cotynatoo
30.03.12, 11:59
Nie będę ukrywała, że to forum nie jest jedynym w którym szukam rad, świeżego spojrzenia itp. Jednak przy tak ciężkiej i zaskakującej chorobie wsparcie i możliwość "wygadania się" jest niesamowicie potrzebna a pomoc jaką można przy tym otrzymać, bezcenna.
U mojego taty wykryto raka w tamtym roku ( lipiec- sierpień). Nieoperacyjny, zbyt zaawansowany z przerzutem do nadnercza. Zaczęła się chemia, z tego co obecnie kojarzę 2 cykle, później możliwość szczepionki, którą niestety wykluczyły przerzuty do mózgu. Naświetlanie, w trakcie którego pojawił się atak epilepsjii, długi pobyt w szpitalu, coraz gorsze samopoczucie.
Aktualnie jesteśmy po kolejnym ataku, jednak spowodowany był odmówieniem przyjmowania lekarstw przez tatę. Dokładnie we wtorek po tygodniu tato wyszedł ze szpitala i to co się dzieje od momentu zabrania przez karetkę do dnia dzisiejszego to kosmos.
Przperaszam, że się tak rozpiszę, ale może ktoś ma/miał podobnie i trochę mi pomoże w tym wszystkim.
Pierwsze doby w szpitalu to był koszmar. Tato wyglądał tak jakby miał już nie wrócić do żadnej formy. Praktycznie brak kontaktu, ciągłe spanie, zniechęcenie i widoczny brak woli walki. Po kilku dniach tato odzyskał siłę i zaczął "wariować". Stawać na łóżku, uciekać, mieć omamy... Widział pianę, uciekał przed nią, patrzył na pustą salę tak jakby rozgrywały sie tam jakieś niezwykłe sceny, wstawał z łóżka, chciał za kimś iść... Kazał nam uczestniczyć w tych omamach. Np. mi zatykać pianę, zasłaniać stojak na kroplówkę, łóżko ręcznikami itp. Mówił, że rozmawiał ze śmiercią, że widzi dzieci które mają takie śliczne uśmiechy... Siedząc na łóżku szukał czegoś, oglądał koc jakby był czymś niezwykłym. Mówił o kimś kto chodzi i zbiera sumienia. Totalnie inny i przerażający świat. Do tego stopnia, że pielęgniarki musiały czasami przypinać Tatę do łóżka, ponieważ nie dawały sobie rady. Później z biegiem czasu zaczynał powoli odzyskiwać świadomość ( wcześniej nas tylko poznawał, pytał o coś kilka razy, ale zupełnie nie słuchał co odpowiadamy), kiedy zaczęliśmy chodzić z nim po korytarzu, prowadzić do toalety i nie pozwalać aby tak dużo dnia spędzał w łózku przypięty ( chyba każdy by zwariował), odzyskał powoli siły, zaczął z nami rozmawiać, chcieć do domu ( co wieczór pakował się i chciał iść z nami), więc poprosiliśmy aby wypisali już tatę skoro i tak uważają, że nie ma dla taty leczenia.
Poza tym lekarz powiedział, że jest to stan zagrażający życiu więc bałam się tego żeby tato nie był tam sam w razie ewentualnego pogorszenia.
Teraz tato jest w domu. Pierwsza doba to był koszmar. Tato chciał wstawać mimo, że nie miał sił. Nie chciał rozmawiać, nie wiedział gdzie się załatwiać, po co i gdzie idzie, nie był w stanie założyć nóg na łózko jak kładł się z pozycji leżącej, nie dawał rady przewrócić się na bok... DO toalety praktycznie go nieśliśmy. Wieczorem całkowita poprawa. Tato sprawny, rozmowny, świadomy w pełni. Chociaż z masakrycznymi dziurami w pamięci. Wołał swoją mamę, kiedy powiedzieliśmy, że nie żyje już od ponad roku to myślałam że mi serce pęknie jak widziałam jego reakcję. Wczoraj kolejne zaskoczenie. Tato słyszy głosy. Przez cały dzień latał jak szalony (skąd ta energia?) nawet nie wahając się zbytnio przy chodzeniu. Otwierał dzwi, szukał kogoś w domu, słyszał jak go ktoś woła ( babcia która nie żyje, brat ). Denerwował się na jakąś kobietę, niby sąsiadkę... Kazał nam jej nie słuchać. Kiedy tłumaczyliśmy mu że nic nie słyszymy to dziękował nam i mówił, że coś mu się wali w głowie i przeprasza, że mamy mu mówić jak świruje. Jednak pod wieczór nic nie działało. Obrażał się. Wkładał mi w usta jakieś rzeczy, których nie mówiłam...
Rozpisałam się strasznie, ale chciałam pokazać nasz problem.
Nie wiem co robić. Czy zwiększać dawkę leku promazine czy to taka naturalna kolej rzeczy?
Na co jeszcze się nastawiać w tej chorobie?
Ile czasu nam zostało?