ann-eke
18.02.14, 16:43
Postanowiłam założyć nowy wątek bo na poprzednim jakaś cisza. Mama umiera na raka płuc.
Ostatni weekend był bardzo trudy. Zaczęło się w piątek, słabością wysokim ciśnieniem ale jeszcze przyjmowała lekarstwa, jadła i piła. Ale była bardzo pobudzona, niespokojna. Sobota to poranny zryw na zrobienie manicure a potem cały dzień spała. Wieczorne przebudzenie, sen i znowu przebudzenie. Siedziałam z nią do 4.30 rano. Przestała przyjmować płyny, mało jadła. Niedziela znaczne pogorszenie; pobudzenie,( siadanie, wstawanie, chodzenie przy naszej pomocy) zapewne wywołane dusznością, niechęć do picia nawet jej ulubionej herbaty bo ja mdli, jedzenia. Wypluła morfinę albo w ogóle nie chciała przyjąć.
W poniedziałek po telefonie z hospicjum trzeba było podjąć decyzje czy ja przewozimy czy nie ? Decyzje musiałam podjąć ja i postanowiłam, że nie może się tak męczyć w domu. Po pierwszej wczoraj tam wizycie czułam się jak zdrajca:( Nie chciała iść do hospicjum.
Mama mało jest kontaktowa ale jeszcze wczoraj powiedziała moje imię i miałam wrażenie,że patrzy na nie z wyrzutem czemu ja tu oddałam. Dziś już jest podpięta do kroplówki z potasem i ja nawadniają. Morfina i inne leki dożylnie. Jest spokojna i widać że się nie meczy tak jak w domu. Ale nie je i pewnie będzie sonda lub kroplówka. Na razie obserwują. Może to nie kwestia że nie chce jeść tylko po prostu nie może przełykać.
Wczoraj wyszłam stamtąd z myślą że ją zabieram do domu jak stan się poprawi, że jej tam nie zostawię. Dziś jak zastałam taką sytuacje to już nie jestem taka pewna.
Lekarz określił stan jako ciężki.
Jakie są Wasze doświadczenia. Czy wiecie jak to wygląda z perspektywy chorego? Czy ważne jest spokój i bezpieczeństwo hospicjum czy dom i w razie czego totalna bezradność?
Nie wiem co robić a wyrzuty sumienia mnie zjadają.