Dodaj do ulubionych

Motorbike Trip from Warsaw to London

04.09.09, 20:52
No dobra, postanowiłem się Wam pochwalić moim wyjazdem, takim małym
do UK.
Będzie troche do czytania, zdjęć nie za wiele, ogólne blacha, trochę
błędów (nie jestem dyslektykiem, ale za dużo tekstu by ich nie
było ;) ) Tekst pisałem zaraz po przyjeździe, wieć emocje... Kolejne
częsci są już bez pąsów na twarzy.

Miłej lektury Dziewczyny i Faceci :)

Podróż to było spełnienie jednego z marzeń. Warto było tyle siedzieć
w siodle.
Londyn i Anglia - przereklamowane i nic nadzwyczajnego, dobre
drogi.. ale o tym później
Niemcy - wieczni faszyści mają najlepsze drogi chyba na świecie,
panuje kultura i porządek, naród niemiecki jest jednym z brzydszych
w europie, policaje śmigają m.in.Porsche... wszystko w Dojczlandzie
jest robione "przy linijce", skąpiradała okropne, ale mili raczej
Francja - bajka, zakochałem się i w tym roku tam najprawdopodobniej
wracam
Holandia i Belgia - coś pięknego, inny klimat, inne widoki, niziny,
wiatraki i milki
Luxemburg - kto nie był niech załuje. Kraj w wypasionymi furami,
pięknymi kobietami, tanią benzyną, kilkoma autostradami, widokami
podobnymi do najwyższych Bieszczad, serpentynami, skałami, jeziorami
Polska - tragedia na drogach, masa tirów i kolein, ludzie jacyś
dziwni do motocyklistów, jedyna porządna autostrada A2 nie ma stacji
benzynowych, zrobienie 500 km zajmuje prawie 3/4 dnia, chyba nie
lubię tego kraju

Super Tenera rocznik 91 (pełnoletnia) spaliła 2,5 litra oleju
(korki, upał w Paryżu i Londynie). Spalanie w załadowanym moto
oscytlowało w granicy 5,4-6 litrów/100 km. Motocykl nie najadje sie
na autostrady. Prędkosci z jakimi latałem to 110-120, w porywach
140. Dziennne przebiegi to nawet ponad 800 kilometów.
Podczas tego tripu podwiesiły się zawory, łańcuch rozrządu zaczał
mocno dzwonić, opony rozgrzały się do temperatury takiej, że ich
dotkniecie groziło oparzeniam, skończył mi sie jeden klocek i
poździerał tarczę, ST leżała kilka razu na prawym boku (ale wszystko
całe), głośny wydech na tak długa trase nadaje się do dupy, a w
korkach za zachodzie i tak samochody zjeżdzją (inna kultura).

I zamiast rzucić palenie - stało się na odwrót :/
Obserwuj wątek
    • lukasskawasaki Re: Motorbike Trip from Warsaw to London 04.09.09, 20:54
      Dzień 0

      Czyli niedziela, rano, godzina 9. Wstaję po kiepskiej nocy
      spowodowanej nerwem przed wyjazdem. Jadę sam, bo nikt nie chciał tak
      daleko, po Zachodzie i w dodatku z prawie zabytkową Super Tenerą.
      Zaczynam pakowanie, lecę na miasto do kantoru wymienić walutę,
      znaczy dziwne polskie papierki na jeszcze dziwniejsze angielskie.
      Dopiero trzeci kantor był otwarty (z niby trzech otwartych 24h). Na
      wszelki wypadek idę do bankomatu wypłacić 50 zł na paliwo do
      przejazdu przez nasz mlekiem i miodem (czasami czymś zupełnie innym)
      płynący kraj. Niestety, ale karta nie działa (po poprzedniej
      awarii), błędny kod PIN (jak to nie znam kodu?) Karta zablokowana, a
      na niej mam ponad połowę kasy na wyjazd. Co by było gdybym był za
      granicą?! Wracam do domu głodny i okropnie wkurw…. Jem obiad, który
      mi nie smakuje – nawet woda gorzka się zrobiła. Idę spać, wszystko
      gotowe. Stresuje się. Motocykl wytrzyma? Kasy starczy? Ja wytrzymam
      przejazd choć 400-500-kilometrowy? Na szczęście po jednej tabletce
      nasennej zasypiam szybciutko.
      Nie piszę tu o poprzednich dniach, w ciągu których mój pech chodził
      obok mnie.
    • lukasskawasaki Re: Motorbike Trip from Warsaw to London 04.09.09, 20:55

      Dzień 1
      Pobudka o ósmej i uświadamianie sobie, że dziś jadę w Europę.
      Prysznic, ubieram się i do banku wypłacić kasę. Na miejscu siedzę
      ok. godzinki, w dodatku do złego okienka. Już w dobrym okienku miła,
      ładna, młoda i dobrze ubrana Pani tłumaczy mi wszystko co dotyczy
      mojej karty itd., ale rozmowa schodzi po pewnym czasie na bardziej
      prywatne sprawy. Kiedy Pani usłyszała, że jadę w świat, zaczęła mnie
      wypytywać o szczegóły, zapraszać na powtórną wizytę, jakiś pokaz
      zdjęć… ten jej uśmiech nie był uśmiechem pracownika banku do
      klienta, tylko kobiety do mężczyzny Ok., podryw na później, ja chcę
      już być na motocyklu, w tej chwili tylko to się liczy.
      Szybki obiad, nakładam skafander motocyklisty, zaczynam się gotować,
      pakowanie prawie półgodzinne bagaży – po raz pierwszy tyle ładowałem
      na motocykl i nie wiedziałem co i jak. Na szczęście pasy mocujące
      Ducati przydały się ogromnie. Mieszkańcy bloku patrzą nam mnie jak
      na kosmitę – cóż Polska.
      Godzina 14. Wyjeżdżam przy okazji robiąc fotę licznika. Przygoda
      rozpoczętą.

      http://i891.photobucket.com/albums/ac118/lukasskawasaki/S6303679Small
.jpg


      Jest gorąco, troszkę korków spowodowanych remontem. Błądzę po
      stolicy i skręcam na tą trasę co nie trzeba. Muszę w końcu nadrobić
      ok. 50 km. Super. Jestem wściekły.
      Pod Warszawą remonty, korek. Jakaś laska mnie wyprzedza Felicją z
      prawej strony bojąc się później spojrzeć na mnie. Nie robiłem burdy,
      a miałem chęć się wyżyć.
      Ciągnę tą Polską 80-100 km/h. Tiry, remonty, ograniczenia, radary,
      koleiny. Jestem na bezpłatnej autostradzie w Strykowie. Zapomniałem
      że w PL nie ma na tej drodze żadnej stacji. Paliwa starczy na 100 km
      i rezerwa. Jeden zjazd, drugi, trzeci, dopiero na czwartym w jakiejś
      wsi znajduję czynną stację rodem z PRL-u.
      Jest późno, lecę 120-140, pięknie, spóźnienie pół dnia. Godzina ok.
      21. Trzeba gdzieś przenocować. Hotel, motel, kwatera? Nieeeee. Jadę
      na wieś, robię ze 20 km zanim znajduje ciekawą okolicę. Droga cienka
      jak dla Małego Fiuta. Zawracam i… wywalam się, chyba ze zmęczenia
      już. Nie utrzymuje moto. Paliwo się leje, nie mogę sprzęta podnieść,
      za ciężkie z bagażami, stoję z 10 minut, kombinuję. Jedzie jakieś
      auto, jakichś młodych dwóch kolesi, macham i proszę o pomoc. Sekunda
      i moto stoi. Pojechali. Trza odpalić maszynę. Qurva, zalana i to na
      maxa. Patentem odpalam co niby było nie do odpalenia już, ale nie
      chodzi jak trzeba. Coż, od czego się jest byłym mechanikiem
      motocyklowym, absolwentem WAT i początkującym podróżnikiem. Moto po
      kilku minutach chodzi piękne, ale zaraz…. Łańcuszek rozrządu
      napierdala, super. Mam to gdzieś, nie zerwie się – chyba. Może
      napinacz się zawiesił. Wuj!
      Znalazłem nocleg już po ciemku. Jakaś góra torfu, góra ziemi, łąka
      wykoszona, niedaleko trasa i domy ludzki, ale ja niewidoczny.
      Nie spałem pół nocy. Jakaś zwierzyna łaziła niedaleko mnie, trawa o
      namiot szurała, folia na moto tak samo. Rano okazuje się, że spałem
      niedaleko wielkiej kupy gnoju, a nie torfu. Sprawdzam olej na
      rozgrzanym moto – brakuje pół litra. Dolałem. Łańcuch też
      nasmarowany. Śniadanie, kąpiel w litrze wody i jadymy.
    • lukasskawasaki Re: Motorbike Trip from Warsaw to London 04.09.09, 20:57
      Dzień 2
      Wiatr silny i deszczowo. Do granicy ok. 50 km. Zimno, klnę pod nosem
      straszliwie, co raz na papierosa staję. Zakładam membrany. Po pewnym
      czasie kolejny korek, ale taki dziwny, jakby wypadek. Masa tirów,
      dostawczaków, na szczecie nowy asfalt na E30. Wyjeżdżam zza TIR-a i
      widzę daleko na poboczu motocykl, jakaś dziewczyna bez kasku. Hmmm..
      Coś się stało! Gaz na dwójce i pruje poboczem jakiś kilometr.
      Zatrzymuje się. Dziewczyna na brytyjskich blachach, BMW F800GS.
      Bardzo ucieszona że ktoś na 2oo się zatrzymał. Nikt z auta nie
      wysiadł, wszyscy oleli ją. Pytam czy mówi po Polsku, ona odpowiada
      że tak. Jedzie z Brighton do Kostrzyna na Woodstock. Pytam co się
      stało i czy jej nic nie jest. Ona mówi, że wyprzedzała jakaś
      ciężarówkę. Przyhamowała, było mokro, jakaś ropa na jezdni i
      szlifnęła się. Ona cała – chyba. Moto nie odpala, kask podrapany. Na
      motocykl poradziłem – w końcu nie od dziś jeżdżę
      Mówi że ją noga boli, łydka, patrzymy, a tam …. Przemilczę,
      opatrunek założony i z moim przykazaniem ma jechać do najbliższego
      pogotowia, izby przyjęć na zszywanie i ogólne oględziny.
      Żegnam się i życzę bezpiecznej podróży. Znowu klnę pod nosem siedząc
      już na moto. Zapalam papierosa i zastanawiam się dlaczego nie mogę
      wyjechać z Polski, dlaczego pech mnie prześladuje, czy może nie
      jechać za granicę i wracać do domu? Nie, jadę, kupiłem ubezpieczenia
      dodatkowe. Na Zachodzie jest mniej wypadków, bezpieczniej, a
      motocyklista jest kimś normalnym, nie dawcą.
      Jadę, słońce wychodzi, gotuje się w środku, ja w membranach, robi
      się ponad 20 stopni. Jest! Ostatnia stacja w PL, za dwa kilometry
      Niemcy! Nucę sobie jadna z faszystowskich pieśni pod nosem Tankuję
      tanie paliwo, kupuję wodę zapasową (3 zł za 1,5 litra), gadam z
      ochroniarzem, jakimś turystą, babką z kantoru i przed siebie.
      Jak się ucieszyłem, kiedy przekroczyłem granicę, nareszcie Niemcy,
      powinno być lepiej.

      http://i891.photobucket.com/albums/ac118/lukasskawasaki/S6303681.jpg

      Od razu spotykam Polizei, trochę napisów po angielsku, mam w
      kieszeni euro i jestem szczęśliwy. Dzwonię do rodziców, znajomych,
      bo zaraz zasięg się skończy i roaming włączy.
      Pierwsze 20 kilometrów autostradą – coś pięknego. Dwa, a nawet trzy
      pasy ruchu. Spokojnie się jedzie, bez nerw, bez szarpaniny, widać
      kulturę, wyobraźnię innych. Czuję, że kierowcy tu myslą i przewidują
      za mnie.
      Pierwszy parking. Ławeczki, stoły, śmietniki z workami, ToiToi razy
      dwa, barierki bezpieczeństwa, schludnie i zadbanie. Na parkingu
      napis o nie śmieceniu: po niemiecku i polsku. Troszke mi wstyd za
      nas. Gotuję mały obiad, palę, obserwuję ruch na trasie, odpoczywam i
      zmywam.
      Kolejne kilometry: jak tu pięknie, jaki porządek, jak uporządkowany
      ruch. Jakiś remont: ograniczenie do 80 km/h – każdy tu tak jedzie,
      dziwne, czyżby oszaleli? Nie to przecież Niemcy i Europa. Remont na
      autostradzie z daleka zabezpieczony, dwa pasy (jedziemy jednym max
      80), super. W Polsce tak nie ma! Zjeździłem ją prawie całą i w
      porównaniu… żyjemy jeszcze w komunie, wschodniej modzie, kulturze,
      jesteśmy biedni, nie chcę tu trochę mieszkać, itp…
      Ok., mijam Berlin, pędzę autostradami. Bariery dźwiękochłonne
      otaczają mnie z każdej strony, masa czytelnych oznaczeń,
      komunikatów, zjazdy oznaczone kilka km wcześniej, tablice
      informujące o odległościach do zjazdów, parkingów, stacji
      benzynowych.
      Pierwszy wielki parking: zjeżdżam na pas z prędkością 120 km/h. Mam
      300 metrów do końca zjazdu. Czas na test. Nowy Anak z przodu na
      granicy poślizgu – miękka guma, rewelacyjnie się trzyma. Na tyle
      poprzednik Anaka – równie dobry. Wjeżdżam, TIR-y ustawione w
      rzędach, osobny parking dla ciężarówek i aut. Masa zieleni, dość
      czysto. Trochę kierowców ciężarówek, ławki, trochę kamperów i
      przyczep kempingowych (karawaning na zachodzie jest ogromnie modny).
      Kierowcy piją, palą, rozciągaja się, jedzą, odpoczywają. Jest cień,
      są śmietniki. Budynek z WC: ma cztery wejścia (panie, panowie –
      pisuar i muszla oddzielnie, niepełnosprawni), czyszczony codziennie.
      Pisuary spłukiwane automatycznie, tak samo woda automatyczna w
      zlewie. Papier w pojemniku by nikt nie ukradł
      Wyjazd ze stacji czy parkingu – długi. Zjeżdżasz, rozpędzasz się do
      80, kierunek i wjeżdżasz. Tam jest tak, że jadący prawym pasem (w
      90% tiry) wjeżdżają na środkowy czy zwalniaja by ułatwić Tobie wjazd
      na ich pas ze zjazdu. BEZPIECZEŃSTWO, zrozumienie, wyobraźnia.
      Pierwsza stacja: Aral. Pamiętam Arala z dawnych lat, chciałem ją
      zobaczyć na żywo, te kolory (biały i błękitny), znak. Kiedyś były
      oleje i smary Arala. Ok., mam dystrybutor i trzy pistolety. Dwa do
      dizla – odpadają. Kolejne to benzyna. Tylko co zalać, nie rozumiem
      po niemiecku i nazw też nie znam. Proszę o pomoc. Niemiec ni w ząb
      po angielsku. Pokazuje o co mi chodzi. Jeden pistolet jest do paliwa
      do starych aut bez katalizatora. Kolejny do pojazdów dzisiejszych,
      ostatni to jakaś benzyna z większą liczbą oktanów. Biorę Super Aral.
      W kasie też nic po angielsku, a kupuję kilka rzeczy.
      Pierwszemu Niemcowi podziękowałem raz jeszcze, a on mi powodzenia (z
      tego co zczaiłem) poklepując po ramieniu
    • lukasskawasaki Re: Motorbike Trip from Warsaw to London 04.09.09, 20:59

      Jadę dalej, pruje Super Teresą autobanami, co raz zatrzymuje się na
      parkingach zapalić, rozprostować kości. Sprawdzam też stan oleju. Co
      się okazuje? Olej mi się wylewa po odkręceniu bagnetu. Eeee mam to
      gdzieś, sucha miska, będzie git. Przecież nie będę ściągał nadmiaru
      oleju, Nie mam czasu, ale narzędzia są.
      Zbliża się 18. Dzień jakiś taki dłuższy. Super, podoba mi się.
      Przynajmniej nie ponuro. Trzeba coś zjeść, bo jadłem jakoś o 14
      (ugotowałem i dopchałem chlebem). Zaczynam wjeżdżać powoli w górki,
      pagórki, miejscami skały. Moje szczęście coraz bardziej rośnie, ach
      te widoki. Patrzę, a w dolinie obok autostrady Mak Donald. Cóż, nie
      jem tego świństwa, ale chyba trzeba zacząć. Zjeżdżam na pierwszy
      lepszy zjazd, kręcę się po wsi. Te wsie… chyba przy linijce je
      projektowali, nawet kury i krowy maja pod wymiar. Trochę
      pokluczyłem, wjechałem w pole za małą potrzebą, położyłem się na
      cieplutkiej trawce, pogapiłem na wiatraki o mocy 2 MW, na ludzi, na
      czyściutki las, polne drogi i na niedaleki już Mak Donald. Trzeba
      wstawać. Nie chce się. Bym tak zasną na chwilę.
      Wjeżdżam po jedzenie. Mak w remoncie, lokalesi po angielsku nie
      szprychają, ale tak uroczo, przyjemnie, masa zieleni, ludzie o
      przyjaznych twarzach uśmiechają się do mnie  Dlaczego? Jakiś inny
      jestem?
      Siedziała też dziewczyna,… rozmawiała po angielsku (znaczy dukała
      jak ja), wysoka, szczupła – jak to się mówi: o miłej aparycji.
      Gdybym ja nie musiał jechać… zostałbym tu pewnie na dłużej. Oj!
      Dobra, czas leci, a kilometry nie. Ruszyłem dupę z niechęcią,
      niedaleko autostrada, wjeżdżam. Ciemno się robi. Zimno też, coraz
      bardziej. Podpinki głęboko, a membrana na wierzchu, zakładam. Trzeba
      gdzieś przenocować, ale jeszcze pojadę, mam siły po kilku Redbulach.
      Ale by tak może przenocować, północ się zbliża. Na parkingu
      oblukałem mapę landu – jest jakiś nocleg, ale daleko. Może dojadę,
      olać to. Spojrzałem na swoją mapę. Niedaleko jest kemping
      (Campingplatz) Jadę, ale ciemnica, język jakiś niezrozumiały i
      nieludzki, uliczki, ulice, serpentynki, tunele.. łojoj. Tutaj
      wszystko miało swoje miejsce. Super wypasione fury, co raz Porsche.
      Są hotele – drogie :/ Coraz bardziej się gubię, nie ma gdzie nawet
      na dziko się położyć. Walę to. Wracam. Jadę teraz 90 km/h za tirami
      z racji tego że w nocy nic nie widzę i zaraz zasypiam.
      Auta oślepiają, okulary zakurzone, wizjer brudny, czyli obraz się
      rozmazuje, a światła odbijają złym refleksem.
      Jestem jakieś 100 kilometrów za Hanowerem, do Dortmundu, Diseldorfu
      podobnie. Ech.. trzeba się położyć. Jeden parking – nie ma warunków.
      Ruch okropny, brudno, brak zieleni… co się tu dzieje, jakieś bydło!
      Polacy piją wódkę z jakimiś Czechosłowakami. Nóż wbity w deskę
      stołu. Uciekam szybko. Erdole to. Kolejny parking – masa tirów, za
      barierami dźwiękochłonnymi jakaś wieś, gospodarstwo, flaga Niemiec i
      landu. Nagle – widzę, za tirami pod drzewami, obok krzaków jakaś
      brama, kupa kamieni ozdobnych, kawałek murka. Zrzucam do dwójki,
      leciutki gaz by nie jechać za głośno, gaszę światła i silnik.
      Dojeżdżam po cichu. Nikt mnie nie przyuważył (druga w nocy), wszyscy
      śpią. Co robić? Spać na karimacie? Zimno straszliwie! Brrrr.. ze
      zmeczenia trzęsę się. A tam! Patykiem jakieś kilkumiesięczne
      papierzaki przy latarce z trawy usuwam. Rozkładam namiot, coś na
      ząb, moto przykrywam i lulać. Byle nikt nie przylazł czy nie wezwał
      policji.
    • lukasskawasaki Re: Motorbike Trip from Warsaw to London 04.09.09, 21:00
      Rano. Piękne słońce, godzina po 6. Cześć tirów pojechała. Ja
      wyspany, już najedzony. Szybkie mycie. Ludzie trochę dziwnie patrzą
      na namiot na parkingu, ale co tam!
      Idę do łazienki, blokuję drzwi, szybki prysznic w zlewie w lodowatej
      wodzie. Cham ze mnie okropny, ale musiałem! Na szczęście nikt nie
      chciał wejść.
      W trasę…. Mijam Dortmund, autostrada kończy się w Duisburgu. Nie
      zatrzymam się, wszyscy pędza, brak awaryjnego… lecę na lewy zjazd a
      nie na prawy. Na dole patrzę na mapę, dobrze jest! Ruch ogromny.
      Brak już parkingów, stacji. Za barierami miasto jakieś kolejne. Może
      zjechać? Wpadam w nie powolutku. Inny świat, jakoś tu tak weselej,
      ludzie na ulicach siedzą, starsi, młodsi. Ktoś się śmieje do mnie,
      co jest? Siadam żeby odpocząć od spaceru i wrażeń. Herbatkę robie na
      ławce blisko głównej ulicy. Ruch miarowy, powolny. Przejeżdża BMW
      R100 GS, macha kierowca do mnie. Swój swojego poznał 
      Koniec obijania się. Teraz wypatruję w tym ruchu na autostradzie
      granicy – jest Velno, Eindhoven, Andverpia! Czad! Kręcę do prawie
      140 bo wolniej się nie da na lewym pasie.
      Już za chwileczkę, już za momencik, środa z Holandią zacznie się
      kręcić
      Wyjechałem z Dojczlandu. Tylko smsy na dwa telefony przychodza, że
      granice przekroczyłem.
      Na drodze znaczek Unii i napis Niderland (tak w ogóle to Holandia
      jest błędną nazwą, to jest po prostu Niderlandia). Tu już jest
      płasko. Krowy Milki! Tylko chyba się ubrudziły bo nie są koloru
      czekolady. I jakiś wiatrak z daleka. Dobra, wale na jakąś wiochę.
      Wiocha, a domy i samochody piękne! Rozwaliłem się na świeżym rżysku,
      na pachnącej słomie, leżę bez sensu. Zatrzymuje się ktoś i chce
      opierdzielić bo jestem ja jego polu.
      - vbdsggijbkndkrehtporhcvln mówi coś czego nie rozumiem. Pyta po raz
      drugi po angielsku czy wszystko w porządku, czy może pomóc? Ja
      zaskoczony mówię, że all right, thank you. Kurcze, w PL za takie coś
      to mnie pognali dwa razy. Ma da faka.
      Lekko wypoczęty nabijam kilometry. Mijam Eindhoven i zaraz jestem w
      Belgii.
      Jadę do Antwerpii. Jest to największe miasto portowe tego kraju i
      drugie po Rotterdamie miasto portowe Europy. Podczas II wojny
      światowej Antwerpia została wyzwolona 4 września 1944 przez oddziały
      brytyjskie. Wraz z miastem został zdobyty wielki port w
      nieuszkodzonym stanie. Po wyparciu oddziałów niemieckich z ujścia
      Skaldy i otworzeniu drogi do portu, miasto stało ważnym centrum
      zaopatrzeniowym dla sił alianckich w Europie Zachodniej.
      Trochę się pogubiłem na autostradach bo budują masę nowych
      rozjazdów, tunele, wiadukty. Ruch jak na Marszałkowskiej przed Bożym
      Narodzeniem. Z mapami kompletnie nic się tu nie zgadza.
      Widziałem coś śmiesznego: PF 126p na katowickich blachach prujący
      razem z tirami 90 km/h.
      Dobra, na szybko przejechałem przez miasto, jeszcze szybciej
      zobaczyłem port i czas do Brukseli. Blisko bo tylko 100 km. Łał,
      normalnie miasto XXI wieku. Pachnie nowoczesnością, porządek,
      czyściutko, ile fajoskich ałt. Ale jak to w wielkim mieście, ludzie
      zabiegani. Nie zapuszczałem się za daleko w obawie przed zgubieniem,
      a nie chce szukać drogi, pytać i mam pół dnia w plecy.
      Jadę obwodnicą. Ups, nie w tę stronę
    • lukasskawasaki Re: Motorbike Trip from Warsaw to London 04.09.09, 21:04
      Teraz kierunek Gent i Bruggia. Dwupasmowa autostrada. Tu jest już
      zdecydowanie niżej, w końcu wybrzeże zaraz. Trochę nudno. Autostrady
      inne, bardziej sucho, wyludniono, parkingi przyjemne, żółte
      rejestracje niderlandzkie, małe białe belgijskie. Dookoła pola
      kukurydzy, bydło domowe, urokliwe maleńkie osady. Mało asfaltu, dużo
      betonu, coraz mniejszy ruch, sarny jakieś, króliki na polach... tak,
      jak? Ni ciekawie, ni interesująco, tak inaczej, płasko, bardziej niż
      w PL nawet.
      Dobra, skręt w lewo na Dunkierkę. Eeee prosto jest morze – jadę tam.
      Czad, nóżki moczę, ale zimny wiatr na kąpiel. Nie ryzykuje
      przeziębienia bo jestem „wątłego” zdrowia czasami. Zresztą motocykl
      daleko, a baterie w aparacie się skończyły. Tak w ogóle to cos
      dziwnego z bateriami sie działo, bo po momencie się rozładowywały.
      Na koń! Jadę dalej autostradą, ale postanawiam skręcić i jechać
      wzdłuż brzegu, ale szybko bo czas leci. Wietrznie wszędzie, rześkie
      powietrze. Jej! Tu można oddychać pełną piersią, czuć masy tlenu! Aż
      się w głowie kręci.
      Dobra, pakuje znów na autostradę. Przed granicą z Francją zajeżdżam
      na stację. W Belgii i Holandii nie ma tak wypasionych i wielkich
      parkingów i stacji jak w Niemcowi.
      Jem tuż przy wjeździe w cieniu i robie przerwę pół godzinki. Upał
      okropny! Jacyś ludzie na starym Goldasie, chyba dziwacy – widać po
      ubiorze i twarzach. Później podjeżdża Niemka na VTX. Ładna 40.
      Trzeba coś zagadać – oczywiście i obowiązkowo, ale kobieta po
      angielsku gorzej odemnie. No ale życzymy przyjemnej jazdy. Ona
      jedzie do Paryża – tędy? Nie pytam dlaczego. Ja do UK – robi oczy.
      Całujemy się na odchodne i git
      Dobra, czas zatankować, skorzystać z WC, wypalić, redbula obalić i
      jechać. Patrzę na zegarek, bo od dawna nie patrzyłem, o kurcze,
      późno już, nawet bardzo, muszę prawie 200 km zrobić w ciągu 1,5
      godziny. Prom mam z Bulonii, czyli o jakieś 60 km dalej niż z Calais.
      Kręcę manetę, choć ciężko bo wiatr boczny silny. Niby jadę 130, ale
      tak jakoś wolno! Nie to tiry pędzą ponad 100!!!! Co to tak tu mogą?
      Niby droga pusta.
      Zamyślam się i skręcam na nie ten skręt co trzeba. A wuj! Później
      zjadę. Lecę 120 km/h, śpieszę się coraz bardziej, nerwy.
    • lukasskawasaki Re: Motorbike Trip from Warsaw to London 04.09.09, 21:07
      Wyprzedzam kolejnego tira. Nagle! Wypada z jego koła przedniego
      śruba, która wiruje w powietrzu, spada na beton i przelatuje z
      dźwiękiem pocisku pomiędzy kołami mojego motocykla!!!! Mało co się
      nie wywaliłem ze strachu. A jakby trafiła pod moje koło? Było o włos
      od wypadku, gdzie – katastrofy w ruchą lądowym!
      O nie! Zwalniam do 110, prawy pas i jadę spokojniej. Życie mi miłe,
      chyba jakiś znak z góry. Zajeżdżam na stację parkując jak zawsze na
      miejscu dla niepełnosprawnych (oczywiście nie zastawiam po chamsku).
      Siadam na krawężniku opierając się o bliskie drzewo, zdejmuję
      kurtkę, zapalam papierosa. Siedzę kilka minut. Piję jogurt. Na
      parking pod miejscówkę z wodą podjeżdża najnowsze sportowe BMW we
      składanym dachem. Zaraz za nim jakiś koleś na Kawie zzr600 (taki
      trup, gorszy od mojego – później okazuje się że Polak). Z auta
      wysiada kobieta. Kobieta? Wyobraźcie sobie kobietę która ma
      60/90/60, blond włosy, sportowa fura, piękne długie nogi, sukienka –
      mini mini. Dekolt na wierzchu. Gorąco – patrząc na nią i od tego
      słońca. Czyżby marzenie wielu facetów? Tak, ale jakoś nie w moim
      typie. Kobieta zaczęła myć auto, a jej ruchy przy tym..... wielu
      facetów zna te ruchy z pewnych filmów dla dorosłych. No qurva!
      Takich rzeczy się nie ogląda na co dzień. Siedzę nisko, patrzę
      tempo, troche bez sensu, w głowie słychać przeciag, zapalam drugiego
      super lajta. Dobra, czas umyć maskę i koła. Obiekt obserwacji
      nachyla się... chyba zapomniała bielizny nałożyć, tej bielizny na
      dole. Pod spodem... nic... Jest nawet kolczyk, a na pupie tatuaż!
      Koniec!
      Pierdole widoki, czasu mi nie zwrócą, wsiadam, celowy strzał z
      wydechu, niech się boją! ...i jadę. Dobra, nie zdążę do Bulonii,
      jadę do Calais (Kale). Maleńkie miasteczko, ronda, masa znaków.
      Trzeba uważać, wszystko po francusku. Kolega ostrzegał i tłumaczył,
      ale zapomniałem co i o czym. W końcu są piktogramy, a ja francuza
      mniej więcej znam. Podjeżdżam do biur. Są trzy linie. Pytam o ceny –
      podobne bardzo. Kilka euro w tą czy w tamtą nie robi różnicy. Kupuję
      bilet.
      Cholera, nie zdążyłem do Bulonii, a miałem rezerwację na 18, a jest
      po 17. Tamten bilet kosztował 25 euro, a ten ponad 60. Moja strata.
      W biurze siedziały piękne Francuzki, podszedłem do tej
      najpiękniejszej. Ach, po prostu ACH! Miłość od pierwszego wejrzenia.
      Mówię: -Bonjour, Je voudrais...
      Ta najpiękniejsza się śmieje i po angielsku mówi że jestem brudny na
      twarzy. Jaki obciach! W końcu podróżnik. Dobra, pyta mnie o
      passport (człowiek padnięty i myśli o paszporcie). Hmmm nie mam, ale
      skapnąłem się że chyba po prostu o dowód (po francusku mówi się:
      tątitątite). Chciałem ja o telefon poprosić, ale trochę daleko
      mieszka. Cud kobieta!

      A teraz mała przerwa, resztę musze jeszcze napisać.

      Się podoba czy nuda do kwadratu?
      • arsinoe73 Re: Motorbike Trip from Warsaw to London 05.09.09, 13:10
        Dajesz Łukasz , dajesz!!
        Lubię opowieści z pazurem - odwaga, którą trzeba mieć, by samemu wybrać się w
        taką trasę bardzo mi imponuje.
        Znając życie, ktoś się tu zaraz doczepi do języka, którym operujesz, ale mnie
        akurat to nie razi, w końcu sama purystką językową nie jestem, no i do tego
        dochodzą emocje, które często generują zmianę słownictwa :D.
        Ale jednej rzeczy się czepię !!
        60-90-60 ??????
        NIE ma takich kobiet :D:D:D:D
        A jak by były, to bardzo by Ci się nie podobały, no bo wyobraź sobie babkę,
        która w biuście i biodrach ma znacznie mniej niż w talii!!
        :D:D:D
        Wyjąwszy oczywiście kobiety w ciąży, bo jak wiadomo, kobiety w ciąży są
        najpiękniejsze!! Prawda?? :D
        • avocado67 Re: Motorbike Trip from Warsaw to London 06.09.09, 00:16
          Ja się nie doczepię języka :) Też mi się bardzo podoba. Pisz dalej!!!!!
          • avocado67 Re: Motorbike Trip from Warsaw to London 06.09.09, 00:18
            A Ty się Arsi nie czepiaj :) Może Łukasz gustuje w takich 60-90-60 ... z
            kolczykami ... każdy by się zapatrzył ;)
            W tym kontekście bardzo ujęło mnie zdanie: "Pie....", znaczy "zupełnie nie
            obchodzą mnie te widoki..." Baby babami, a jechać trzeba :)))
            • yacey Re: Motorbike Trip from Warsaw to London 06.09.09, 09:45
              Nie tylko Lukaszowi sie takie (90,60,90) podobaja, sam sie przez
              taka kiedys na slupie zatrzymalem :)
              No...dawaj dalsze opowiesci. Czyta sie fajnie, przynajmniej wiadomo,
              ze to prawda, a nie fantazja dziennikarska.
              Pozdrawiam.

              PS
              Tylko dlaczego znow serial?, nie rob tego co Efjot nam zafundowal :)
              • riders123 Re: Motorbike Trip from Warsaw to London 06.09.09, 20:44
                Muszę przyznać, że czyta się z zapartym tchem:D:D:D! I pisz dalej!
                (nie zmieniając emocjonalnego języka).

                A swoją drogą - pełen szacun (ja bym też tak chciała, ale się boję ;-
                )).

                Czekam na resztę:)
                • efjot1200 Re: Motorbike Trip from Warsaw to London 07.09.09, 20:24
                  Czy można prosić o następną porcję serialu bo fajnie się czyta :D

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nie pamiętasz hasła lub ?

Nakarm Pajacyka