Dodaj do ulubionych

Mazurskie królestwo bajarzy

17.07.06, 21:34
Gajowemu to poświęcam i moim mniłym co zechcą cytać mazurskie i warmińskie
gawędy myśliwskie. Ksiójżke jako niespodzianke łotrzymałam dzisioj bez poczta
łod cery.
Sznupie na Allegro to zawdy co nojdzie.
Eszcze ji nie cytołam , no ale słowo wstepne tak ma łuradowało, co sia nie
mogłam powstrzymać i łuż na klawiaturce grom jek na psianinie abo...
pamnientacie brómejza ?
Brómejza - to take łorganeczki abo harmonijka ustna. Dawno , dwano tamu moj
brat grał na nich w Łolstynie, a jó śpsiewała i łodgadywała co łón gra. Take
to buło żucie kedajś.

Nie ukrywam , że z każdego napisanego zdania będziecie się śmiać do rozpuku
tak co bełki woma bolić bandó. No jó nie myślała co takie godki dostane do
ranki. To jó rzetelna prowda. To je prowda coby ciasem chto nie pomyśloł, co
łgarstwo. To je fakt. A wszystko bez Mazurskiego Zagłobe.

"Szedł jydyn mysliwy (lagier) na polowanie. No a za nim szedł gajowy i niósł
strzelbę i dwa woreczki prochów. Przechodzą przez wysoki mostek nad wodą.
Łoraz tan mysliwy słyszy .....chlups ! Łoglónda sia, gajowego nima. Znikł.
Co jest ? I zidzi co gajowy pod wodą przesypuje proch z jednego woreczka do
drugiego wink)))))))))) to tylko maluski uryweczek.
Obserwuj wątek
    • rita100 Re: Mazurskie królestwo bajarzy 17.07.06, 21:37
      "I oto, ani się obejrzałam, jak z bicza trzasneło siedem lat wędrówki, siedem
      lat polowań z mikrofonem na myśliwych. Wiem, że do wielu ciekawych gawędziarzy
      nie dotarłam. Wiem , że moi starzy znajomi mają napewno moc nowych,
      interesujących przygód, spostrzeżeń. Wiem także, że tylko dzięki ich
      cierpliwości i darowi narracji ksiązka ta mogła ujrzeć światło dzienne - za co
      wszystkim jej bohaterom jeszcze raz najserdeczniej dziękuję.
      Sądzę , że potraktowanie przeze mnie niektórych spraw z przymrużeniem oka nie
      dotknie nikogo,kto bowiem jak kto, ale myśliwi mają wrodzone poczucie humoru,
      potrafią się śmiać nie tylko z innych, ale i z siebie.
      Chciałabym również podziekować kierownictwu Rozgłośni Polskiego Radia oraz
      Wydziałowi Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Olsztynie, dzięki
      ktorym moje wyprawy mogły się odbywać."
      Maryna Okęcka-Bromkowa
      "Pojezierze" Olsztyn 1965
      cdnj
    • tralala33 Re: Mazurskie królestwo bajarzy 17.07.06, 21:55
      Zanosi się na przygody warmińsko-mazurskiego barona Munchausena. Tak poczkamy
      do jutra na dalsze gawędy.
      • rita100 Re: Mazurskie królestwo bajarzy 17.07.06, 22:00
        barona Munchausena ?
        A kto to jest ? Znasz Mazurskiego Zagłobę ?
        • rita100 Re: Warnijski Baron Gustaw 18.07.06, 20:15
          Już wiem to ten baron z grupy Monty Pythona smile
          Tak cos w tym rodzaju , tylko już się doczytałam, że nasz jest ze Szczytna i
          jest Warnijakiem , a nie jak redaktorka pisze Mazurem.
          Tak wieć mamy Barona Warnijskiego Gustawa.
          • rita100 Re: Warnijski Baron Gustaw 18.07.06, 20:17
            Pan Gustaw zwany Warnijskim Zagłobą inaczej Baronem to świetny gawędzirz i
            myśliwy. Pewna młoda reporterka postanowiła zrobić z nim wywiad i wybrała się
            do słynnego myśliwego w odwiedziny. Jej wywiady były nagrywane i opisane w
            książce. Oto niektóre urywki - poczytajcie smile
            • rita100 Re: Rogi! Rogi ! - Wieńce ! 18.07.06, 20:18
              Rogi! Rogi ! - Wieńce !
              - Ależ panie Gustawie, jaki śliczny ma pan zbior rogów !
              Pan Gustaw posiniał, potem zbladł, wreszcie huknął:
              - Rogi! Rogi! To ja pani poziem, tlo krowa ma a baran. Abo menżowi to może pani
              rogi przyczepić. Jo. Bo jelenie to rogów nijakich nie mają, jeno wieńce. Co by
              pani na całe życie spamiętała. W i e ń c e . Bo jinaczej to nie bandziemy
              mnieli ło czam gadać. A toż trzymajta mnie ludzie... rogi... rogi... !

              Rozsierdziłam pana Gustawa tymi rogami. Gospodarz jednak długo jeszcze sapał,
              fukał, grzmiał, ale jak zobaczył ... butelczyne na rozwiązanie języków to go
              nieco udobruchałam.
              To gdukniem szluczka coby i noma sia jyjzyki rozwiójzały. wink)
              cdn
              • rita100 Re: Uchwyćmy dziczy temat...za rogi :) 18.07.06, 20:20
                - Bo są też panie Gustawie, dziki inteligentne. Naprawdę. Pamietam, na jednym z
                polowań, myśliwi stali dość długo na stanowiskach i w końcu jeden z nich,
                siedząc na stołeczku, wyciągnął z kieszeni gazetę i zaczął czytać. A tu nagle
                jego sąsiad widzi, że z młodnika wychodzi dzik, podchodzi z tyłu do tego
                myśliwego i przez ramię mu do gazety z wielkim zainteresowaniem zagląda. Ale
                niestety nie zdążyło dziczysko nawet pierwszej strony przeczytać, myśliwy
                usłyszał lekkie sapanie za sobą, odwrócił się i...bach !
                - I iteligentne dziki poziada pani ! A psy ! - odpowiada rozsierdzony pan
                Gustaw. Duzo nie trzeba by by pan Gustaw wpadł w ferwor opowiadania....i..
                cdn
                • rita100 Re: Jo mnioł psy. 18.07.06, 20:23
                  Jo mnioł psy. Rex i Kajtek to buły psy na całą Polskę. Kajtek to był jamnik.
                  Okropnie ostry jamnik. No i pewnego razu postrzeliłem dzika. Ciajżko go
                  postrzeliłem, ale dzik uchodzi. Jó stary człoziek, dojść (chućko) prędko nie
                  mogę, bo śnieg głęboki, zapadam się. A Rex z Kajtkiem tam go tarmoszą i jo
                  patrzę, dzik pod bełkiem (brzuchem) coś taszczy, cosik wlecze. Jo patrza:
                  mojego Kajtka, ktory mu się w brzuch wygryzł i tak siedzi łuczepiony u tego
                  dzika.
                  A Rex jek dzika zaatakował, a potem uciekał sprzed dzikowego gwizdu ( ryja ),
                  to ogon stracił, bo mu go dzik odgryzł. Same nieszczęscia. Jeszcze i Kajtek
                  spod brzucha dzikowego wypadł i odyniec (samiec dzika) go trochę przydeptał. To
                  jo strzelam. Chybiam, bo bułem łumenczony fest. A dzik wepchał się pod
                  świerkowy parasol. Psy go oszczekują. Kajtek po tym głębokim śniegu tylko
                  łapami pach...pach...pach i oszczekuje odyńca. No jo. Dzik raz po raz ino gwizd
                  (ryj) spod tego świerka do psów wysówa i się odcina. Ja tu nie mam czam
                  strzelać , tom wziął sęk, no gałąź i jak dzik gwizd wysunął, to ja go gałęzią w
                  gwizd tak strzeliłem i dzik buł moj. To jest prawda, żeby czasem chto nie
                  pomyśloł, że łgarstwo. To jest fakt. A wszystko bez (przez) moje psy. Jek
                  spomnę Kajtka jo, to buł pies na całą Polskę. Ależ to był pies. Jaki węch. A
                  ostry był. Mocno ostry.
                  cdn

                  ps
                  Korci mnie napisanie tego w gwarze - aż sie prosi, bo wydaje mi się , że ta
                  ksiązka przemyca gwarę, czuć ją.
                  • rita100 Re: konno jedziem na dziku :) 18.07.06, 20:25
                    Tośmy pewnego razu poszli na dziki z nim. Dziki wlazły w maliny. Nie mogłem ich
                    stamtąd wydostać, nie mogłem do niech strzelać. To jo chodzę tu i tam, łoraz co
                    jo widze ? Mój Kajtek jedzie konno na dziku. Jo. Jedzie konno. Wskoczył na
                    dzika i go gryzł tamoj, za uszy tarmosił. Ale to jest fakt. Rzetelny fakt. Nie
                    żarty. I co się dzieje? Dzik Kajtka z siebie otrząsł, podeptał, nogę mu złamał,
                    a ten jeszcze go za rapcie zębami biedny łapał. Ale to był Kajtek. Jo sam to
                    mogę mówić. Takiego psa nikt nie mnioł, jek jo mniał Kajtka. Na całą Polskę
                    pies. Rzetelna prawda.
                    Tlo co by państwo nie myśleli , co Rex buł gorszy - ło nie. Rex to buł pies.
                    Nie żyje już ubogi. Warchlaka on zaraz za ucho i prowadził do mnie. Tak.
                    Prawda. Nie żadne łgarstwo. Jo.
                    cdn
          • tralala33 Re: Warnijski Baron Gustaw 18.07.06, 20:42
            Hieronymus Karl Friedrich, Freiherr v. Münchhausen, zanim został baronem
            Munchausenem z grupy Monty Pythona, był człowiekiem z krwi i kości. Urodził się
            w Hanowerze, żył w XVIII wieku i zasłynął z niewairygodnychopowieści o swoich
            przygodach wojennych, mysliwskich i sportowych. Opowiadał, na przykład, jak to
            kiedyś jadąc konno wpadł w bagno. Byłby się utopił ale zdołał się wydostać z
            tej smiertelnej pułapki ciagnąc się w górę za własne włosy!
            • tralala33 Re: Warnijski Baron Gustaw 18.07.06, 20:43
              Jeśli baron Gustaw jest ze Szczytna to może jednak jest Mazurem. W końcu
              Szczytno określa się jako bramę do Mazur (choć Nidzica też pretenduje do tego
              miana).
              • rita100 Re: Warnijski Baron Gustaw 18.07.06, 20:59
                Tralala, jednak jestem za obcją Warmiaka, bo po gwarze to widać - łón nie
                scipsi jak Mazurzy i buł w Łolstynie w radio i tak tam rozrabiał co cwszyscy
                ludzie sie zlecieli.
            • rita100 Re: Warnijski Baron Gustaw 18.07.06, 20:57
              tralala33 napisała:

              > Hieronymus Karl Friedrich, Freiherr v. Münchhausen, zanim został baronem
              > Munchausenem z grupy Monty Pythona, był człowiekiem z krwi i kości. Urodził
              się
              >
              > w Hanowerze, żył w XVIII wieku i zasłynął z niewairygodnychopowieści o swoich
              > przygodach wojennych, mysliwskich i sportowych. Opowiadał, na przykład, jak
              to
              > kiedyś jadąc konno wpadł w bagno. Byłby się utopił ale zdołał się wydostać z
              > tej smiertelnej pułapki ciagnąc się w górę za własne włosy!

              hehe, dokładnie tak , jak czytom to co lobaczycie to tak je.
              Mamy Barona i wycióngniemy go za włosy na powierzchnię smile
              • rita100 Re: Dzik więzień Rexa 18.07.06, 21:00
                Bo raz, wybrałem się z moim wnukiem na grzyby. Ale naturalnie wzieliśmy i
                dryling ze sobą, i Rexa, bo to był prima psiak. W pewnym momencie Rex zaczął
                oszczekiwać dziki. My podchodzimy - co jest ? Locha z warchlakami. Nie buło co
                strzelać. Poszły. Rex wraca,. Ale znów pognał i słyszę, pędzi dwa dziki. Dwa
                przylatki czyli dwuletnie dziki. Potem szczekanie ucichło. Cisza. Ale moj wnuk
                w ryk (w krzyk):
                - Uopa (dziadku) chodź ! Uopa chodź. On go ma ! Chodź.
                No to idziem i co jest ? Na polance stoi Rex i trzyma dzika za ucho, tylko
                pomrukując. To taka rzecz buła: on dzika puścić nie chcioł, ale i szczekać ni
                mógł, temu, co w pysku miał dzicze ucho. No jo. Tom strzelił tego dzika
                pięknie, za ucho. Rex się jeno łuśmiechoł. To nie łgarstwo. Bo to buł jego
                dzik, Rexa. Bez (przez) niego wyprowadzony i zatrzymany. Jam go tlo strzelił, a
                zasłużony był Rex. Fakt.
                cdn
                • rita100 Re: Dzik więzień Rexa 18.07.06, 21:04
                  Dzik podeptał grubego Gustawa
                  Bo zicie, bez Rexsa jó nic nie znaczyłem. To buł pies na całą Polskę. Ot i raz
                  ten moj Rex zaatakował dziki w małym zagaju. Starą z warchlakami. No wchodzę ja
                  w zagaj, przechylam się, aby strzelic, ale nic nie widzę. Aż tu mnie ciemno
                  przed oczami i co się dzieje ?
                  Lężę na wznak jak długi, a po moim grubym brzuchu idzie dzik. Jó go chabas za
                  nogę i trzymam, a ten się szamocze. W końcu mi sie wyrwał, podeptał mnie i
                  uciekł. A nojlepsza pociecha w tam buła, ze to był niewielki warchlak, ważył
                  może dwadzieścia pięć kilogramów i odważył się podeptać myśliwego o wadze stu
                  dziesięciu kilo. No i jek jó wyglóndałem !

                  Ale jó tak godam, a w gardle wyschło. A kedy gada sia za darmo, to od tego boli
                  gardło, powiadają na Mazurach (Warmii)
                  • rita100 Re: To gdukniem szluczka 18.07.06, 21:06
                    Wychyliliśmy po szluczku i ja znów z mikrofonem do gospodarza. Czułam, że
                    jeszcze nie koniec. Nie zapowiadały tego błyszczące oczka, ani śmiech czający
                    się w każdym fałdzie potężnej twarzy. Pan Gustaw tymczasem , mimo ciężkiego
                    inwalidztwa (brak jednej nogi), zerwał sie młodzieńczym ruchem i coś szukał w
                    szufladzie odzywając się... głosem płaczącego dziecka.
                    - A pani myśli, co jo tak do żony płaczę, co by noma kawy zrobziła ? Zrobi ona
                    i bez tego, bo wie, co to staropolska gościnność. Jó chciał tlo zademonstrować
                    wabik na lisa. Co by pani wiedziała. Tak zając płacze. To się po myśliwsku
                    nazywa kniazienie zająca. A lisy jak głupie idą na taki wab. Jek po sznurku.
                    Tlo trza cichutko siedzieć i jek pora przyjdzie - strzelać. Bo z lisem bywa
                    różnie.
                    cdn
                    kniazianie - głos śmiertelnie przerażonego zająca
                    • rita100 Re: Przyszed lis ojszczał nas ;) 19.07.06, 20:02
                      Ot, zasiadłem jó raz na lisa. Siedzę, a mój Rex przy mnie leży. Cicho. Siedzę
                      na mojej lasce i wabię lisa: uaaaaa, uaaaaa, uaaaaa, uaaaaa. Jek ucichło,
                      patrzę, idzie lis paradnie, ale z innej strony, niżem sia spodziewał. Idzie
                      prościuteńko z wiatrem na mnie. My patrzymy oba z mojem Rexem - lis coraz
                      blizej. Jeszcze tlo dwa kroki, a tu lis nic nie wie, co my obaj z Rexem są. No
                      nic. Siedzę pod jałowcem cichulutko, a Rex się oblizuje. No nic. Jednym okiem
                      patrzę na lisa : co będzie ? Co się robi, no nie ? Lis dochodzi na jakieś
                      trzydzieści centymetrów i co ja widzę: ta cholera unosi jek pies nogę i kropi
                      na nas. Obryzgał Rexa i mnie, ale Rex dobrze ułożony jest, to wytrzymał, nawet
                      się nie otrzepał. A ja sam, tom nie wiedzioł, czy sia śniać czy płakać. Bo
                      takie coś, to się chyba żadnemu myśliwemu nie zdarzyło. Lis, wiecie, jek
                      skończył siusiać za przeproszeniem, to naraz nas dojrzał i jednym skokiem...
                      poooooooszedł !
                      A my obaj z Rexem przyszli mokrzy do domu. I takie coś, to w mojem długiem
                      myśliwskim życiu pierwszy roz się zdarzyło. I to jest prawda. Fakt. Nie
                      łgarstwo.

                      A eszcze mi sia przybanczyło (przypomniało) z kedajszych ciasów.
                      Może szluczka gdakniemy sobzie ?
                      • tralala33 Re: Przyszed lis ojszczał nas ;) 19.07.06, 20:54
                        Tak ten lys mniał ziency szciajścia co t ty bajki "Chytry lis i mądry kot"

                        Raz kot z lysem sie ześli drogo. L'is mozi do kota: "Siła ty rozumów mosz ?" A
                        kot mózi: "Jo mom jeden". A lys mózi: - To mało, jo mom dzie'undziesiąt i
                        dziewięć i eszcze w worku". I tro idzie jeger z flynto prosto na niech, tero
                        przyłożył jeger na onego lysa flynte i chciał strzelyć. A kot skoczuł na
                        chojine, na dźrzewo. A lys zaczoł uciekać i tak ogonem fajtoł. A jeger lysa
                        zastrzielył.
                        A kot móził: "Lysku bracisku i te z worka, i te z worka".

                        Zapisano we wsi Lichtajny, pow. Olsztyn 1948

                        jeger - strzelec, myśliwy
                        • rita100 Re: Każdy ciągnie w swoją stronę 19.07.06, 21:06
                          Fejn noma jidzie to dajyj splytamy smileTralala, cytoj to łuwaznie , bo ma sia
                          zdaje , co bandzie dużo podtekstów - wszak spisano po wojnie i bandó rózniści
                          łopoziadac mysliwi z róznistych stron Warnii i Mazur nawet z Podlasia.

                          Mnołem jo wtedy na lisy dwa bardzo ostre jamniki. Norę i Gryfa. I raz moje
                          jamniki pognały za lisem do jamy, a jo stanąlem na drugim wylocie tego lisiego
                          gniazda. I czekam. Czekam. Tylko dziaukanie słychać. Bo naraz widzę: lis
                          wytknął łeb i patrzy. Rozgląda się na wszystkie strony. Strzelam. Lis leży w
                          tej jamie, ale za chwilę zaczyna drgać jakoś dziwnie i wjeżdza mi spowrotem do
                          jamy. Pociągnąlem fest, o mało się nie przewrócił. Dobrze, ze lisowi głowę nie
                          urwałem. I co ja widzę ? Nora się wgryzła lisowi w pośladek i tak go trzymała.
                          Ciągneła do siebie. A Gryf, ze już dostępu nie miał do lisa, to z tej
                          zajadliwości wgryzł się w pośladek Nory i też ciągnął do siebie. Tom ja, jakem
                          się zaparł fest, wycióngnołem z tej jamy całą wiązankę : lisa i dwa psy. Z
                          psiej zajadliwości taka wiązanka się zrobiła. Jo.
                          A Nora i Gryf takie ostre były oba, że stale musiałem nosić przy sobie w
                          kieszeni skoki od zająca, żeby im dać do pyska, wtedy grały na nich, niby na
                          organkach ze złosci.

                          Nalejta szluczka coby jyjzyki rozwiójzać , co zita , myślistwo to już do
                          siebzie ma. Jek nie polujesz, to wspomninasz i na odwrót. Jednemu i drugiemu
                          kóńca nie zidać
                          Abo znowój take zdarzeni mi sia przybanczyło (przypomniało) .....
                          • rita100 Re: Poszedłem z wujaszkiem na polowanie 19.07.06, 22:51
                            Poszedłem z wujaszkiem na polowanie
                            Poszedłem z moim wujaszkiem na polowanie. Chcieliśmy daniela zabić. To buło
                            dawno, dawno, tutaj na Mazurach. No i buł łubin, take pole łubinu. Dochodzimy
                            do niego, danielów nie ma. Ale widzę, sznuruje lis. Ja tutaj młody myśliwy,
                            pokażę wujaszkowi zaraz, jak mogę strzelać. Więc kulą kropię do lisa. On się
                            zakotłował, a ja z radością do wujaszka:
                            - Mamy lisa ! Mamy lisa !
                            Przylatujem na miejsce - lisa nima, tlo kita z lisa. Tom utrafił w samą kitę !
                            Co robić ? Kitem wzielim do kieszeni i do domu. Opowiadamy wszystkim tę
                            historyjkę i jako dowód chcę kitę ciągnąc z kieszeni - ba ! Kiedy kity nie ma.
                            Wszyscy w śmiech, ale mym nie darowali i obaj z wujkiem idziem szukać kity.
                            Idziemy, naraz wujek woła :
                            - Królik !
                            I chlast do niego raz i drugi. Bo przychodzimy na miejsce, nie ma nic, ino moja
                            wczorajsza kita, na strzępy rozstrzelona. Drugi roz oberwała. Ale co ciekawe,
                            że tego lisa bez kity tom łuż nigdy nie napotkał. Chyba co wyniósł się w inny
                            region, bo mu było wstyd po Mazurach bez kity ganiać. A co by chto nie myśloł,
                            co to łgarstwo jest. Najprawdziwsza to prawda, co my ją z wujaszkiem oba
                            przeżyli.

                            No to wypijmy. Co się tak pani patrzy ? To je nojlepsza medycyna myśliwska. Na
                            katar. Bo jek się idzie za zwierzyną, to raz jest tak, a raz inaczej.
                            Poszedłem ot raz na .....
                            • rita100 Re: Poszedłem ot raz na .... 20.07.06, 19:50
                              Poszedłem ot raz na lisa, to buło od domu jakieś dwa kilometry i lisy tamoj
                              chodziły. Ale żeby tam dojść, trzeba było po rurach od drenażu przejść przez
                              dwumetrowy kanał. Jo. Tak przyszedłem ja tam, bo patrzę, rur nie ma. Wziołem
                              tedy żerdź od plotu, zrobiłem taki mostek i pomału zaczynam przechodzić. Ale
                              jek na środku jestem, żerdź na polowę, a ja do rowu. Woda nie zamarznięta, a
                              mróz buł tęgi. Tom się wygramolił z tej wody, stoję biedny i wsio na mnie
                              marznie. Tyle, że broń sucha. Tedy zacząlem wabić liska. Chyba z rozpaczy. I
                              zaraz po pierwszym wabieniu przyszedł. Ja do niego... - bach ! Przewrócił się.
                              Ja go na plecy i do domu. Przynajmniej w mokre plecy coś mnie grzało.
                              I potem mozecie wierzyć, abo nie, nawetem kataru nie dostał. To jest fakt.
                              Dlatego powiadam: medycyna myśliwska to w łowiectwie prima jest rzecz.
                              Ale tera jeszcze takie coś powiem...
                              cdn
                              • rita100 Re: Ale teraz jeszcze coś powiem... 20.07.06, 20:06
                                Ale teraz jeszcze coś powiem, bez medycyny. Zabitego lisa razu jednego
                                przyniosłem do domu w plecaku. Ale na podwórku słyszę, co w stajni konie są
                                niespokojne. Poszedłem zobaczyć, a lisa tom powiesił na płocie. Jeszcze to,
                                jeszcze tamto, wychodzę - bo, placaka nie ma z lisem. Co jest ? Szukam,
                                szukam... o... jest trop mego plecaka. Jo za tym tropem.... do nory.
                                Przekopałem norę wpół, jest w korytarzu tamoj coś miękkiego. Jo chabas, ciągnę,
                                ciągnę i za kitam wycióngnół swojego lisa. A on jeszcze łajdak, w pysku moj
                                plecak trzymał. To jest fakt.
                                • rita100 Re: Chciałbym gardło przpłukać. 20.07.06, 20:07
                                  Pan Gustaw potoczył wzrokiem wokół, penetrując jakie to wrażenia jego gadki
                                  robią. Pełni byliśmy dumy - bo przyznacie , ze niesłychane. Król bajarzy
                                  tymczasem przysunął się do mnie i trzymając kryształową karafkę w pulchnej,
                                  olbrzymiej i pełnej dołeczków dłoni zapewniał z najpoważniejszą miną, że we
                                  wszystkim, co mówi, ani grama łgarstwa nie ma. I że on teraz chciałby odsapnąć,
                                  gardło przepłukać.

                                  Prawde poziem, co nasz Baron Bajarzy je nojlepszy.
                                  No i poczkajta na łopoziadanie ło generale hitlerowskim w wykonaniu noszego
                                  Pana Gustawa.
                                  • tralala33 Re: Chciałbym gardło przpłukać. 20.07.06, 20:40
                                    Ten pon Gustow to buł ze Szczytna? Tam zidać siuła jegrów bo taka wystawka
                                    zrobzili:
                                    Myśliwska ekspozycja
                                    GO [19.07.2006] Jeszcze przez dwa tygodnie można oglądać w Muzeum Mazurskim w
                                    Szczytnie ekspozycję myśliwską zorganizowaną przez Radę Przyrody i Łowiectwa
                                    Powiatu Szczycieńskiego. W ten sposób Rada po raz kolejny pragnie przybliżyć
                                    społeczności powiatu tradycje myśliwskie oraz gospodarkę łowiecką. Na wystawie
                                    można zobaczyć wieńce byków jeleni oraz parostki kozłów sarny począwszy od
                                    myłkusów, poroża selekcyjne aż po okazy medalowe.
                                    • rita100 Re: Chciałbym gardło przpłukać. 20.07.06, 21:27
                                      "można zobaczyć wieńce byków jeleni oraz parostki kozłów sarny począwszy od
                                      myłkusów, poroża selekcyjne aż po okazy medalowe."

                                      A najciekawsze to są gawędy w jaki sposób zdobyto te trofea ? - czuję , że
                                      dokładnie się poznamy na mysliwstwie dzieki tej ksiązce i dociekliwej
                                      reporterce i to zawitamy do róznych lesniczowek Warmii i Mazur. Poznamy dużo
                                      gawędziarzy.
                                      • rita100 Re: Gajowy generał leśny :) 20.07.06, 21:37
                                        Bo przyjechał generał na polowanie tutaj
                                        - To raz jednemu hitlerowskiemu generałowi to poszło tak... nie we śnie ale na
                                        jawie. Tak mu poszło, co się wszyscy po cichu z niego śmiali.
                                        Bo przyjechał generał na polowanie tutaj, na tą naszą Warnije. Kwaterę miał u
                                        gajowego. A gajowy , Warmiak, to buł człowiek na poziomie, jek sia patrzy. I
                                        miał tego generała prowadzić na byka. Ale generał a gajowy, jeszcze i generał
                                        hitlerowski to mocna różnica. No nie ? Tak tedy nie gajowy prowadził, ale
                                        generał, bo szedł z przodu. A gajowy za nim z zadku i sia modli bez caluchny
                                        czas, coby tylko się ten przyszłościowy byk nie pokazał. A tu generał nic,
                                        tylko w tę stronę, gdzie te przyszłościowe byki chodziły. Ba naraz, na flince,
                                        stoi byk. Generał go zobaczył, przykląkł na kolano i się składa. Do
                                        przyszłościowego. I w momencie, kiej już miał paść strzał, gajowy zamknął oczy
                                        i krzyknął:
                                        - Spuść broń !
                                        Generał usłyszawszy taką komendę, zapomniał co jest generałem i spuścił broń
                                        posłusznie. I siedzi tak na jednym kolanie, ale oprzytomniał i pyta gajowego,
                                        jaką on ma rangę w wojsku.
                                        - Szeregowiec , panie generale.
                                        - Ty łajdaku. Odkąd to szeregowiec komenderuje generałem. W obozie chcesz
                                        zgnić ? Obraziłeś generała !
                                        Gajowemu już było wszystko jedno:
                                        - Tu w lesie, to ja generał, panie generale !
                                        Co tam dalej było, nie wiem. Tyle co powiadali, że to było polowanie generała
                                        armii i generała lasu. Ale to był odważny Warmiak ten gajowy, no nie ?

                                        --
                                        cieplutkie łopoziadanie
                                        • tralala33 Re: Gajowy generał leśny :) 20.07.06, 21:54
                                          To niech ma chót pozie co to je tyn 'przyszłościowy byk'?
                                        • gajowy555 Re: Gajowy generał leśny :) 20.07.06, 21:54
                                          No jó, to teroz jo zim czamu jo gajowy choc lasu ni mom...
                                          • rita100 Re: Gajowy generał leśny :) 20.07.06, 21:57
                                            Przyszłościowy byk , to taki co bandzie kedajś robził dzieciuki.

                                            Gajowy , to ni kóniec, eszcze ni jyden figiel spłatasz.
                                            • rita100 Re: A rysie? 20.07.06, 22:00
                                              A rysie? - spytałam
                                              - Rysie tutaj były. Ale tylko polowali na nie dygnitarze hitlerowscy. A ja
                                              ucierpiałem przez Hitlera dość, tom się i nie pchał tam, gdzie hitlerowcy
                                              polowali.
                                              Tak . Rysie tu były. Goering je tu wprowadził, ten po ktorym ino stryczek w
                                              Norymberdze został. I najwięcej rysi bylo koło Krolewca. Zabijały wszystkie
                                              sarny. Bo ryś jest bardzo drapieżny. Jo. On zabija nie, aby zaspokojić swój
                                              głod, tlo on zabija z radosci do zabijania. Jak hitlerowcy. Jo.

                                              Gustaw zamilczał po tych słowach, a żeby przerwać cisze pan Adam , który był
                                              również mysliwym tylko z innego rewiru zaczął opowiadać:
                                              No i idziem tak z sekretarzem leśnictwa....
                                              ---
                                              No tak, pamniejtomy co to było napsisane w łokresie powojennym i propagandowym
                                              w pewnym rodzaju inaczej tekst by nie widział światła dziennego.
                                              Ciekawe gdzie mogą być opowiadanie nieopublikowane - może gdzieś leżą jeszcze.
                                              Kto był tym wspaniałym myśliwskim bajarzem ? No i zauważcie, ze w tym
                                              łopowiadaniu nie mówi Baron Gustaw, co to jest prawda ! To jest fakt !
                                              • rita100 Re: idziem tak z sekretarzem leśnictwa 21.07.06, 20:07
                                                Przeczytajcie uważnie , czy to nie historyjka z podtekstem ?

                                                - To było w lutym, pod koniec sezonu. Poszliśmy w czwórkę: sekretarz
                                                nadleśnictwa Wilcze Bagno, leśniczy i jeden robotnik. Leśniczy twierdził, ze ma
                                                ogromnego odyńca (dzika). Staneliśmy na stanowiskach, a sekretarz z robotnikiem
                                                poszli w młodnik. Po paru minutach, dosłownie po paru minutach wychodzi
                                                odyniec. Bardzo duży. Strzeliłem. Dzik dostał, ale po zaznaczeniu nie miałem
                                                nadziei, ze dobrze dostał. Odczekaliśmy. Idziemy. Widać po tropie, że dzik ma
                                                tylnią nogę złamaną, ale mimo to uchodzi. Słychać szczekanie psow coraz dalej.
                                                Leśniczy nie traci jednak nadziei i powiada:
                                                - Wiesz co ? Dzik napewno leży na bagnach. Ty zajdź z drugiej strony i stań na
                                                przesmyku, a my dzika przy pomocy piesków ruszymy.
                                                I tak zrobiliśmy. Doszedłem do przesmyku. Stoję. Serce mi tylko buch... buch...
                                                buch... Coraz bliżej szczekanie psow. Jest w końcu i dzik. Strzeliłem na jakieś
                                                pięćdziesiąt metrów. A dzik po szale szarżuje na mnie. Puszczam go na jakieś
                                                dwadzieścia metrów, strzelam, żadnego wrażenia na dziku. Już jest przy moich
                                                nogach. Nie zdążyłem naładować, nastawiam po prostu lufy do obrony, ale pieski
                                                go dopadły i za uszy. Dzik trochę już zmęczony, ogania sie psom. Uskoczyłem na
                                                bok, załadowałem strzelbę. A tu wychodzi sekretarz nadleśnictwa, dość tłusty
                                                chłop. Dzik zaszarżował na niego. To było na bagnie, Karłowate sosenki.
                                                Sekretarz skoczył, złapał się za wierzchołek takiej sosenki i wisi. Nogi
                                                podciąga do gory, bo drzewko się ugina. Więc te kolana pod brodą, drzewko się
                                                chwieje, a dzik pod nim stoi i sapie. Wściekły.
                                                To sekretarz wiszący w krzyk:
                                                - Strzelaj pan, bo on mnie zje !
                                                A ja myślę złośliwie...nic mu się nie stanie, niech trochę powisi. Nagle
                                                wychodzi robotnik. Dzik skolei szarżuje na niego. Robotnik niewiele myśląc,
                                                zwinnie, hyc na drzewko. I też wisi, aż sie sosenka ugina. To dzik bestia pod
                                                sosenką siadł i siedzi. Jakby czekał, kiedy obaj dojrzeją i spadną. Śmiać mi
                                                sie chciało, ale znów pieski doskoczyły do dzika, zaczeły go tarmosić i ten
                                                nagle przestał się bronić. Podchodzę - nie żyje. No i dopiero po sutych
                                                zapewnieniach, że dzik naprawdę martwy, obie ozdóbki choinkowe, bardzo
                                                skonfudowane, zlazły z biednych sosenek.
                                                • rita100 Re: Takiegom zdarzenia to nie mioł 21.07.06, 21:49
                                                  Takiegom zdarzenia to nie mioł - powiedział pan Gustaw, a jak już sie
                                                  doszukałam to Baronem Warnijskim jest Pan Gustaw Glica ze Szczytna.

                                                  O... już pan Gustaw przed mikrofonem. Już palce rozstawia i puszcza oczko ...
                                                  widzę , że będzie dobrze, to jeszcze nie koniec bajdurzenia ....tak dalej mówi:

                                                  - Takiegom zdarzenia to nie mioł, co by wisieć na świerku, ale inaksze mi sia
                                                  przybanczyło...
                                                  Zabiłem łanię. Odczekałem, jek potrzeba, jek sia należy i idę, patrzę : prima
                                                  łania, tęga sztuka. Alem żem się trochę zmęczył, to siadłem na nią i tak
                                                  chciałem spocząć. Wtem moja łania się zerwała. Zląkłem się, ale trzymam się jej
                                                  fest za szyję, a takem mocno trzymał, jek najmilejszą kobietę się ściska. A ona
                                                  ze mną do lasu, aż do pierwszych krzaków. Tam mnie dopiero zrzuciła. Bo też i
                                                  miała co dzwigać - sto i dziesięć kilo. Tom jechał na tej łani nieszczęsnej
                                                  chyba ponad pięćdziesiąt kroków. I w końcu ona padła nieżywa i ja spadłem na
                                                  ziemię i też leżałem jek nieżywy.
                                                  • rita100 Re: Alem mnioł taką przygodę... 21.07.06, 22:56
                                                    Roześmiałam się głośno. Gospodarz popatrzył spod oka:
                                                    - Pani myśli o łani czy o starym Gustawie ? Co ? Już nie bedę wiecej mówić, bo
                                                    pani nam sie zaśmieje i trzeba bedzie ratować.
                                                    - Ależ nie, proszę mowić - wykrztusiłam
                                                    - No dobrze - sapnął pan Gustaw. - Tak tedy , może ktoś wierzyć albo i nie.
                                                    Alem mnioł taką przygodę. Zasiadłem na zajónca kiele seradeli. I
                                                    przydrzemnąłem. Odecknę, broń mom na kolanach i co ja widzę. Siedzi zając przed
                                                    lufą i wącha ją. Wącha moją lufę. Tom pociągnął za spust i całe wąsy temu
                                                    ciekawskiemu zającowi obciąłem. Tlo wąsy mi się zostali jako trofeum, bo zając
                                                    pooooszedł !
                                                  • rita100 Re: A niedawno znów, tom mioł.... 21.07.06, 22:58
                                                    A niedawno znów, tom mioł takie przeżycie. Poszedłem na kuropatwy. Ot poluję,
                                                    poluję i nic. No to wracam do domu. A kiele szosy siedzi jakiś dziad i drzemie.
                                                    Wkolo niego chodzą kury. Domowe. A byłem fest zły, bo pusta torba, żadnych
                                                    trofeów, to pytam:
                                                    - Słuchaj , stary. Mogę jedną kurę zastrzelić ? Na rosół.
                                                    - Prosa bardzo - powiada - Prosa bardzo.
                                                    Strzeliłem. Kura pac - leży. Powiesiłem ją sobie na troku i pytam:
                                                    - Ile kosztuje ?
                                                    - Dziesięć złotych.
                                                    To jo jeszcze bach, bach - strzeliłem dwie kury. Dałem mu trzydzieści złotych i
                                                    idę. Zajdę na górę...coś nie tak, myslę. Zrobiło mi się dziada żal. Bo kura
                                                    przecież najmniej czterdzieści złotych. Tedy wracam i mówię:
                                                    - Słuchaj stary głuptaku. Toć jam ciebie oszukał. Toć kury są droższe.
                                                    A ten stary do mnie:
                                                    - Idź z Bogam. To nie moje kury !

                                                    Tera eszcze co jinnego....przybanczyło smile
                                                  • rita100 Re:Tera eszcze co jinnego....przybanczyło :) 22.07.06, 21:19
                                                    Teraz jeszcze co innego. Szedł jeden myśliwy na polowanie. No a za nim szedł
                                                    gajowy i niósł strzelby, takie jeszcze pojedyneczki, górą nabijane. Prochem. I
                                                    ten gajowy niósł dwa woreczki z prochem. Jeden swój, a drugi tego myśliwego.
                                                    Przechodzą przez wysoki mostek nad wodą. Bo naraz ten myśliwy słyszy...chlups!
                                                    Ogląda się, gajowego nie ma. Znikł. Co jest ? Naraz ten myśliwy spojrzał w wodę
                                                    i co on widzi ? Gajowy siedzi na dnie i z jego woreczka do swojego woreczka
                                                    proch przesypuje.
                                                    Jo.
                                                  • rita100 Re:Taki to był ostry pies. 22.07.06, 21:22
                                                    Moj jamnik to raz poleciał za lisem. Gna go gna, aż tu nagle lis... pach... i
                                                    wpadł do szczerząbli czyli do przerębli znaczy się. No myślę, po lisie. I co ja
                                                    widzę ? Mój jamnik za lisem, pach do wody. To proszę sobie tylko wyobrazić,
                                                    jaki ostry był ten moj jamnik. Ja idę środkiem rzeki, po lodzie i słyszę, jek
                                                    na dnie mój jamnik, pod lodem oszczekuje tego lisa : dziau, dziau, dziau ! Taki
                                                    to był ostry pies.
                                                    No jo. Do śmiechu to już było, to jeszcze powiem do strachu.
                                                  • rita100 Re:Jednego razu na cmentarzu 22.07.06, 22:41
                                                    Bo to zasiadłem jednego razu na cmentarzu na króliki. Było ich tam siła i
                                                    ludzie powiadali, co całe trumny przewracają. Jo. Księżycowea noc. Siedzę.
                                                    Czekam. I zdrzemnąłem się. Bo odecknę. Przecieram oczy. Na zegarek. Dwunasta.
                                                    Na Warniji powiadają, co o tej porze, a jeszcze na cmentarzu, to rychtycznie
                                                    duchy chodzą. To jest ich specjalna godzina do straszenia. No i patrzę. Co się
                                                    robi ? Faktycznie. Jest duch. Bialuśki, maluśki i tak się unosi. Co tu robić ?
                                                    Strzelać do ducha ? Bez odstrzału ! Bez zezwolenia ! Nie po myśliwsku. Miałem
                                                    lornetkę, podnosze do oczu, a ręce trochę ze starachu się trzęsą. I co ja
                                                    widzę ? Biały król, tlo mni łobaczył, to słupka zrobił (czyli na dwóch nózkach
                                                    stanął), a mnie sie zdawało, co maluśki duch się unosi. Ej, tom przyłożył
                                                    dryling (strzelbę) i bach...... po królu. Znaczy się po tym duchu. I yak oto
                                                    zwyciążyłem ducha o dwunastej w nocy na cmentarzu.
                                                    Było już grubo po północy, gdy w końcu zaczeliśmy ceremonię pożegnania. Jeszcze
                                                    na stojąco strzemiennego. Już się ubieramy. I ja bach...znów niewypał !
    • gietpe Re: Mazurskie królestwo bajarzy 22.07.06, 22:46
      Pan Gustaw coraz wiancy mi sie widzi
      • rita100 Re: Mazurskie królestwo bajarzy 22.07.06, 22:52
        Ty czkaj na jygo kóńcowó mowe - to dopsiero cyrk, ale pomalucku jide z niym, bo
        takego Gustawa, barona mysliwskiego ciajżko znoleź. Co łón eszcze nie wyprawiał.
        • rita100 Re: Przepis na byka (samiec jelenia,łosia) 22.07.06, 22:54
          - Pan tak świetnie opowiadał, panie Gustawie, tak plastycznie, że słowo daję,
          jestem gotowa zacząć polować, żeby chociaż raz strzelić byka....i umrzeć.

          Pan Gustaw nachyla sie do ucha i powiada:

          - Przepis na byka, to ja mam, ale tlo dla mężczyzn. To jek Diana do buzi, albo
          rączkę do pocałowania, wtedy tylko chabas, całować i w ogole...Bo trzeba umieć
          wykorzystać, łaskę Diany. Ale jek Diana łaske da, a ty potem nic nie strzelisz,
          to koniec z tobą. Mozesz chodzić i dwa lata, a żadnej zwierzyny nie napotkasz.
          Bo Diana się obrazi i zwierzynę będzie odciągać. Jo. Ale to się tyczy mężczyzn.
          A co się tyczy kobiet, ja gdybym był ministrem, to bym nie pozwolił kobietom
          polować. Bo kobieta ma dać życie, a nie zabijać je. A myslistwo to je przecież
          zabijanie i nie babska rzecz.
          --
          Diana czyli Andromeda to bogini lasu
          • rita100 Re: Powrót do Olsztyna 22.07.06, 23:01
            DIANA (gr. ARTEMIDA)
            Bogini łowów, lasów, dzikich zwierząt. Jej atrybutami są: łuk, strzały,
            zwierzęta (jeleń, niedźwiedź).

            Chyba przez tydzień po powrocie do Olsztyna sprzedawałam na lewo i na prawo
            anegdotki i dykteryjki pana Barona Gustawa. Krążyły w naszym małym światku i
            częstokroć po kilku dniach wracały do mnie, jakże jednak przeinaczone i odarte
            z uroku.
            Rozgłosnia olsztyńska mieściła się jeszcze wówczas w małej willi przy ulicy
            poety mazurskiego Michała Kajki. Któregoś dnia zaterkotał telefon, usłyszałam
            jowialny glos:
            - Jeszcze mi się przybaczyło......
            --
            (jo tlo poziem co bandzie śniechu co nie miara, bo Baron Gustaw to
            nojważniejsze co mnioł poziedzieć łostawił sobzie na kóniec)
            • gietpe Re: Powrót do Olsztyna 22.07.06, 23:04
              Może gdokniem szluczka?
              • rita100 Re: Powrót do Olsztyna 24.07.06, 20:07
                Gdokniem , co sobzie bandziem żalować
                Łobaczie co mom ?
                Gustaw bandzie łuradowany i zabzierze sia do gadki smile
                schlesien.nwgw.de/foto/displayimage.php?album=86&pos=41
                prosto ze sklepu (piwnicy)
                • rita100 Re:Jeszcze mi się przybaczyło, tom przyjechoł 24.07.06, 20:09
                  - Jeszcze mi się przybaczyło, tom przyjechoł do was. Można tam przyjść ? pyta
                  pan Gustaw

                  Kilka minut później pan Gustaw wbił sie z trudem w fotel w mały studio.
                  Odsapnął i zaczął pogrzmiewać swym tubalnym głosem na cały parter. Wkrótce w
                  reżyserce nie było można znaleźć wolnej szparki. Zbiegł się kto żyw. A Pan
                  Gustaw znów strzelał, gestykulował, przesadzał rowy, składał się, przymierzał.
                  Zaczął jak zwykle, straszliwie serio. Od najgrupszej zwierzyny.
                  --
                  Ciiiiicho tera, tera ma glos Baron Gustaw
                  • rita100 Re:Jeszcze mi się przybaczyło, tom przyjechoł 24.07.06, 20:11
                    To było chyba w 1935 roku. Jo.
                    - Dostałem po długich staraniach zezwolenie na odstrzał łosia. To było chyba w
                    1935 roku. Jo. A tu łosie byłu koło Węgorzewa, koło Krolewca tamoj w takich
                    bagnach i podchodziły aż do Nowej Wsi. Tak i pojechałem kiele Kamieńska do
                    Wilhelmowej Góry. Dośc duży był las i bagna, oparzeliska. No, leśniczy wiedział
                    tamoj, co ja mam odstrzał i co ja jestem rzetelny myśliwy, co mnie należy
                    prowadzić nie tam, gdzie wróble bajki plotą o łosiach, tlo tam, gdzie naprawdę
                    łoś jest. Tak tedy lesniczy mnie prowadził, a mnie aż coś niosło, bo łoś, to
                    już najgrubsza zwierzyna, jaka tylko może być.
                    Łoś stojał na jednej łączce. Zobaczyłem ten jego wielki łeb, zwisającą brodę,
                    grzywę wokół karku, suknię z długim włosem, potężne rochy. Miał chyba dwa metry
                    wysokości. Olbrzym to był. Jo.
                    Miałem doskonałą broń, ustałem kiele grubego pnia, przymierzyłem doskonale,
                    strzeliłem. Tak na jakieś osiemdziesiąt kroków, prosto w komorę. Łoś zaznaczył
                    bardzo ładnie, ale jeszcze poszedł jakieś trzydzieści kroków, stęknął i padł,
                    aż ziemia zahuczała. Był to tęgi łoś, ważył aż sześćset dwadzieścia kilo. To
                    był bardzo tęgi łoś. Łopatacz. Olbrzym. Okropny olbrzym. Ależ mi się strasznie
                    zrobiło, jakiem tak patrzał, a on był już martwy. Okropny łopatacz.
                    --------------------
                    Dodam tylko, że samica łosia to klepa, tak dla znajomości tematu i że po tym
                    odstrzale pana Gustawa w powiecie Iławka zostało trochę łosi i klep, a po
                    wojnie pod Węgorzewem został jeden łoś i dwie klepy, ale też nie daje głowy pan
                    Gustaw, bo kłusowników się rozmnożyło. A może poszły pod Kaliningrad, bo tam
                    miały swoje dawne ostoje ( miejsca) Muszę eszcze dodać cobysta się nie
                    zniechęcili cytaniem , co pan Gustaw to nojwazniejsze to naprawde łostawia na
                    kóniec , byśmy eszcze wysłuchali jego sukcesów. I ja tak myślę , ze kto
                    przebrnie przez taki las czytelniczy to doczeka się nagrody - i nie łgam , to
                    je fakt !
                    • tralala33 Re:Jeszcze mi się przybaczyło, tom przyjechoł 24.07.06, 21:08
                      Możliwe, że po wojnie łosi zostało niewiele (za to wilki podobno rozmnożyły się
                      na potęgę), ale teraz chyba nie jest tak źle. Niedalej jak miesiąc temu mój
                      tato siedział sobie na balkonie i nagle zobaczył łoszaka (młodego łosia)na
                      takiej łące pod domem - mam nadzieję, że ten buroczek (łoszak nie mój
                      łojczulek) odnalazł drogę do lasu bo w mieście dla takich zwierzaków jest zbyt
                      niebezpiecznie.
                      • rita100 Re:Jeszcze mi się przybaczyło, tom przyjechoł 24.07.06, 22:34
                        Może się zdarzyć , że zwierzyna w poszukiwaniu wody lub na skótek upałów gubia
                        się. A wilków było duzo , lopoziem o czerwonym kapturku , bo i taki był na
                        Warniji, dziewczynka , ktora do szkoły szla przez las, ale jeszcze przed nami
                        długa droga w głab lasu smile No tera to dziki tez sa utrapsieniem pól.
                        • rita100 Re:Sukcesy myśliwskie Barona Gustawa 24.07.06, 22:42
                          No cóż. Moje sukcesy myśliwskie na Warmii i Mazurach, to mozna powiedzieć, ze
                          nieliche są. To co pamietam: sto sześć kozłów , dwadzieścia sześć jeleni,
                          cztery daniele, jeden łoś i ponad pięćdziesiąt dzików. A mój największy odyniec
                          (samiec dzika) to ważył po wypatroszeniu dwieście cztery kilo, to już był
                          bardzo spory dzik. I mam jeden wieniec od jelenia, to waży jedenaście kilo i
                          czterdzieści deko, to też jest bardzo tęgi wieniec. Ale takie tęgie jelenie i
                          dziś w Olsztyńskim można spotkać. O można. A może i piękniejsze jeszcze chodzą,
                          tlo stary Gustaw o nich nie wie. Jo.

                          - A dublety ? - rzuciłam podchwytliwie pytanie.
                          --
                          Dublety - to moi mnili to prawdopodonie polowanie na jednego zwierzęcia a dwa
                          się złapały. Wiecie co , wciągło mnie, tak mnie wciągło, że , hej, ide w las
                          piórko mi się łomocze wink
                          • rita100 Re:Dublety to były u mnie codzień... 24.07.06, 22:44
                            - Dublety to były u mnie codzień. Prawie bez przerwy. Zwałaszcza na kaczki. Ale
                            raz, to miałem historyjkę taką. Strzelałem do zająca. Zrulował (trafiony). A tu
                            w momencie przybiegł jakiś, można powiedzieć, głupi lis i łaps za zająca.
                            Bierze jek swego. Nie pyta nawet o zezwolenie. Już odchodzi z nim. Ja mu w
                            kitę...bach...
                            No i miałem za jednym zamachem zająca i lisa. Ale proszę nie myśleć , że to
                            łgarstwo. To fakt.
                            A raz znów to miołem....
                    • gajowy555 Re:Jeszcze mi się przybaczyło, tom przyjechoł 25.07.06, 15:14
                      No jó, am mnioł tako przygoda z łosiem. Kedajś jechołem ołtem do Licbarka do
                      teściów. Jek raz am sam jechoł, zawdy jeździlim z kobzitó, a wtenczas jo sam.
                      Tak gdzieś za Kabikiejmami patrze , a na szosie na samym środeczku stoi zielgi
                      łoś i z drogi nie chce zejść. To am podjechoł do niygo na 10 metrow i z bliska
                      sia jemu przypatrzół. Tam mym postali pora minut, ołta nie jechały, ruch na
                      drodzie niezielki buł i potam łoś powolutku, majestatycznie, nie śpiesząc sia
                      poszedł w las. Ni mniołem aparatu coby knypsnóńć jeke fotke, ale com przezył to
                      moje. Fejn spotkanie z łosiem buło.
                      Prowda to sczyrna a nie fałsz. Dzisioj takiygo zwierza to sia tak często nie
                      spotyka...
                      • rita100 Re:Jeszcze mi się przybaczyło, tom przyjechoł 25.07.06, 20:47
                        Tak właśnie myślołam , co łu woju na szosyjach gwołt zwierzyny i rychtycznie
                        take sytuacje sia zdarzają , jek i kraksy ze zwierzentami. Jyden taki kierowca
                        trofił na walke jeleni na szosyji i tyż nie mniał łaparatu, ale jek pisał to
                        zidok mnioł wspaniały. Później sia rozeszły zwierzaki i kazdy za swoją stronę
                        szosyji smile
                        No a tera dalyj Gustaw zabziera się do łopowiadania smile
                        • rita100 Re: A raz znów to miołem.... 25.07.06, 20:49
                          A raz znów to miałem takie zdarzenie. Strzeliłem zająca. Miałem psa, wyżła.
                          Poleciał i aportował mi tego zająca porządnie. Jek się należy. No , to ja
                          zająca do plecaka i siedzę. Czekam na drugiego. Bo za chwilę słyszę: ukmmm,
                          ukmmm.....
                          Tom myslał, że kozioł wychodzi. Przeładowałem broń na kulę i czekam. Za chwilę
                          znow słyszę:
                          ukmmm, ukmmm....
                          Ja patrzę mojego plecaka nie ma. Ja patrzę, a mój plecak na górce, szoruje w
                          las. To ja do plecaka.... bryzg !
                          I proszę sobie wyobrazić, plecak mi sie rozerwał, a zając poooooszedł ! Ale mój
                          wyżeł......prask.... i za zającem. To mi go przyaportował i zająca i ten
                          rozerwany plecak. Takie to było pocieszne, żem calutką noc nie mógł spać, inom
                          się śmiał. No jo.

                          No a tera tlo wszyscy łuważajta to je nojważniejsze..
                          • rita100 Re: A raz znów to miołem.... 25.07.06, 21:13
                            No a tera tlo wszyscy łuważajta to je nojważniejsze co teraz powiem. Dla tej
                            historii to stary Gustaw ze swoim grubym brzuchem specjalnie ze Szczytna do
                            radyja jechał.
                            A to było tak....
                            Rex to był pies, już mówiłem. To był zrazu i mój dedektyw, i od razu mój
                            milicjant, bo on mnie bronił. To był pies nad psy. Na całą Polskę. Drugiego
                            takiego nie było i nie będzie. Jo, stary Gustaw to mówi. A teraz przyjdzie ten
                            wygórowany, ten nadzwyczajny wyczyn Rexa.
                            Pojechaliśmy na polowanie na dziki do Puszczy Nowowiejskiej, to zupełnie kiele
                            granicy. Leśniczy bardzo gościnny czlowiek, dobrze nas ugościł. No i zaczynamy
                            gadać, opowiadać, a zachwalać swoje psy.
                            A przyjechał też z nami Franek i przyprowadził takie coś: krzyżowka doga i
                            komara. Ten pies nazywał sie Burek. No i ten Franek dawaj o swoim Burku.
                            Powiada, że to pies nad psy, że jak sarniaka w lesie dopadnie, to ciach.... i
                            już po sarniaku. Jek Boga kocham prawda ! - powiada. Ja tak słucham. Co ? Jek
                            Boga kocham, prawda ! - powiada. Ja tak słucham. Co ? Jek Boga kocham! To już
                            dla mnie przysięga. To znaczy, co Burek ciacha saranki. Więc ja mowię:
                            cdn
                            • rita100 Re: No a tera tlo wszyscy łuważajta to je nojwa 25.07.06, 21:14
                              Więc ja mowię:
                              - Jek on, ten twoj Burek, tak ciacha sarniaki, to nie pójdzie jutro do lasu, bo
                              to nie myśliwski pies, jeno łobuz i szkodnik.
                              A ten jek nie zaprotestuje:
                              - Co ! Moj Burek lobuz ? Moj Burek szkodnik ? Burek to najmądrzejszy pies ! Jak
                              ja list piszę, to on tylko siedzi, patrzy. A gdy list dokańczam, to on zaraz go
                              bierze, daję mu sześćdziesiąt groszy, Burek idzie na pocztę, kupuje znaczek,
                              nakleja i odsyła ten list. Znaczy wrzuca do skrzynki. Taki jest mój Burek !
                              Koledzy śmieją się, co za bzdury, a on znów, ten Franek - jek Boga kocham ! Ja
                              na to:
                              - Jek on taki mądry, to go zgłoś na pocztę za listonosza. Niech listy nosi, ale
                              do lasu nie pojdzie, bo bedzie sarniaki ciachał i zwierzynę będzie nam płoszyć.
                              Franek się odął ani żaba i nic. No jo. Polowanie jakoś przeszło bez Burka i
                              Franek był odęty jek odyniec. Miał mnie na watrobie. Dzików my jednak i bez
                              Burka nabili, podzielili jek należy no i rozjechalim się do domow.
                              I teraz tu się zaczyna ten doskonaly, ten wygórowany wyczyn Rexa. Nadzwyczajny
                              wyczyn.
                              Przychodze ja z biura. Siadam.
                              • tralala33 Re: No a tera tlo wszyscy łuważajta to je nojwa 25.07.06, 21:18
                                I co????
                                • rita100 Re: Przychodze ja z biura. Siadam 26.07.06, 21:36
                                  hehe, wciągło Tralala ? wink))

                                  Przychodze ja z biura. Siadam. "Łowca" czytam. Śnieżek ładnie pada za oknem,
                                  naraz Rex na cztery łapy, ciagnie wiatr. Aż się przegiął - ciągnie górny wiatr.
                                  Nie pomaga nic, ciągnie wiatr. Może dzik się zaplątał w pobliże, albo co ?
                                  Myślę i roztwieram Rexowi drzwi. A ten jek w dym poszedł w kierunku, gdzie
                                  Franek mieszka - było ze trzy kilometry. I ja tlo moge powiedzieć: Franek pisał
                                  na mnie zażalenie, a Rex wyczuł !
                                  Podbiega pod jego chatę, bo mu przyszlo do myśli to opowiadanko w czasie
                                  polowania o Burku - listonoszu.
                                  Tedy Rex obserwuje. I faktycznie, Burek chabas list i leci na pocztę, a moj Rex
                                  za nim, za nim. Burek kupuje znaczek, nakleił, wspiął się do skrzynki
                                  pocztowej, a Rex myk, chabas i z listem do mnie, do domu. Za chwilę bije łapą w
                                  drzwi. Otwieram.
                                  I....


                                  • rita100 Re: Rex siada uśmiechnięty i aportuje list 26.07.06, 21:38
                                    Rex siada uśmiechnięty i aportuje list. Czytam : do Wojewódzkiej Rady
                                    Łowieckiej w Olsztynie. No i co ? Nadawcy nie ma. Otwieram. Czytam. Ach, co on
                                    tam na mnie nie napisał ze złosci, com źle Burka nazwał. Takich tam bzdur
                                    napisał, ze strach. No dobrze. Jo.

                                    Za tydzień my znow na polowaniu razem w Nowej Wsi. Rozmawiamy tamoj i zeszło na
                                    Wojewódzką Radę Łowiecką, a Franek w krzyk :
                                    - Co to za Rada, jaka to Rada ! Już tyle czasu, jakem poważny list napisał, a
                                    odpowiedzi nie dają. Taka to Rada !
                                    - Jaki list ? - pytam - Może ten, coś na mnie pisał zażalenie ?
                                    A ten wiraczył swoje treście na mnie (wytrzeszczył oczy na mnie) i patrzy. Tedy
                                    opowiedziałem, jek Rex wyczuł na trzy kilometry, co on pisał zażalenie i jaki
                                    wyczyn wygórowany zrobił.

                                    W tym lesie stojały sosny, takiej piatej i szostej klasy, proste jek świece. To
                                    jek spojrzałem na te sosny.... wsio się tak zgięły od tego śmiechu, niby łuki,
                                    do samiulutkiej ziemi. A Franek wyciągnął do mnie łapę i mowi:
                                    - Panie łowczy, przepraszam, ale uznaję wyższość Rexa nad Burkiem. Niech bedzie
                                    zgoda na całej lini.
                                    No i polujemy już w całej zgodzie, a wszystko przez ten wygorowany wyczyn Rexa
                                    psa na całą Polskę.
                                    • rita100 Re: Koniec splytek Barona Gustawa 26.07.06, 21:46
                                      " I tak oto bakcyl, zaszczepiony przez pana Gustawa ze Szczytna, sama nawet nie
                                      wiem kiedy, dojrzał. Po prostu wybuchło to myśliwskie hobby i odtąd ja z uporem
                                      zaczęłam polować .... z mikrofonem na myśliwych. Tłukłam się więc po wertepach,
                                      zaglądałam do puszczańskich zakamarkow i raz po raz odkrywałam coraz to
                                      bardziej urocze zakątki Warmii i Mazur i coraz to milszych, przedziwnie
                                      bezpośrednich i szczerych leśnych ludzi."

                                      I tak oto wystukała w klawiaturkę pierwsze 19 stron ksiązki " Z kolankiem i
                                      bez" Maryna Okęcka-Bromkowa wydanej w Olsztynie w 1965 roku.

                                      Ksiójżka ma 200 stron i gwołt , gwołt psianknych leśnych , prawdziwych
                                      łopoziadań myśliwskich i nie tlo. Pomalusku, te ciykawe bande eszcze psisać.
                                      Tak sobzie myśle , co musiwam łopoziadania Pana Gustawa prztłumaczyć po
                                      naszemu, bo to buł rychtyczny Warnijak i godke rychtycznie znoł i rychtycznie
                                      godał po naszemu. No po wojnie łuż ni mógł, ale ślady gadki łostały. To zidać i
                                      cuć smile To je fakt ! To je prawda ! To buł łowczy i psies na caluśką Polskę.
                                      Pon Gustaw i Rex a ło Burku nie godamy wink)))
                                      • tralala33 Re: Koniec splytek Barona Gustawa 26.07.06, 21:53
                                        No jo - ło Burku nie bandziewam godac. A ło poni Okęckiej możno?
                                        www.muzeum.olsztyn.pl/arch/wieczory/zycio/zyc.htm
                                        Maryna Okęcka – Bromkowa (26.06.1922 - 15.10.2003)
                                        Urodziła się w Uściługu na Wołyniu. Ukończyła Liceum Gospodarstwa Wiejskiego w
                                        Jazłowcu koło Buczacza. W latach 1845 – 1948 mieszkała na Śląsku. W 1949 roku
                                        przeprowadziła się do Olsztyna. Początkowo pracowała w banku. W 1956 roku
                                        Maryna Okęcka – Bromkowa rozpoczęła pracę w redakcji literackiej olsztyńskiej
                                        rozgłośni Polskiego Radia. Swoje zainteresowania skoncentrowała głównie na
                                        folklorze. Zgromadziła bogatą taśmotekę pieśni ludowych, gawęd i legend. Na ich
                                        podstawie przygotowała cykle audycji radiowych, które także stanowiły podstawę
                                        do jej pracy literackiej.Maryna Okęcka – Bromkowa debiutowała wierszami w
                                        olsztyńskiej prasie. Opracowała literacko i wydała w trzech tomach bajki i
                                        podania warmińsko – mazurskie oraz pieśni i gawędy myśliwskie. Napisała trzy
                                        powieści oparte na wspomnieniach z dzieciństwa i tradycjach rodzinnych. W
                                        latach 1971 – 1981 była członkiem Związku Literatów Polskich. Z inicjatywy
                                        Maryny Okęckiej – Bromkowej powstawały izby regionalne, których działalność
                                        często sama inspirowała i wspomagała. Zmarła w Olsztynie.

                                        Ciekawe, gdzie teraz są te taśmy z nagraniami pani Maryny? Mam nadzieję, że
                                        znalazły się w archiwum radiowym i są bezpieczne.
                                        • rita100 Re: Koniec splytek Barona Gustawa 26.07.06, 22:07
                                          Dzieki Tralala - nie wiedziałam , że aż takie ma zasługi. Potrafiła kobieta
                                          wydobyć piekno z tych gawęd, zachęcać do rozmowy. Wydaje mi się , że była
                                          bardzo lubianą kobietą. Zmarła niedawno w 2003 roku. Powinna dostać specjalne
                                          odznaczenie, takie warnijskie. Ja drugi raz czytam te opowiadanie , bo tak są
                                          doskonale.
                                          Dużo, dużo zrobiła dla Warmii. Jestem nią oczarowana.
                                          A radio gdzies to trzyma, zamiast teraz właśnie przypomnieć te gawędy.
                                          • rita100 Re: Maryna Okęcka-Bromkowa 27.07.06, 20:36
                                            "Cenną kontynację badań nad folklorem jest również akcja prowadzona przez
                                            Marynę Okęcką-Bromkową, kierowniczkę działu folkloru w Olsztyńskiej rozgłośni
                                            Polskiego Radia. Dzięki jej pracy i niezmordowanej energii rośnie taśmoteka
                                            ciekawych nagrań w Polskim Radiu w Olsztynie, a zajmujące audycje popularyzują
                                            piękno regionalnej pieśni nie tylko za pośrednictwem olsztyńskiej anteny, ale i
                                            we wszystkich rozglośniach Polskiego Radia."

                                            No tak , napisano to kiedy jeszcze Maryna zyła. Teraz tylko jej wielką pracę
                                            trzeba wyciągnąc do światła dziennego.
                                            • rita100 Re: Anglik i kac i koziołek 27.07.06, 20:38
                                              Anglik i kac
                                              To wyruszamy dalej z mikrofonem na łowy. Jedziemy do pewnej leśniczowki.
                                              Jedziemy sobie , jedziemy, podziwiamy teren nad jeziorem Nidzkim i nagle...
                                              - Ależ namioty - wykrzyknęłam z zachwytem. Kierowca momentalnie zachamował.
                                              - Namioty jak namioty, ale wóz to mają, cholera ekstra, musi zagraniczny -
                                              cmoknął gwizdając z zachwytu mój kierowca.

                                              Na odgłos naszych kroków z namiotu wyczołgało się coś bardzo brodatego i bardzo
                                              ziewającego. Za chwile wiedziałam już, że to myśliwi z łowieckiego koła
                                              studenckiego w Warszawie i ich gość, Anglik. Wszyscy mieli kaca, szczegolnie
                                              Anglik, a to z racji strzelonego przezeń wczoraj koziołka. Moj rozmówca głośno
                                              protestował przeciwko nagraniu, ale wreszcie dał się nakłonić.
                                              - No to prosze się instalować. Spróbuję go obudzić. Ale pani rozumie. Anglik i
                                              kac, więc nie ręczę za rezultat.
                                              cdn
                                              --
                                              Fajne , naprawde fajne łopowiadanie, a Anglik jest cudowny w tym opowiadaniu.
                                              Pamniętajcie co to było przed 1965 roku, czasy wiadomo jakie, a Anglik jest
                                              taki prawdziwy i taki smieszny , że sami zobaczycie...smile
                                              • rita100 Re: Jestem obcokhhhrajofceem 27.07.06, 20:39
                                                Jestem obcokhhhrajofceem
                                                Tymczasem w obu namiotach zrobił się ruch. Nasłuchując biwakowych odgłosów
                                                denerwowałam się jak będzie z tym Anglikiem ? Moj zasób angielskiego, to wstyd
                                                i hańba. Jest już oto ten rychtyczny Anglik !
                                                - Dzendorhhy pani - długa ręka wyciągnęła się na przywitanie.
                                                - Jestem obcokhhhrajofceem, nazywam sie Julian Whatts. Z Londynu.
                                                Ucisnęłam podaną rękę i zapomniałam, jak to się mowi, języka w gębie. A moj
                                                obcokrajowiec mowił dalej:
                                                - W namiocie jest noc, a tu dzień jest. Jak pani uważa, pogoda wery... wery...
                                                bajkowa. To się tak mowi. Prhhhawda ?
                                                - Pan doskonale mowi po polsku - zdołałam wykrztusić.
                                                Anglik nawet nie drgnął, a potem tłumiąc ziewanie począł recytować prawie
                                                jednym tchem.
                                                - Jak powiedziałem, jestem obcokrajowcem. W domu nie mamy takiego regionu jak
                                                Warmia i Mazury. W północnej Angli mamy co prawda rejon jezior, ale z gorami,
                                                tam takich terenów do polowań nie ma.
                                                Jestem już mniej więcej od tygodnia w Polsce. Polskiego nauczyłem się na
                                                uniwersytecie w Cambridge i dlatego tym chętniej to przyjeżdzam. W zeszłym roku
                                                też tutaj byłem i teraz znow powróciłem, bo jest ogromnie przyjemnie. Mam
                                                wspaniałe wakacje. To są chyba najprzyjemniejsze wakacje ze wszystkich, jakie
                                                dotychczas spędziłem w różnych krajach Europy. Tu jest najlepiej. Na Warmii i
                                                na Mazurach. I po powrocie do Londynu to ja będę namawiał moich frend, moich
                                                przyjaciół, kolegów, żeby oni też ty na polowanie przyjechali.
                                                A wczoraj to ja strzeliłem koziołka, co mnie bardzo ukontentowało. Tak. Dobre
                                                są te wakacje. Ogromnie dobre. Tylko jedno mi się nie podoba. Dlaczego jak nie
                                                ma mięsa, to się ludziom mowi, że za dużo go zjedzono, albo że mięso niedobre
                                                dla zdrowia ? (pamiętajcie to lata 60.) I mnie się też nie podoba w małych
                                                miasteczkach, w tych restauracjach jest ciągle wódka i kotlet schabowy, a nie
                                                ma herbaty. I dlaczego, co mi się też nie podoba, jak chciałem zameldować się
                                                po przyjeździe, to sześć dni czasu na to zmarnowałem w Warszawie po tych
                                                biurach i urzędach. To chyba wszystko co mi się nie podoba. Ale koledzy mi się
                                                podobają i ja od nich uczę się jeszcze mówić po polsku. I reszta jest wery...
                                                wery... wery ... bardzo dobrze.
                                                Wybuchneliśmy smiechem
                                                cdn
                                                • rita100 Re: Dużo wódki, komarów i śmiechu 27.07.06, 20:41
                                                  Wybuchneliśmy smiechem. Anglik popatrzył na nas zaspanymi oczami i mowi:
                                                  - Zaraz. To jest tak. Anglik śmieje się rzadko, a Polak nie wiadomo kiedy i nie
                                                  wiadomo czemu. Ale ja się Polski nauczę, jak będę częściej tu przyjeżdzał. I
                                                  też się będę śmiać.
                                                  - No, nie bądź taki poważny - wtrącił jeden z młodych ludzi. - Przypomnij
                                                  sobie, co było wczoraj.
                                                  - Brrr - otrząsnął się obcokrajowiec. - Było strasznie dużo wódki, komarów i
                                                  śmiechu. Więcej nie pamiętam. Głowa mnie boli. Okropnie było wesoło - i zaczął
                                                  celebrować między namiotami uroczystość golenia.
                                                  Podana kawa orzeźwiła nieco młodych myśliwych. Zaczęły się wspomnienia.
                                                  Rozpoczął je .....cdn
                                                  • tralala33 Re: Dużo wódki, komarów i śmiechu 27.07.06, 21:13
                                                    Na południu Anglii jest obszar zwany New Forest (Nowy Las) - nazwa myląca, bo
                                                    las założono tam w początkach XI wieku dla nowego władcy Anglii, króla Wilhelma
                                                    I Zdobywcy. Kiedyś w czasie pobytu w Anglii stęskniłam się za naszymi lasami i
                                                    wybrałam się na wycieczkę do New Forest - am sia łuśniała, tam tero ziency pól
                                                    i łónk co drzew a z dzikich zwierzónt tlo take małe koniki. No patrzajta na
                                                    łobrazki - psiankne ale nosze lasy psiankniejsze smile
                                                    www.hants.gov.uk/newforest/nf_digital/1999_photos/photo1.htm
                                                  • rita100 Re: Dużo wódki, komarów i śmiechu 27.07.06, 21:23
                                                    www.hants.gov.uk/newforest/nf_digital/1999_photos/aug99/photos/2aug990024_20.htm

                                                    www.hants.gov.uk/newforest/nf_digital/1999_photos/jun99/photos/1ajune990013_25.htm

                                                    www.hants.gov.uk/newforest/nf_digital/1999_photos/feb99/photos/6feb990012_25.htm

                                                    www.hants.gov.uk/newforest/nf_digital/1999_photos/feb99/photos/cow_15_manipulated.htm

                                                    Przyznasz Tralala, że Anglik wysmienity i opowiada o tych czasach 60 tych i tak
                                                    podziwia.
                                                  • rita100 Re:Baraszkujący lisek 27.07.06, 21:24
                                                    Rozpoczął je młody czlowiek z większą brodą:
                                                    - Dlaczego te wakacje na łonie natury są takie przyjemne ? Ot, chociazby
                                                    dlatego. Wczoraj zasiadłem na kozła, ale nie miałem szczęścia, kozioł nie
                                                    przyszedł. Natomiast całą godzinę spędziłem sam na sam z lisem, ktory obchodził
                                                    mnie dookoła, przyglądał mi się, podskakiwał jak kot, zgarbiony, na czterech
                                                    łapach, w końcu słowo daję, fikał kozły ! Siedziałem w zupełnym bezruchu, żeby
                                                    się nie spłoszył, bo to musiał być taki podlotek lisi. Oczywiście nie
                                                    strzelałem, bo raz, że nie sezon, no i nie mógłbym z żadnym wypadku takiego
                                                    baraszkującego liska zabić.
                                                    Taka godzina sam na sam z lisem, to przeżycie niezapomniane. Tylko myśliwstwo,
                                                    camping, natura mogą dostarczyć tych wrażeń. Dlatego co roku, opętany urokiem
                                                    puszczy i jeziora, wracam tu potulnie. Najczęściej przyjeżdzam tu jesienią, ale
                                                    i lato ma też swój niepowtarzalny urok nad jeziorem Nidzkim.
                                                  • rita100 Re:Wilk zamiast kozła 27.07.06, 21:26
                                                    - Moi koledzy - zaczął inny student - poszli wczoraj we dwóch na kozła. Na
                                                    jednej polanie wybudowali dwie ambony (czyli takie obserwatorium), zasiedli i
                                                    czekają. Nagle jeden z nich zauważył na polanie wilka. W pierwszej chwili
                                                    myślał , ze to pies, bo odległosć była duża, ale potem stwierdził, że to jednak
                                                    wilk. Strzelił do niego. To był niebywały po prostu strzał. Wilk dostał w łeb,
                                                    ale zaczął się kręcić w kółko i charczeć. Więc ten kolega zszedł z ambony,
                                                    załadował ponownie broń, żeby wilka dostrzelić. A ten drugi tymczasem zeszedł
                                                    też z ambony i powiada:
                                                    - Czekaj nożem go dotnę.
                                                    - Ależ on ciebie może ugryźć !
                                                    - Co też gadasz. Od kiedy kozły gryzą ?
                                                    Był przekonany, że kolega strzelił do kozła. Bo żeby latem w pojedynkę zabić
                                                    wilka, to niebywała rzadkość. Po prostu fuks i tyle !
                                                    Inny student zerwał się z koca:
                                                    - Musisz pani opowiedzieć o tych dwu wilkach. To kapitalne - namawia gorliwie
                                                    - Dobrze, powiem, ale ty nie wymigasza się od historii o hrabinie.
                                                    cdn
                                                  • rita100 Re:To było tak... 27.07.06, 21:27
                                                    To było tak. Jeden z naszych kolegów przyjechał tutaj na dłuższy czas z
                                                    rodziną, żeby odpocząć i przy okazji zapolować. Ktoregoś dnia okoliczni
                                                    gospodarze przyszli do niego z wieścią, że na pobliskiej łace co rano wilki
                                                    przychodzą do pasących się owiec. No więc następnego dnia udał się ten myśliwy
                                                    z informatorami na łaczkę. Zaczaił sie w krzakach, a gospodarze poszli dalej,
                                                    żeby, jak powiadali, wilki mu nagonić. Trochę to było podejrzane, ale
                                                    rzeczywiście po jakimś czasie zauważył zbliżające się dwa wilki. Kolega jest
                                                    dobrym strzelcem, więc gdzy wilki zbliżyły się na odpowiednią odległość
                                                    strzelił raz, drugi i obydwa padły.
                                                    On je ogląda, przyszli gospodarze, gratulują pięknego trofeum, celnych
                                                    strzałów... Więc zaraz furmanka, żeby je przywieź do nadleśnictwa, bo za
                                                    strzelonego indywidualnie wilka nadleśnictwo wypłaca premię w wysokości dwóch
                                                    tysięcy złotych.
                                                    Byłem w tym nadleśnictwie na drugi dzień. Nadleśniczy powitał mnie słowami:
                                                    - Bardzo miły ten pan kolega, tylko nie rozumię... żeby zabić moje dwa psy i
                                                    jeszcze za to żądać nagrody !
                                                    wink
                                                  • rita100 Re:To było tak... 27.07.06, 21:28
                                                    Hrabina Drohojowska w ogniu zrulowała
                                                    I już bardziej brodaty był przed mikrofinem. Chrząknął i zaczął ogromnie
                                                    poważnie:
                                                    - To jest historiam ktorą słyszałem od uczestnika pewnego przedwojennego
                                                    polowania, na kresach chyba. Tak mi ją opowiadał:

                                                    - Przyjechałem do mego kochanego Alfheda, na ukochane polowanie na ghubą
                                                    zwirzynę. Z samego hrana udaliśmy się do kniei, gdzie kochany Alfhred postawił
                                                    mnie na dobhym stanowisku. Natuhalnie moj wiehny Hrehohrek stoi z tyłu za mną z
                                                    lohnetką. Przed nami niebotyczne świhki, o taka przezuhka, doskonała do
                                                    strzelania. No zaghały thąby, nagonka rhuszyła, zwirz się pokazuje. Więc biohę
                                                    Manlihehra, mierzę, strzelam, bestia tylko nogami oddaje, to ja do Hrehohra:
                                                    - Niech spojrzy przez lohnete, co tam padło.
                                                    Hrehor patrzy i powiada:
                                                    - Dzik, jaśnie panie, zrulował w ogniu !
                                                    Pihamidalnie, myślę sobie, a tu znów w tej przezuhce zwirz się pokazuje.
                                                    Mierzę. Strzelam. Bestia wali się w ogniu do potoka.
                                                    - Niech Hrehohr spojrzy, co tam padło ?
                                                    Hrehor patrzy i powiada:
                                                    - Hrabina Drohojowska w ogniu zrulowała !

                                                    Tylko Anglik nie zrozumiał komizmu pointy, ale uśmiał sie solidnie dla
                                                    zamanifestowana, ze podziela naszą wesołość.
                                                    Koniec tego rozdziału
                                                    Jedziemy jutro do leśniczowki.
                                                  • rita100 Re:Gawyndziorze , bojarze, splytkorze tu só :) 28.07.06, 20:08
                                                    No cóż, nie dam rady całej dwustustronowej ksiązki wyklikać, ale nie mogę sie
                                                    też oprzeć zamieszczenia paru wspaniałych opowiadań warnijskich mysliwich.
                                                    Niech to psiorun trzaśnie , jek ta Maryna potrasiła zjednać sobzie myśliwych i
                                                    łorganizować spotkania przy gorzałeczce co jyjzyki rozwiójzała i łóni , ci
                                                    myśliwi chlapali, godali, bajali co nie jidzie sia nie śnioć.
                                                    Jó już mom zmarszczki pod łoczami i ogromną mom nadzieje co i woma sia ślypsia
                                                    świycó jek psu myrda sia łogon.
                                                    Bo zidzita , co tak fejn łopwziadań to jó długo nie cytała, a co to eszcze ło
                                                    Warmii i Mazurach.
                                                    schlesien.nwgw.de/foto/displayimage.php?album=94&pos=81
                                                    O jenu, łobaczta , tu na lobrazeczku só wypsisani Ci gawyndziarze, może kogo
                                                    znocie, pomnientocie ?
                                                    Jó wos prosza cobyśla sia nie zniechęcili cytaniem, bo eszcze gwołt sia
                                                    łuśniejecie - jo już klikom o gościach dewizowych - ci to aparaci wink Jak tylko
                                                    Warmiacy się dowiadują, że przyjeżdzają goście dewizowi na polowanie, to nie
                                                    wychodzą z domów, taki mają cel dewizowcy i łoko wink))
                                                  • rita100 Re:Kaczki w Starych Jabłonkach 28.07.06, 21:09
                                                    Pan Aleksander
                                                    - Moze pamiętacie, panowie, polował swego czasu tutaj na naszym terenie stary,
                                                    dobry myśliwy. Już teraz nieżyjący. To było tutaj, na Dłużkach. Wybrał sie
                                                    wówczas na kaczki z leśniczym. Przyjeżdzają nad jezioro, patrzą: kaczki
                                                    pływają. Ten stary myśliwy, długo nie myśląc - buch, buch, buch ! Dziesięc razy
                                                    tak i dziesięć kaczych trupow pływa. No teraz je tylko pozbierać i na troki.
                                                    Więc zbiera je, zbiera, a tu wylatuje z sąsiedniego domu kobieta i w krzyk:
                                                    - Panoczku ! Jezus Maria ! Przecieście moje kaczuszki postrzelili !
                                                    Gromki wybuchł śmiech i zaraz nostępny łopowiadać noczół : Nie wiem czy
                                                    pamiętasz...
                                                  • rita100 Re:Nie wiem czy pamiętasz takie jedno 28.07.06, 21:11
                                                    Nie wiem czy pamiętasz takie jedno polowanie w Starcy Jablonkach - podjął pan
                                                    Seweryn. - Chyba pamiętasz, to bylo co prawda przed laty, takie polowanie
                                                    reprezentacyjne, w ktorym między innymi brał udział nieboszczyk Kowalski, dobry
                                                    myśliwy i pisarz łowiecki.
                                                    Gospodarz kiwnął głową , że pamięta. (Jó ruszyłam głową w lewo i w prawo, co
                                                    niepamnientom, bo jó zidzita co mimikó jestem w ksójżce.) Popatrzcie tyle lat,
                                                    a taki niby drobiazg utkwił w pamięci i siedzi niby rodzynek w cieście. No więc
                                                    pan Kowalski z odległości jakichś sześćdziesięciu metrów strzelił na sztych do
                                                    warchlaczka w pędzie. Kochani, to był strzał fascynujący ! Fantastyczny po
                                                    prostu ! Dziczek zrulował mu doslownie pod nogi, bo to było z gorki. Ten strzał
                                                    mnie zelektryzował. Kapitalny strzał !
                                                    Pan Jan pokiwał głową z uznaniem. ( Jó tyż, tak psianknie zrulował dziczek ,
                                                    pod same gnoty myśliwegowink
                                                    - To ja rozumię. Sześćdziesiąt metrów a warchlaczek w pędzie ! Nie to co teraz.
                                                    Bo ja, proszę pani, holuję na polowanie tych naszych dewizowych gości. Powiadam
                                                    pani - czasami istny cyrk, Szwedzi, pamiętam, jak wyprowadziliśmy im watahę
                                                    dzików, prawie pod nogi, to strzelali (cała komanda była) na wysokości trzech
                                                    metrów - w brzozy ! Oglądaliśmy potem ślady na drzewach, słowo daję !
                                                    A kiedyś był tu Irlandczyk....
                                                    ---
                                                    Jó, jak Baron Gustaw to noj... noj.. łopoziadanie to łostawie na koniec.
                                                  • rita100 Re:Kocham cię jak Irlandię ;) 28.07.06, 21:12
                                                    A kiedyś był tu Irlandczyk, pasjonowała go raczej obserwacja, a przeżywał
                                                    wszystko z nieopisanym entuzjazmem. Pewnego dnia szliśmy z nim przez las nad
                                                    ranem i spotkaliśmy potęzną watahę dzików, chyba kilkanaście sztuk. Był między
                                                    innymi wielki odyniec. Więc pokazuję temu Irlandczykowi, ze może podejśc bliżej
                                                    i tego odyńca strzelić. A on, proszę sobie wyobrazić, tak był pijany zachwytem,
                                                    tak pochłonięty widokiem tego olbrzymiego stada, że postawił broń przy drzewie
                                                    i zaczął klaskać z radości w ręce. Jak małe dziecko się cieszył. Oczywiście, te
                                                    jego oklaski i radosne pokrzykiwania spłoszyły dziki, ktore momentalnie poszły
                                                    w las. Gdy mój Irlandczyk oprzytomniał - to było zdaje się jego pierwsze
                                                    spotkanie z dziczą watahą - nie mogł darować nie tego, ze nie strzelił, tylko
                                                    że nie nakręcił filmu, miał bowiem na ramieniu kamerę. Ja przyznam się, ze
                                                    pierwszy raz widziałem taką reakcję na dziki, a dziki chyba również pierwszy
                                                    raz słyszały oklaski.

                                                    Napatrzeć to ja się napatrzyłem , bo ci zagraniczni mysliwi to przyjeżdzają tu
                                                    raz po raz i jeszcze raz. Chyba w zeszłym roku mieliśmy znow Holendra....
                                                  • rita100 Re:Mniylim bardzo przyjemnego Holendra 28.07.06, 21:14
                                                    Mieliśmy znow bardzo przyjemnego Holendra. On jeszcze nigdy nie widział jelenia
                                                    byka, miał się z nim po raz pierwszy spotkać, no i oczywiście strzelić. Więc
                                                    wyprawa do lasu, podchodzimy tędy, podchodzimy tamtędy. W końcu na linii
                                                    Holender strzelił tego byka. Wydawało mi się, że go trafił, ale nie
                                                    śmiertelnie. W każdym razie byk poszedł.
                                                    Holender cały się trząsł. Dygotał jek galareta. Ale wróciliśmy po psa, chociaż
                                                    jak się potem okazało, to było całkiem niepotrzebne. Byk leżał jakieś
                                                    pięćdziesiąt metrów od miejsca strzału. Potężny byk, szesnastek nieregularny
                                                    (mowa o porożach, czyli szesnastoletni)
                                                    I ten holenderski gość, proszę sobie wyobrazić, z tej radości, z tego wrażenia -
                                                    rozpłakał się nam na całego, stojąc nad tym pięknym bykiem. Jedno i drugie,
                                                    proszę mi wierzyć było raczej niezapomniane.
                                                  • tralala33 Re:Mniylim bardzo przyjemnego Holendra 28.07.06, 21:20
                                                    To buł Łkajóncy Holender smile Tak tero sia łodzitom bo robota nie zajónc, łuciec
                                                    nie chce.
                                                  • rita100 Re:Miałem znajomego Warmiaka 29.07.06, 20:31
                                                    Eszcze bandzie ło dewizowcach....bandó na hipopotana polować na Warniji wink

                                                    Miałem znajomego Warmiaka
                                                    - Pracując niedaleko Olsztyna, w nadleśnictwie Ramuki - opowiadał pan Leon
                                                    (inżynier) - miałem takiego znajomego starego Warmiaka o klasycznym wyglądzie,
                                                    z wąsami jak u chrabąszcza, ktore na niedziele uroczyście pomadował, Kotkowski
                                                    się ów Warmiak nazywał, dosłownie słyszał jak trawa rośnie. Sam już nie
                                                    polował, ale służył bardzo chętnie radami. Były okresy, kiedy bez polowań, a
                                                    raczej bez kibicowania, nie mógł wytrzymać. To niewytrzymywanie polegało na
                                                    tym, że przyjeżdzał do mnie i stwierdzał, że koniecznie trzeba jechać na
                                                    koziołka, czy na inną zwierzynę. I kiedyś właśnie, w piękny , słoneczny
                                                    poranek, ktoś bardzo wcześnie zapukał do okna i słyszę głos:
                                                    - Wej pon ! Ale kacek ! Ale kacek ! Cała chmara !
                                                    Był to glos Kotkowskiego. Wstałem i mowię:
                                                    - Nic z tego nie wyjdzie, bo amunicji nie mam, łodzi nie mam...
                                                    - Ale wej , pon, co tez gadajom. Niech pon tlo te hozy wyciąga i łuski dajom,
                                                    to bande sypoł...
                                                    Co było robić. Dałem łuski i spłonki. Strzelba na ramię i idziemy w kierunku
                                                    jeziora. A trzeba wiedzieć, że jezioro Łańsk to nie żadna kałuża, tylko duże
                                                    jezioro, ktore, jak się rozdmucha, to potrafi być grożne.
                                                    cdn
                                                  • rita100 Re:Miałem znajomego Warmiaka 29.07.06, 20:32
                                                    Sądziłem , ze Kotowski przyjechał swoją uczciwą łodzią rybacką. Tymczasem
                                                    widzę, że prowadzi mnie do smętnych resztek mojej łodzi, która właściwie była
                                                    już tylko wspomnieniem po czymś pływającym.
                                                    Więc mowię:
                                                    - Panie Kotkowski, ja jeszcze chcę trochę pożyć i nie mam zamiaru w tej
                                                    skorupie utonąc.
                                                    - Wej pon, co tyż takego gadajom. Zaraz klatę udrę, patykiem nawbijam i
                                                    pojedziemy.
                                                    - No cóż. Zdałem się już całkowicie na doświadczenie mego przewodnika, ktory
                                                    rzeczywiście urwał gdzieś z dolnej garderoby jakiejś kawałki płotna, zrecznie
                                                    powpychał w szczeliny łodzi i popłyneliśmy. Objechaliśmy wkoło jezioro i, jak
                                                    Kotowski mówił, chmara kaczek była. Strzeliłem kilkanaście sztuk. W czasie
                                                    polowania czas ogromnie szybko leci, nawet nie spostrzegłem, ze już w pół do
                                                    ósmej, najwyższy czas, zeby wracać, by zdążyć do pracy. Na wszelki wypadek
                                                    jednak powiadam:
                                                    - Panie Kotowski, płyńmy szybciutko, ale w poblizu brzegu, bo inaczej bedzie
                                                    źle.
                                                    cdn
                                                  • rita100 Re:Miałem znajomego Warmiaka 29.07.06, 20:33
                                                    Ale Kotowski, jak Kotowski. Stwierdził, że najprostsza droga jest w poprzek i
                                                    zanim zdążyłem zaprotestować, odbił już łódź tak daleko, że znaleźliśmy się na
                                                    głebinie jeziora, które w międzyczasie zdążyło się nieco rozkołysać. I nagle,
                                                    te prowizoryczne uszczelnienia łodzi zostały wypchnięte i woda zaczęła
                                                    gwałtownie napływać do wnętrza. A Kotowski w śmiech:
                                                    - Ale sia bandó z noju śmioć !
                                                    - Kto ? Chyba ryby ?
                                                    - Gdzie tam ryby, ludzie na brzegu.
                                                    - Ej, panie Kotowski, raczej ryby, bo do brzegu prawie kilometr, a ze mnie
                                                    średni pływak, jeszcze i dubeltówka do ratowania.
                                                    - Niech pon nie godajom, ino wylewajom !
                                                    Zacząlem więc furażerką wylewać wodę, ale to niewiele pomogło. Mimo wszystko
                                                    nasza łódź, raczej już jako łódź podwodna, dobiła gdzieś w pobliże trzcin
                                                    przybrzeżnych. A my ? Byliśmy i tak zmoczeni do pasa, więc już nie patrząc na
                                                    nic dopłynęliśmy jakoś do brzegu.
                                                    Kaczki rozpłynęły się nam po wodzie i moja suka uganiała się jak oszalała, żeby
                                                    je wszystkie pozbierać. Ja stałewm mokruteńki od gory do dołu, nieszczęśliwy, a
                                                    stary Kotowski rechotał z zadowolenia:
                                                    - Wej pon, ale kacek, chmara kacek !
                                                    - Tak prosze pani - rozmyślał głośno pan Ludwik. - Myśliwi to dziwny naród. Bo
                                                    proszę pani. Normalny czlowiek, ot, po takiej historii z kaczkami nabrałby
                                                    jakiegoś wodo- czy kaczowstrętu, a dla nas, to tylko doping.
                                                    Kónic tyj łopowieści smile
                                                  • rita100 Re:Polowanie w kartoflach (gwołt śmiechu) 30.07.06, 10:30
                                                    Polowanie w kartoflach , opowiadanie Pana Przemysława
                                                    Pamiętam jak do mojego ojca przyjechał kiedyś znajomy, który gdzieś tam po
                                                    Afryce i Azji się, panie tego, tłukł. Strzelał nosorożce, hipopotamy, słonie,
                                                    czego on tam nie strzelał w swoim życiu ! Ojciec mój słucha, słucha, wreszcie
                                                    powiada:
                                                    - Wiesz co, ja nie mam tutaj ani tygrysów, ani hipopotanów, ale kuropatw to mam
                                                    dużo.
                                                    - Dobre i kuropatwy - powiada gość.
                                                    Idziemy. A ja dzieciak wtedy, za nimi. Zagony długie. Pagórkowaty teren.
                                                    Wchodzimy w kartofle. Pies robi stojkę. Ojciec do psa: idź dalej. Pies nic.
                                                    Ojciec woła - pyf.
                                                    Jak raz w dole kobieta kopała kartofle i jak ojciec powiedział głośno pyf -
                                                    podniosła głowę. A ten wielki myśliwy, nie wiele się zastanawiając: trach jej w
                                                    głowę.
                                                    No, dzieki Bogu, kroków ponad sto pięćdziesiąt, moze więcej. Ale kobieta lament
                                                    niesamowity, podniosła. Lecimy tam ile sił. Kobieta siedzi na ziemi i trzyma
                                                    się za głowę.
                                                    - O Jezuuu, o Jezuuuu....zabili... - woła.
                                                    Odciągają jej rękę od czoła. Rzeczywiście jeden śrut dotknąl czoła, ale nie
                                                    skaleczył, tylko zostawił dołek i malisieńieczki siniak. Więc ten wielki
                                                    myśliwy łapie się za portfel i cały jej pcha do rąk, żeby tylko nic nie mówiła.
                                                    To kobiecina za portfel, za pazuchę go, kobiałkę na plecy i pooooszła !
                                                    I takie było wielkie polowanie wielkiego myśliwego na kuropatwy. Na drogę
                                                    powrotną musiał od ojca pożyczyć pieniądze. Nie mowiąc już o kompromitacji.
                                                  • tralala33 Re:Polowanie w kartoflach (gwołt śmiechu) 30.07.06, 20:30
                                                    Take kartoflisko to może buć niebezpsieczne. Człoziek zbziero te tartofle na
                                                    kolanach a jeger myśli co to je dziki źwierz.
                                                  • rita100 Re:Polowanie w kartoflach (gwołt śmiechu) 30.07.06, 21:05
                                                    No, jó myśle co może byc takie kartoflisko dobrym zarobkiem pienięznym , acz
                                                    niebezpiecznym. Tak zobaczyć , dzie poluje dewizaowiec i stnąć na jego drodze w
                                                    kuloodpornym ubraniu i czkać, az strzeli , a później wziąśc nagrode
                                                    pienieżną wink)
                                                  • rita100 Re: Pan Przemysław 30.07.06, 21:21
                                                    Jak coś źle mowię, to niech pani na mnie groźnie popatrzy, zaraz się
                                                    zreflektuję - powiedział pan Przemysław. - Bo wie pani Marynko, gadulstwo nie
                                                    może przecież pochłaniać waszej dewizowej taśmy.
                                                    --
                                                    To było opowiadanie pana Przemysława, koniecznie musze wam go przedstawić -
                                                    bajarz lasów. Człowieka z niesamowitą pasją myśliwską i o wielkich zdolnościach
                                                    gawędziarskich. Pani Maryna na pana Przemysława polowała z nagonką i bez i
                                                    ciągle bezskutecznie, tak był gdzieś zaszyty w lasach. Wreszcie kiedyś sam sie
                                                    pojawił w rozglośni zaintrygowany szumem , jakim zrobili sami myśliwi.
                                                    Tak więc cofniemy się w głebsze lasy do roku 1926 i piękne bardzo ciekawe
                                                    opowiadanie o tanecznicach. A tanecznice to po prostu wiewióreczki.
                                                    Oj, jenu, jenu jaka śliczniuchne te łopoziadania. Niech Marynie ziamna noju
                                                    lekka bandzie.
                                                  • rita100 Re: Pan Przemysław mówi : 31.07.06, 22:10
                                                    - Pasję myśliwską odziedziczyłem po ojcu. - Ojciec miał bardzo ładną kolekcję
                                                    broni kłusownicczej. Między innymi była taka laska, ktora za pociśnięciem
                                                    guzika łamała się i była pojedyneczką. To było 1926 roku. Wtedy skora wiewiórki
                                                    kosztowała osiem złotych. Więc kto mógł i czym mógł, strzelał te nasze
                                                    tanecznice. Mordowano je niesamowicie, wszystko dla tych ośmiu złotych. Ni i
                                                    kiedyś gajowy ojca idzie, patrzy, a tu jakiś chłop z laski celuje, przymierza i
                                                    bach ... strzela wiewiorkę. Zabił ją. To gajowy myśli: co u Boga Ojca, z laski
                                                    strzela ? No i udało się gajowemu, jak ten chłop znów się przymierzył do
                                                    wiewiórki, dopaść do niego i wyrwać mu tą laskę.
                                                    O kolekcji broni kłusowniczej mozna opowiadać...
                                                  • rita100 Re: Przed wojną, pamiętam, polowaliśmy 31.07.06, 22:11
                                                    - Przed wojną, pamiętam, polowaliśmy kiedyś w Puszczy Nurzeckiej. Sami leśnicy.
                                                    Miedzy innymi był z nami inspektor, trochę nerwowy, ale kochany kompan. No
                                                    polujemy. I nagle wyjeżdza na niego gruby odyniec. Inspektor strzela, odyniec w
                                                    ogniu pada. Gwizd (ryj) miedzy biegi. Przywarował. Leży. Wyszła nagonka, zeszli
                                                    się myśliwi, gratulują mu, złom dostaje, a jeden z kolegów powiada:
                                                    - Stań za nim, zrobię ci zdjecie.
                                                    Inspektor zaciągając z rozyjska powiada:
                                                    - Co ja benda stawał, usiąda na szynkach !
                                                    Siada, a tu naraz dryling w jedną stronę, nogi, a odyniec poooszedł - i nie
                                                    wrócił ! Tylko pamiątkowe zdjecie zostało ze zrywającym się dzikiem i z nogami
                                                    inspektora w powietrzu.
                                                    No tak.
                                                    --
                                                    złom- gałązka jodły, świerku lub dębu umoczona w farbie zabitej zwierzyny,
                                                    dostaje ją król polowania lub ktoś kto strzelił grubą zwierzynę; również
                                                    najwyższe odznaczenie łowieckie.
                                                  • rita100 Re: Kiedyś, gdy już sam polowałem 31.07.06, 22:12
                                                    Kiedyś, gdy już sam polowałem, poznałem takiego mysliwego. Stary to był
                                                    myśliwy. Dobrze strzelał i owszem, ale nie mniej dobrze, ze się tak wyrażę -
                                                    łgał.
                                                    I opowiada on kiedyś tak:
                                                    - Stoję na stanowisku, panie, pada śnieg, a tu mykita, panie na mnie dynda. Ja
                                                    mu niewiele myśląc, panie tego.. bach ! Lis koziołka fiknął i leży. Przychodzi
                                                    nagonka. Szukają lisa. Lis był. Lisa nie ma. Przepadł. To ja, panie, się
                                                    rozglądam i patrzę, panie, metr dzrzewa sosnowego, opałowego. Coś mi tam,
                                                    panie, niewyraźnie wygląda, panie. Podchodzę, panie, bliżej, a tu ... jest mój
                                                    lis. On, panie, skoczył na metr drzewa, przywarował między łupkami, zagiął
                                                    ogonka, panie, do góry i sęczek, panie dobrodzieju, udaje !
                                                    - A ty mykito - krzyknąlem - i udusiłem go. Zaraz było po nim - zakończył
                                                    opowiadanie ten stary myśliwy.

                                                    - To ja tak słucham, słucham i myślę sobie. O Jezu. Nie bratku, Przemysław ci
                                                    się nie tylko w strzelaniu, ale i w bladze nie da. Czekaj ty. I mówię tak:
                                                  • rita100 Re: I mówię tak: 31.07.06, 22:13
                                                    I mówię tak:
                                                    - W Puszczy Białowieskiej była taka wielka polana, a na tej polanie stał stary
                                                    dąb z suchym czubem. Pod tym dębem to jeszcze Piast odprawiał wiece. I na tym
                                                    dębie siadywał bardzo stary orzeł. A od zagajnika do dębu było ze dwieście
                                                    metrów. I ngdy tego orła nie można było podejść, bo to był okropnie mądry
                                                    orzeł. No kiedyś przychodze ja na tę polanę. Patrzę, siedzi orzeł tyłem do
                                                    mnie. Zaczynam się do niego skradać, a mój orzeł, widzę, garbacieje, rozkłada
                                                    skrzydła, ma się zerwać. To ja w tył, w tył, cofam się do zagajnika i orzeł się
                                                    uspokoił. Siedzi. Ale już się zwrócił do mnie. To ja go obchodzę, zeby znów od
                                                    tyłu do niego podejść. A tu orzeł złożył skrzydła i spłynął na dąb. Co się
                                                    dzieje ? To ja biegam za dąb. Będę zaraz strzelać do orła. Patrzę - orzeł leży
                                                    nieżywy.
                                                    To ten pan pyta:
                                                    - A co mu się stało ?
                                                    Ja na to:
                                                    - Jak się tak za mną wkolo oglądał, łbem kręcił, to sobie w końcu ten łeb
                                                    ukręcił i padł martwy.
                                                    A ten myśliwy na to:
                                                    - Czy to możliwe ?
                                                    Trzasnąłem się kułakiem w pierś:
                                                    - Jak Boga kocham możliwe, tak jak z pańskim lisem, co sęczek udawał !
                                                  • rita100 Re:Dziś starzy mysliwi 31.07.06, 22:15
                                                    - Dziś starzy mysliwi, wytrawni myśliwi, to już raczej relikt. Ale chciałbym
                                                    jeszcze pani powiedzieć o jednym. Piękna to postać. Nazwiska nie powiem.
                                                    Staruszek jeszcze żyje. Jakies cztery lata temu spotkałem go. Tak. Pan Feliks
                                                    to jeden z nielicznych chyba naszych myśliwych, ktory strzelił niedźwiedzie,
                                                    warsy, łosie, dropie. I taką jedną historyjkę z jego polowań na niedźwiedzia
                                                    chciałbym tu przytoczyć.
                                                    cdnj
                                                    uwaga, opowieśc ta będzie nie dla Niemców wink)))
                                                  • rita100 Re:Było to jeszcze przed tamtą wojną 01.08.06, 21:20
                                                    - Było to jeszcze przed tamtą wojną światową. Pierwszą. Pan Feliks pracował w
                                                    lasach jakiegoś barona niemieckiego na Kaukazie. I ten baron sprzedawał
                                                    niedźwiedzie w barłogu (legowisku). Takiego niedźwiedzia kupił jakiś Niemiec z
                                                    Berlina. Jak pan Felik opowiadał, przyjechał ten Niemiec uzbrojony po zęby:
                                                    jakieś ekspresy, sztucery, kordelasy, lornetki, pan Bóg wie co. Dla asysty w
                                                    wyprawie wziął pan Feliks sąsiada nadleśniczego, również Polaka "ź Wilna" i
                                                    wybrali się na tego niedźwiedzia. Trochę końmi, a potem trzeba było podejść na
                                                    piechotę. Niemiec mały, gruby, na krótkich nogach, zaraz się w śniegu zaziajał,
                                                    zasapał i ustał. Zostawili go więc, by odpoczął, a oni z gajowym poszli do
                                                    gawry (zimowe schronienie niedźwiedzia). Zobaczyli, że niedźwiedź pomruk daje,
                                                    para idzie, więc z barłogu znaczy się nie ruszony, leży.
                                                    cdn
                                                  • rita100 Re:Było to jeszcze przed tamtą wojną 01.08.06, 21:21
                                                    Poczekali dobrą chwilę. Niemiec do nich doszedł mokruteńki, niby świenty
                                                    pański, cały w aureoli. Bo tak się spocił i parował, a że był tegi mróz, to w
                                                    słońcu tak jakoś wyglądało, jakby był cały otoczony kolorową tęczą. Jakby
                                                    żywcem z nieba od aniołów. Ale i czasu nie było się śmiać. Niemiec odsapnął,
                                                    stanął na stanowisku, asekurowany przez nich z dwu stron. Psy ruszyły
                                                    niedźwiedzia. Ten się ogania, zobaczył myśliwych, zrobił drabinę, to znaczy
                                                    stanął na zadnie łapy, przednimi zaczął wymachiwać i ryczy. A głośniej od
                                                    niedźwiedzia ryczy Niemiec. Wbija sztucer w śnieg i sam nieprzytomnie zaczyna
                                                    się w śnieg zakopywać. Nie było co się zastanawić, bo mogło skończyć sie
                                                    groźnie, więc kolega pana Feliksa strzelił i trafił niedźwiedzia "w pacierz".
                                                    Niedźwiedź padł na cztery łapy i zaczyna czołgać się w stronę ryczacego ze
                                                    strachu Niemca.
                                                    cdn
                                                  • rita100 Re:Było to jeszcze przed tamtą wojną 01.08.06, 21:22
                                                    To pan Feliks, ktory nie mogł strzelać z uwagi na złą widoczność, woła do
                                                    kolegi:
                                                    - Strzylaj pan! Strzylaj pan !
                                                    A on na to:
                                                    - Nie szkodzi, zaczekamy ! Musi Niemiec strachu najestsia...
                                                    I dopuścił niedźwiedzia na jakieś sześć metrów do ryczącego Niemca, wówczas
                                                    strzelił misiowi za ucho i rozciągnął go.
                                                    Pan Felik mówi, że pod wiatr, bez zatkania nosa do Niemca nie można bylo się
                                                    zbliżyć. Oj nie. W ogole był ciężko chory. Więc z płaszczy gajowych i z broni
                                                    zrobiono nosidełko, i trzeba było niefortunnego myśliwego nieść aż do sań. Ale
                                                    futro niedźwiedzia wziął i pewnie się potem przez całe lata chwalił w Berlinie,
                                                    jak to bohatersko polował na niedźwiedzie kaukaskie.
                                                  • rita100 Re:Historie czy dykteryjki o myśliwych 01.08.06, 21:23
                                                    "Historie czy dykteryjki o myśliwych, to można proszę pani , godzinami
                                                    opowiadać. Ja sam jestem myśliwym i wiem, ze o mnie też opowiadają niejedno. Bo
                                                    właściwie każdy z nas ma swoje ogromne przeżycia, ma swoje przesądy, zabobony,
                                                    śmieszne cechy, trzeba więc tylko umieć na każdego spojrzeć w właściwej srtony,
                                                    no i rzecz jasna, z przymróżeniem oka.
                                                    Co tu dużo gadać, przymróżonym okiem można zresztą popatrzeć nie tylko na
                                                    myśliwych, ale i na zwierzynę."
                                                    --
                                                    Jo. Rozmowa myśliwego ze zwierzyną jest też imponująca. Niekiedy mysliwy
                                                    potrafi zwabić głosem na polanę nie jedną zwierzynę i z nią rozmawiać, a
                                                    reakcja zwierząt jest równie imponująca.
                                                    cdnj
                                                  • tralala33 Re:Historie czy dykteryjki o myśliwych 01.08.06, 21:36
                                                    W lesie trwa polowanie na zające. Wszystkie szaraki uciekają w głąb lasu tylko
                                                    jeden biegnie w przeciwną stronę. Więc wołają za nim:
                                                    - Stój, nie biegnij tam. Tam za drzewem stoi myśliwy!
                                                    Tak łon mózi:
                                                    - Jó ziam tego jegra. Jó zowdy na niego łuciekom!
                                                  • rita100 Re:Historie czy dykteryjki o myśliwych 01.08.06, 21:43
                                                    hehe, tak , zwierzaki chyba najbardziej znają myśliwych wink))
                                                  • rita100 Re:Co tu dużo gadać 02.08.06, 22:17
                                                    Co tu dużo gadać, przymrużonym okiem można zresztą patrzeć nie tylko na
                                                    myśliwych, ale i na zwierzynę. Pani chyba wie, że na wabia najczęściej
                                                    przychodzi młody koziołek. Ciekawski koziołek. I tak ja kiedyś zwabiłem. Patrzę
                                                    jest, Szpicaczek taki, elegant, ale głuptas straszny. Zaczyna mi sie
                                                    przyglądać. Łebek w jedną stronę, w drugą stronę. Tak sie zgina, tak przechyla,
                                                    tak zagląda... A ja do niego :
                                                    - A cycusia chcesz ?
                                                    Jak sie na mnie nie obrazi. Jak nie zacznie skakać. Natupał mi, nawymyślał w
                                                    sarnim jezyku aż strach. Myślę, ze suchej nitki nawet na moich prababkach nie
                                                    zostawił. No bo jakże tak: obraziłem go. On tu przybiegł w całkiem innych
                                                    zamiarach, a ja mu o cycusiu. Ale, powiadam pani, szczekał, awanturowal się.
                                                    Nie mogłem się napatrzeć, takie to było śliczne. Cóż, kiedy slowa tego nie
                                                    oddadzą, a takie spotkanie nie są zbyt częste. To nie konferencje.
                                                  • rita100 Re:A psy ? 02.08.06, 22:17
                                                    A psy ?
                                                    - Jakże myśliwy mogłby o psach mowic obojętnie. Pies to najwiernieszy
                                                    przyjaciel i kompan. To slogan, ale i najrzetelniejsza prawda. Chociażby moj
                                                    Ciapuś, prosze pani. To był jamnik gładkowłosy, Zawsze wyglądał tak, jakby
                                                    przed chwilą wyszedł od fryzjera. Uczesany, wyświeżony, psi elegancik.
                                                    Gdy wracaliśmy z polowania, Ciapuś zmęczony ganianiem po sniegu, siadał w
                                                    kuchni na ławce, mordkę opierał o płytę kuchenną i tak zasypiał.
                                                    Pewnego razu, po powrocie z polowania, zasnął jak zwykle w swoim miejscu. Nagle
                                                    zesztywniał i z hałasem spadł na ziemię. W domu koniec świata. Gromy na moją
                                                    biedną głowę: Ciapuś zdechł, zmęczyłeś psa w lesie, nie ma Ciapusia ! Rozpacz.
                                                    Wyrzucono Ciapusia na śnieg. No i rozpacz. Po jakimś czasie skrobie coś do
                                                    drzwi. Otwieramy - wchodzi Ciapuś, biedny , pijany, zatacza się, taki
                                                    nieszczęśliwy. I co sie okazało ? Biedak zaczadział, opierając mordkę o płytę,
                                                    a wyrzucenie na snieg spowodowalo jego zmartwychwstanie. Ku radości calej
                                                    rodziny Ciapuś z zaczadzenia się wylizał, niemniej jednak koniec był żałosny.
                                                    Jak przystało na psa zżytego z lasem Ciapusia zjadł wilk !
                                                    - Gaduła ze mnie straszny.
                                                  • rita100 Re:W kolejce czeka następny Warmiak 02.08.06, 22:19
                                                    Kogo innego teraz dopuścimy do głosu. W kolejce czeka następny Warmiak -
                                                    Wilhelm Gros. Jedziemy, jedziemy do niego , przez wertepy z fantazją, Lublin
                                                    podskakuje, sypiemy przeklęństwami na drogę w XX wieku wink)i ...
                                                    - A cóż to za goście u starego Wilima, ajej, ajej ! - huknął od strony ogrodu
                                                    bas zdyszanego gospodarza.
                                                    - Wejno wej ! Jakeście tu dojechali taką stodołą ? Jo. To jest mocna rzecz - i
                                                    już był przy wozie. Kopnął ze znawstwem oponę, klepnął ręką po masce. Witał
                                                    sie serdecznie zapraszając do jizby.
                                                    Pan Wilhelm spojrzał na mnie:
                                                    - U nas na Mazurach powiadają: kiedy gado się za darmo, to od tego...
                                                    - Boli głowa - dokończyłam ze śmiechem wyciągając z torby butelczynkę
                                                    - A pani to widać znajaca się na rzeczy. Jo. Mocna rzecz jest. Kiedy taka
                                                    polka, to i taniec inny - i już rozstawił na stole potężnej pojemności
                                                    kielichy. Wypił, otrząsnął kielich nad podłogą, powąchał skórkę chleba i
                                                    wymościł się głębiej w fotel.
                                                    - Kedy tak to teraz powiem jek .....
                                                    cdnj
                                                  • rita100 Re:Kiedy tak, to teraz powiem... 03.08.06, 20:46
                                                    - Kiedy tak, to teraz powiem, jek mi poszło w pierwszych latach z polowaniem.
                                                    Ojciec nie był myśliwym, ale strasznie zabronił, kieby w jego domu jakieś
                                                    kłusownictwo się znajdowało. A ja się odrodził. Od mojej matki ojciec, to był
                                                    straszny myśliwy. To jek miałem osiemnaście lat, tajemniem sobie kupił tako
                                                    pojedynecke. Ojciec nie wiedział, a ostry był. I jednego razu w niedzielę rano
                                                    poszedłem z kolegą na polowanie. Na kłusownictwo. I jakoś ten zajączek wypadł i
                                                    tak leciał pomaluśku, pomaluśku. I ja... pach. Potrafiłem go zabić. Wziąłem do
                                                    domu. Siostry uszykowały. Ale wszystko w strachu, co ojciec powie ? No, objad.
                                                    Ojciec pyta:
                                                    - A jek ten zając tu na stół ?
                                                    Myślę, niech będzie co ma być:
                                                    - Ja go strzeliłem.
                                                    Ojciec na to:
                                                    - Synecku. Od dzisiejszego dnia idzies do zandarma, biezes zezwolenie, ze się
                                                    dobze we wsi prowadzis, płacis co trza i wiencej nie polujes na liwo. Abyś nie
                                                    kłusował.
                                                    I od tego kryjemnego zająca tak już szło. To było moje wszystko. Od tamtego
                                                    czasu poluję legalnie, inaczej nie można. Już tak ta krew myśliwska we mnie
                                                    weszła. I byłem łowczym tom pilnował, coby nikt na lewo się nie brał, bo dobry
                                                    myśliwy musi uszanować prawo. A jek uszanuje, to i możesz strzelać.
                                                    No nie ? Dobra rzecz jest.
                                                    Tak. U mnie to się widzi, najlepsze takie opowiadanie, co to człowiek widzi
                                                    własnymi ocami i się cieszył z takich rzeczy. Nie bajecki, tlo prawda rzetelna.
                                                    No jo.
                                                    --
                                                    Mniarkujecie cytylnicy, co to bandzie prowda rzetelna, nie bajecki wink))Tak
                                                    czkamy co dalyj pozie noma Pon Wilhelm Gros
                                                    cdnj
                                                    *
                                                    kryjemny zając - co to może być ?
                                                  • gietpe Re:Kiedy tak, to teraz powiem... 03.08.06, 22:57
                                                    może strzelony po kryjomu ,tak żeby nikt nie wiedział;albo kryminalny ?
                                                  • rita100 Re:Kiedy tak, to teraz powiem... 03.08.06, 23:01
                                                    ło jenu - no rychtycznie , ale to świetne, no ni zidziałam co to takego. Ale to
                                                    fejn łokreślenie smile

                                                    > może strzelony po kryjomu ,tak żeby nikt nie wiedział;albo kryminalny ?

                                                    To kryjniemy szluczek wódeczki wink))

                                                    dzianki
                                                  • rita100 Re:Miałem przed wojną ładnego pieska 04.08.06, 22:22
                                                    No jo. Miałem przed wojną ładnego pieska myśliwskiego. Szorstkowłosy. To ten
                                                    piesek za dobrego myśliwego obstojał. Był i do kuropatw najlepszy, i do lisów
                                                    pierwszorzędny. Lisa on nie puścił, ale go i nie szarpał, tlo mu zajechał drogę
                                                    i siadł. Lis też siadł. Obaj siedzą. A ja, stary Wilem, idę do nich i myślę, co
                                                    tu teraz robić. A oni obaj siedzą i jeden drugiemu w oczy patrzy. To wziąłem
                                                    witeczkę i lisa bez uszy, bez uszy.... A w tym momencie moja Kura ten pies ,
                                                    chabas jego za kołnierz i mówi:
                                                    - Teraześ mój ! (hehe, pies po warnijsku móził)
                                                    Potrząsneła nim. Usiadła se kele mnie z liskiem w pysku i mówi:
                                                    - Już gotowy.
                                                    Tak to był pies. Prawdziwy myśliwski pies. Mocno dobra rzecz. No nie ?
                                                    A te psy co pani widzi, to oba ostre są. Ajej, jakie ostre. To w dyscyplinie
                                                    ich trzymać trzeba.
                                                    Ale pani to tak sama w kielisek popatrzy, a mnie ino dolewa, a dolewa. No jo.
                                                    Mocna rzecz jest. A raz to mnie..
                                                  • rita100 Re:A raz to mnie taki mlody myśliwy.... 04.08.06, 22:23
                                                    A raz to mnie taki mlody myśliwy pytał, czy to prowda, co sarna płacze. To ja
                                                    mu rzetelnie na to. Mocna rzecz jest. Jo. Kiej sarna postrzelona, a dochodzi
                                                    myśliwy, to ona tlo będzie się odzywać dużym płaczem. I to jest nieładnie dla
                                                    myśliwego. I dlatego tak jest. Czy strzelasz do sarny, do dzika, czy do
                                                    koziołka, do wszelkiej zwierzyny, najprzód, jeśli palisz papierosy, to usiądź.
                                                    Zapal. Podumej jakiejś strzelił. Gdzie ten strzał mógł przyjść. Może tak, moze
                                                    tak. Papierosa spal. Jednego. Drugiego. I dopsiero idź na miejsce, gdzieś
                                                    strzelił. Jeśli zwierzyny nie ma, obacz : jest farba (krew) abo co. A jek
                                                    zwierzyna będzie leżeć, to już i martwa. Bo nie należy do stworzenia iść
                                                    zawczasu. Coby nie widziało śmiertelnymi ocyma tego, co jej śmierć zadał.
                                                    Uszanuj śmierć powiadam. Takie prawo myśliwskie jest.
                                                    Downiej to buło jynaczej...
                                                  • rita100 Re:Bo tu dawniej na Mazurach 05.08.06, 20:38
                                                    Bo tu dawniej na Mazurach, tak osiemdziesiąt, albo sto lat temu nazad, to malo
                                                    kto myśliwskie prawo znał, tlo kto gdzie sobie fuzyje zdobył, to polował i tak
                                                    było. Mój sąsiad był myśliwym, starym myśliwym. To jek on opowiadał, dawniej
                                                    jek przyszła zima, w sanki zalożyli konie, siadło trzech albo i pięciu
                                                    myśliwych, i pojechali. Polowali cały tydzień. I różnie było. Jek się na
                                                    tydzień pojedzie, to wiadomo, jek jest. Brak było życia i to, i tamto. Ogniska
                                                    napalili, podle ogniska popili sobie, wyspali się. A jek tydzień przeszedł im,
                                                    to w sobotę był targ w Szczytnie, to oni ze zwierzyną przyjechali na ten targ i
                                                    sprzedawali, co upolowane było. Dobra rzecz jest. Jo.
                                                    --
                                                    Tera bandzie pon Wilim łopowiadał starodawne godki ło madrowniu fuzyji, czyli
                                                    czarowaniu fuzyji.
                                                  • rita100 Re:No i take gadki były wśród myśliwych 05.08.06, 20:39
                                                    No i take gadki były wśród myśliwych starodawnych, że to czarowali sobie te
                                                    fuzyje. Po mazursku: madrowali. To im lepiej była fuzyja zmadrowana, tym
                                                    więcej zwierzyny taki mysliwy strzelał. Ale z tych czarości, z tych madrowań,
                                                    to już teraz nic. Nawet ja tego nie umiem. To tlo całkiem siwi potrafili.
                                                    Starodawni Mazurowie.
                                                    A eszcze tak powiadali: idziesz na polowanie, a zastrzelisz kota... ajejajej.
                                                    Bo kot fałszywy. Tedy weź fuzyje i przeczyść, bo nie zabijesz nic. Musi fuzyja
                                                    po kocie być przeczyszczona. Octem. Ale ja w to nie wierzę. Dobra rzecz jest.
                                                    No nie. Ej, pani, o takich rzeczach stary Wilem musi godać.
                                                  • rita100 Re:Bardzo śmieszne. Dobra rzecz jest. Jo. 05.08.06, 20:40
                                                    - Dobra rzecz jest. Jo. Może miałem natenczas za dwadzieścia osiem lat. Byłem
                                                    zaproszony na mocno ostre polowanie w lasach. Leśniczy ustawia i do mnie
                                                    powiada tak:
                                                    - Tu masz takie miejsce, co lis za lisem będzie przychodził. A ty jesteś siara
                                                    na lisy, tak tedy tu stawaj.
                                                    Zawstydziłem się od tego jego gadania, bo to było przy innych, ale stanąlem.
                                                    Dobra rzecz - no nie. Trąbkę słychać. Nagonka ruszyła. Ciach.. ciach... a tu
                                                    lisek idzie ostro. Dobrze ! To ja prysk do niego - lisek leży. Przeładowuję
                                                    hyżo, leci drugi. To ja pach do niego - lisek leży. Stoję. Słucham, a tu tylko
                                                    ciup...ciup... idzie trzeci. To ja pach do niego. Lisek leży. Juz to mnie
                                                    denerwuje troszkę. Ale nic. Załadowałem. Stoję. Papierosa nie można. To stoję.
                                                    Czekam. A tu znów ciup... ciup...ciup...ciup... leci czwarty. Ja znów pach -
                                                    lisek leży. Ale mnie już trzęsie. A tu piąty lis, ja mu trzas przed nosem. On
                                                    wraca. A ja z tych nerwów strzeliłem na prawy kant, a tam jeden leśniczy stał.
                                                    Nic nie powiedział, ale piąty lis leży. I słuchajcie. Idzie ...
                                                    cdn
                                                  • rita100 Re: I słuchajcie. Idzie szósty lis... 05.08.06, 20:41
                                                    I słuchajcie. Idzie szósty lis, ja juz nie strzelam. Jużem się tak trząsł jek
                                                    jaki galaret. Tylko fuzyję na plecy i stoję. Ten z prawego kiwa do mnie, co mam
                                                    strzelać, a ja nic. Alem się trząsł, powiadam pani. Mocna rzecz jest. Jo. Zaś
                                                    nagonka zeszła. Koniec. Prowadzący polowanie podchodzi i pyta :
                                                    - No jek ?
                                                    - Pięć lisów - powiadam trzęsąc się jeszcze, a kolega, ten z prawej, poprawia:
                                                    - Przepraszam, pięć lisów i jeden leśniczy !
                                                    Tom wiecie, ogromnie się zawstydził. Ale ten prowadzący polowanie usłyszał, co
                                                    i jek, poklepał mnie i powiada:
                                                    - Ja na twoim miejscu też bym nie strzymał. Widziałem przecie, co się
                                                    wyrabiało. Toć te lisy szły na ciebie jek zamadrowane (zaczarowane). I takieś
                                                    długo wytrzymał. Jo.
                                                    No a ten leśniczy, co stał z prawego kantu, to dwa śrutki miał w nodze.
                                                    Wyjelim, zaklepalim i dalej się polowało. Jo. Mocna rzecz jest. Jo. Dobra rzecz.
                                                  • rita100 Re: A znów po tej wojnie 07.08.06, 23:08
                                                    A znów po tej wojnie, to tych dzików się u nas namnożyło mocno dużo. Tośmy tu w
                                                    Kobułtach kółko zawiązali i zaczęli polować. Tlo młodych myśliwych było mocno
                                                    siła. Ja z nich byłem najstarszy. Dobra rzecz jest. Jo. No i polujemy. Naraz
                                                    stado dzików spotkalim w lasku i taki jeden myśliwy lekko myślał, podsunął się,
                                                    rąbnął do jednego dzika. Paskudnie rąbnął : od spodu mu szczękę mu odwalił.
                                                    Mocna rzecz. Dzik się odczepił od stada i poszedł dalej, do trzciny. Psy go tam
                                                    zaraz ciupnęły. To ja mówię:
                                                    - Dwóch myśliwych pójdzie. Bo jednego za mało na strzelonego dzika. Tylko
                                                    ostrożnie z bronią, żebyście się nie zagorączkowali i żeby jeden drugiego nie
                                                    rąbnął.
                                                    No dobra rzecz jest. Polecieli za onym dzikiem one chłopy. A psy go mają. To
                                                    jeden myśliwy podszedł do przodu, zmierzył: pyk... ognia nie dało. A tu dzik do
                                                    niego. Rąbnął mu prosto na piersi. Szczęście tego myśliwego, ze dzik miał tę
                                                    szczękę przestrzeloną. Bo by go tak uszykował, co ani dzisiejszy dzień nie był
                                                    myśliwym, ani by go święty Hubert poznał. Ale dalej.
                                                    Myśliwy ten się wywrócił się na wznak i krzyczy:
                                                    - Panowie, na Boga ! Juz po mnie.....
                                                    Ale dzik bez niego przeskoczył i w las. Pies go doszedł i drugi myśliwy. Ten go
                                                    dostrzelił. A jek wstał, nie dzik, tlo ten myśliwy, to może z piętnaście minut
                                                    nie mógł nic mowić. Biały był jak krada. Mocna rzecz jest. Jo.
                                                  • rita100 Re: A znów po tej wojnie 07.08.06, 23:09
                                                    - Pan sie nigdy nie bał w lesie ? - spytałam.
                                                    Pan Wilhelm rozłożył szeroko ręce, a potem nachylił się ku mnie:
                                                    - A cegój, pani, w lesie się bać. Toć ja z lasem od chłopaka. Zwyczajnym. Nie
                                                    mnie wilkami straszyć. Ajej.
                                                    Mocna rzecz to jest. Z wilkami tom miał....
                                                    cdnj
                                                  • rita100 Re:Z wilkami tom mioł.. 08.08.06, 21:47
                                                    Z wilkami tom mioł. Jadę raz do domu w konie, a dzieci krzyczą, powiadają, co
                                                    wilki owce szarpią. I gadają, co sąsiad Balcerzak już poleciał z flintą za
                                                    niemi i tamoj co jeszcze. To ja tylko z woza i dawaj jemu do pomocy. Z tego
                                                    pośpiechu tom i flinty zabocył (zapomniał). No wyleciałem, on tu szuka, ja tam.
                                                    A wokół mego gospodarstwa to są takie góry, no nie. Balcerzak nie znalazł nic.
                                                    A te wilki, ajaj, te wilki jedną owcę mi pokalecyły, ale ona bez ten stawek
                                                    przepłynęła i do obory uciekła. Bo jek owca silna, duża, to się wilkowziu nie
                                                    da przetrzymać. Dobra rzecz jest. Te wilki obeszły dokoła górę i poszły do
                                                    sąsiada, i sąsiadowi wzieły jedną owce. Ajej, tak nam przed nosem poszło z tymi
                                                    wilkami.
                                                    Bo za dzień jadę z mlykiem....
                                                  • rita100 Re:Bo za dziań jadę z mlykiem .... 08.08.06, 21:49
                                                    Bo za dziań jadę z mlykiem do wsi. Patrzę , ślady wilków. Co tu robić ? To ja
                                                    hyżo z mlykiem, tylkom zrzucił z mlyczarni i dawaj za tymi wilkami. Hibko w
                                                    zad, na Kobylski las. Hyżo do domu i na konia. Za śladem. Za śladem. Ale poszły
                                                    daleko. Za daleko. Tom musiał i wrócić. I tyle mego spotkania z wilkami.
                                                    Okrutnie przemyślnymi wilkami.
                                                    Jo. Dobra rzecz jest.

                                                    hehe, ale emocje mnielim z tami zilkami, no ale łopoziadanie fejn ! I to tak
                                                    jekby w rychtycznej gwarze. Tlo trocha przróbki i mowam gawendy myśliwskie w
                                                    gwarze.
                                                    Jest eszcze gwołt śnisznych przygód, no ale pana Wilhelma w całości zamieszcze.
                                                  • rita100 Re:Bo myśliwy, wie pani, taki jek ja... 08.08.06, 21:50
                                                    Bo myśliwy, wie pani, taki jek ja, co to przy gospodarce w polu, to tylko bez
                                                    caluchny czas ino zerka, a uchem kręci, coby jakaś okazja, coby prysk, za
                                                    fuzyje i w las w pole. Jo. Dobra rzecz jest. I tak kiedyś z jednym myśliwym.
                                                    Wyszliśmy do lasu. Chodzimy. Patrzymy. No i idzie za tym śladem. Przyszedł do
                                                    szczepa. Patrzy: cuk, cuk, cuk - jest na drzewie. On przyłozył. Bach. Strzelił.
                                                    Zleciała. Niech to ślak trafi...wiewióreczka, nie kuna. Tom mu żyć nie dał:
                                                    - Takiś myśliwy. Nie znasz śladów. Lepiej byś, jek tak, do wron strzelał.
                                                    Dobra rzecz jest. Jo. Śmiechu to było. Ale poszlim do domu, wypilim coś dobrego
                                                    i od tych czasów on już się poprawił w myśliwstwie. Ślady zna. Jeszcze i jek.
                                                    I wabienia go tyż poduczyłem. Jo. Lisa, jek zwabię, zawdy przyjdzie. Ot może
                                                    pięć lat temu miałem.....
                                                    cdnj
                                                  • tralala33 Re:Bo myśliwy, wie pani, taki jek ja... 08.08.06, 21:53
                                                    A to myśliwskie opowiadanie znacie:
                                                    Idzie myśliwy z flintą przez las. Nagle czuje na ramieniu ciężką łapę. Odwraca
                                                    się - a tam niedźwiedź! Zły okrutnie pyta:
                                                    - Co, na polowanko się idzie?
                                                    - Nie, nie, ja na grzyby!
                                                  • rita100 Re:Bo myśliwy, wie pani, taki jek ja... 08.08.06, 21:56
                                                    I to pewno niedzwiedź opowiadał wink
                                                  • gietpe Re:Bo myśliwy, wie pani, taki jek ja... 08.08.06, 22:07
                                                    jak nie dźwiedź to kto to był ?
                                                  • rita100 Re:Ot może pięć lat temu miałem ... 09.08.06, 21:29
                                                    No to bulo spotkanie loko w loko z niedzwiedziem, tylko nie wiadomo kto kogo
                                                    upolował wink))

                                                    Ot może pięć lat temu miałem takiego chłopca. Osiemnaście lat. To i uwierzyć w
                                                    to wabienie nie mógł. Ja do niego:
                                                    - Idę na lisa. Możesz isć ze mną. Przekonasz się, jek to idzie. No i wyszliśmy
                                                    tutaj zaraz na górę. Prwie powitrze było dobre i czas do tego. Postawiłem
                                                    chłopaka koło szczepa (drzewa) przykazałem coby się nie ruszał. Wlazłem w
                                                    jałowiec, zrobiłem miejsce do strzelania. No dobra rzecz jest. Jo. Chwileczkę
                                                    zaczekałem, aż sie uciszyło. No zwabiłem raz. Lekuchno. Tak jak się należy:
                                                    kwe, kwe, kwe. I raz jeszcze: ua, ua, pii, pii.
                                                    Bo idzie naraz stara samica. Chyba z siedemnaście lat miała. Chłopiec stoi jak
                                                    wmurowany kele szczepu. A lis idzie, idzie. Tak na osiemdziesiąt kroków. Siadł
                                                    rozgląda się. To ja cmoknął i mój lisek śnuruje prosto do mnie. I pod górkę tak
                                                    podlata, a ja go pach...., leży. To moj chłopak nie mógł zrozumieć, jek to
                                                    jest, że lis taki głupek i tak prosto na zawołanie szedł. Jo. Dobra rzecz jest.
                                                    Lis chytry - to prawda, ale myśliwy musi jego przegórować. Chytrzejszy musi
                                                    być, jo.
                                                  • rita100 Re:Kobiety w gospodarstwie to zawdy pomstują na li 09.08.06, 21:30
                                                    Kobiety w gospodarstwie to zawdy pomstują na lisy, a bo to wziął kaczkę, a
                                                    kurkę podebrał. No jo. Ale pani wie, lisica, ona matka. Co ona ma robić ? Małe
                                                    ma, to jako matka ona musi je nakarmić, musi sie starać, coby je wychować.
                                                    A u lisów, wie pani, to taka szkoła jest, jek u ludzi. Póki te liski małe, to
                                                    figlują, bawią się, kotłują, za ogony się łapią. Ale, jek już one podrosną, to
                                                    lisica po jednemu każdego bierze na nukę. Innym nakazuje ostać na miejscu, przy
                                                    tym gnieździe, a jednego bierze ze sobą. Oprowadzi go po lesie, oprowadzi, ona
                                                    na myszy poluje, a ten mały musi siedzieć i patrzeć, jek ona to robi. Jeszcze
                                                    go tam pomusztruje i nazad do gniazda. Ostawi tego, zaś bierze drugiego. Zaś na
                                                    naukę. Jo. To czysta prawda. U nich matka, jek u ludzi, uczy co i jek w tym
                                                    życiu ma być. Taka to lisia szkoła jest. Jo. Mocna rzecz.
                                                    A eszcze taka mi sia przybaczyła taka historyjka... to bandzie czysta
                                                    fantazja...hehe, warto czkać.
                                                  • tralala33 Re:Kobiety w gospodarstwie to zawdy pomstują na l 10.08.06, 21:44
                                                    Tan czkamy, a długo to bandzie?
                                                  • rita100 Re:jeszcze taka jedna historyjka 10.08.06, 21:48
                                                    A jek już tak wsio o lisach, to moze jeszcze taka jedna historyjka, co się
                                                    przybaczyła. Ot, jeden myśliwy zabił lisa i myśli, jek jego teroz odrzeć ze
                                                    skóry ? Jeszcze nigdy lisa nie odzierał, ani co. Jek jego ale uszykować ?
                                                    Spogląda, spogląda, ale widzi, co licho strzelił tego liska i że on wstaje. A
                                                    tu strzelać już nie ma czym. Szuka po kieszeniach, szuka, bo gwóźdź znalazł. To
                                                    tedy liska złapał, nos mu do drzewa przybił i dawaj go laską po grzbiecie,
                                                    laską go. Tak, wiecie, tego lisa bił, aże lis nie wytrzymał i ze skory
                                                    wyskoczył, poszedł w las, tylko skóra została na drzewie. Ale wie pani, lis
                                                    obrósł na drugi rok i miał jeszcze piękniejszą skorę. Jo. Dobra rzecz, no nie !
                                                    - No cóż, panie Wilhelmie - rzekłam nalewając kielich - strzemiennego i do
                                                    następnego razu !
                                                    Gospodarz wypił, znów powąchał skórkę chleba, a potem zaczął mówić:
                                                    - Jo. Może być. Tlo niech pani napisze, kiedy znów tej stodoły (auta) mam
                                                    wypatrywać, cobym sia uszykowoł, nogi umył i w domu siedzioł.
                                                    "Wilem stary takoż posłuchać chce jek bez radyjo gada".
                                                    Wszyscy ruszyliśmy do wozu.
                                                    Wysmagana wiatrem i piradlona zmarszczkami twarz w stodole (wozie) młodniała z
                                                    minuty na minutę, a gospodarz zrywał sie w wozie, siadał, kiwał głową, klepał
                                                    się po udach, a ja na szczęście nie była w zasięgu jego rąk. Jednym słowem
                                                    wszystko przeżywał od nowa. Potem stwierdził krótko i węzłowato:
                                                    - To je rzetelna, mocna rzecz. Jo. Dobrze szło.
                                                    A jek tak dobrze staremu Wilemowi poszło tak tedy eszcze roz poziem....
                                                  • rita100 Re:O brodzie, bo to jest mocna rzecz. (śmieszne) 10.08.06, 21:58
                                                    A jek tak dobrze staremu Wilemowi poszło tak tedy eszcze roz powiem, o brodzie,
                                                    bo to jest mocna rzecz. Jo.
                                                    Ajej, to do śmiechu było. Przed wojną to się jeszcze trafiło. Był tu u nas w
                                                    Labuszewie ojciec i syn. Ojciec miał taką dużą brodę. Ja byłem jeszcze wtedy
                                                    chłopakiem. I wszystko widziałem, bom pasał krowy, a oni polowali. Jo. Tak tedy
                                                    ja sobie pasę one krówecki, a ten ojciec mówi do syna:
                                                    - Ty idź, z tego strenglaca mi popędzisz. Moze jaki koziołek tu na mnie
                                                    przyjdzie. To ja się z nim załatwię.
                                                    Ob synek tam poszedł. Pędzi, pędzi. A ja krowy pasę i słucham, jek to tamta
                                                    rzecz im idzie. Naraz: ciup, ciup, ciup. On koziołek leci. Jo. A ten ojciec
                                                    chciał jeszcze zobaczyć, czy naładował. Flintę złamał, czy naboje som. Som.
                                                    Hyżo zamknął. A miał taką dłucką brodę. I sobie włosy od tej brody przyciął w
                                                    tej fuzyji, no nie. I chce fuzyje do lica - nie idzie. Co szarpnie, to mu zaś
                                                    ta broda nie daje. Co szarpnie, broda nie daje. A on nie wie, co jest. Czary ,
                                                    czy jek. I tak próbuje i tak próbuje, a koziołek poseeedł. Bo naraz przybiega
                                                    ten syn i woła:
                                                    - Czemuś tata nie strzelał ?
                                                    A ten ojciec to i gadać nie mógł ze złości. Ino fuzyją targał. To jek syn nie
                                                    krzyknie w tej złosci:
                                                    - Tobie widły, a nie fuzyja. A najlepsze to brodę zetnij, a potem do myślistwa
                                                    idź !
                                                    Jo. To jest mocna rzecz, no nie ?

                                                    Pan Wilhelm odprowadził nas aż do owego karkołomnego wąwoziku. Po kilka razy
                                                    ściskał nam ręce, poklepywał po ramionach i długo jeszcze widziałam jego
                                                    sylwetkę na wzgórzu."
                                                    --
                                                    Przyznacie, że bajarz z tego Wilhelma warmińskiego był doskonały. Warto było
                                                    zamieścić całe opowiadanie bez skrotów.

                                                    Te opowiadania są na wagę złota - dziękuje Pulinie , która to wyszukała i dla
                                                    mnie wylicytowała.
                                                    To nie koniec jeszcze - natępny autochton z Mikołajek czeka, ktory wyjechal do
                                                    Niemiec , ale wrócił i przypuszczam był pod opieką specjalną Maryny tej właśnie
                                                    autorki wydanej ksiązki. Jest tak dużo opowiadań wspaniałych , ze muszę je
                                                    zamieszczać stopniowo.
                                                    Ale poki co jutro bedzie wspanialy kónsek opowiadany przez dytektora stadniny w
                                                    Kędzierzynie - łoj łusniejecie sia abo ? zostaniem łożyrykami wink))
                                                  • rita100 Re:Dyrektor stadniny opowiada 11.08.06, 22:54
                                                    Dyrektor stadniny Kętrzynie oczywiście opowiada
                                                    No a teraz takie opowiadanie dyrektora stadniny w Kętrzynie, ktory nie tylko
                                                    jest rozkochany w koniach, psach, ale i myśliwy zeń zawołany.
                                                    --
                                                    Tak proszę pani - pokiwał głową pan Stanisław. - Konie i psy to mój żywioł. O
                                                    koniach to mógłbym godzinami ...rozumiecie...ułańskie serce, lanca, szarża. To
                                                    już historia. Ale tak się złożyło, że po wyjściu z niewoli dowiedziałem się o
                                                    polskiej stadninie. Dotarłem do niej. Mój Boże. Nasze konie, cudne nasze konie,
                                                    z naszymi masztalerzami, naszą służbą, z dzielnymi ludźmi, co koni nie
                                                    opuścili. Ech, tomy można by pisać. Fakt jest faktem, ze z tymi końmi
                                                    przyjechaliśmy z Niemiec ni i skierowano nas do Kętrzyna. I tu siedzę do dziś.
                                                    Tak to zostałem wierny moim życiowym pasjom.
                                                  • rita100 Re:Pod fantazję młodości 11.08.06, 22:56
                                                    Znów szarmancki gest ręki wznoszącej kieliszek.
                                                    - Pod fantazję młodości, kiedy to we łbie świszczało ! Ech, pamiętam polowanie
                                                    na lisy. Piękny ranek. Pogoda kapitalna. Ostry mróz. Przyjeżdzam do
                                                    leśniczówki. Może najpierw śniadanie ? A proszę bardzo, na rozgrzewkę przyda
                                                    się. Chociaż jestem w kożuszku, przemarzłem do kosci. A tu piec rozpalony, aż
                                                    trzeszczy. No wiec, śniadanie. Sadzają mnie pod piecem. No i tak, pod wiejski
                                                    chleb, pod jajecznicę, pod tamto, pod owo.
                                                    Wczesny ranek. Noc nie przespana. A tu kawalarz leśniczy czysty spirytus leje.
                                                    Mnie oczy na wierzch, ale nic. Fantazja. Młodośc. Dobra jest. Dwadzieścia pięć
                                                    stopni mrozu. Słońce szkli się w śniegu. Biel zupełnie oślepiająca. No, jeszcze
                                                    po jednym.
                                                    Wychodzimy na polowanie....
                                                    ---
                                                    cudne opowiadanie , takie prawdziwe, no słuchajcie dalej...
                                                  • rita100 Re: Pod fantazję młodości 11.08.06, 22:57
                                                    Wychodzimy. Mrugam jakoś dziwnie, bo blask od śniegu okropny, ostry. Powietrze
                                                    niby brzytew. Świat jest piękny smile Idziemy. Pierwszy miot. Kolega staje na
                                                    cudownym przesmyku, ja na beznadziejnym miejscu, w wysokopiennym lesie. Stoję i
                                                    patrzę. Dwie sosenki, trzy, cztery. Potem znów dwie, cztery. Dałem spokój z
                                                    liczeniem. Widze sznuruje lis. Wszystko w porządku. Nie na kolegę sznuryje,
                                                    tylko na mnie. Poczekałem. Podchodzi. Na dwadzieścia metrów. Składam się...no i
                                                    co ? Dwa lisy przed lufą. Którego strzelać ? Ja do tego - ucieka. Ja do
                                                    drugiego - ucieka. Cholera by wzieła. Opuściłem strzelbę, przecieram oczy,
                                                    patrzę: dwa lisy. Zamykam oczy, otwieram, patrzę : jeden lis. Trzeba ryzykować.
                                                    Strzelam. I co widzę ? Jeden lis skacze, a drugi leży. To ja do tego
                                                    skaczącego - buch. Leży. Opuszczam broń. Co jest - obydwa lisy skaczą. Co
                                                    jest ? Zaczarowane czy pijane lisy ?
                                                    Trąbka. Nie wolno już strzelać. Stoję. Patrzę. Schodzą się. Gratulują mi lisa.
                                                    To ja patrzę, gdzie drugi ? Rozglądam się coraz niepewniej i ..... dopiero mnie
                                                    olśnilo. Przez cały czas to był po prostu jeden lis i... spirytus !

                                                    W mikrofonie zaskrzypiało, gwizdnęło, zagrzytało, a potem głos:
                                                    - Taśma się skończyła... co robimy ?
                                                    - Klniemy porządnie i tu wszyscy razem, pospołu zaczęli ..... i strzemiennego...
                                                    --
                                                    Fejniste opowiadanie o skaczącym lisie i skaczącym spirytusie smile
                                                  • rita100 Re: A ja teraz na serio.... 12.08.06, 20:25
                                                    Wracamy do Mikołajek. Z okazji przyjazdu pani Maryny spotykają się kilku
                                                    myśliwych i opowiadają.
                                                    Wychyliwszy któryś tam kieliszek żubrówki pan Tadeusz spojrzeł nieco zamglonym
                                                    wzrokiem i odezwał się do gospodarza:
                                                    - A ja teraz na serio, ale fakt, słowo daję, autentyczny. To było w czasie
                                                    bardzo ostrej zimy. Duże sniegi i mrozy spowodowały, że zające prawie padły z
                                                    głodu. Byłem we wsi, gdzie na podwórzu dużego gospodarstwa stały stogi ze
                                                    zbożem i sianem. Całe stada wygłodzonych zajęcy podkradały sie tam nie tylko w
                                                    nocy, ale i w dzień. Kiedyś wyszedłem na podwórze, płosząc moimi krokami całe
                                                    stado. Zaczęły jak szalone uciekać w kierunku pola. I trzeba trafu, że wracał
                                                    właśnie stamtąd, z jakiejś jemu tylko wiadomej wycieczki, domowy kundel. Raptem
                                                    zobaczył szarżujące na niego zające, podwinął ogon i z głośnym skowytem zaczął
                                                    uciekać z powrotem w pole. Za nim gnały równie przrażone zające. To jest chyba
                                                    historia bez precedensu. Bardzo wątpię, czy jeszcze jakiś pies coś podobnego
                                                    przeżył.
                                                  • tralala33 Re: A ja teraz na serio.... 12.08.06, 20:44
                                                    Adyć ziadomo co zajónc jek głodny to zły wink
                                                  • rita100 Re: historie bez precedensu 13.08.06, 10:33
                                                    - Jeśli już historie bez precedensu, to mam też taką na składzie - wtrącił
                                                    gospodarz pan Aleksander z Mikołajek. - Kiedyś strzeliłem, proszę państwa,
                                                    kaczkę. Ale pies był jakoś obrażony i nie chciał mi ją przynieść. Więc niewiele
                                                    myśląc, rozebrałem się i popłynąłem po tę kaczkę. Już wyciągam po nią rękę, a
                                                    tu plusk i szelest trzcin. Patrzę, trzcina tuż nad moją głową niby brzytwą
                                                    ucięta. Za chwileczkę huk strzału. Biorą mnie za kaczkę, pomyślałem ,
                                                    niedobrze. Dałem nurka. Po chwili wysuwam glowę z wody i znów cyk...cyk....
                                                    Znów strzał. Celnie facet strzela, pomyślałem.
                                                    Ale historia dosyć nieprzyjemna. Tak było trzy razy. Wreszcie nie wytrzymałem i
                                                    posłałem facetowi taką słowną wiązankę, ze przestał strzelać. Ale do dzisiaj
                                                    nie mam pojęcia, kto mnie w swej wyobraźni upodobnił do kaczki.

                                                    Panowie wypili toast za wszystkie kaczki na Warmii i Mazurach, potem
                                                    wznieśliśmy toast za wszystkie myśliwskie psy.
                                                    Łoj, glowa się juz kiwa, to jutro może zaczniemy od słowa kiedyś bo....mam
                                                    jeszcze w zanadrzu historyjkę smile
                                                  • rita100 Re: A kiedyś... mam w zanadrzu taką ... 14.08.06, 22:14
                                                    Bo mam jeszcze w zanadrzu taką historyjkę podnoszącą włosy na głowie. Panie
                                                    zaraz myślą, że o duchach. Nie. O myśliwym. Młodym myśliwym. Mierzył chyba metr
                                                    dziewięćdziesiąt wzrostu, chodził zasze w berecie. Kiedyś jesteśmy razem na
                                                    polowaniu, a to był bardzo zapalony myśliwy. No i zacząl się gon. Psy biorą
                                                    dzika. Słyszę w pewnym momencie dwa strzały na flince, za chwilę znów dwa
                                                    strzały, już w środku miotu i przeraźliwy krzyk. Krzy taki, ktory podnosił
                                                    człowiekowi wszystkie włosy na głowie. Już nie myśląc o niczym biegnę. Śnieg
                                                    wysoki, zagajnik dość gęsty. Nie zważam na nic, bo widzę, że tu jest coś
                                                    niedobrze.
                                                    Dobiegam na niedużą polanę i widze obok krzaku stoi dzik, odyniec sto
                                                    dwadzieścia kilo, dość duże dzisisko i spod niego co pewnien czas wydobywa się
                                                    przeraźliwy krzyk. Mierzę do dzika. Strzelam. Zdaje się , ze dobrze. Słyszę
                                                    jeszcze bardziej świdrujący uszy krzyk. A ja czuję, że mnie się na taki sam
                                                    krzyk zbiera. Nic, myślę zamiast dzika, trafiłem myśliwego. Nogi się pode mną
                                                    uginają. Dzik tymczasem padł, a ja nie mam odwahi podejść. Przybiegają inni
                                                    koledzy, wyciągają myśliwego spod dzika. Tego z pasją. Tego co to zawsze w
                                                    berecie. I jest taki moment...słuchajcie, gdukniem tylko szluczek... za ten
                                                    berecik wink
                                                  • rita100 Re: I jest taki moment.. 14.08.06, 22:15
                                                    I jest taki moment. Wysoka na metr dziewięćdziesiąt tyka stoi więc ociekająca
                                                    farbą (krwią), biedak cały czerwony. Jestem głęboko przekonany, ze to ludzka
                                                    krew, jego krew. Widzę, ze koledzy zaczynają go obmacywać, oglądać, też nie
                                                    wiedzą o co chodzi. W pewnym momencie puścili go - sam stoi. Tylko włosy ma
                                                    zlepione krwią, beret przekrzywiony na bok. Podbiegam w końcu do niego,
                                                    sprawdzam czy ranny. Mam pełne ręce krwi. Ściągamy z niego kożuszek, zdzieramy
                                                    marynarkę, koszulę - ani śladu zadraśnięcia. Ja nie mogę uwierzyć własnemu
                                                    szczęściu. Robi mi się ponownie miękko w kolanach. Okazuje się, ze jak dzik
                                                    zasarżował na niego, a po jego dwu strzałach był ranny, to on nie zdążył
                                                    uskoczyc, przewrócił się, a dzik naturalnie na niego. Ale był już na tyle
                                                    słaby, ze tylko stał tak nad nim i posapywał, odpoczywał. Nawet nie próbował go
                                                    ruszyć szablą (kłami). Ja w tym momencie właśnie strzeliłem. No i ta cała farba
                                                    oczywiście była dzicza, a nie ludzka. Tak. Skończyło się szczęśliwie, ale po
                                                    tym wypadku ów zapalony myśliwy ponoć sprzedał flintę i przestał polować. Zdaje
                                                    się, ze nawet przestał chodzić w berecie.
                                                  • rita100 Re: No to strzemiennego 15.08.06, 21:44
                                                    Dochodziła godzina trzecia rano.
                                                    - No to strzemiennego - zaapelował gospodarz
                                                    - A strzemienna gawęda - zaproponowałam
                                                    - Aleś ty piła drewniana - zeźlił się kolega od kabli mikrofonowych
                                                    - Właśnie , ze bedzie strzemienna. Króciutka - odpowiedział gospodarz, ratując
                                                    z opresji Marynę.
                                                    A więc straszna szaruga, ale mimo tego wybraliśmy sie na polowanie. Kałuze.
                                                    Deszcz ze śniegiem. Zimno. Wiatr. A my tak chodzimy po polach zmoknięci,
                                                    obłoceni, nieszczęśliwi. W końcu zdecydowaliśmy sie, ze trzeba trochę odpocząć
                                                    i się zagrzać. Przychodzimy do takiej chałupki i prosimy o coś gorącego. Ten
                                                    gospodarz spojrzał na nas i powiada:
                                                    - Panowie, ot powiedzcie mi jedno, czy wy tak z nędzy po tym polu ganiacie czy
                                                    z rozpusty ?
                                                    --
                                                    Minęlo parę lat. Kilkakrotnie jeszcze odwiedzałam pana Aleksandra w jego domku
                                                    nad jeziorem. Później doszły do mnie wieści o wyjeździe niezłomnego autochtona,
                                                    wyjeździe spowodowanym chorobą (?). Nie mogłam jednak uwierzyć, ze opuścił
                                                    Mazury na zawsze. I miałam rację. Dzis w Mikołajkach mieszka znów pan o siwawej
                                                    czuprynie i wiecznie młodym sercu mazurskiego trampa.(1965r)
                                                  • rita100 Re: Naczelnik poczty w Miłomłynie 16.08.06, 21:20
                                                    Naczelnik poczty w Miłomłynie
                                                    A ja to jestem, widzi pani , taka jednostka, która jak do danej rzeczy się
                                                    weźmie, to już faktycznie nie popusci, to jest, chciałem powiedzieć, rzetelnie,
                                                    sumiennie, prawie jak w Urzędzie Telekomunikacyjnym. To, co będę mógł, powiem,
                                                    tylko zarządzę, adnotację zrobię, na ekspedycję zerknę i zaraz przyjdę.

                                                    hehe (pewnie poszedł cosik gduknóńć, bo zaraz przyszedł. No moi mnili łobaczcie
                                                    jek naczelnik łopziada, czuć bandzie tó urzędowość, no bo to do mikrofonu i
                                                    świat poleci)
                                                    No i wrócił, zasiadł za biurkiem. Dłonie klasneły o stół.
                                                    - W lasku śródpolnym...
                                                  • rita100 Re: Naczelnik poczty w Miłomłynie 16.08.06, 21:21
                                                    - W lasku śródpolnym, proszę paniąąą, zdarzył nam sie duży odyniec - zaczął pan
                                                    Stanisław , naczelnik poczty w Miłomłynie. - Mysliwi jak mogli, ratowali się.
                                                    Nowicjusze to bali się okropnie i na drzewa włazili. Wolałem do nich, zeby
                                                    tylko drzew nie połamali, ale w tym przerażeniu nikt mnie nie słuchał. A dalej
                                                    wołałem wielkim głosem, żeby wszyscy zachowali spokój, że kto ma broń niech
                                                    ładuje i strzela. Ale nic nie pomagało. Niestety tak się zdarzyło, że dużo było
                                                    bojaźliwych i dzik ten trafił na moją osobę. Zająłem więc stanowisko odważnego
                                                    myśliwego, bardzo odważnego, wziołem broń i udałem się do walki z danym
                                                    dzikiem. Dzik poszedł tymczasem do drugiego lasku. Pobiegłem odwaznie za nim,
                                                    bardzo odważnie i wówczas rozpoczęła sie walka z danym dzikiem. Strzał, jaki
                                                    oddałem, był trochę chybiony. Dzik wykręcił się po strzale i trochę mi
                                                    zaznaczył, że jest ranny. No i ruszył, a ja za nim tropiąc. Nagle dany dzik
                                                    zginął mi w gąszczu. Idę dalej i nie zauważyłem, ze doszedłem do niego na
                                                    jakieś pięć, dziesięć kroków. I patrzę, a tu dzik leży przede mną i tylko
                                                    ciężko dycha. To ja złamałem strzelbę, szukam po kieszeniach naboju, okazuje
                                                    się , ze mam jeden śrutowy, na zające. A dzik momentalnie na stuk mojej
                                                    flinty 'żeżekturki' zaszarżował na mnie i rozpoczęla sie walka. Walka ta była
                                                    dla mnie straszna , bardzo straszna bo...
                                                  • rita100 Re: Naczelnik poczty w Miłomłynie 16.08.06, 21:21
                                                    Walka ta była dla mnie straszna , bardzo straszna bo nigdy jeszcze takiego
                                                    potwora nie widziałem. Dzik stanął przede mną na dwie nogi i z rozdziawioną
                                                    paszczą skakał mi do głowy. Cofałem się raz i drugi, odrzuciłem go swoją nową
                                                    flintą i tak długo wojowałem, aż udało mi się kolbę tej mojej nowej flinty
                                                    wepchnąć mu do paszczy. Wówczas to była dopiero dla mnie straszna tragedia.
                                                    Dzik za kolbę, a ja za lufy i tak tańczylismy w prawo i w lewo na przestrzeni
                                                    jakichś trzydziestu metrów. I w końcu dzik wyrwał mi lufy z rąk i trzymajac w
                                                    pysku kolbę mojej nowej flinty cofnął się w krzak dzikiej róży i patrzy na
                                                    mnie. A ja biedny patrzę na niego i widzę, ze on z moją nową flintą w pysku,
                                                    przywarował w gaszczu tej dzikiej róży. Tyle powiem, ze kto ma słabe serce, to
                                                    napewno by zginął. Ja serce miałem mocne, ale fuzja, fuzja była nowa. To ja
                                                    krzyczałem ratuuuukuuu!
                                                    I nadbiegli myśliwi i nie chcieli wprost wierzyć, ze tu taka walka sie odbyła.
                                                    Wiec im pokazałem ślady naszych harców na śniegu i w końcu uwierzyli. I
                                                    zobaczyli jeszcze na dowód wszystkiego, jak dzik siedzi w dzikiej róży i
                                                    pilnuje mojej nowej flinty. Tak wyglądał, jakby za chwilkę miał z niej strzelic
                                                    tym zajeczym śrutem do nas. Myśliwi otoczyli dzika i jeden z nich celnym
                                                    strzałem dobił danego dzika. Takim oto sposobem odzyskałem miją nową,
                                                    zniszczoną już teraz przez dzika, flintę, którą do dziś mam. I na jej kolbie
                                                    ślady dzika dziś jeszcze odczytać można.
                                                  • tralala33 Re: Naczelnik poczty w Miłomłynie 16.08.06, 21:41
                                                    dzik ten trafił na moją osobę smile)) To rzeczywiście brzmi bardzo urzędowo.
                                                  • rita100 Re: Naczelnik poczty w Miłomłynie 16.08.06, 22:00
                                                    Poznać , że to urzędnik opowiadał. Ale też będzie opowiadał lekarz, ten z kolei
                                                    to wszystkie mięśnie i wnętrzności opisuje ubitego zwierzaka, a inny , ktory
                                                    jest zawiadowcą na stacji kolejowej opowiada z dokładnością odjeżdzania i
                                                    przyjezdzania pociagu. Tak, ta ksiązka ukazuje życie ludzi na Warmii i Mazur.
                                                    Opowiadania mam do wiosny zapewnione. A najsmieszniejszy jest na końcu egzamin
                                                    na myśliwego.
                                                  • gietpe Re: Naczelnik poczty w Miłomłynie 16.08.06, 22:21
                                                    Naprawde dany dzik był straszny ale to musi być szczyro prawda bo jo mnioł
                                                    kolege z danej miejscowości i łon tyz łopowiadał, polował i gadał podobnie .smile
                                                  • rita100 Re: jak to było 1949 roku z innym odyńcem 17.08.06, 20:30
                                                    Tak , myśliwi mają dar łopowiadania.

                                                    - A może jeszcze coś o dzikach ? - spytałam
                                                    - Właśnie chciałem opowiadzieć, jak to było 1949 roku z innym odyńcem.
                                                    Wyszedłem rano popatrzeć na moją działkę, gdzie miałem kartofle. I co ja widzę:
                                                    całe kartofle zbuchtowane. Ten drań, odyniec chciałem powiedzieć, prawie
                                                    dokumentnie wybrał mi kartofle. I , bezczelny, przy końcu działki jak gdyby nic
                                                    żeruje. Odyniec taki jeden. Zdjąłem buty i boso zacząłem go podchodzić. Na
                                                    dwadzieścia kroków podszedłem. Dzik zauważył mnie i chrząknął kilka razy, jakby
                                                    chciał mi powiedzieć, że moje kartofle są niezłe. Potem fuknął niby stara
                                                    lokomotywa, ale ja już na jego szarżę nie czekałem, tylko celnym strzałem
                                                    wprost do czerepu położyłem go. Zrobił sie ruch, zlecieli się sąsiedzi i
                                                    wszyscy sie bardzo cieszyli, bo on na działkach bardzo duże spustoszenie robił.
                                                    Taki ogromny był. Po wypatroszeniu ważył sto dziewięćdziesiat dwa kilo !

                                                    Ale ja tak tylko o sobie. Niedobrze. Bo bym pominął fachowy wyczyn łowiecki
                                                    myśliwego zwanego u nas w kółku łowieckim "Magiła"
                                                  • rita100 Re: Wyczyn myśliwego "Magiła" 17.08.06, 20:32
                                                    Wyczyn danego myśliwego był taki. Razu jednego wyszło na nas sześć przylatków
                                                    (dwulatków). Ja stoję na jednym stanowisku, a stary doświadczony myśliwy
                                                    wileński na drugim. No i wychodzi tych sześć przylatków. Sąsiad strzela. A ja
                                                    patrzę i nie wiem, co jest. Strzał był jeden, jeden przylatek padł w ogniu, a
                                                    drugi krzyczy. Myślę sobie: co sie stało ? Czemu ten przylatek tak krzyczy ? Co
                                                    jest ? Dochodzę ja do niego, a on w tym momencie też pada martwy. I co się
                                                    okazuje ? Ten myśliwy jedną kulą zabił dwa dziki. To był strzał, proszę
                                                    paniąąą ! Jeden strzał, a dwa dziki. Ale to był pierwszorzędny myśliwy. My go
                                                    nazywamy w kółku "Magiła", bo on z wileńska, jak opowiada, to tak:
                                                    - Strzeliłem magiła, bach.... magiła, on mi zaznaczył, magiła i pooooszedł
                                                    magiła....
                                                    I tak już został wśród nas z takim przezwiskiem "Magiła"

                                                    - Ja com mnioł, tom zapodał.