Dodaj do ulubionych

opiekuję się 90-letnią matką

04.09.06, 12:20
Witam wszystkich serdecznie. Mieszka z nami 90-letnia moja mama. W ostatnich
miesiącach zrobiła się już na tyle słaba, że rzadko wychodzi z domu. Nawet w
niedzielę do kościoła chyba będzie musiała być wożona samochodem. Śpi w ciągu
dnia sporo i bardzo ją to przygnębia. Czytając wasze posty widzę, że
niektórzy mają "przerobione" opiekowanie się staruszką do końca. Może ktoś
zechce podzielić się ze mną swoimi doświadczeniami. Chodzi mi głównie o
praktyczne realia opieki (mycie, karmienie, itp). A zwłaszcza w tych
dosłownie ostatnich dniach. Strona uczuciowa, psychologiczna jest chyba za
trudna do przekazania. Każda relacja jest inna. W moim przypadku akurat jest
dla mnie bardzo raniąca - moja mama ma wrogi stosunek do świata, do nas, do
mnie, wszędzie widzi zagrożenia. Cierpi na urojenia i to wg psychiatry
opiekującego się nami (dla mamy incognito) nie zmieni się już na lepsze.
Nigdy jeszcze nie opiekowałam się człowiekiem umierającym. Bardzo chciałabym
robić to dobrze, pomóc jej jakoś na ile to możliwe. Proszę, niech ktoś opowie
o swoich doswiadczeniach.
Obserwuj wątek
    • kckk Re: opiekuję się 90-letnią matką 04.09.06, 15:02
      Witam, miałem do czynienia z równie wiekową staruszką. Nie była co prawda wrogo
      nastawiona do domowników, ale miała specyficzny sposób okazywania
      niezadowolenia z rzeczy, które jej zdaniem nie były robione tak jak należy.
      Głównie chodziło o niesmaczne posiłki. Tym akurat nie specjalnie powinno się
      przejmować, wiadomym jest, że ludzie starsi inaczej odbierają smak pożywienia,
      a porównanie tego co jedzą w danej chwili ze smakiem zapamiętanym z czasu
      młodości jest zawsze na korzyść tego drugiego.
      Myślę sobie, że to co najlepszego możesz zrobić dla mamy to po pierwsze częste
      zainteresowanie, co pewnie czynisz. Ludzie starsi często z racji
      doskwierających ułomności nie mogą czytać, za to bardzo lubią słuchać, gdy ktoś
      im czyta i rozmawiać. Nie sądzę byś miała problem z karmieniem lub myciem,
      wszak są to tak naturalne czynności, iż po pierwszym razie będziesz wiedziała
      jak można je ewentualnie usprawnić. Nie jest też wykluczone, że Twoja mama do
      końca swych dni będzie w stanie poruszać się o własnych siłach do łazienki. W
      jednym z moich przypadków tak właśnie było. Kiedy nie ma podłoża chorobowego,
      człowiek słabnie fizycznie i często odchodzi we śnie. A pierwsze objawy
      zbliżającego się końca to nocne zasłabnięcia podczas wizyty w toalecie.
      Życzę Ci powodzenia i wytrwałości, spróbuj może uda się w jakiś sposób dotrzeć
      do prawdziwego wnętrza mamy. Nie zrażaj się jej nieprzychlną postawą, a na
      pewno nie pożałujesz Waszych wspólnych, ostatnich chwil.

      Pzdr.
    • blanka_e Re: opiekuję się 90-letnią matką 05.09.06, 09:29
      Trzymaj Mamę często za rękę, niech czuje Twoje ciepło, uśmiechaj się, nie
      szczędź życzliwego słowa, opowiadaj jej o wszystkim co Cię w danym dniu
      spotkało, nawet jeśli będą to czasem banały, a Mama będzie sprawiała wrażenie
      jakby ją to wszystko guzik obchodziło. Może znajdziesz w sobie siłę, by
      przezwyciężyć w sobie żal o Mamine urojenia - przecież włada nią przykra
      choroba. Twoją odpowiedzią na jej dziwactwa niech będzie właśnie cierpliwy
      gest, przytulenie, uśmiech. Wiem jakie to trudne, zwykle brak nam do tego
      wszystkiego nerwów, chcemy uciec, a potem wyrzucamy sobie, że zajmowaliśmy się
      naszym chorym nie tak jak powinnismy. Ale tak już jest:każdy człowiek jest w
      swojej chorobie, w swoim nieszczęściu sam - towarzyszący mu bliscy mogą tylko
      troszkę ulżyć. Zdrowego, młodszego ciągnie do życia, do pracy, do aktywności -
      to jest normalne. Dlatego nie stawiaj sobie zbyt wysokiej poprzeczki.Pamiętaj
      tylko, że człowiek stary, samotny czeka, by ktoś do niego przyszedł,podarował
      mu swojej energii, coś opowiedział, zaiteresował się jego stanem, jest
      wymagający i potrzebuje uwagi bardziej niż małe dziecko. Pozostałe czynności
      związane z pielęgnacją, karmieniem itd. - umiejętności w tym zakresie przyjdą
      same, to jest najprostsze. Martwisz się o karmienie zwłaszcza w tych ostatnich
      dniach - najczęściej chory nie przyjmuje po prostu już pokarmów, zwraca, trzeba
      podłączyć kroplówkę - czyli pomoc fachowa musi być zapewniona. Myślę, ze
      wszystko przyjdzie samo i dasz sobie świetnie radę. Pozdrawiam i życzę
      cierpliwości.
      • kropka991 Re: opiekuję się 90-letnią matką 05.09.06, 14:48
        blanka_e oraz kckk. Wzruszyłam się Waszymi odpowiedziami, jak to miło, że po
        tamtej stronie gdzieś siedzi ktoś przy swoim komputerze i czyta co ja
        napisałam, pomyśli o nas chwilę i jeszcze zechce odpisać. Dziękuję Wam bardzo.
        O tych chwilach kiedy opowiadam mamie o codziennych "banałach" dodam tylko, że
        najczęściej to mnie przepędza, bo ona nie chce tracić czasu, bo odmawia ciągle
        modlitwy, i ja to uszanowuję. Ale i tak codziennie, pod jakimkolwiek pretekstem
        do tego wracam. A jeśli chodzi o oskarżenia o trucie, kradzież itd to
        zauważyłam, że jak stawiam opór i ustalam zasady, żeby mi tego nie mówiła
        chociaż tak myśli to jest lepiej. Już się tak nie nakręca już nie wpada w
        histerię, już nawet zmniejszyły się dolegliwości żołądkowe. Bierze lek
        osłaniający żołądek, ale kiedy była tak ciągle pobudzona to i tak było z
        żołądkiem źle. Jest chyba gdzieś jakiś złoty środek - okazywać czułość ale i
        nie dopuszczać do rozbuchania się tych rujnujących ją przede wszystkim
        histerii. "Zostawmy te sprawy na Sąd Ostateczny" - to do niej trafia.
        Najtrudniejsze dla mnie jest przewidywanie, że za 26 lat (tyle jestem od niej
        młodsza) ja mogę być taka wroga dla najbliższych. Och, wybaw mnie Panie Boże od
        takiego losu!

        Jeszcze tylko króciutkie pytanko do kckk: Wynika z tekstu, że miałeś liczne
        doświadczenia. A ja tylko to jedno. Tata mój zmarł bardzo dawno, teściowie
        zmarli pod opieką siostry męża. Może zajmujesz się tym zawodowo? Lub jako
        wolontariusz? A może tak się w rodzinie ułożyło?
        • kckk Re: opiekuję się 90-letnią matką 05.09.06, 22:12
          Tylko, lub aż trzy razy żegnałam się z moimi najbliższymi i niestety nie zawsze
          mogłem przy nich być.
          Opisywałem przypadek babci, kiedy opiekę prawie wyłącznie sprawowała moja Mama.
          Było to 14 lat temu.
          Śmierć Taty przyszła niespodziewanie w 2001 roku. Los chciał, że odchodził sam.
          Mama była w pracy, ja również. Tata, wrócił do domu ze spaceru z psem. Z
          relacji sąsiadki wynikało, że już na dworze dziwnie się zachowywał, tracił
          równowagę, musiał być bardzo słaby (miał dużą nadwagę). Czuł się naprawdę źle,
          bo po powrocie nie zdejmując butów poszedł do swojego pokoju i usiadł na łóżku.
          Nie wiem co działo się póżniej, mogę się jedynie domyślać i mam nadzieję, iż
          nie trwało to długo. Najprawdopodobniej miał zawał serca. Mama dzwoniąc do mnie
          powiedziała wtedy, że Tata zasłabł, jechałem na miejsce, nie myśląc o
          najgorszym. Dopiero widząc Mamę ze łzami w oczach, która jednoznacznie
          pokręciła głową, naprawdę się przestraszyłem. Do tamtej pory nie myślałem w
          pełni świadomie o realności śmierci któregokolwiek z rodziców.
          Moja Mama była kobietą niesamowitej energii w swojej pracy i w domu, wręcz
          niezniszczalną. Problem w tym, że kompletnie nie dbała o własne zdrowie. Do
          tego stopnia nie dopuszczała możliwości własnej choroby, że gdy odebrała
          pierwszy od x-lat rentgen zlecony przez lekarza, zaniepokojonego jej
          pogarszającym się stanem zdrowia, za złe wyniki obwiniła uszkodzony aparat
          rentgenowski. Kompleksowe badania wykazały nowotwór niedrobnokomórkowy płuc z
          późniejszymi przerzutami do innych organów.
          Ostatnie pół roku mieszkaliśmy razem, opiekując się sobą nawzajem. Mama naszymi
          dziećmi, my Mamą. Wtedy też pierwszy raz zetknąłem się z wolontariuszami i
          lekarzami z Hospicjum, którzy przychodząc do naszego mieszkania, udzielali
          Mamie pomocy, uczyli obsługi różnych urządzeń i wspierali swą obecnością. Ten
          czas był trudny, trzy wizyty w szpitalach, wskutek nasilających się duszności.
          Każdą z nich traktowałem jako rozstanie na zawsze. Niewiedza bywa okrutna.
          Przez ostatnie sześć tygodni pielęgniarz był praktycznie codziennie. Morfina,
          kroplówki, cewnik, generator tlenu, odleżyny mimo specjalnego materaca.
          Któregoś dnia wstając o godzinie 4-tej rano do pracy wstąpiłem jak zawsze do
          Mamy. Leżała tak spokojnie bez bólu, wziąłem ją za rękę wystającą spod kołdry,
          była bardzo zimna. Dotknąłem twarzy - letnia. Podejrzewałem koniec i
          rzeczywiście stało się. Myślę, że spóźniłem się kilkanaście, może kilkadziesiąt
          minut, ale poza tym nie mam sobie nic do zarzucenia. Było to w sierpniu 2005
          roku.
          • kropka991 prawdziwe życie 05.09.06, 22:46
            Późnym wieczorem jesteśmy poprzez wspomnienia bliżej naszych ukochanych
            zmarłych. Życzę spokojnej nocy i bardzo dziekuję za Twoje aż trzy historie.
            Zapisały mi się (jakiego tu użyć słowa? w głowie, w sercu? w duszy? - żadne
            słowo nie jest dobre) i te historie serdeczne przydadzą się napewno.
    • toskania8 ciesz się każda chwilą 07.09.06, 00:34
      kropeczko,z tego, co piszesz, wynika, że na swoje 90 lat, to Mama jest ciągle w
      świetnej formie! Do kościoła będzie musiała być wożona samochodem - to znaczy,
      że dotąd chodziła sama ?
      Moi Rodzice to były dwie połówki pomarańczy, w sumie od poznania byli razem 70
      lat. I zawsze wiedziałam, że jak odejdą, to jedno po drugim.
      Mamulka żyła 86 lat. Ale od lat co najmniej pięciu to był, jak mówili lekarze,
      bąbel na wodzie. Nadciśnienie, potem serce, cukrzyca, osteoporoza...i ciągle,
      do końca niezwykle jasny umysł.
      Traciła siły stopniowo, po trochu. Przychodziłam codziennie, zorganizowałam
      opiekę, ostatnie pół roku musiała być już całodobowa.
      Wigilię 2005 roku zapamiętam do końca życia . Była już przedtem słaba, ale
      właśnie w Wigilię nagle, w jednej chwili, zaczęła mówić od rzeczy . Całe Święta
      bredziła, jęczała, dusiła się. Siedziałam trzy dni i trzy noce bez przerwy,
      przerażona, bezradna, przekonana, że już mi na rękach umiera.
      Ale jeszcze ją wydźwignęłam. Do maja. Ostatni miesiąc to było pogarszanie z
      dnia na dzień. Potem przyszło najgorsze. Wyła dzień i noc z bólu, którego w
      pewnym sensie nie było. Takie neurologiczne zaburzenie. I nic nie pomagało. To
      jest najgorsze, co się może zdarzyć, kiedy błagasz Boga, żeby się ulitował nad
      cierpieniem i zabrał. Nikomu nie życzę takiej modlitwy.
      Ze sprawami praktycznymi sobie poradzisz - przyjdzie czas, będzie rada.
      Ważne jest co innego - bądź przy Niej, blisko. Przytul, pogłaszcz, pocałuj,
      mów. Niech czuje, że wlewasz w Nią swoją siłę, że jak jesteś przy Niej, to nic
      złego nie może się stać.
      Kiedy Mama dożywała ostatnich dni, już w szpitalu, właściwie nieprzytomna,
      odurzona silnymi lekami, siedziałam przy Niej i trzymałam za rękę. Kiedy na
      chwilę puściłam, żeby zmienic pozycję, wstać, czy coś, nagle wyraźnie,
      rozkazująco powiedziała "no daj mi tą ręke!" I to były jej ostatnie słowa. I
      pierwsze od dobrych kilku dni. Widzisz, tak bardzo Jej to było potrzebne. I to
      właśnie jest najważniejsze.
      Pogrzeb Taty był równo osiem miesiecy od śmierci Mamy. Był zawsze moim
      największym przyjacielem, autorytetem, podporą. Miał 97 lat.
      Kiedy miał 92 lata, sprzedałam samochód, którym ciągle jeszcze jeździł (tylko
      na działkę i na targ, ale jednak !) bo się o niego już bałam, ale bardzo był z
      tego powodu smutny. ;-)
      Do ostatnich dosłownie chwil rozwiązywał krzyżowki, czytał Politykę i Gazetę
      Wyborczą, oglądał Wiadomości, teleturnieje i publicystykę, rozmawiał. Miał
      świetną pamięć i wielką ciekawość świata. I wielką pogodę ducha, emanował
      ciepłem, sypmapatią do otoczenia.
      Dwa ostatnie dni był jakiś słabszy, wieczorem poszedł do toalety, tam zasłabł,
      ledwo go dowlokłam do łóżka, niby się oddech uspokajał, ale za chwilę już go
      nie było. Daj Boże każdemu taką śmierć.
      Więc jak widzisz, bywa różnie.
      Tylko tak strasznie Ich brakuje. Taty nie ma niecałe osiem miesiecy, Mamy ponad
      rok. Tak bardzo długo i tak bardzo krótko. Żyje się dalej, ale są chwile
      nagłego uświadomienia, że już nigdy Ich nie będzie. I wtedy jest bardzo trudno.
      Te zaburzenia Twojej Mamy , o których piszesz, mogą być trudne, wiem. Ale
      musisz się uzbroić w cierpliwość, bo nie masz wyjścia. I w każdym momencie,
      zawsze pamiętać, że Ona, jak mówią gwarowo w moich stronach "nie może za
      siebie", że to nie są jej złe, wrogie intencje, że przez Nią mówi choroba i
      cierpienie.
      Oby Ci było oszczędzona Jej izolacja umysłowa, bo to jest bardzo trudne dla
      otoczenia.
      Ale Jej oby były przede wzystkim oszczędzone cierpienia. Każdy moment na
      odejście bliskich jet zły, zawsze jest za wcześnie. Ale pamiętaj -
      najważniejsze, żebyś nie musiała, tak jak ja bezsilnie patrzeć na cierpienie.
      Pozdrawiam serdecznie.

      • kropka991 :-) toskania 07.09.06, 09:15
        Uśmiecham się do ciebie, chociaż trochę smutno, bo temat taki. Pewnie jesteśmy
        nawet w podobnym wieku. A jeśli chodzi o kondycje mojej mamy, to jeszcze w
        czerwcu chodziła do kościoła sama codziennie. Na moje nogi i energiczny
        temperament jest to odległość 15 minut. Nie chciała chodzić ze mną, bo
        podświadomie popisywała się wtedy szybszym tempem i sama się z tego czasami
        śmiała. Ale teraz zrobiło się słabiutko. Myślę nad urządzeniem w łazience
        czegoś, aby mogła wygodnie sama się podmywać. Łazienkę niestety mam ciasną,
        pole manewru niewielkie. Serdeczne dzięki za list. Nick masz piękny - jak
        widoki w Toskanii. Nie byłam tam nigdy, znam tylko z fotografii, ale może
        kiedyś odwiedzę.
        • blanka_e Re: :-) toskania 07.09.06, 13:25
          Czytam ze wzruszeniem Wasze listy. Moje doświadczenia różnią się od waszych
          tym , ze moja Mama,zmarła w weku 64 lat, Tata miał 69, czyli młody chłopak i
          młoda dziewczyna, mogli jeszcze żyć. A zatem okres ich chorób, pielegnacji,
          opieki nad nimi przypadł na taki czas w moim życiu, kiedy moi rówieśnicy bawili
          się, kochali wyjeżdżali, na wspaniałe wakacje i zakładali własne rodziny, a
          temat chorób i smierci był im kompletnie obcy. Byłam młoda i nie miałam tyle
          cierpliwości, ile to razy narzekałam na swój los, na ograniczenia, miałam
          wyrzuty sumienia, gdy ich choć trochę zaniedbałam, ale nie wyobrażałam sobie,
          jak można ich zostawić, wyjechać np. na studia do innego miasta. Starłam się
          wczuć w ich położenie i naprawdę im współczułam. Dlatego były wspólne wyjazdy
          wakacyjne (oczywiście w miarę możliwości). A Tata, jak owdowiał i choroba Go
          złamała to bez przerwy o Nim myślałam z takim żalem, ze jest taki samotny, tak
          mi było Go szkoda i dokładnie wiedziałam co moze choć troszkę ubarwić jego
          monotonne i smutne zycie, więc opowiadałam mu o wszystkim, rozkładałam nawet
          prasowanie w jego pokoju, kupowałam mu codziennie jakieś smakołyki choc nie
          wolno mu było (cukrzyca),ale był okropnym łasuchem i uwielbiał słodycze.
          Modliłam się z Nim wieczorami i starałam się znależć mu jakieś zajęcie w domu,
          by czuł sie potrzebny, ale to nie było łatwe - był bardzo chory i niewiele
          widział - nie mógł czytać, czy ogladać telewizji. A Mamuś miała bardzo chore
          serce i żyła od ciężkiego zawału i z tętniakiem aorty przez 9 lat wprawiajac
          tym faktem w osłupienie lekarzy, którzy ją leczyli, wiele razy była w szpitali,
          każdy dzień był darem od Boga. Ale miała w sobie paraliżujacy lęk nigdy nie
          wyszła z domu sama, w kościele bywało ze poczuła się nagle słabo, bo za głośno
          śpiewano. Większość czasu spędzała w domu w świecie telenowel, ale też starała
          się interesować aktualnościami, pasjonowała ją działka i rosliny, wszystkim
          znajomym wypełniała zeznania podatkowe - sledziła przepisy i bardzo to lubiła.
          Chorobą zmusiła ją do zwolnienia tempa , wcześniej była bardzo czynną,
          energiczną, wręcz despotyczną osobą, perfekcjonistką. Myślę, że dla kogoś, kto
          opiekuje się swoim bliskim chorym najtrudniejsza jest sfera emocjonalna,
          psychiczna. I nie zawsze zdajemy z tego egzamin na piątkę, ale nie wolno się
          obwiniać. Teraz to wiem, czas mi pomaga.
          • toskania8 toskania :-) 07.09.06, 18:26
            tak, toskania to niezwykłej urody kraina. Mimo, że tak rozreklamowana, nie
            doznajesz, jak to czasem bywa, rozczarowania, przeciwnie.
            Jak zawsze powtarzam, ja się urodziłam z duszą wędrownika, odziedziczoną po
            mojej najkochańszej Babci. To była dopiero wiercipięta ! czasy były nie po
            temu, w dzisiejszych warunkach to by pewnie świat objechała dookoła. Ale ja to
            prawie zrobiłam za Nią.
            I taka też była Mama. Sama jeżdziła gdzie tylko jej skromne wtedy możliwości
            pozwalały. Ale wrażenia z moich podróży chłonęła, musiałam Jej wszystko ze
            szczegółami opowiadać.
            I wiesz, kiedy naprawdę po raz pierwszy uświadomiłam sobie, tak do bólu, że Ich
            napradwę nie ma i nie będzie ?
            W początkach marca, niecałe dwa miesiące po śmierci Taty pojechałam do Rzymu.
            Pomodlić się za Nich u grobu Papieża, zobaczyć Rzym raz jeszcze.
            Kiedy byłam w podróżach zawsze musiałam codzień wieczorem zadzwonić i
            opowiedzieć - co, gdzie, jak. I przyszedł pierwszy wieczór, siadłam w ulicznej
            kawiarence, wzięłam telefon i nagle...nie, przecież już nie zadzwonię. Nikt nie
            odbierze. Ta chwila to było jak ugodzenie nożem. Takie nagłe uświadomienie, że
            rytuały stniejące od zawsze nagle znikają.
            Więc , jak pisałam wczoraj, ciesz się każdą chwilą, kiedy Ją jeszcze masz,
            nawet czasem nieznośną i absorbującą. Ale to daje poczucie ciągłości. Że jest
            ciągle ktoś, kto wie, jak się urodziłaś, jak miałaś pierwsze zęby, jak miałaś
            odrę i koklusz, jak przyniosłaś pierwszą piątkę ze szkoły. Ty nie pamiętasz,
            albo słabo a Ona wie wszystko.
            Nadchodzi dla Ciebie czas, kiedy Ona musi być najważniejsza, bo będziesz
            żałować wszystkiego, czego nie zrobiłaś a potem będziesz myśleć, że jednak
            mogłaś.
            Robisz to dla Niej ale w dużej mierze dla siebie. Żeby mieć poczucie - zrobiłam
            wszystko. Reszta w rękach Boga.
            Serdecznie pozdrawiam
            tak, pewnie jesteśmy równlatkami albo prawie.
            Jeśli tak, to może zajrzysz czasem na forum "pięćdziesięciolatki to my" , też w
            GW oczywiście. Serdecznie Cię zapraszam, fajnie się tam gwarzy o wszystkim.
            oczywiście ta 50 tka jest traktowana tak +/-
    • mskaiq Re: opiekuję się 90-letnią matką 09.09.06, 10:17
      Tak jak piszesz jest w niej coraz wiecej wrogosci do swiata i wiele strachu.
      Ona ucieka w sen przed tym strachem, Ona nie znosi tej nienawisci ktora jest w
      Niej. To ze spi nie musi byc wynikiem slabosci tylko depresji.
      Staraj sie byc z Nia jak najczesciej, rozmawiaj nawet jesli masz wrazenie ze
      nie slucha, przytul Ja nawet jesli bedzie w Niej wiele niecheci do tego.
      Moja Mama miala alzajmera, zawsze kochala deklamowac, czytalem Jej wiersze,
      czesto przerywala i zaczela mowic sama.
      Wtedy znikal u Niej strach pojawial sie usmiech i bylo wiele radosci.
      Jesli chodzi o mycie czy karmienie to zawsze masz czas na to. Staraj sie aby
      jadla Sama tak dlugo jak to mozliwe. To samo dotyczy toalety, pozwol Jej to
      robic tak dlugo jak to mozliwe. Mozesz asystowac przy tym ale staraj sie aby
      byla samodzielna jak najdluzej.
      Nie spiesz sie z wozeniem Jej do kosciola w niedziele, lepiej zeby chodzila
      Sama. Jesli nie bedzie chciala to inna sprawa. Staraj sie rowniez wynajdowac
      drobne czynnosci w kuchni, obranie kartofli, zrobienie czegos do obiadu. Nie ma
      znaczenia czy zrobi to zle czy dobrze, wazne jest to ze jest zajeta.
      Serdeczne pozdrowienia.
      • kropka991 samodzielność 09.09.06, 11:19
        Dziękuję za list. Kiedy moja mama postanowiła skorzystać z zaproszenia i
        zamieszkała z nami, mówię, że ja jestem tylko przedłużeniem jej rąk, oczu,
        uszu. Decyzje o sobie podejmuje zawsze ona. Czasem na moje pytanie o obiad
        odpowiada "zrób co zechcesz". Daję wtedy dodatkowe pytanie "ziemniaki czy
        kasza?". Nie chcę być satrapą, czasem mi się wydaje, że chętnie byłaby w roli
        ciemiężonej i rządzonej. A jeśli chodzi o ataki i oskarżenia - nie rozpisuję
        się o tym. Ale jest mi ciężko, strasznie jest słyszeć od osoby która była dla
        mnie w dzieciństwie prawie całym światem i wyrocznią, że jestem .... I tu idą
        najgorsze wyzwiska, bzdurne urojenia, obrzydliwe realia. Na dodatek na nią to
        działa źle. Dodatkowo mamy w domu niepełnosprawną córkę i nie może ona żyć w
        atmosferze agresji, nie zrozumie chorobowej natury tych tekstów. Cierpliwe
        znoszenie i schodzenie z linii konfrontacji trwało przez 5 lat. Teraz
        zastosowałam stopowanie można powiedzieć szantażem. Powiedziałam, że ja też
        umiem wymyślać bzdurne oskarżenia i wtedy Mama odczuje, jakie to przykre.
        Przykładowo "symetrycznie do jej tekstów" takie oskarżenie wypowiedziałam. Dwa
        dni temu. Atmosfera zrobiła się dobra. Mama jest nadzwyczaj przyjazna. Nie wiem
        tylko czy na długo. Chociażby nawet nie na długo to i tak każdą godzine
        wspólnego życia zaczynam tak, jakby przedtem nie było nic oprócz miłości.
        • kropka991 post scriptum 09.09.06, 11:31
          Ach, jeszcze dodam, że ma swój pokój. Nie chce włączać się do naszych spraw
          tylko postanowiła cały czas się modlić. Odgradza całkowicie "miłość do Boga" od
          relacji między ludźmi. Dopóki słyszała, była fanatyczną słuchaczką Radia
          Maryja. Nie podzielam jej fanatyzmu i to też jest kamieniem obrazy. Nie mam
          prawa być inna niż ona a skoro jestem inna to jestem zła. Pewnie ciężko czytać
          to co piszę. Sam fakt, że to piszę i że ktoś to przeczyta jest mi wielką
          pomocą. Tak jak wielką pomocą jest mąż. Wyrozumiały, wspierający, kochany.
          • toskania8 Re: post scriptum 09.09.06, 22:10
            czytam Cię i myślę o swojej przyjaciólce i jej Mamie. Ta Pani jest znacznie
            młodsza, ma niecałe 80 lat. Znam ją od dzieciństwa, bo to taka dziedziczna
            przyjaźń, najpierw przyjaźnili się nasi Tatusiowie, więc rodziny się spotykały.
            Teraz obaj Tatulkowie już nie żyją. Hania mieszka z Mamą, na dwóch
            kondygnacjach domku, więc jakby trochę razem a trochę nie. Mama jest ciepłą,
            kochaną osobą, dobra, troskliwa, pogodna. Bardzo ją lubię. Ale od czasu do
            czasu wstępuje w nią jakiś diabeł i potrafi swojej córce naurągać i to tak, że
            słyszy cała ulica, w sposób , o który by jej nikt nie podejrzewał. Jakieś
            wydumane , zupełnie nieprawdopodbne pretensje o sprawy sprzed chyba dwudziestu
            lat, najgorsze obelgi, przypisywanie winy za śmierć Ojca, różne takie bzdury.
            Hania jest najlepszą córką, jaką sobie można wyobrazić, więc to wszystko to są
            czyste wymysły. I tak naurąga, po czym, jak się opamięta jest znów dobrą,
            ciepłą mamuchą.
            I niestety Hania wie, że to się będzie pogarszać.
            Cóż kropko, tak bywa. I niestety nie masz wyjścia, musisz to znosić.
            I nie dać się sprowokować.
            Moja Mama nigdy taka na szczęście nie była.
            Czasem, zmęczona chorobą i złym samopoczuciem potrafiła pomarudzić i trochę
            nadokuczać, ale nigdy, przenigdy mnie nie upokorzyła.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nie pamiętasz hasła lub ?

Nakarm Pajacyka