weronika99
18.03.06, 14:58
Jestem tu pierwszy raz. Moja mama została wypisana ze szpitala 16.02.2006 r.
z diagnozą raka trzustki –nie operacyjny i nie nadający się pod chemioterapię
ani radioterapię, a choroba dała o sobie znać dopiero miesiąc przed pójściem
do szpitala. Trafiła do szpitala 02.02.2006 r.z bólami kręgosłupa, po
tygodniu 9.02.2006 r. miała operację ze względu na pojawienie się żółtaczki
mechanicznej. Gdy 16.02.2006 dostaliśmy diagnozę lekarz stwierdził, że musimy
zdecydować czy przewozimy mamę na oddział paliatywny, gdzie będzie czekała na
onkologa (miał być dopiero za tydzień, później okazało się że był dopiero za
dwa tygodnie) czy zabieramy do domu. Nad tym nie musieliśmy się zastanawiać.
Wzieliśmy mamę do domu, a następnego dnia (17.02.2006) udaliśmy się do
polecanych przez rodzinę, znajomych specjalistów - do innych miast. Nie dali
nam nadziei, ale przynajmniej wytłumaczyli co i jak jest z mamą. Jeden mówił
o ewentualnej operacji + zespolenia, co da - jak się powiedzie - może miesiąc
więcej życia. Drugi stwierdził, że owszem - jest to możliwe - jak się
powiedzie !!! - ale wg niego trzeba się zastanowić czy to humanitarne, gdyż
mamę zamęczymy i większość reszty życia spędzi w szpitalach.
Dlatego tez postanowiliśmy - i mama też-ze nie chcemy tej operacji.
Teraz żyjemy z dnia na dzień ciesząc się każdą chwilą spędzoną z mamą, każdą
łyżką pokarmu, jaką w siebie wciśnie , każdą jej zachcianką, każdym dniem,
kiedy mniej boli.
Odnośnie tego, co napisałam o jedzeniu – to lekarz powiedział nam
(17.02.2006) – chcąc nas przygotować, że w tym stanie w jakim mama jest w
ciągu najbliższych dwóch tygodni nie będzie już mogła jeść bo rak jest tak
się rozprzestrzenił rozprzestrzenia, że mama już na pewno nie będzie w stanie
nic zjeść, bo wszystko będzie wymiotowane.
Na razie jak widać mama po ponad czterech tygodniach nadal coś może „wcisnąć”
w siebie. Nie jest to niestety dużo, ale zawsze coś. A wczoraj po raz
pierwszy od bardzo długiego czasu miała ochotę na sezamki – człowiek się
potrafi cieszyć nawet z takich drobiazgów
Jesteśmy „na etapie” bólu w dolnej części kręgosłupa – głównie spowodowane
przez zaparcia. Tak też stwierdził lekarz z paliatywnego, który przyjechał na
wizytę, gdy mama miała silne bóle głowy.
Przyznam, że jak medycyna konwencjonalna nie dała nam już w ogóle nadziei
postanowiliśmy skorzystać z tej drugiej - niekonwencjonalnej
(bioenergoterapia) I to tylko dlatego, że mój wujek mając „wyrok” 1 miesiąca
życia (lekarze nie dawali mu więcej) – żyje po wizytach u Tej Pani –
bioenergoterapeuty już osiem lat.
Wiem, że może się łudzimy, ale wiem, że najgorsze byłoby się poddać i czekać
tylko na śmierć. Dlatego robimy wszystko żeby mama nie cierpiała i żeby miała
wszystko czego zapragnie.
Ta strona jest bardzo potrzebna bo czlowiek naprawde nie wie co i jak, ani
kogo sie spytac
Dopóki człowiek żyje jest nadzieja