prawdziwości jedzenia może być
                  umiłowany, wszechobecny kawałek ziemniaka. Bo, tak jak dolma – jeśli
                  ma piękny regularny kształt i każda patatem, „frytka”, kawałek
                  ziemniaczka jest taki sam, prawie jak w MakSyfie, to znaczy, że
                  właściciele kupują w 50 kg workach mrożone frytki z marketów – cięte
                  maszynowo. I przecież nie chodzi o to, że to gorsze ziemniaki, bo
                  nie opłaca się jeszcze nikomu sprowadzać ziemniaków na Kretę z Chin,
                  nie. Chodzi o to, że powstaje wyłom w klasycznej rodzinnej
                  działalności, że coś za dużo, albo za szybko, że tutaj greccy
                  przyjaciele nie przychodzą za często, a to już może (nie musi)
                  rzutować na inne rzeczy…

                  Prawdziwe domowe patates, echhh, poznajemy po nieregularnym
                  kształcie i różnej wielkości. A jak pójdziemy na zaplecze, lub do
                  toalety, to powinniśmy się natknąć po drodze (nie w toalecie!) -
                  jeśli nie na dwie Babcie W Czerni nad ziemniakami, to choćby na misy
                  lub wiadra z obranymi i pociętymi ziemniakami moczącymi się w wodzie
                  z cukrem.

                  ** Generalna zasada sprawdzania czystości i jakości tawerny została
                  mi podana przez liczną pareę kreteńską, czyli tambylców. Brzmi ona
                  prosto – Sprawdź toaletę!
                  Jeśli toaleta czysta i zadbana, to jakoś to łączy się sznurkami we
                  wszechświecie i można być pewnym, że kuchnia jest czysta i
                  smaczniejsza niż gdzieś, gdzie 00 jest taka sobie (delikatnie mówiąc)
                  ….

                  cdn
                  • jacek1f Bebiakowe ilustracje do "tavern"..:-) 11.09.07, 09:17
                    fotoforum.gazeta.pl/72,2,882,68426354.html
                    • acek2004 polowanie 11.09.07, 10:28
                      dzieki wielkie za super teksty smile

                      pozostaje teraz tylko udac sie na polowanie i wziac sie do kuchennych prac...

                      pozdrawiam

                      j.acek
    • azulejo Re: eeee...khm;) 11.09.07, 15:46
      wrocilam z hellady przedwczoraj.zbieram sie w sobie, zeby powrocic
      do rzeczywistosci, kataloguje zdjecia w komputerze, staram sie
      otrzasnac i wrocic naprawde, w glowie psychicznie tez, nie tylko
      fizycznie. i moze cos naskrobac...
      a wlasnie przeczytalam relacje jacka, i juz nie wiem, czy jest sens.
      i tego wracania, i napisania swojej foto-relacji.
      ech...
      • jacek1f nie wygłupiaj sie:-) Jest, zawsze. Moje to nie 11.09.07, 16:01
        relacje.. ale zbiór ogólnych impresyjek na różne różńiaste tematy.
        Przyjmijmy, ze to inny gatuneksmile

        A relacja - zawsze indywidualna, zawsze mile widziana, nigdy za
        wiele radosciz czytania i rwacania wspomnieniami!

        Do roboty!
      • gacek95 Proszę nie marudzic tylko pisac.. 11.09.07, 16:09
        przecież człowiek lubi poczytac różnych autorów nie? (nie działa mi
        na klawiaturze "ci")
    • barbelek Jacku- a ja czekam, czekam i się doczekać nie mogę 29.09.07, 22:56
      Ciąg dalszy miał byc i co?! nie podaruję, będę się upominał!!!
      • hania404 i racje masz Barbelku jak nic:-) 30.09.07, 00:12
        ja tez czekamsmile
        • jacek1f Gacek spowodował tę impresję jeżowcową:-) 16.10.07, 22:22
          Jak przekonałem się, czemu sałatka z jeżowca jest taka droga...

          Wiele wiele lat temu, dopiero po 4 czy 6 pobycie na Krecie,
          zdenerwowany ceną mojego przysmaku, 12 E za talerzyk (!), a w tedy
          bimbaliony drachm z wielką ilościa zersmile... stwierdziłem, że dość
          oszukiwania! Sam zrobię sobie sałatkę.

          Jeżowców wokół pełno, zatrzęsienie wręcz (nomen omen - wręcz,
          właśnie jedyny raz jak sobie wbiłem jezowca, to w rękę, kiedy na
          rafce podparłem się dłoniąpodczas przedmuchiwania rurki...), no to
          duża torba z dziurkami, maska, rurka, płetwy, nóż na przedramieniu i
          chlup!

          Zbiera sie je dłonią, spokojnnie, jesli nie stajemy na nie noga
          mocno i z nagła, to nie są straszne i zbyt kłujące, więc nawet ręką
          można podważyć i oderwac od dna, skałki, kamienia.

          I do torby. I tak jeden po drugim, po każdym nurkowaniu od 1,5 metra
          do 4 metrów i dwóch kursach na ląd, nazbierałem w 25 minut ponad
          setkę kreatur.

          Wytachałem wór pełen dobra na brzeg i podciągnąłem do Evangelisa,
          sklepikarza w Mononaftis, 5 m od wody, dawnego marynarza z
          frachtowców, światłego Kreteńczyka, co to nie jedną ... sałatke
          miewał w różnych portach.

          Cały dumny i blady (błędnik po nurkowaniach...) wywaliłem kolczaste
          skarby i poprosiłem o szczere przyznanie sie do kreteńskich oszustw
          turystycznych i instrukcje co dalej - jak tanio mozna zdobyć i
          zrobić jeżowcową ucztę? Vangeli uśmiechnął sięlekko i mruknął:
          sortujemy.

          Otóż, nie każdy jezowiec oferuje swe ciałko do konsumpcji. Zalezy to
          od stanu gruczołków, fazy księżyca, Marsa, obecnej chwili i ochoty
          ustalenia płci (bo sa uniwersalne w seksiesmile) i od setek innych
          czynników. I tylko oko znawcy rozpoznaje po niewaidaomo czym, czy
          ten jest ok, a czy ten akurat nie...

          Po wstępnej segregacji pozostało akurat - niewiele.

          Po nauce otwierania widelcem jeża i dłubełkowaniu i czyszczeniu
          ciałek małych gumowato-śluzowatych, choć nie jestem obrzydliwy, to
          smutno mi sie robiło, bo jakieś 10-15% może sie nadaje do "miseczki"
          a reszta out out out. Zostało jeszcze mniej.

          Troche pokłuty jednak delikatnie, smutno patrzyłem na 15-20 ciałek,
          które stanowiły połowe porcji sałatki z taverny. Vangelis po cichu
          trząsł marynarskim brzuchem... Podał mi cytryne i oliwe , kazał
          wycisnąc sok - wiecie jak rani szczypią od soku?! Lekko doprawić
          pieprzem i rzekł - masz swoją sałatkę. Taniej?

          Taa, doceniam do dziś achinusy i ze smakiem, bez żalu nad 10-15 euro
          porcja, rozkoszuje sie fachową robotą kogoś fachowego. Należy się!
          Kali oreksi!
          • barbelek Już znowu chciałem się przypomnieć 16.10.07, 22:31
            ale na szczęście byłeś szybszysmile. Kolejna rzecz do spróbowania za 8 miesięcy. I
            tak poza protokółem- oczekuję na dalsze, obiecane impresje.
          • matheos2 Re: Gacek spowodował tę impresję jeżowcową:-) 17.10.07, 00:22
            Kiedyś na Krecie wraz z moim przyjacielem,imiennikiem, tylko, że on
            był rozpoznawany przez mojego Giannisa jako Matheos3, spotkaliśmy na
            plaży dwoje ludzi w wieku średnim. Gość brodził po skałkach i coś
            wybierał. Spowodowani ciekawością podeszliśmy kiedy zbliżył sie z
            torbą czegoś do swojej żony, która siedziała pod parasolem utkwionym
            między skałami w wodzie tak mniej więcej do połowy łydki. Okazało
            sie, że chrakterystyczna torba z supermarketu w kolorze niebieskim,
            pełna jest jeżowców. Poprosiliśmy o wyjaśnienie jak to jeśc i wogóle
            co z tym robić. Gość wyjął rękawicą ogrodniczą (taką z gumą
            podklejoną od strony dłoni)jeżowca a nastepnie sekatorem do kwiatów
            wyciął wieczko. Opłukał w wodzie morskiej wnętrze skorupiaka,
            wieczko wyrzucił, a nam podał łyżeczkę tego czegoś...pycha!!! Warto
            było czekać, potem znowu i znowu...
            • jacek1f nie mogę!!!! Przeprasza, ogłaszam, ze 24.10.07, 21:05
              nien bedzie ciągu dlaszego w tym roku!

              Bolą mnie kości, stawy, jestem blady i zmarźnięty... Dizś usłyszałem
              w prognozie pogody, ze bedzie cieplo i podbieglem do tv bornika i
              powiedzieli ze bedzie 12 stopni. Hurrasad

              Oficjalnie oglaszam, ze kilka rozgrzebanych "impresji" nie doczejka
              sie konca teraz, sorry!

              oglaszam JESIEN (prawie średniowiecznąsmile..)
              • barbelek A ja ogłaszam, że to nie fair!!! 25.10.07, 16:05
                Najpierw rozbudzone apetyty, a teraz młotkiem w łeb i do parteru. To nie fair,
                ja się nie zgadzam i składam stanowczy protest. Napiszę do Rzecznika Praw
                Obywatelskich, Praw Dziecka (nie ją chyba sobie daruję), Praw Ubezpieczonych,
                Rzecznika Rządu (starego i nowego) i gdzie sie jeszcze da. Tak być nie może.
                Jesieni mówimy stanowcze NIE, a impresją TAK.

Nie pamiętasz hasła

lub ?

 

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nakarm Pajacyka