diabollo
19.12.08, 08:07
fobii antyniemieckich w Polsce ciąg dalszy...
*********************
Tak się niemczy polskie dzieci
Bartosz T. Wieliński 2008-12-19, ostatnia aktualizacja 2008-12-18 23:09:52.0
Jak ze sporu o dziecko byłych małżonków, Polki i Niemca, zrobić antyniemiecką
grandę?
Można to było zobaczyć w TVN 24 w dwóch audycjach Bogdana Rymanowskiego "24
godziny" w poniedziałek i wtorek 15 i 16 grudnia o godz. 21.00.
We wtorek u Rymanowskiego spotkali się Thomas Urban, warszawski korespondent
"Süddeutsche Zeitung", i Andrzej Dziedzic, polski dziennikarz i
dokumentalista, autor reportażu "Polnisch verboten" (Polski zabroniony). Mieli
rozmawiać o sprawie Beaty Pokrzeptowicz-Meyer, która od dobrych trzech lat
zajmuje polityków po obu stronach Odry.
Beata Pokrzeptowicz-Meyer to Polka z Kwidzynia, która bezskutecznie walczyła z
byłym mężem, Niemcem, o prawa do wychowywania syna Moritza. Pod koniec
października z pomocą dwóch innych mężczyzn porwała dziecko i wywiozła je do
Polski. Tłumaczyła później, że chciała uchronić je przed zniemczeniem.
Niemiecki ojciec i Jugendamt, czyli urząd ds. młodzieży, podobno zabronili
dziecku mówić po polsku. Matki szuka teraz policja w całej Europie. W
Niemczech, jako porywaczce, grozi jej więzienie. W poniedziałek 8 grudnia
opublikowaliśmy o tym w "Gazecie" reportaż.
Sprawa jest niezwykle skomplikowana i delikatna - jak każdy spór między
nienawidzącymi się byłymi małżonkami. Tym bardziej że dotyczy ich dziecka.
Prawda jak zwykle leży pośrodku. Jednak prowadzący program Bogdan Rymanowski
nie wchodzi w szczegóły ani nie docieka prawdy. Dla niego sprawa jest
czarno-biała: Polka i jej synek padli ofiarą Niemca. Dyskusję w studiu
prowadzi zgodnie z tym schematem.
- Czy pod płaszczykiem demokracji toczy się w Niemczech germanizacja dzieci
obcokrajowców? - pyta Rymanowski Thomasa Urbana. Ten tłumaczy, że nie ma o tym
mowy. Powołuje się na dokumenty, z których wynika, że dziecku
Pokrzeptowicz-Meyer nigdy nie zabroniono mówić po polsku.
Rymanowski nie wierzy. - Czy wersja niemieckiego ojca jest prawdziwa? - pyta.
Odpowiada Andrzej Dziedzic (przedstawiony jako przyjaciel rodziny matki). - To
taka sama prawda jak to, że rodzice Eriki Steinbach płacili czynsz podczas
okupacji. Nieprawdą jest wszystko - mówi. Rymanowski nie reaguje.
Urban sięga po wyroki polskiego sądu. Gdy w 2003 r. Pokrzeptowicz-Meyer
uprowadziła dziecko po raz pierwszy, polskie sądy w dwóch instancjach poleciły
przekazać je niemieckiemu ojcu.
Dziedzic na to (przepraszając, że zabrzmi ostro), że "każdy polski minister od
wielu, wielu rządów czuje się przed niemieckim ministrem tego samego resortu
jak podrzędny urzędnik. Sędziowie tak samo. Mają wyrzuty sumienia, że taki
wyrok wydali". Ta kuriozalna teza nie wywołuje najlżejszego protestu
Rymanowskiego.
Urban sięga po statystyki polsko-niemieckich małżeństw. - Możemy mówić o
liczbach, ale ważny jest każdy człowiek - odpowiada Rymanowski. A Dziedzic,
który obrażał Urbana insynuacjami, radzi mu, by nie krył się za statystykami.
A w tej sprawie właśnie liczby są kluczowe - dla antyniemieckiej demagogii
"prorodzinnej" miażdżące. Według ambasady polskiej w Berlinie od 2000 r.
zawarto w Niemczech prawie 35 tys. polsko-niemieckich małżeństw, na świat
przyszło ponad 30 tys. dzieci. Rozpadł się średnio co drugi związek.
Gdyby uwierzyć Beacie Pokrzeptowicz-Meyer i Andrzejowi Dziedzicowi, że Niemcy
masowo germanizują polskie dzieci, to w podobnej sytuacji znalazłyby się ich
tysiące. Jednak polsko-niemieckich problemów rodzinnych nasi dyplomaci
naliczyli zaledwie 30, w tym osiem bardzo skomplikowanych przypadków.
TVN 24 liczbami nie zaprząta sobie głowy. Zadowala się wywodami berlińskiego
adwokata Stefana Hambury, który mówi, że spraw podobnych do przypadku
Pokrzeptowicz-Meyer jest bardzo wiele. To jak to jest? Polacy mający w
Niemczech problemy z Jugendamtem najpierw idą skarżyć się mecenasowi, który
bierze za pracę pieniądze, a nie konsulowi RP, który pomaga za darmo?
Rok temu ówczesny premier Jarosław Kaczyński wraz z szefową MSZ Anną Fotygą
rozpoczęli nagonkę na Niemcy w sprawie rzekomego germanizowania dzieci. Nie
przyniosła ona efektów, bo tezy o masowym zniemczaniu polskich dzieci nie dało
się obronić.
Dzień przed audycją z Urbanem i Dziedzicem, w poniedziałek, Rymanowski
przeprowadził wywiad z ukrywającą się Pokrzeptowicz-Meyer. Ojcu dziecka nie
dał możliwości obrony (nie licząc kilku zdań przez telefon). Beata
Pokrzeptowicz-Meyer sypała oskarżeniami. O to, że były mąż nasyła na nią
policję. Że jako polityk nadużywa swej pozycji (w rzeczywistości jest tylko
urzędnikiem w ministerstwie). Że zastrasza i przekabaca dziecko. Że ojciec i
Jugendamt zakazali mówić dziecku po polsku.
Dla matki Rymanowski miał współczucie i wyrozumiałość, choć dziecko porwała w
biały dzień, a ludzie, którzy jej pomagali, zaatakowali nową żonę Meyera gazem
pieprzowym.
TVN 24 przedstawił sprawę wbrew faktom, nachalnie usiłując dowieść, że ofiarą
jest wyłącznie polska matka. To nieprawda. Ofiarą tej awantury jest mały
Moritz, bezradny, wystraszony, wyrwany przez matkę ze swojego środowiska.
Rymanowski pyta go przed kamerą, czy nie tęskni za tatą. Beata
Pokrzeptowicz-Meyer próbuje go namówić do odpowiedzi.
Chłopiec milczy.
Bartosz T. Wieliński
wyborcza.pl/1,75968,6082108,Tak_sie_niemczy_polskie_dzieci.html